- Turlil i moja znaleźli kryjówkę toł! - Bith zaakcentował radosną melodyjkę
- Wesoło było i będzie być! Kiedy razem będziem żyć!
- Będziemy żyć i żyć! Pić i pić! Bawić i żalić! - obrócił się w okół i ręką strącił miskę z mięsem na podłogę. Mesa statku była dość mała, by znieść trzy istoty naraz. Zaraz obok stał czteroręki facet, co zacisnął już usta z poirytowania.
- Miałeś mi pomóc! A nie znowu się walać! Pokrój to, co żeś wywrócił! A Ty Turthil, mógłbyś przestać go podjudzać?! Weź przyślij mi tu Mikko, a nie tego błazna mi serwujesz! - Goznel miał już cierpliwość na wyczerpaniu. Kolejny dzień Besalisk sam wszystko robił. Szkoda, że wczoraj Turthil zaczął wprowadzać te swoje aktualizacje do Mikko. Zmodyfikowany droid klasy WA-7 stanowił bezcenne wsparcie w codziennych zmaganiach. Co prawda Bith tak go sobie skonfigurował, że słuchał się tylko jego, za czym szło ciągłe komplementowanie właściciela i wychwalanie jego choćby pierdnięcia. Co na dłuższą metę było równie uciążliwe co sam Gunganin... nie, on był jednak gorszy...
Dosłownie po tej myśli, poślizgnął się on o mięso co przed chwilą z jego winy spadło. Nogi pechowca wyleciały do góry, a tyłek spadł głucho na dół. W całym akcie Dezzmo puścił butelkę, by ta poleciała i odbiła się od głowy pokładowego kucharza. Dobrze, że się nie rozbiła, lecz za ro wpadła mu do gara z zupą, ochlapując Gonzela czerwonym gęstym gulaszem. Jego fartuch nie zdołał w pełni osłonić jego koszuli i spodni
- Wynoście się!!! - obrócił się w stronę leżącej niezdary i kulącego się ze śmiechu Bitha. Postawą sugerował jasno, że zaraz ich rozniesie na kawałki. Kapitan załogi podał rękę leżącemu i pomógł mu się uwinąć z mesy, nim kucharz całkiem się nie wpieni.
Fakt był, że nie mieli sensownej roboty od tygodnia. Kapitan nie mógł nic namierzyć w holonecie, czy też pośród swoich kontaktów. Ich kryjówka była świetna. Na Almanii, kompletnie nic się nie działo, a okoliczna fauna i flora, dawała im wszystko, by przetrwać. Mogli polować, iść na ryby, zbierać jagody, czy grzyby. Jednak bywało też cholernie nudno.
- Gonzo nie ma dobra strój...
- Nie przejmuj się Dezzmo - Bith klepnął kompana po plecach, na co ten zareagował entuzjazmem. Szybko on jednak zgasł
- Idziemy robić ryby??
- Pewnie taaak... - odparł zawiedziony, Gunganin zawtórował westchnięciem. Znowu ryby. To była jedyna rzecz, której Dezzmo nie potrafił spartaczyć. Był rybakiem, tak się wychował na Naboo. Łowił ryby i był w tym dobry, zawsze mu to wychodziło... ale ileż można.
- Znowu...?? Może zabierzecie polowanie?!
- No nie wiem... - Bith był bardziej niż pewien, że dawanie mu trudniejszego zadania zwykle kończy się czymś niespodziewanym. O dziwo w tym wszystkim miał on też swoją metodę, był amuletem szczęścia. Jednak to raczej tylko on tak to widział... Nie miał jednak zamiaru kolejny dzień siedzieć nad rzeką. Nie mógł wtedy nawet grać na instrumencie podczas czekania, bo płoszyłby ryby... a jak znów wrócą z niczym, to Goznel i Lakado będą im to wytykać, że nieroby z nich. A jedzenie warto było zdobyć. Szkoda marnować kredytów na wyprawę do miasta.
