Akcja przenosi się z Fregata "Czarna Fortuna" i [Frachtowiec Świt Zmierzchu] Prawda was wyzwoli.
Siedział w kantynie razem z Liz i Danem kiedy rozpętało się piekło. Najpierw rozległ się alarm i wieżyczki przeciwlotnicze rozpoczęły ostrzał. Już wtedy biegli w kierunku koszar porzucając niedojedzone rzeczy. Zaczeli ubierać się w zbroje gdy coś głucho huknęło i odcięło prąd w kompleksie. Na bank zostali zaatakowani. Chwile później całą trójką biegli na miejsce zbiórki. Potężny wstrząs rzucił nim o ścianę, Niemal stracił przytomność zbierając się szukał wzrokiem Liz. Chyba nic jej nie było Dan właśnie pomagał jej wstać, skubaniec pewnie nawet się nie potknął. Zebrali się do kupy i ruszyli w kierunku punktu zbiórki, po drodze dołączali do nich kolejni żołnierze, sądząc po odgłosach bitwa na zewnątrz trwała w najlepsze. Kapitan już tam był. Wyglądało na to, że nie ponieśli póki co za dużych strat.
- Drugi i trzeci pluton na zewnątrz, musimy przebić się do lądowiska. I wezwać pomoc. Coś uszkodziło nam łączność.
-Tak jest Sir.
-Pierwszy i czwarty zostają w bazie będą was osłaniać.
-A co z białymi?
-Skupiają się na obronie świątyni. Dalej do roboty!
Żołnierze zebrali się w sobie, kilka okrzyków na zachętę i z ocalałych wieżyczek posypał się huraganowy ostrzał. Wypadli na zewnątrz.
Z kapsuł wysypywali się jacyś dziwni obcy, Słyszał o rebelii i tak dalej ale przypuszczał że to wyszkoleni zawodowcy a nie banda amatorów z ręcznymi blasterami. Ze swoją sekcją błyskawicznie wyeliminował zagrożenie.
-Ale amatorzy, patrzcie. Jakaś dziwka?
-Hehe
Śmiech zamarł w ustach gdy tuż za ich plecami w rozgrzewający się AT-AT przywalił jeden z płonących myśliwców. Pilot katapultował się a w jego stronę momentalnie poleciały serie boltów z dachu bazy. AT-AT nie zniósł tego najlepiej. Maszyna aż jęknęła od uderzenia i powoli przechyliła się opadając na bazę. Ze zgrzytem miażdżonej blachy niezgrabnie położyła się niszcząc jedno stanowisko ogniowe i zwracając uwagę na na nowy cel.
- Mają czołg?
- Kurwa, uderzamy z tyłu zanim wykosi chłopaków z trzeciego.
- chyba za późno!
Faktycznie, durastalowy kształt przesuwał się powoli ale dysponował siłą ognia porównywalną z E-webem. Ostrzał dosłownie skosił jedna z drużyn. Pancerze piechoty nie dawały takiej osłony jak zbroje szturmowców ale w starciu z tym przeciwnikiem nie miało to znaczenia. W dodatku nie był sam. Drugiego boku pilnował kolejny autoblaster. Musieli coś zrobić. W kierunku powalonego AT-AT Biegła jakaś malutka istota, Bolty z góry nie były w stanie jej trafić, głównie z racji błyskawicznych i chaotycznych ruchów. Czołg przeniósł ostrzał osłaniając atakującą istotę, teraz mieli chwilę na podbiegnięcie i zniszczenie go z zaskoczenia. Obcy z nienaturalna zręcznością wspiął się po wraku a chwilę później ostrzał z góry ustał.
