Mężczyzna wmaszerował do pokoju pewnym krokiem, postawa jego była wyprostowana, broda wysoko uniesiona. Na twarzy malowało się zażenowanie i irytacja, które mogły zasiać niepewność w sercach i umysłach oficerów. Kiedy jeden z nich zadał to jakże niegrzeczne pytanie, Anzat skierował wzrok ku niemu, uniósł jedną brew i głęboko nabrał powietrza, wypuszczając je następnie ciężko. Tak - to był gest zawodu.
- Jestem pod wrażeniem. - San zaczął mówić, głębokim głosem, patetycznym i dotykającym wnętrza. - Faktem jest, iż to co dzieje się i działo na Taris figuruje w aktach jako dysfunkcja, patologia, jednak myślałem do niedawna, iż to subiektywne stwierdzenie zgorzkniałego urzędnika. - rzekł, a następnie począł kroczyć w kierunku dwóch oficerów. - A tak nie jest. Jednostka ta, w strategicznej całości, wymaga głębokiej rekonstrukcji i naturalnie zmian w kadrach dowódczych, tak, niewątpliwie.
Ton Volturiego był naprawdę poważny, a słowa sączył niczym jad, dając żołnierzom do zrozumienia, iż on jest panem tej sytuacji. Omiatał wzrokiem tak oficerów, jak i szeregowców, najchętniej zaś wzrok jego padał na leżących więźniach. W końcu zatrzymał się, splótł ręce za plecami i kontynuował.
- Doprawdy, organizacja kuleje. Czterokrotnie zostałem wylegitymowany, poświadczony, czterokrotnie musiałem oczekiwać i dopełniać formalności. I co najważniejsze - czterokrotnie zostałem zatrzymany, co spowodowało czterokrotne opóźnienie mojej, wydawałoby się rutynowej, misji. Nie omieszkam zaznaczyć w raporcie wszelkich szczegółów, włącznie z powodem mojego czterokrotnego opóźnienia. Chyba, że panowie zechcą się dołączyć do raportu, jako powód koronny pięciokrotnego opóźnienia powierzonego mi zadania. I proszę uwierzyć - nie ja odpowiem za wszelkie niedogodności, spowolnienia procesowe, oczekiwanie zwierzchników, odłożenie akcji eliminacyjnych, bynajmniej.
San zasypał mężczyzn słowami, wykorzystując ten magiczny ton głosu, wypracowany przez lata pracy w Klanie Bankowym. Ten mistyczny ton głosu, którego barwa kruszyła słuchaczy, podporządkowując ich mówcy i ta częstotliwość mówienia, która budziła niepokój. Dodając do tego anzacką potęgę umysłu... cóż.
- Aby nie przedłużać tego niepotrzebnego postępowania - proszę, ażeby wszyscy więźniowie powstali. Usłyszałem w jaki sposób przeprowadzacie dochodzenia i przesłuchania... - na twarzy Volturiego pojawił się znaczący, prześmiewczy i ironiczny uśmiech. - Nie jestem instruktorem. Przybyłem tutaj, gdyż bardziej sprawny organ, niż ta wasza pseudopolicja dochodzeniowa doszła do konkretów. Prawdopodobnie przetrzymujecie tutaj jednego z przywódców tej bandy. Lecz zanim do tego dojdziecie, miną lata. Niechaj powstaną. - rzekł, wskazując na więźniów. Jeżeli zdominowani oficerowie na to przystali, Volturi zaczął szukać wzrokiem osoby pasującej wizerunkowo do Barney'a. Posiłkował się oczywiście hologramem, który otrzymał od zleceniodawcy. Po zlokalizowaniu tegoż, wskazał na niego palcem, zwracając się do oficerów.
- Panowie. - spojrzał kapitanowi, wyższemu randze, w oczy, starając się zdominować myśli obydwu. - Proszę zakuć tego mężczyznę w kajdany i oddelegować go wraz ze mną, przydzielając mi eskortę dwóch szturmowców. Natychmiast. - następnie obrócił się w stronę Barney'a i rzekł. - W imieniu Imperium i Wymiaru Sprawiedliwości, zostajesz ubezwłasnowolniony, pod zarzutem nadzorowania i prowadzenia działalności przestępczej. Zostaniesz doprowadzony przed odpowiedni organ, który zajmie się postawieniem Ci zarzutów... - zrobił przerwę. - I wydobyciem informacji o pozostałych członkach gangu.