Żadne światła nie działały. Jedynie pojedyncze promienie gwiazdy docierały przez szczeliny w rozdarciu wyższych pięter miasta, oświetlając strzępy jedynej dzielnicy, która jako tako funkcjonowała w minionych czasach metropolii. Dodatkowo od zawsze ten poziom zamieszkiwali biedni i nie było to rozbudowane miejsce. Kiedyś przestępczość trzęsła dobytkiem dolnych poziomow, a życie samo w sobie nie stanowiło szczególnej wartości. Nie zmieniło się za to za bardzo po wybuchu epidemii.
John był w największym gównie w jakiekolwiek wpadł. Co z tego, że jajogłowi wykazali brak aktywności Mocy, że wystarczyło przedrzeć się przez zastępy Rakghouli, by wydobyć te ich zasrane pudełeczko, czy co tam mieli. Wyprawa z początku standardowo trudna, nagle bardzo szybko przekształciła się w rzeź. Gdy zaczęli przemierzać najniższy poziom, wtedy ich posiłki dopadło coś co zamieniło ich w pozbawioną ładu kupę mięsa i uszkodzonego sprzętu. Próbując odzyskać chociaż część zapasów, wybrali się do miejsca zdarzenia, gdzie zginęło ich wsparcie. Wszystkie akumulatory były rozładowane, ciała żołnierzy rozszarpane i przypalone. Całe szczęście, że działały mu jeszcze filtry w hełmie, bo zapach musiał być okropny, ale to nie potrwało długo.
Baza zapewniała o posiłkach, do momentu, aż po kolejnej krwawej potyczce z grupą Rakghouli ich zasoby energetyczne zmalały do krytycznej wartości. Skurwysyny... im niżej się schodziło tym twardsze sztuki napotykali. Wyczekując wsparcia oszczędzali siły. Kolejny atak Rakghouli mógł być ich ostatnim. Musieli jednak zmienić pozycję i wtedy znaleźli ciało martwego żołnierza, który musiał dotrzeć tu przed nimi. John klęknął przy nim i zaczął badać ciało oraz oznaczenia żołnierza. Musiał tutaj leżeć na prawdę długo, ale nie ulegał rozkładowi. Jego zamarznięty wyraz twarzy wyjaśniał jednak wszystko. Wyglądał jakby umarł ze strachu, ciało nie nosiło żadnych widocznych obrażeń, a jego dłoń miała w zamknięciu komunikator. Wnet dostrzegł truchła Rakghouli, leżące nieco dalej, a potem dostrzegł to Coś... pożerające zwłoki...
***
Robota od Imperium. Bardzo dobrze płatna. W bardzo paskudnym miejscu. Jako weteran od spraw trudniejszych, otrzymał bezpośrednio na swoją skrzynkę pocztową zaszyfrowaną wiadomość od jednego z wysoko postawionych militarnych urzędników Imperium. Zadanie polegało na zabezpieczeniu pewnego ważnego miejsca dla wojska, a znajdował się on na najniższym poziomie wielkiego miasta Taris. Niejaki Kruger wymienił jego numer 24601 i powoływał się na stare znajomości z Inkwizycji, iż robota jest dużego kalibru i potrzebują najlepszych z najlepszych. Każdy miał płaconą z góry zaliczkę w wysokości 10.000 kredytów, a na zakończenie mieli otrzymać kolejne 40.000. Była też mowa o dodatkowej kasie, ale to po poznaniu większej ilości szczegółów. Póki co wiedział, że mieli się wybrać do jakiegoś niegdyś ważnego miejsca i na nowo przywrócić mu funkcjonalność. Co prawda zejście tak nisko wiązało się z ryzykiem zastania dużej ilości Rakghouli. Potworów zdolnych rozerwać na strzępy każdego. Ponoć stwory zostały kiedyś dawno temu stworzone przez Sithów. Oto ich dziedzictwo, równie plugawe co oni sami...
Falleen był już na ISD orbitującym bliżej samej planety. Po dziwnych zdarzeniach, aktywność pewnej potężnej istoty zmalała, a działania Imperium stały się intensywniejsze i przestały już polegać tylko na kwarantannie i próbie wydobycia jakichś dóbr z powierzchni miasta. Avaraad wiedział, że Imperium musi mieć coś ważnego w mieście skoro zdobyli się na organizowanie ekspedycji.
Czas póki co spędzał samotnie w okrętowej kantynie, czekając na sygnał z komunikatora. Nie został ciepło przyjęty, Imperium nigdy nie przepadało za obcymi. Ludzie patrzyli na niego podejrzliwie i wymieniali tylko i wyłącznie niezbędne uprzejmości. Wkrótce też nadszedł czas na spotkanie się z pracodawcą. Wyruszył do jednego z licznych pomieszczeń okrętowych. Było to pomieszczenie 1101B. Służyło ono do spotkań i odpraw.
W środku czekała już grupa istot. Pięcioro ludzi, dwójka zabraków, sam Kruger i jakiś droid-komandos. Na środku przy holowyświetlaczu stał Kruger, a raczej numer 77777, którego Avaraad pamiętał, nieco jak przez mgłę, ale pamiętał. Widocznie się postarzał i połysiał zupełnie. Dziesięć istot, wszyscy w bojowych ponurych nastrojach, uzbrojeni po zęby. Jedynie hełmy mieli pozdejmowane co poniektórzy.
- Witajcie panowie. Cieszę się, że wszyscy przyjęliście wezwanie - zaczął Kruger od uprzejmości
- Przestań pierdolić, tylko do rzeczy, co to za bajzel? - wtrącił się wysoki Zabrak. Z założonymi rękami, niczym szafa, przypominał te monumentalne posągi. Niewzruszony, a jednak niecierpliwy.
- Przejdę do rzeczy, ale się nie wtrącaj, bo skończysz tę robotę szybciej niż Ci się wydaje - odpowiedział krótko Kruger. A wszyscy wiedzieli co znaczy skończyć robotę szybciej po otrzymaniu zaliczki. Niespecjalnie przejęty pytaniem najemnika, mówił dalej
- eskortujemy grupę inżynierów do najniższego poziomu miasta. Pomagamy im dostać się do imperialnego kompleksu i pomagamy im wynieść stamtąd wszystko co się da. To wszystko. Jakieś pytania?