Content

Archiwum

[Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez Kittani Levfith » 25 Lut 2017, o 20:54

Kittani była wrakiem człowieka. Nikt, nawet IG nie spodziewał się takiego rozwoju akcji i nie był w stanie tego obliczyć. Siedziała kolejną godzinę na podłodze magazynu zalana łzami, skulona w kącie niczym opuszczone, pozostawione samemu sobie dziecko czy zwierze. Tłumiła swój szloch chowając twarz w dłoniach pomiędzy kolanami, starając się aby wydawać jak najmniej dźwięków. Chciała krzyczeć, zabić, zemścić się a nie mogła zrobić nic - nawet się wypłakać. IG nigdy jej nie widział w takim stanie. Pomimo potencjalnego braku jakichkolwiek ludzkich uczuć w jego oprogramowaniu zdawał sobie sprawę, że kobieta jest teraz w niemalże krytycznym stanie. Pierwszy raz od czasu ich spotkania na pustyniach Tatooine zobaczył ją zupełnie bezradną, z coraz to nowszymi łzami na jej twarzy. Nie potrafiła się opanować. Nie potrafiła pojąć tego, do czego doszło przez chwilą - chociaż zobaczyła to przecież na własne oczy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czuła się zupełnie zagubiona. Jak mógł jej to zrobić? Dlaczego akurat musiał to być Cad? Może to ona powinna zostać w dżungli zamiast niego i uratowałaby dwa życia? A może obydwoje doskonale zdawali sobie z tego sprawę i dlatego umożliwili jej ucieczkę? Coraz to nowsze myśli nie dawały jej spokoju. Brunetkę zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia - Duros był dla niej dobry cały czas... To dzięki niemu opuściła Tatooine, pomógł jej we wszystkim a teraz zginął z jej winy. Czy powinna się wtedy wydać? Wystąpić z szeregu, ukazać się Huttowi na własne oczy? Może powinna z nim zostać już wcześniej?
Brunetka przysnęła dopiero nad rankiem, zmęczona swoim ciągłym płaczem. Na szczęście IG tej nocy nie pytał ją o nic i umożliwił chociażby częściowe pozbycie się smutku. Po pierwszej fali smutku i złości Kittani była zmuszona do rozważnego myślenia co dalej, chociaż w jej oczach nadal łatwo było dojrzeć głęboki smutek, który teraz niemalże rozdzierał jej serce. Zauważył to nawet chłopak, który rano przyniósł jej małą porcję pożywienia. Wiedziała, że on sam boi się teraz jeszcze bardziej - przechodził obok pomieszczenia gdzie się ukrywali kilka razy, zanim zdecydował się wejść. Unikał jej spojrzenia najwyraźniej wiedząc, że emocje go zdradzają - był teraz potencjalnym problemem. Podeszła do niego i ujęła jego twarz w swoje nadal nieco roztrzęsione dłonie, zmuszając go do spojrzenia w jej oczy.
- Posłuchaj mnie uważnie. Nie możesz im się dać zastraszyć. Oni chcą, żebyś się bał. Chcą, żebyś nie miał tutaj nic do powiedzenia, nie sprawiał im problemu. Wiesz dlaczego? Bo ich jedyną bronią jest właśnie strach. Są tak beznadziejni, że muszą się tym posługiwać, szczególnie ten wielki ślimak. Nie mają nic poza tym. Nie możesz ulec ich całej propagandzie... - w jednym momencie jej ton spoważniał a spojrzenie nabrało chłodu.
- Pamiętaj, że my nimi nie jesteśmy. Nie jesteśmy stąd. Jesteśmy ponad nimi. Obiecuję Ci zemstę na nich za wszystko to, co nam zrobili. Tobie i mnie.
Image
Awatar użytkownika
Kittani Levfith
Gracz
 
Posty: 386
Rejestracja: 12 Lut 2014, o 17:08
Miejscowość: P-ń

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez IG-87F » 25 Lut 2017, o 23:06

