Zarządca Des ocenił sytuację.
Sytuacja była taka se.
Lewa dłoń zaczynała mu mrowić, za długo uciskał ją pod pachą; ciepłą, ciepłą pachą. Prawa natomiast męczyła się i krzywiła od skubania szorstkiego wąsa. A wąs od skubania z kolei bolał.
Impas.
Dał spokój zarostowi i sięgnął po kontroler do dejarika. Blat był starego modelu, nie reagował na komendy głosowe - trzeba było trzy razy kliknąć w pordzewiały przycisk, zanim dźgany szarpanymi impulsami Ghhhk zebrał się do prześlimaczenia na pierwsze z brzegu wolne czarne pole.
Potem, Des złapał za drugiego pada, teoretycznie mającego należeć do gracza po przeciwnej stronie stołu, i wyrwał ze znudzonej animacji fioletowego Ng'oka. Ng'ok, zgodnie z rozkazem, podreptał zakleszczyć na śmierć robiącego pod siebie śluzem Houjixa.
Aha. Progres. Sytuacja robiła się coraz ciekawsza.
– Dzień dobry.
Zarządca natychmiast podniósł łeb znad multikolorowego wyświetlacza i zacisnął paluchy na rękojeści przybocznego blastera.
Do biura wkroczyła szara, nikczemnego wzrostu kreatura, nosząca na grzbiecie pancerz z emblematem znanego lokalnego kajidicu. Paciorkowate ślepia intruza skakały po okolicy, omiatając każdy jej zakątek, by w końcu zatrzymać się na dłużej na widok kilku tłukących się po łbach holograficznych drapieżników. Noghri podszedł do wirtualnej gromadki, zanurzył w niej szponiastą łapę i gromko zagulgotał. Spłoszone symulacje rozmyły się niczym sen złoty.
– Musimy zatrzymać statek. - tropiciel cofnął dłoń. - Przed odlotem. Dok trzynaście be. Frachtowiec igrek te.
Wąsacz przełknął zatrważającą ilość śliny jak na jednego gardłowe pociągnięcie. Obserwował leżące w progu, nieprzytomne zwały tłuszczu, które jeszcze do niedawna stały równo i prosto, przybierając postać kosmoportowego szefa ochrony. Teraz, przeciwnie, stanowiły zaledwie pewną smutną, horyzontalną masę, w którą to na dodatek z podziwu godnym uporem i zatrważającą, co-kilkusekundową punktualnością wjeżdżały automatyczne podwoje prowadzące do pomieszczenia.
Ha.
Pieprzony Hutt Tiraka i pieprzeni jego ludzie.
– To... możliwe, oczywiście. Ale... hm... promień ściągający... usterka, może okazać się... niewystarczająco, eeeee, skuteczny, żeby...
– Rozumiem. - odwarknął tropiciel, uprzejmie przerywając słowotok. - Tak czy siak. Użyj. Oprócz promienia? Inne? Żeby zatrzymać?
– Cóż... - zarządca przytaknął. - Są szafy. Szafy na parterze.
Noghri kłapnął szczęką, co znaczyło, że rozbudziła się co najmniej jego ciekawość.
– W szafie?
***
Łowczyni po małpiemu prześlizgiwała palcem wskazującym po ekranie datapada.
- Ty, patrz, co mam - podskoczyła radośnie ze statkowej kanciapy. - Krzesła normalnie. Z ShadowNetu. Jedajskie krzesła chcą, żeby ktoś znalazł. Ale jaja. Kto musi być zleceniodawcą, nie? Gremium zmęczonych pośladków chyba. He.
- Słyszałaś?
- Ta ta, za godzinę. Zordo's Haven pasuje, wskoczę tam do mieszkania. Dawno nie zaglądałam, podleję kw--
- ASTARITH! RAUSS!
Noghri odchrząknął, poprawił kołnierz zbroi, nabrał powietrza i...
- KELEN! STARBRINGER!
Kolejne ryknięcie przedostało się przez otwarty trap Kruka i zadudniło w bebechach statku.
Noghri stał w odległości może tuzina metrów od maszyny. Jego tyły ubezpieczało trzech umiarkowanie urodziwych zakapiorów, z których każdy, po pierwsze, ważył w dłoniach zmodyfikowany za duże pieniądze ciężki pistolet oraz, po drugie, dumnie prezentował wyszyty lub wygrawerowany na odzieży symbol klanu Tiraka.
Oprócz przyjemniaczków w hangarze sterczała także para łaskawie oddelegowanych na tę okazję pracowników ochrony, może nieco mniej chętnie chwalących się posiadanym uzbrojeniem, lecz za to równie mocno emanujących autorytetem. W końcu to była ich domena.
- WYCHODŹCIE! Porozmawiać. ŻADNEJ KRZYWDY!
Obiecał humanoid, spoglądając jednocześnie na górującą nad dokiem platformę. Tam, wysoko, ulokowało się dwóch kolejnych gangsterów, opierających na barkach posępnie prezentujące się wyrzutnie rakiet. Celowali gdzieś generalnie w stronę frachtowca, przy takim rozmiarze pocisków precyzja nie miała większego znaczenia. Coś tam po naciśnięciu języka spustowego, nie ma siły, wybuchnie.
Opłacało się zatrzymać na plądrowanie szaf.
- Kobieta. Ją znam. - Noghri odwrócił się do kompanów. - Mężczyzny nie. Może strzelać. Jeśli. Paraliżujcie.