Byli tuż tuż, w luce pomiędzy czołgiem a kapsułą. Liz zobaczyła ruch i błyskawicznie otworzyła ogień do wypadającej z kapsuły czterorękiej istoty, bolty odbiły się od jakiegoś rodzaju pola siłowego. Obca już ją dopadła a przeraźliwy krzyk bólu koleżanki uderzył w bębenki. Dwaj koledzy rzucili się na pomoc, ustawiając blastery na ogłuszanie by nie zranić Liz, nie mieli szans. Dan ze swoją dwójką postawił na wyjście z kapsuły zaporowy ogień, z zewnątrz padły tylko trzy strzały. Sekcja została zniszczona.
Biegł z pękiem granatów nie oglądając się za siebie. Słyszał krzyk Liz, i przekleństwa konającego Dana. W oczach pojawiły się łzy. Tak głupio. Załatwi skurwysyna za chwilkę. Na jego drodze pojawiła się para cycków. Zaskoczony dopiero w drugiej kolejności spostrzegł ostrza. Nie strzelił. Wbiły mu się w krtań rozszarpując tętnice. Krew bluzgnęła na oprawczynię. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa a granaty upadły na ziemię.
Eksplozja za plecami niezbyt zaszkodziła Vasto. nieco bardziej mógł go wkurzyć fakt że jego zbroja jest cała we flakach jednej z bliźniaczek. Właśnie stracił Ochroniarza. Na szczęście szturmowców nie było a Xexto wyczyścił dach bazy. Pilot który uszkodził AT-AT znacząco ułatwił mu zdobycie bazy, ciekawe czy przeżył katapultowanie się. Zbroja zaczęła odbierać raporty. Wreszcie.
- Straciłem połowę plutonu, większość w kapsułach. Reszta przedziera się do bazy. póki co wygrywamy. Obsada to zwykli żołnierze, nie mam pojęcia gdzie podziali się szturmowcy. Lordzie czy mamy zdobyć bazę?
- Melduję, że po lasach jest sporo naszych, trzeba ich będzie pozbierać, zła wiadomość to taka że Impy z posterunków systematycznie ich mordują. Unieszkodliwiliśmy jedną z wieżyczek i kierujemy się w stronę bazy.
Vasto dotarł do wrót bazy, normalnie przebicie się przez nie trochę by potrwało, teraz jednak były uchylone a pełne zamknięcie uniemożliwiało kilka zmiażdżonych trupów. W środku pewnie czaili się Imperialni żołnierze a może nawet szturmowcy. Musiał podjąć decyzję o kontynuacji lub zaniechaniu szturmu. Spływająca mu po plecach krew jednej ze swoich obrończyń dość obrazowo przypominała mu o cenie. Jak silne były ramiona jego pancerza? Może warto się o tym przekonać.
Przedzierali się przez las idąc w kierunku bitwy toczącej się o imperialną bazę. Marklon szedł pierwszy, za nim Alicja a na końcu Elena. Ta ostatnia była wściekła. Upadek zakończył się poważnymi konsekwencjami. Złamała sobie sondę. Tak tą najważniejszą. @$%@#% Jedyna nadzieja że Mrkt coś skopiował, i zdołał to ze sobą zabrać. Wkurzona wpadła na Alicję. Dopiero wtedy zauważyła a raczej usłyszała głosy. Ktoś rozmawiał wzburzonym głosem.
- Rozkazy! jakie są rozkazy, wyeliminowaliśmy obcych z kapsuły, prosimy o rozkazy, nie możemy utrzymać pozycji. Czy ktoś mnie Kurwa słyszy!!
Marklon wziął blaster i ruszył do przodu, nakazując Alicji pozostanie z tyłu. El zobaczyła że kobieta kurczowo ściska blaster. Zdecydowanie nie będzie wiedziała co z nim zrobić. Ale jeżeli rozwalą Marklona. Czy będzie wolna? Komunikator w jej dłoni odezwał się.
- Marklon słyszysz mnie? Jesteśmy na ziemi. Spadliśmy w okolicach świątyni. Mrkt oberwał, nie wiem jak długo pociągnie możecie przysłać pomoc?
