W międzyczasie Jack szybko przejrzał terminal astronawigacyjny. W systemie było zaprogramowane kilkadziesiąt współrzędnych hiperprzestrzennych z opisanymi nazwami. Były to głównie, z tego co Jack się zorientował, istotne okoliczne porty kosmiczne oraz najprawdopodobniej bliskie bazy floty Imperium. Wellesowi niewiele to dawało, zwłaszcza iż wcale nie miał zamiaru wykonywać jakiegoś dalekiego skoku.
Chciał za to wykonać sekwencje mikroskoków, które umożliwią im zmylenie pościgu. Bez większego bowiem problemu można na podstawie wektora wejścia w skok, określić gdzie dana jednostka poleciała. Było trzeba więc wykonać sekwencję krótkich skoków o różnych wektorach od skoku pierwotnego. Dużym minusem tej metody jest oczywiście zazwyczaj brak czasu by zaprogramować wszystkie skoki - wszak zwykle stosuje się go w trakcie ucieczki. Ponadto istnieją urządzenia umożliwiające śledzenie statków w hiperprzestrzeni. Szczęśliwie dla naszych bohaterów mieli odpowiednio dużo czasu by zaplanować trzy szybkie skoki, a goniące ich myśliwce były za małymi jednostkami, by się w nich zmieściły urządzenia śledzące.
Z pewną wprawą Jack wykonał szybkie obliczenia i wyznaczył kolejne wektory skoków. Teraz tylko pozostało przetrwać najbliższe chwile i wszystko powinno się udać. Co prawda istniało kosmicznie małe prawdopodobieństwo, że wyskoczą w środku jakiegoś pasa asteroid, albo w środku jakiejś gwiazdy, ale nie było czasu by to obliczyć. Poza tym pierwszy wektor Jack wybrał z bazy danych z zamiarem przerwania wcześniejszego skoku, i na drodze do tego portu nie może znajdować się tak masywny obiekt jak gwiazda. A jak wpadną w pas asteroid to będzie coś kombinował. Przy kolejnych skokach ryzyko wypadku rosło, ale Jack miał zamiar wykonać o wiele krótsze skoki niż średnie odległości międzygwiezdne. A z resztą w tym momencie mieli troszkę inne zmartwienia na głowie.
- Wróciłaś w dobrym momencie - rzekł Jack do Saine, która właśnie wróciła do kokpitu. Niemalże w tym samym momencie odezwał się komputer z ostrzeżeniem o namierzaniu. - Siadaj i zapnij dobrze pasy bo będzie szarpało... No i postaraj się nie zwymiotować - dodał z uśmiechem, za którym maskował troskę.
Walka kołowa w przestrzeni kosmicznej jest o tyle wygodniejsza, iż kompresory grawitacyjne o wiele lepiej działają niż w atmosferze, głębiej w studni grawitacyjnej planety. Co nie zmienia faktu, iż dużo gwałtownych manewrów może przeładować chwilowo kompresory i przeciążenia wtedy dla pasażerów są wyraźnie odczuwalne. A dla nie wprawionych może to spowodować nudności jak i nawet chwilową utratę przytomności. Jack oczywiście nie miał zamiaru walczyć z jednostkami wroga, lecz będzie musiał wykonywać gwałtowne manewry by zmylić ewentualne wystrzelone w ich kierunku torpedy i rakiety.
- Do Lambdy 4325 - odezwał się w komunikatorze inny niż wcześniej głos - To ostatnie wezwanie: wyłącz napęd i osłony!
Odpowiedziała mu jedynie cisza. Jack był zbyt zajęty wyciszaniem się by wejść w strumień Mocy, by odpowiadać na jakiekolwiek komunikaty ze strony pościgu. A z resztą najbardziej wymowną odpowiedzią był maksymalny ciąg silników.
- Zaczyna się... - rzekł Jack pod nosem, gdy sygnał alertu zmienił swój ton. Oznaczało to, że w bliskiej przestrzeni wokół promu pojawiła się torpeda. Można ją było z resztą dostrzec na radarze, jako trochę wydłużony punkt, który z dużą prędkością zbliżał się do jego centralnej części. Lambdy oczywiście posiadały flary, którymi można było z powodzeniem zmylić naprowadzane pociski wroga, jednakże Jack miał zamiar wykorzystać je w sytuacji bardziej podbramkowej.
