Taris, choć minęło sporo czasu od zniszczeń na jej powierzchni to niewiele się zmieniło przez te parę tysięcy lat. Niewiele osiedli, dzielnic zostało odbudowanych. Nie rozwiązano problemu zmutowanych raghuli. Piraci, przemytnicy, tutejsi mieszkańcy, siły wojskowe i cała reszta śmietanki galaktycznej egzystowała w mniejszym lub większym stopniu na tej planecie. Albo próbują z niej uciec po ostatnich wydarzeniach z plagą i nałożoną kwarantanną… albo jak niektórzy szaleńcy próbują na Taris się dostać by położyć swoje łapska na tutejszych porzuconych rzeczach.
Ty nie należałeś do żadnej z tych grup. Wadliwie działający hipernapęd wyrzucił cię na orbitę Taris, gdzie ostrzelany przez myśliwce kordonu kwarantanny, we własnej uszkodzonej maszynie która ciągnąc za sobą smugę dymu mknęła nieuchronnie ku powierzchni globu. Połowa kontrolek na panelu lśniła czerwienią, zaś komputer wyrzucał z siebie kolejne piskliwe komunikaty dotyczące uszkodzeń. Szczęściem stery jeszcze działały oraz był dzień i chyba tylko temu zawdzięczałeś, że nie rozbiłeś się po drodze o żaden szczyt górski, wyższą ruinę czy w końcu wierzchołki drzew. Co nie do końca pomogło, bowiem ostatecznie przeorałeś spory kawałek podmokłej zdaje się ziemi, wzbudzając przy okazji fontanny wody i błota w powietrze i na owiewkę kabiny, by ostatecznie zatrzymać się na brzegu jakiegoś stawiku.
Przetrwałeś, choć nie wiedziałeś w jakim stanie jest twoja jednostka latająca, ani tym bardziej gdzie do stu spalonych generatorów się znajdujesz dokładnie. Budowli czy też ruin minąłeś parę podczas tego lotu ku ziemi, ale czy były dla ciebie przydatne...