Głos należał chyba do Ucho, ciężko było go rozpoznać z tej odległości, a Marklona nie było. Z przodu dobiegły ją odgłosy strzelaniny, Stonmal najwyraźniej zaatakował patrol. Co ma zrobić, nie jest wojowniczką tylko…
Alice nie wytrzymała ruszyła przed siebie trzymając blaster w wyciągniętych dłoniach.
Gniew, strach upokorzenie. Teraz miał okazję, może zemścić się na tych którzy wcześniej znęcali się nad nim. Nie rozumiał co się dzieje, przecież to byli jego koledzy. Zabij ich, coś kazało mu strzelać do towarzyszy. Na taką okazję był przecież szkolony.
Uwaga! Atakują nas Mocowładni!
Komunikat rozbrzmiał w hełmach tego co pozostało z plutonu. Spóźnił się o ułamki sekund. Ból trzask i piekielne gorąco zlały się w jedno. Któryś nie wytrzymał. Oberwał w plecy od swojego towarzysza. Umierając czuł tylko jedno, nienawiść. Idris patrzył jak szturmowcy zbierają się a po chwili zatrzymują, tak to był moment na użycie mocy. Sięgnął po nią instynktownie, niech wrócą i wyeliminują załogę bunkra, a potem siebie. On w tym czasie przedrze się do kompleksu i pomoże Akko. Prawie mu się udało. Jeden ze szturmowców otworzył ogień strzelając kolegom w plecy a chwilę później bunkrem wstrząsnął wybuch granatu. Idris ruszył ku budynkowi, widząc w ciemnościach jak uwolniony przez moc umysł człowieka załamuje się a on sam pada na kolana.
Zabił ich wszystkich, Teda, Heiriego, Marka i Anne. Zabił Annę.
- NIEEEE!!! Anna!
Idris czuł ból szturmowca mordercy, na szczęście nie trwał on długo. Urwał się wraz z dźwiękiem strzału. Droga była czysta. Mógł spokojnie dobiec do bazy. Po drodze dostrzegł kilkanaście nieuzbrojonych postaci biegnących w stronę świątyni. Rozpoznał na ubiorach imperialne znaki. Nie stanowili teraz zagrożenia, jednak jeżeli obsadzą bunkier odetną wejście do świątyni. Nie widzieli go, ludzkie oczy nie działały tak dobrze jak wspomagany przez Moc wzrok Morelianina. Wystarczy jedna seria by wyeliminować zagrożenie.
Z wnętrza wyczuwał coraz silniej ciemną stronę moc Akko rosła w miarę jak narastały szarpiące nim uczucia. Nie niepokojony przez nikogo mógł spokojnie dobiec do budynku. Drzwi stały otworem. Uciekinierzy zapomnieli ich zamknąć. Zajrzał do środka, w awaryjnym oświetleniu nie zauważył nikogo, słyszał wyraźnie krzyki i odgłosy walki. Moc wskazywała drogę do towarzysza, musiał się spieszyć.
Jak wielkie było zdziwienie Akko gdy miecz zatrzymał się w połowie ruchu. Zdziwieniu towarzyszył ból i wściekłość. Pięść oficera wyrżnęła go centralnie w usta rozbijając wargi. W migotliwym świetle miecza świetlnego Akko ujrzał swoją śmierć. Oficer trzymał noże w dziwnej pozycji. Na jego obliczu malował się szaleńczy uśmiech. Cokolwiek było w broni właśnie szeptało teraz do pełnego nienawiści Impa. Zaatakował błyskawicznie tnąc z prawej dolnej ćwiartki Akko uskoczył a zębate ostrze przecięło powietrze. Kontra mieczem skrzesała tylko snop iskier z konsoli za którą ukrył się oficer. Rozbłysły światła awaryjne. I obaj przeciwnicy mieli szansę spojrzeć sobie w oczy.
- Wypruję twoje flaki i wytarzam się we krwi.
- Mało finezyjne
- Giń.
