Tak pachniały więzienne cele.
Imperium Daali zniosło niewolnictwo w obrębie swych układów, ale pewien wycinek Galaktyki rządził się własnymi prawami. Odległa Rubież była dzika i nieposkromiona, lecz tak naprawdę największą zadrę w imperialnej wizji porządku stanowiło... Nar Shaddaa. Czarna plama na astrograficznej mapie. Moffowie Środkowej Rubieży nie mogli spokojnie zmrużyć oka przez ten mały, brudny, szary księżyc.
Statek-loch sunął po Przestrzeni Huttów wolno, niemal wyłącznie siłą bezwładu.
Siedmioro współwięźniów dzieliło przestronną, skąpaną w półmroku celę odgrodzoną od szerokiego korytarza archaiczną, żelazną kratą. Trudno było stwierdzić, kto zafundował pechowcom los skazańców. Strażników widywało się bardzo rzadko, najwyżej raz na parę godzin, spacerujących rutynowym, rytmicznym krokiem. Raz w jedną, raz w drugą. Ciężko było z nimi porozmawiać, czy chociaż sprowokować do dającej wskazówki reakcji - byli droidami. Jedyne, co dało się wywnioskować, to długość korytarza, w którym cichło metaliczne stąpanie.
Więźniom odebrano wszystko poza odzieniem, nie sprawiono im jednakże żadnej krzywdy. Na siedmioro dżentelistot przypadał jeden uniwersalny odświeżacz, absolutnie niegwarantujący prywatności, dozownik wody i jedna miska z białkową papką, w której pływały kawałki mięsa. Zdecydowanie za mało, by wszyscy mogli się najeść. Perspektywa nieciekawa o tyle, o ile nie znało się pozostałego czasu podróży.
Jeden z więźniów nie odzyskał przytomności, leżał bezdźwięcznie w kącie, niby atramentowa, czarna plama na tle malowanego węglem kosmobrazu.
Podejrzanych o porwanie mogło być wielu, ot klasycznych trandoszańskich łowców aż do niesławnej Zyggeriańskiej Gildii Niewolników. Kimkolwiek jednak byli oprawcy, zależało im na pozostawaniu w cieniu.
Statek zabuczał i zazgrzytał w łączeniach między pokładami. Najlepsze lata miał dawno za sobą. Nazywał się Chu'unthor. Ale o tym więźniowie przecież wiedzieć jeszcze nie mogli.
Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza Gry