Proces gojenia się ran i zdrowienia w ogóle wymagał czasu. I było to absolutne i uniwersalne minimum. Jednak sam czas rzadko kiedy był wystarczający by organizm poradził sobie z wyleczeniem ran i chorób. Trzeba było lekarstw. I to lekarstw dwojakiej natury.
Po pierwsze ciało potrzebowało między innymi leków, żywności, picia i optymalnej temperatury otoczenia. To było oczywiste i wszędzie wyglądało podobnie. Nie było ważne czy leżysz na posłaniu z liści w lepiance gdzieś w dżungli leczony ziołowymi specyfikami czy przechodzisz rekonwalescencję w najlepszej klinice na Courscant. Wszędzie chodziło o to samo.
Po drugie pacjent potrzebował lekarstwa dla duszy. Pacjent musiał czuć, że jest otoczony opieką, jest bezpieczny i że jego bliscy są przy nim. Jakże to było istotne w dochodzeniu do zdrowia i jak często się o tym zapominało.
Medycyna znała przypadki gdy pacjent pomimo stosowania podręcznikowej wiedzy i sposobów leczenia umierał bo on sam nie widział sensu dalszego życia. Znane i udokumentowane były też przypadki, kiedy to pacjent wracał do zdrowia pomimo tego, że lekarze nie dawali mu żadnych szans. Lekarstwo dla duszy. Tak bardzo potrzebne i tak bardzo niedoceniane...
Adaari miała szczęście. Nelvanianie zadbali o to by pantoranka wróciła do pełni sił a obecność Marva działa kojąco na jej duszę.
***
Czas zaczął płynąć dziwnym rytmem. Dni spędzane z Marvem miały w sobie posmak wiecznego szczęścia i jednocześnie były ulotne niczym uderzenia serca. Ukryci przed światem zewnętrznym pod lodową powierzchnią planety mieli czas tylko dla siebie. Potrzebowali go dużo i oferowali go sobie nawzajem tak jakby to co oboje przeżyli od momentu rozstania nie miało miejsca. Podświadomie znowu byli w domu.
Jednak coś uległo zmianie. Zatraciła się między nimi relacja mentor - nauczyciel. Ona stała się silniejsza i bardziej doświadczona. On ze swoim zamknięciem się na moc stał się na swój sposób równie okaleczony jak ona. Stali się sobie bliżsi.
***
Siedzieli w swojej grocie, z dala od ciekawskich spojrzeń psowatych obcych. Przykryci skórami wpatrywali się w dogasające ognisko. Było ciepło i przytulnie. I intymnie. Marv opowiadał a Adaari słuchała. Po raz pierwszy rozmawiali o tym co wydarzyło się na Dantooine. Wspomnienia powodowały ból i dyskomfort.
- Zdradzono nas. Nie wiem kto... Jeżeli mówisz, że był to Zaak to pewnie masz rację. Nawet by mi to pasowało do całości. Do tego co pamiętam. Bo już nie wiem na ile mogę ufać wspomnieniom. Tak czy inaczej zostaliśmy zaatakowani przez Imperium. byli wspomagani przez wyspecjalizowanych łowców. Sami też byli przygotowani, mieli ze sobą Isalamiry. To co się tam działo... Dobrze, że tego nie widziałaś. Wojownik mocy, którego siłą pozbawia się dostępu do niej jest najbardziej bezradnym stworzeniem w galaktyce. Niewielu z nas uszło wtedy ze świątyni z życiem. A ilu ostatecznie udało się opuścić Dantooine tego nie wiem. Obława była straszna. I dobrze zaplanowana, szykowali się na nas od dłuższego czasu, tego jestem pewien.
- Uciekliśmy razem z Wugiem, Dargusem, Adri i Garlenem potem się rozdzieliśmy; uznaliśmy, że tak będzie bezpieczniej. Wug tylko został ze mną, ale był najmniej doświadczony i z pewnością by sobie nie poradził. Dargus i reszta mieli uciec każdy w innym kierunku. Przez długi czas nie wiedziałem co się z nimi dalej działo aż do czasu gdy zobaczyłem ich egzekucję w holonecie. Wszystkich wyłapali...
- Wug zginął tu na Nelvaanie. Nie przeżył awaryjnego lądowania. Czy ktoś jeszcze ocalał? Tego nie wiem... Choć mam wrażenie, że zostaliśmy sami. Prawdę powiedziawszy, przez długi czas myślałem, że zostałem ostatnim z Dantooine. Teraz się cieszę, że jednak stało się inaczej.
Marv zamilkł. Adaari przez chwilę myślała, że będzie kontynuował jednak przedłużająca się cisza była znakiem, że w tym momencie nic więcej nie usłyszy. Podziękowała mu w myślach. Wspomnienia Dantooine wróciły do nich silną falą. Adaari płynęły łzy po policzku.
Potem, gdy myślami wrócili do niewielkiej groty na Nevlaanie i do siebie samych...
Ich usta spotkały się.