Miecz świetlny sparował atak sztyletem lecz jego dźwięk stał się dziwnie niski. Coś złego działo się z bronią Akko. Przeciwnik rzucił się na niego zbijając ostrze a drugim celując prosto w twarz chłopaka. Sztylet rozorał policzek Akko a on sam wrzasnął z bólu i przerażenia. Chciał żeby to się skończyło już za dużo. Mężczyzna odleciał do tyłu pchnięty niewidzialną siłą. z brzękiem tłuczonego szkła wylądował plecami na jednej z konsolet. Poderwał się cały zakrwawiony.
- Gnoju! zarżnę cię!!
Akko Wstał z ziemi napełniony nową nieznaną mu dotąd siłą. Krew ściekała mu po szyi, lecz ból i gniew dodawały mu tylko sił. Oficer stał na drodze do jego datapada i skrzynki z ekwipunkiem. Pewnie były tam też pozostałe rzeczy Idrisa. Nie było innego wyjścia. Jego przeciwnik również krwawił z licznych drobnych ran. Czy czuł to samo? Być może. Miecz po raz kolejny zwarł się z zębatymi ostrzami. Akko wyczekał moment i wyłączył broń. Napierający z całej siły oficer nie miał szans na uniknięcie zastawionej pułapki. Przeleciał obok chłopaka, na chwilę ukazując swoje plecy.
Rozbłysk i późniejsza bitwa były całkiem dobrze widziane z pobliskiego miasteczka. Widzieli je również pakujący się na ciężarówki repulsorowe żołnierze. Oficerowie pokrzykiwali wydając rozkazy zaś z jednego z przeszklonych budynków należących do imperium spoglądały zimne oczy siedzącego na wózku człowieka.
- Posiłki już wyruszają, wysyłamy cały batalion.
- Nie ma znaczenia, z orbity niebawem dostaniemy wsparcie szturmowców. Okręty są już w drodze.
- Tak jest sir.
- Sekcja specjalna wie czego ma szukać?
- Tak, wiedzą. To naprawdę szczęśliwe zrządzenie losu sir.
- Zamknij się.
W pojeździe siedziało dwunastu zakapiorów którzy zdecydowanie nie wyglądali na Imperialnych żołnierzy. Mieli tylko jeden cel. Wydobycie klucza. Vixur zbierał ich ładne parę lat licząc że w końcu nadarzy się sprzyjająca okazja. Wszyscy wiedzieli że nie opuszczą planety bez jego zgody i mieli cholerna pewność śmierci w męczarniach jeśli zawiodą. Dlatego siedzieli ramie w ramię w imperialnych mundurach piechoty, stanowiąc odwód głównego uderzenia. Ich przywódcą był wysoki potężnie zbudowany Corelianin o czarnej skórze i kręconych włosach.
- Wchodzimy zgarniamy klucz i spierdalamy. Takie są rozkazy, nie wdawać się w niepotrzebną strzelaninę. Pamiętajcie ten klucz to nasz bilet do raju.
- @$#$@# wiemy, ciągle nam to powtarzano.
- Morda bo skończysz na reedukacji.
- ...
Pojazd zatrząsł się od ostrego zwrotu. Lecieli teraz jedyna bezpieczną drogą do bazy. Czas dotarcia trzydzieści minut, zanim piechota ogarnie burdel ich już nie będzie. Potężny huk rozległ się gdzieś daleko z przodu, chwilę później maszyna zatrzymała się.
- Atakują nas, to chyba Rebelianci.
- Rozwinąć linie z maszyn!!
- $#$^%! daleko?
- Jakieś pięć kilometrów. Damy radę.
Imperialna armia powoli zaczęła zanurzać się w gęsty las tu u ówdzie wybuchały intensywne strzelaniny. Ciemność nie pomagała żołnierzom którzy strzelali do wszystkiego co się rusza w tym do siebie nawzajem. Mimo to parli naprzód w kierunku łuny i odgłosów świadczących o tym że baza wciąż walczy.
Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza Gry