Gdy torpeda niemalże złączyła się z ich punktem radarowym, a alert piszczał już w sposób ciągły, Welles wykorzystując silniki manewrowe oraz dysze kierunkowe napędu głównego, gwałtownie odbił w lewo, a następnie wykonując zgrabną beczkę poleciał "w dół", by chwilę później wrócić na pierwotny kurs ponownym ciasnym skrętem. W tym czasie, gdyby tylko nie przeraźliwe piskliwe alerty zbliżeniowe, można byłoby usłyszeć skrzypienie poszycia promu, wywołane przez przeciążenia. Szczęśliwie dla pasażerów, system kompensujący nie przeciążył się, lecz mimo tego było można poczuć bardzo niemiłe wrażenie w błędniku. To co jednak najważniejsze, w rezultacie tego manewru torpeda znalazła się przed i "powyżej" ich.
Większość pocisków ma wbudowane zabezpieczenie, polegające na tym, iż w momencie utraty celu z pola widzenia czujników, lub po odpowiednio długim czasie, eksplodują. I tak też stało się w tym momencie, a filtry przedniego iluminatora dynamicznie przyciemniły się na krótką chwilę by ochronić wzrok załogi. Niecałą sekundę później odezwała się tylna wieżyczka promu. To Locust otworzył ogień do nadlatujących maszyn wroga, które najwyraźniej odpowiedziały, gdyż w przestrzeni wokół Lambdy pojawiły się bolty.
- W kosmosie ten bydlak też jest zabójczy - rzekł Jack - udało mu się już zestrzelić jednego z niemilców.
Na potwierdzenie jego słów jeden z trójkącików na radarze zgasł. To oraz uniknięcie torpedy niestety najwyraźniej tylko rozdrażniło ścigających ich pilotów. Rozdrażniło oraz spowodowało, że zaczęli być ostrożniejsi. Wystrzeliwali torpedy ze znacznie bliższej odległości i starali się podchodzić do ataku bardziej od burt promu by uniknąć ostrzału z wieżyczki. Parę boltów dotarło do swojego celu a jedna torpeda eksplodowała już niebezpiecznie blisko, szczęśliwie osłony Lambdy wytrzymywały to. Niestety tego samego nie można było powiedzieć o kompresorach antygrawitacyjnych, które przynajmniej dwa razy przeładowały się. Jednakże stopniowo, ale w sposób ciągły, punkt na radarze odpowiadający promowi zbliżał się do krawędzi błękitnej poświaty na radarze, odzwierciadlającej cień grawitacyjny planety.
Piloci myśliwców też to najwyraźniej widzieli, gdyż zacięcie ich ataków tylko wzrastało. Nic to jednak nie dało, gdyż po niecałych dwóch minutach zapaliła się przyjemnie błękitna dioda, oznaczająca iż mogą wykonać skok hiperprzestrzenny. Kompresory ostatni raz zawyły sygnalizując skraj swoich wytrzymałości, gdy Jack w ciasny sposób wykonał manewr by ustawić się zgodnie z zaprogramowanym wektorem skoku. W międzyczasie wystrzeliwał kolejne flary, gdyż piloci myśliwców zdecydowali się, co było zgodne z przewidywaniami, na niemalże ciągły ostrzał torpedowy. Pociski rozminęły się z promem o zaledwie tysięczną część sekundy. Gdyż zaledwie o tyle tylko wcześniej, Jack zdecydowanym ruchem ręki pociągnął dźwignię hipernapędu.
Gwiazdy rozciągnęły się w nieskończoność, a żołądki załogi promu zrobiły charakterystycznego "fikołka". Błękit hiperprzestrzeni zdołał jednak na krótką chwilę wypełnić iluminator, gdyż niemalże od razu ponownie pojawili się w zwykłej przestrzeni. Mimo tego znaleźli się daleko poza heliosferą gwiazdy systemu Wayland. Nie było jednak czasu na podziwianie widoków. Jack z precyzją automatu wykonał ciasny manewr skrętu i ponownie pociągnął za dźwignię hipernapędu. Teraz w nadprzestrzenii spędzili parę chwil dłużej, by ponownie wyskoczyć do normalnej przestrzeni. Ponownie również Jack ustawił prom zgodnie z trzecim wektorem skoku.
Piętnaście minut później od czasu wylotu z Wayland, Jack najwyraźniej z ulgą westchnął.
- Uciekliśmy im - rzekł krótko i puścił z ulgą trzymaną dźwignię hipernapędu. Otóż przez dłuższą chwilę siedział w milczeniu i wpatrywał w ekran radaru. Miał on bowiem zamiar natychmiast skakać w hiperprzestrzeń, gdyby pojawiły się na nim jakieś niepokojące oznaki. W międzyczasie do kokpitu wrócił Locust. Jack jakby nie zwrócił na niego uwagi, a sięgnął do podręcznej apteczki z której wyjął jakieś tabletki, które następnie wraz z tubką wody podał Saine.
- Weź to, a poczujesz się lepiej - rzekł, a następnie kontynuował - Hipernapęd mamy już niemal całkowicie naładowany, więc możemy lecieć dalej. Jakieś życzenia?