Dwa dni temu skończył kolejne zamówienie. Tel Vizsla był bardzo zadowolony z pancerza, który mu wyszedł. Siedział w swoim warsztacie, podziwiając swoje najnowsze dzieło, nim odda je zamawiającemu. Jeszcze bardziej ucieszył go dźwięk komunikatora, który zwiastował nowego klienta. Tym razem jednak się mylił. Po tym, jak odsłuchał wiadomość, cały jego dobry nastrój zniknął jak światło gaszonej lampy. Odezwał się do niego Hutt Tanaga, czyli ten, z którym kiedyś najwięcej pracował i dla którego wykonał praktycznie większość zleceń ze swojej aktywniejszej części życia. Od dawna już z nim nie miał kontaktu, tym bardziej Tel był niezadowolony z tak niespodziewanego powrotu przeszłości. Zadanie wydawało się proste, jedne z prostszych, jakie w życiu otrzymał. Tanaga miał otrzymać od Korporacji Czerka pewną przesyłkę z pewnych wykopalisk. Przesyłka się opóźniała i Hutt chciał, by jego dawny znajomy dopilnował dla niego dostawy. Hutt Tanaga prosił, a jak wiadomo, lepiej nie podpadać szefom półświatka. Chociaż Tel Vizsla nie był głupim żółtodziobem, to reputacji i doświadczenia starczyło mu jedynie na tyle, by przymusić Tanagę do przyrzeczenia, że będzie to jego ostatnia misja. Tym sposobem Mandalorianin wyruszył na Vinsoth...
Siedzieli w kabinie niewielkiego transportowca, który snuł się powoli nad trawiastymi preriami planety Vinsoth. Ich statek zapewniła Czerka, jednak teren wykopalisk, do którego się zbliżali, należał do korporacji Dathenes, mającej swoją główną siedzibę na Taris. Oficjalnie zajmowali się badaniem wymarłych kultur, ale chodziły plotki, że co ciekawsze znaleziska od razu kupuje od nich Imperium albo anonimowi klienci. Korporacja Czerka, jak się okazało, była jednym z nich. Sama podróż nie była dość uciążliwa. Korzystając z chwili wolnego czasu, dwójka współpracowników mogła zapoznać się ze sobą nawzajem. Choć Orube wydawała się przez większość podróży dość poważna, Tel zdawał się tego nie zauważać i snuł coraz to nowsze opowieści ze swojej przeszłości. Mieli także czas wymienić się informacjami o miejscu, do którego zmierzali, a które dostarczyła im korporacja.
Vinsoth była jak na razie dość słabo zbadaną planetą. Pokryta w głównej mierze trawiastymi równinami i dość licznymi pustyniami, nie była zbyt uciążliwa do przebycia lądem. Co jakiś czas z płaskiego terenu wystrzeliwał wysoko w chmury łańcuch górski lub pojedyncze szczyty. Dużych zbiorników wodnych było mało. Poza jednym oceanem, większość wody kryła się raczej w podziemnych źródłach. Jeśli zaś chodzi o florę i faunę, była ona typowa dla tego typu klimatu. W górach zaś spotkać można było długowłose kozy, małpiate i coś przypominające wyglądem niedźwiedzia z bardzo długim ogonem. Planetę zamieszkiwała też jedna rozumna rasa, zwana w basicu Chevin. Teren badań na szczęście znajdował się we wnętrzu i okolicy jednej z gór. Dotyczył pozostałości starożytnej świątyni jakiegoś wymarłego lokalnego ludu. O dziwo, informacje o samym obiekcie były dość skąpe i nie mówiły Orube i Tel Vizsli nic więcej. Na końcu była jeszcze informacja o głównym archeologu prowadzącym badania. Według przedstawionych danych, był nim człowiek Nick Nalto i miał do pomocy 17 pracowników, jak określono ich w datapadzie.
-Jesteśmy na miejscu – obok nich rozległ się głos togutańskiego pilota.
Dwoje ludzi wyjrzało przez szybę kokpitu. Zbliżali się właśnie do miejsca lądowania. Przed nimi większość widoku zasłaniało wysokie aż pod chmury skalne wzniesienie. Mniej więcej w połowie wysokości, w jednym ze zboczy, znajdował się duży płaskowyż, na którym dostrzec już można było transportowiec Dathenes IV, którym na miejsce przyleciała pewnie ekipa archeologów. Prace trwały, a obok statku widać było rozstawione baraki ekipy, skrzynie ze sprzętem i kable energetyczne pociągnięte i znikające w głębi mrocznego sklepionego wejścia, prowadzącego w głąb góry.