Nie potrzebował wiele czasu by spersonalizować domostwo z zapachem oleju samochodowego, którym ojciec zawsze smarował poszczególne elementy speedera, by zaraz po nieprzyjemnym odorze przemieniło się to w matczyną, ulubioną potrawę, jaką były wszelakiego rodzaju flaczki, porządnie duszone wraz z warzywkami. Ich dom zawsze specjalizował się w różnorodności. Główna kocica domostwa zawsze trzymała się tradycyjnej kuchni, którą nazywała 'mięsnym rajem' dla wszystkich przedstawicieli ich rasy. Bywały czasy, kiedy ściany zdawały się przygniatać ich mały schron, gdzie jedzenie momentami przestawało być obecne na stole, jednakże kobieta odpowiedzialna za ich poczucie głodu zawsze dbała również o poczucie bezpieczeństwa. Dzięki niej Grisarlo nie bał się wszelakich wyzwisk od ras, które pomimo bycia słabszym, miały o wiele bogatsze życie. Patrząc wstecz…w swoim dzieciństwie nie zamieniłby dosłownie niczego, może poza niuansami, które wpakowały jego rodzinę w tak okrutną historię. Ckliwość oraz pewnego rodzaju szok spowodowały, że powoli odkrywał pokłady złości czające się w jego własnym cieniu. Jego myśli odpłynęły do twarzy ojca, której nawet nie był w stanie sobie przypomnieć. Ściany, na których można było znaleźć ułożone klucze oraz jeden z jego pierwszych rysunków na skorupce jajka zniknęły w odmęty, których nawet Moc nie była w stanie przywołać z powrotem, choć czy ktokolwiek wierzył, że takowa jeszcze istnieje?
Przechodząc do kolejnego pomieszczenia, które również przysporzyło mu niemały szok, zaczął również oddawać swoje myśli w kierunku nowej postaci, a raczej niespodziewanej kompanki. Nie potrafił zrozumieć władzy, którą tamta miała, a także więzi, która ich łączyła. Miał świadomość cierpienia jakie oboje zaznali, czuł, że jest ona praktycznie tym samym wojownikiem co on, z główną różnicą celu oraz sposobu osiągnięcia wewnętrznego spokoju tak odległego od ich burzliwych myśli i pragnień. Po czasie zrozumienia nadeszły pytania, które bardzo chciał naprostować, bojąc się o swoją przyszłość, którą obiecał sobie wziąć we własne ręce.
Patrzył na dym tańczący nad postacią obserwatora, który wlepiał swoje okrągłe ślepia w monitory. Duchota, której nie potrafił wyczuć nosem, wręcz ściskała od środka wszystkie jego narządy, które tylko miały zdolność reakcji na jego żądania w tej postaci, co więc oznacza, że nie było ich zbyt wiele, jeśli nawet i w ogóle. Kurz, który potrafił dostrzec bez specjalnego przyglądania się powodował zmieszane uczucia, których wciąż nie potrafił sam zinterpretować.
Własny pokój…tak, to była oaza, której nikt nie mógł ruszyć!
Bam! Kolejny nieprzyjemny obraz. Niemy krzyk kobiety, zastygł na jej mokrej od łez twarzy, zaś agresywne ruchy mężczyzny wcale nie przestały na intensywności. Przeniknięcie do pomieszczenia uznawanego za magazyn, stało się pewnego rodzaju ucieczką. Nie potrafił nic poradzić na własne obrzydzenie, złość, a także i smutek, które wspólnie dawały dość wybuchową mieszankę, zważywszy na zarówno charakter kotowatego, jak i nowej kompanki. Wręcz z mechanizmu próbował oprzeć się o ścianę, nie czując ani ściany, a tym bardziej własnego ciężaru, który miałby przenosić z jednej nogi na drugą… momentalnie zobaczył pewną obecność.