- pogadajmy z Zanee i Grisarlo. Może będą chcieli wyskoczyć na polowanie. Lakado pewnie nadal przegląda na zewnątrz części, które znaleźliśmy ostatnio.
- Lakado pójdzie?
- Nie pytajmy go. Jest bardzo zajęty. Naprawia statek. Jak go nie naprawi, to będziemy nadal tu siedzieć, a to oznacza więcej chodzenia na ryby - wyjaśnił krótko. Co prawda kłamał, ale wolał nie brać małego futrzaka ze sobą na polowanie. Był po prostu niebezpiecznie ciekawy wszystkiego i niczego się nie bał... i ta jego mania, by coś pomacać... a okoliczne drapieżniki bywały groźne i podstępne. Szczególnie jakby zapuścić się w głębokie jaskinie, albo lasy. Chętnie by wypróbował nową modyfikację swojej snajperki. O tak, lubił dopieszczać sprzęt...
Dwójka w końcu przeszła korytarzem statku do ładowni, gdzie siedziała w milczeniu Zanee. Kobieta miała już trochę życia za sobą. Czterdziestopięcioletnia Mirialanka kiedyś była freelancerem na usługach imperium, co na dłuższą metę okazało się druzgocące w skutkach. Podpisała wieloletni kontrakt, bo potrzebowała pieniędzy, który ten ją niemalże wykończył. Niewiele z niej zostało, tyle dobrze, że kontrakt zapewniał opiekę zdrowotną na najwyższym poziomie w pakiecie, tak to by niechybnie nie była już wśród żywych. Nie lubiła o tym opowiadać. W ogóle nie lubiła mówić. Pewnie też dlatego, że musiała korzystać z wokabulatora. Eskortowanie konwojów na imperialnych koloniach było pełne walk z tubylcami i lokalną zwierzyną. Do tego dochodziły rany, te psychiczne jak i fizyczne. Organy i kończyny po kolei odmawiały posłuszeństwa, albo traciła je w powtarzających się walkach. Musiała jednak zarobić pieniądze. Nikt nie wie na co i nikt nie próbował się jeszcze dowiedzieć, co tak na prawdę się działo. Skończyło się to tak, że aktualnie posiada więcej metalowych części niż własnego ciała, nawet nosi perukę. Sztuczne czarne włosy odsłaniały tylko tą nieoszpeconą część twarzy. Dołączyła wraz z Goznelem do Turthila, Dezzmo i Lakado, dobre lata temu. Wtedy uformowała się ich załoga i zaczęli przypominać niezależną bandę szmuglerów. Parę lat później spotkali Grisarlo...
- Cze-go? - wokabulator zaskrzeczał syntetycznym kobiecym głosem. Jej pusty wzrok nadal nie odrywał się od sufitu, a peruka nie była uczesana, ukazując pomarszczoną bliznami drugą połowę twarzy oraz metalową blachę przylegającą do potylicy. Kobieta siedziała na skrzyniach najwidoczniej bardzo wyluzowana. Rozpięty gruby zimowy płaszcz luźno wisiał na barkach, a metalowa ręka jak i ta z krwi i kości wisiała swobodnie wzdłuż skrzyni. Bith dostrzegł strzykawkę. No tak, środki znieczulające, te z wyższej półki. Brała je często... gdy próbowała odpocząć. Liczne protezy nie gwarantowały bezbolesnej koegzystencji z resztą ciała, wręcz odwrotnie...
- Widzę, że jest dobrze... - ta w odpowiedzi, tylko twierdząco kiwnęła nieznacznie głową.
- Za ile będziesz na nogach? - popatrzył na dwie wymontowane metalowe kończyny. Leżały obok skrzyni.
- sze-ść... go-dzi-n
- Dobra, chodźmy Dezzmo - zagarnął towarzysza nim zdołał ten coś powiedzieć. Wybrali się w stronę Grisarlo. Z pewnością był...