przez Caleb Quade » 21 Sty 2015, o 00:55
Co za burak! Co za debil! Kto zaczyna obiad od steku a dopiero potem zabiera się za zupę! Wszystko to nie mieściło się w głowie pirata. Dobrze, że zdążył napluć rogaczowi do zupy nim ten wyrzucił ich z pokoju. Ian wyrażał głęboką nadzieję, że będzie smakowała osławionemu gladiatorowi. Głuche warczenie narastające z każdą chwilą w piersi rosłego Togorianina nie zwiastowało niczego dobrego. Myśliwy miał swój honor jeśli chodzi o chronienie innych, to też uwaga Zabraka, że mógł zranić dziewczynkę, dotknęła go do żywego. Vrath mógł być sobie sławnym na pół galaktyki gladiatorem, ale znieważając Togoriańskiego Myśliwego chyba pozamieniał się z dupą na rozumy. Sytuacja stawała się napięta i Ian nie miał by nic przeciwko gdyby Terradonowi puściły nerwy. Chętnie powertował by sobie stratę smacznej zupy, oglądając jak trzymetrowy kolos pierze Rogasia niczym nieposłuszną dziwkę. Nim jednak jego pragnienia się ziściły, na scenę wkroczyła Rodianka. Tak jak Ian podejrzewał, szanowny Leonard postanowił spierdolić. Przyczyn mogło być wiele. Albo robota go przerosła, albo była nie warta świeczki, albo po prostu. Spierdolił. Nim jednak zaczął rozwodzić się na tym problemem, wszyscy przenieśli się do kwater zajmowanych przez Rockwella i Terradona. Propozycja przedstawiona przez Ziivę była tak samo ciekawa, co i ryzykowna. Zarobek mógł być spory, ryzyko było jeszcze większe. Nie mniej godna rozważenia. Ian w zamyśleniu słuchał i przyglądał się galaretowato-mackowatemu obcemu, który paprał właśnie zasłony. Co to w ogóle była za rasa? Mężczyzna słuchał dalej i przyjął od obcej przedmiot, który okazał się być małym czipem z danymi. Gdy Rodianka wychodziła, rzucił jej na odchodne:
-Jeśli mamy to zrobić, musisz podwoić nasze wynagrodzenie. I zapłacić z góry. Wynajęto nas do czegoś innego, nie mam pewności, że w sejfie znajdę coś wartościowego, a ryzykować żeby potem zostać z ręką w nocniku, nie zamierzam - Nim zniknęła galaretek pomachał jeszcze Togorianinowi na pożegnanie. Rockwell miał już rzucić suchym żartem, jednak powstrzymał się. Terradon miał ciężki dzień, a igranie z jego wystawioną już dziś nie raz na próbę cierpliwością było by przejawem czystej głupoty. Mężczyzna zważył w dłoni niewielki przedmiot, podrzucił go kilka razy, łapiąc zręcznie w locie i powiedział:
-Myślisz, że warto ryzykować? - zwrócił się do myśliwego. Ten nie od razu odpowiedział. Rozważał ryzyko, jak i możliwe zyski. Wiedział, że dodatkowe środki, które mogli by uzyskać z tej akcji pomogły by im w dużym stopniu w poszukiwaniach Lilith i Caleba. Skoro nie odzywali się już tak długo, znaczyć to mogło, że albo potrzebują pomocy, albo są martwi. Rosły Togorianin nie dopuszczał jednak tej drugiej myśli do siebie. Mała była z Quade'm. Z nim nic jej nie groziło. Nie mogło. Terradon musiał przyznać, że zżył się strasznie z młodą pilotką. Wraz z pozostałymi członkami załogi "Smoka" była jego rodziną, jego stadem. Po kilku chwilach ciszy podjął wreszcie wątek:
- Zróbmy to.
Ian nie potrzebował niczego więcej.
***
Jakiś czas później trójka piratów siedziała w małej kajucie Vaazana, Verpińskiego mistrza mechaniki, techniki, informatyki i kilku innych dziedzin. Główny magik "Smoka" pracował właśnie nad odczytaniem danych z dysku dostarczonego przez Ziivę. Dane nie były jakoś spektakularnie zakodowane, toteż dostanie się do nich nie było dla Verpina wyzwaniem. Nie mniej Ian chciał się upewnić czy Vaazan da radę wyciągnąć coś ekstra z czipu. Piraci w milczeniu zapoznawali się z danymi, które okazać się mogły kluczowe dla spełnienia misji.
***
-Co chcesz żebym zrobił? - niedowierzanie było wyczuwalne nawet poprzez wokalbulator. Zszokowany Verpin nie dowierzał w to co usłyszał.
- Jeśli wszystko ma się udać, Trójka musi być sprawny i gotowy. Jeśli mamy zrobić to co planujemy, będzie naszym gwarantem powodzenia, a jeśli zrobi się gorąco - zrobi taki rozpierdol, że nie poskładają tego przez rok - odparł Ian szykując argument ostateczny:
-Do cholery, chcesz odnaleźć Quade'a i Lilith czy nie? - zapytał i odwrócił się na pięcie, po czym opuścił pokład Citadela. Wiedział, że jego słowa odniosą skutek. Verpin zaś pozostał sam w ładowni. Stał naprzeciw trzymetrowego kolosa zbudowanego w jednym celu. Do siania zniszczenia. Chociaż pancerz tu i tam dopadła rdza, oprogramowanie wymagało aktualizacji, a serwomotory skrzypiały głośniej niż ryczy Smok Krayt, Trójka był uśpionym tytanem. Tytanem, który nie długo zostanie obudzony ze snu. I dokona tego nikt inny, jak sam Vaazan. Z zapałem typowym dla swojej rasy, pasikonik zabrał się do pracy.