- Oczywiście, to Ty to wszystko wymyśliłaś? Co to za cholerne sztuczki? Nie wystarczy Ci, że mnie zniewolili, musisz jeszcze pokazywać jak splugawili mój dom? - zarzucił jej niemalże momentalnie, nie potrafił poczuć własnej złości, choć widział, że jego mglista poświata, a może i esencja zaczynała przypominać coraz to ciemniejszy kolor, być może był to jakiś jego odpowiednik złości, którą normalnie by poczuł. - Wychowywałem się tutaj. - po kilku sekundach intensywnego, choć zdecydowanie niewychwyconego uczucia, aura stała się żółta.
- Mocą? T….czy Ty obdarzyłaś mnie TĄ Mocą? Czekaj…jak to ciało dla Ciebie? Co to w ogóle znaczy, że mogę odseparować się od mojego ciała….czy mogę coś tutaj zrobić? Czy mogę ich…zniszczyć? - spytał tonem dziecka, które prawdziwie stara się wybłagać matkę o nagrodę marzeń w postaci jakiegoś słodyczka, a w jego przypadku z pewnością był to kawałek soczystego mięska.
Pytania, na które chciał uzyskać odpowiedź dostał w dokładce jako zwyczajny doping do zimnego mordu, który w rzeczywistości Grisarlo popierał każdą kończyną i organem. Był zdeterminowany, wiedział, że postać, która obdarzyła go tym czymś nie jest jedynie duszkiem na strachy. Ta kobieta dokładnie wiedziała co należało zrobić, a w jego kwestii jedynie trzeba było się poddać rozkazom, które wyda. Lekkie potrząśnięcie głową wystarczyło by Cathar zrozumiał jak źle brzmią założenia, które przewidywał na przyszłość, przecież mieli robić wszystko wspólnie…nie chciał być kolejnym niewolnikiem Pana, któremu tym razem nie był w stanie uciec.
- Co jesteś w stanie mi zaoferować za zniszczenie tego wszystkiego? - zapytał hardym tonem, który raczej nie znosił sprzeciwu. Stając przy okiennicy, zza której chciał wyjrzeć na niegdyś dość przyjazną do życia okolicę, w której kątach trzymały się poszczególne grupy rzezimieszków, z którymi sam swego czasu trzymał, rozmyślał w jaki sposób mógł posłużyć się uzyskaną mocą dla dobra, a nawet i ochrony społeczności, którą ukazała mu Pięknej Pani. Wszyscy z jego gatunku...matki, dzieci, ojcowie, każdy niewolnik rasy Cathar, było to możliwe, widział w tamtej intensywnej wizji, teraz potrafił odpowiedzieć na ten zew rozpaczy. Zrobił to co było nieuniknione, poświęcił się.
***
Pierwsze było poczucie rytmu, każdy mały dech tworzył pewien rytuał, który z czasem zaczynał lekko ciążyć kotowatemu. Powoli słyszał swój chrapliwy oddech, który nie był wcale tak uspokajający jak przedstawiali to przy niektórych holoreklamach o zdrowym życiu. Powiew powietrza przebiegł od brody, po klatkę piersiową, zatrzymując się na jego bolącym torsie. Dopiero po chwili do jego mózgu doszła informacja, iż w rzeczywistości jest on nieco potłuczony. Ból nie był jedynie impulsywnym atakiem jednego miejsca jego ciała. W każdym pierwiastku ukrytym pod pazurami, bądź sierścią, kotłowały się pokłady zmęczenia odczuwanego głównie nie przez dane partie ciała, a jego głowę. Zdawało mu się, że wcześniejszej nocy zaliczył potężne chlanie, zakończone jednym z tych kaców-morderców. Był wręcz święcie przekonany, że cała ta sytuacja z jakimiś esencjami, kobieto-cieniami i resztą kompanii, to zwyczajny sen, który wymyślił po jednym z bardziej zakrapianych wieczorów, które po dołączeniu do statku nie były zbyt częstym przypadkiem.
Uświadamiając sobie własną pozycję, przypięte do ciała różne przewody i to przeczucie czegoś skrytego za jego umysłem, natychmiastowo otworzył oczy, podnosząc się z pozycji leżącej.
Czy to działo się naprawdę?