- Raas-Abd-Loon ma dużo nerek - odpowiedział pani lekarz. - I chyba potrafi je regenerować. To nie najgorszy pomysł na interes, co, Vex?
Virgil miał poważną zagwozdkę z Farin. Była chyba jedyną osobą wśród załogantów, której zupełnie nie umiał zrozumieć. Nawet enigmatyczny Quade wydawał się więcej o sobie zdradzać milczeniem. Vex niby była otwarta, niby nie unikała kontaktu, a mimo tego w jakiś sposób zdawała się bardziej obca od pozostałych. Można by powiedzieć, że Virgil jej nie ufał, ale to za mało. On nikomu nie ufał, nawet Kadri'Ra. Można by też powiązać dziwaczne odczucia względem doktor z animozją byłego Tapani do lekarzy generalnie - z tym, że podobnej animozji nie miał. Aż do momentu, gdy poznał Vex.
Nie chodziło tylko o to, że motywacja Farin była dla niego niejasna. Kobieta wydawała się nie na miejscu, jak, dajmy na to, lekarz na pokładzie pirackiego statku. Virgil widywał już kosmicznych monarchów na wygnaniu szwendających się po dolnych poziomach planet-miast i farmerów robiących karierę w imperialnej flocie. Farin wciąż nie pasowała do schematów, nawet tych odwróconych.
Doszedł do wniosku, że powinien się z nią przespać. Może nie rozwiązałoby to problemu instynktownego poczucia zagrożenia z jej strony, ale raczej by też go nie pogłębiło.
***
- Okazujesz sporo radości, ssaku - zauważył Kadri'Ra. Jak na swoje rozmiary potrafił się całkiem nieźle wtapiać w otoczenie. Dość, by czasem zapominano o jego obecności. - Sporo radości, jak na kogoś, kto wydał oszczędności tylko po to, by poddać się mordędze. A ty Mecetti, zdaje mi się, czy miękniesz?
- Pilnuj swojego odwłoka, synu
murglaka. - Virgil wcale nie wyglądał na wściekłego. W takiej chwili, jako w jednej z nielicznych, potrafił zrozumieć dziwną decyzję podjętą przed laty przez pewnego kapitana, który znalazł na pokładzie pasażera na gapę. Nawet piraci mieli prawo do rodziny.
- Do
Gfersha, co to w ogóle ma znaczyć? - syknął po swojemu. Niektórzy mieli wyraźny problem w kontaktach społecznych. - Nie jesteśmy na cholernym Naboo, Blindshoter. Od teraz będziesz maszyną do zabijania. Maszyna do zabijania nie wyciąga łap w kierunku cudzej szyi jak jakaś twi'lekańska lafirynda. Chyba, że chce skręcić komuś kark. Przestań się wygłupiać i spójrz no tutaj.
Przystawił jej pod nos trójkątny puginał.
- To wcale nie jest podróbka. Najprawdziwsza mandaloriańska stal. Kupiliśmy ją praktycznie za darmo. Na rękojeści kości tatooińskiego Krayta, takiego samego, jakiego mamy wymalowanego na statku. Zabawny zbieg okoliczności, co? Ktokolwiek wykonał tę broń, zapewne robił to na zamówienie. Handlarz nie miał pojęcia, co sprzedaje. Był idiotą.
- Miecz trafił z rąk jednego idioty do drugiego - oburzył się Kadri'Ra. - To zwykłe marnotrawstwo, dawać go tej małej. Jest warty z dziesięć razy...
- Nieważne, ile jest warty - uciął Virgil. Temat wyraźnie był jego pasją. Widać było, że sam też się waha, czy w ogóle uświadamiać Lilith co do nowego nabytku. - Widzisz zdobienia, Blindshoter? To są kosmiczne smoki. Duinuogwuiny. Mało kto wie, jak wyglądają, a jeszcze mniej istot składa im hołd w zdobieniach. Ten miecz jest wyjątkowy. Ale spełni swą rolę tylko wtedy, jeśli użyje go ktoś o równie wyjątkowych umiejętnościach. Nie będziesz nim ćwiczyć. To broń do zabijania. Dlatego wzięliśmy resztę złomu.
Mecetti zakończył i przekazał ostrze Lilith, by dobrze mogła mu się przyjrzeć.
- Słyszałaś kiedyś o gwiezdnych smokach, Vex? - Virgil spojrzał kątem oka na sześciometrowego gada. Mieli swoją historię związaną z tymi istotami. Ale pytanie nie było do niej wprowadzeniem. Virgil wyraźnie chciał się dowiedzieć o Farin tyle, ile to tylko możliwe. Mówiąc wprost - inwigilował każdego członka drużyny Quade'a, uważał to za swój obowiązek.
Za wyjątkiem Raasa-Abd-Loona, Virgil zwracał się do załogantów po imieniu tylko wtedy, gdy miał w tym interes. Zresztą, wyjątek chyba też nie był do końca wyjątkiem: Kadri'Ra po prostu nie posiadał nazwiska.