***
Terradon w tym samym czasie siedział w kantynie. Bez skrępowania zamówił srogą porcję najlepszego mięsa jakie tylko było dostępne. Oczywiście na koszt Vratha. Sława gladiatora rzeczywiście go wyprzedzała, a legitymowanie się jako ochroniarz dlań pracujący miało swoje plusy. Piraci dosłownie też potraktowali słowa Ziivy z pierwszego dnia - "Proszę zamówcie coś, ja stawiam", więc zamawiali. Ian coś knuł, gdyż dał łowcy do zrozumienia, że potrzebował będzie kilku godzin spokoju. Togorianin zdążył już poznać dosyć dobrze pilota, to też był prawie pewien, że chodzi o coś więcej niż zwykłe wypieprzenie tej Twi'lek'ańskiej pokojówki. Choć równie dobrze mógł się mylić.
***
Ian stał przy oknie. Czekał. Jego umysł powoli opracowywał plan dostania się do sejfu baronowej. Jeśli się powiedzie mogą być sporo do przodu jeśli chodzi o kasę. Jeśli nie, cóż, w najlepszym wypadku skoczy wysokość nagrody wyznaczonej za jego głowę. W najgorszym zaś... Nie, nie będzie najgorszego! Zadba o wszystko, tak żeby wszystko poszło zgodnie z planem. W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Ian uśmiechnął się pod nosem i nie odwracając rzucił dostatecznie głośno:
- Proszę wejść! - drzwi otworzyły się, uchyliły by po chwili znów się zamknąć. Zamek kliknął.
- Wzywał mnie pan, panie Rockwell? - mężczyznę dobiegł słodki głos, który słyszał już wcześniej. Przez kilka sekund, Ian stał bez ruchu, by odwrócić się powoli i ponownie uraczyć powabną Twi'lek'ankę najbardziej czarującym uśmiechem ze swojego repertuaru. Niemal słyszał jak tętno dziewczyny przyspiesza. Pirat robił dobry użytek z genów odziedziczonych po ojcu. Spojrzenie błękitnych oczu zdawało się prześwietlać ją na wylot. Nie wytrzymała zresztą tego spojrzenia długo. Spuściła wzrok, a policzki jej pociemniały. W ludzkiej mimice, zarumieniła by się po prostu. Powoli podszedł do niej i uniósł jej twarz, na powrót sprawiając, że spojrzała mu w oczy. Pocałował ją delikatnie, a potem wszystko potoczyło się samo.
***
Kilka godzin później, gdy razy kilka mieli to już za sobą Ian i Kitani leżeli w wygodnym łóżku przytuleni. Dziewczyna opierała się głową o klatkę piersiową mężczyzny. Ten pieszczotliwie gładził ją wolną ręką po jednym z głowoogonów. Poruszał opuszkami palców w dół i w górę, sprawiając pieszczotą nie małą przyjemność pokojówce.
- Nie chciała byś opuścić tego parszywego świata? - zapytał cicho nie przerywając gładzenia. Wyczuł jednocześnie lekkie zdrętwienie ciała niebieskoskórej. Nie odzywała się to też Ian ciągnął dalej:
- Za kilka dni skończą się Igrzyska i wraz z załogą odlecę stąd. Na "Smoku" jest wystarczająco dużo miejsca... - celowo zrobił dłuższą pauzę.
- Zrobił byś to dla mnie...? - zapytała drżącym głosem.
- Oczywiście maleńka... - zapewnił ją spokojnym tonem - Potrzebował będę tylko małej pomocy w jednej sprawie... - dodał i powoli wytłumaczył o co mu chodzi.
***
Rankiem wciąż odczuwając skutki nocy poprzedniej, która owocna, choć męcząca Ian stanął przed drzwiami do apartamentu Vratha i ziewnął potężnie. Stojący obok niego Togorianin prychnął tylko, powstrzymując się od komentarza.
- Jeszcze mi podziękujesz... - burknął w odpowiedzi mężczyzna i stłumił kolejne ziewnięcie. W pokoju oczekiwał pojawienia się Vratha. Obiecał Kitani autograf przyszłego zwycięscy igrzysk i miał zamiar dotrzymać słowa. Gdy tylko drzwi pokoju uchylił się od razu wypalił:
- Dzień dobry mistrzu! - rzucił na powitanie i od razu kontynuował: - Słuchaj, przepraszam za wczoraj. To się więcej nie powtórzy. Dziś małej nie spadnie włos z głowy, słowo honoru - "pirackiego" dodał w myślach - Mam ogromną prośbę, poznałem wczoraj twoją wielką fankę, zrobi wszystko za autograf przyszłego zwycięscy Igrzysk. To co, pomożesz koledze? - tyrkotał jak katarynka - "Z dedykacją, Vrath Ravage", będzie super - dodał i wyciągnął z kieszeni kawałek fimsiplastu i coś do pisania.