To było nieprzewidziane. IG nawet nie wziął takiego rozwoju zdarzeń pod uwagę w swych obliczeniach, jednak pomimo śmierci Durosa, osoby która pomogła wydostać się z pustynnego kawałka skały, nie mógł czuć bólu jak organiczne istoty. Tak właściwie postanowił dalej istnieć w tym wszechświecie i praktycznie nie przejął się tym. Nie mógł.
Czerwone receptory droida zauważyły jednak inną rzecz... Stan Kittani. Wyglądała nieco lepiej od Seeny, gdy ta go odwiedziła w magazynie. Co prawda jego baza danych wykluczała ryzyko śmierci, choć pierwsze wrażenie wymuszało wzięcie tego pod uwagę. Niestety IG nie mógł pomóc, nie wiedział jak. Dlatego postanowił nie reagować, chwilowo uznać, że Kittani po prostu nie istnieje. Co On mógł zrobić, skoro jego biblioteka medyczna była praktycznie szczątkowa a w niej nie było danych co robić w takiej sytuacji.
Droid-Zabójca z tego powodu praktycznie przez cały czas od tego momentu ignorował Kittani, czekając po prostu na poprawę jej oraz praktycznie cały czas stał nieruchomo w magazynie, zwyczajnie udając, że akumulatory ma niezbyt dobrej jakości, jak maszyna którą zepchnął stosunkowo niedawno. Podczas spędzania czasu w stanie teoretycznego uśpienia, porządkował swoje biblioteki danych oraz przeprowadzał diagnostykę systemu, by sprawdzić czy wydajność jego części się nie pogorszyła. Jego sensory zapłonęły krwistą czerwienią dopiero w momencie, gdy słyszał Kittani. Do kogoś mówiła. To oznaczało, że prawdopodobnie jest lepiej. Rozmawiała z tamtym bachorem, IG tylko patrzył na Niego swym największym receptorem jednak nic poza tym nie robił. Wyglądał raczej na zajętego sobą. Nic innego nie miał do roboty, zresztą nic innego oprócz porządkowania swej biblioteki danych nie chciał robić. Potrzebował także czasu, by przeanalizować sytuację w której się znaleźli. Tamten Jegomość z mieczem świetlnym, był największym zmartwieniem dla oprogramowania droida. I to na niego przyda się na pewno taktyka.
Image
Awatar użytkownika
IG-87F
Gracz
 
Posty: 161
Rejestracja: 19 Sty 2016, o 00:18

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez Gweek » 26 Lut 2017, o 12:07

Krew powoli napływała do nóg, czyniąc je gotowymi do biegu. Tak robił zawsze. Ulatniał się dyskretnie i daleko bądź szybko, byle dalej od problemów. Cenił sobie uświęcony spokój przy kuflu płynu.
Ptasi wrzask nieomal odpalił petardkę w postaci przerośniętego knura.
PIK... Pik... pik... p........ - urwał się słabnący sygnał nadajnika. Frachtowiec umarł na dobre.
- Ta, to ten sam. - i wtem ujrzał nieznajomego. Słowa jego były dobrze słyszalne pośród martwej jakby się wydawało strefy.
- Jak podejdzie, daj znak do ataku. - mruknął pod nosem, obnażając kły. Taktykę miał banalną, a zarazem genialną. Jeśli krwawy głowoogon był sam, a na co wskazywały okoliczności, to pójdzie łatwo i szybko. Nie usłyszał środka transportu przybysza, więc zobaczyć też go nie mógł. Wyszedł powoli zza osłony zielska i poskręcanych pni, stanął na brzegu bruzdy, wyrytej w glebie przez spadający wrak. Ręce oplótł wokół karwaszy, dłońmi sięgając ukrytych sztyletów. Odezwał się głośno tymi słowami:
- Asss takkk mocno śśśmierce? - zarechotał. Twi'lek zbliżał się w milczeniu. Pewnie stawiał kroki po odsłoniętej i nagiej ziemii. Skupiony na swej ofierze, kątem oka przepatrywał okolicę. Dostrzegł kilka par oczu, cieni, błysków światła odbitego od ostrza prymitywnej, metalicznej broni. Pełną napięcia ciszę przerwał dopiero przebywając połowę odległości.
- Ubijmy interes. Szukaaa - urwane zdanie nie dotarło do uszu Gweeka, zostałozagłuszone przez wrzaski i krzyki startującej hordy. Może to Nurra źle usłyszała i cała sytuacja wymknęła się spod kontroli. Może lepiej było najpierw wysłuchać obcego i pojmać lub pierw obić i przesłuchać. Teraz pozostalo czekać na rozwój wydarzeń. Od czoła i flanek wlał się na prowizoryczną polanę tłum rozpędzonych Gamorrean. Korzystając z prowizorycznego zaskoczenia, Pitoogg rzucił oba ostrza w kierunku ofiary zapowiadającej się rzezi tudzież masakry. Szkarłatna istota szła dalej, mimo niebezpieczeństwa. Lecące ostrza zwolniły, zatrzymały się i zawróciły, frunąc do właściciela z większą prędkością i siłą. Zdążył tylko zasłonić pysk rękami, w które wbiły się pociski.
Gweek sam postanowił poprowadzić frontalny atak, mając swoich za plecami. Dobył arg'garoka i ruszył. Obcy podniósł tylko ręce na boki i w przód. Szarża załamała się niemal od razu. Fala uderzeniowa - niczym wybuch granatu - odrzuciła na boki poskręcane sterty ciał.
Bzzzzzzzzzz - właśnie tak trzask włączonego w biegu miecza, przebijał się przez jęki rannych lub obezwlwdnionych humanoidów.
Dwóch pierwszych, leżących "kwików" przeskoczył. Trzeciego, próbującego wstać, pozbawił łba. Nawet nie zwolnił, ba, dopiero nabierał szybkości.
Wódz w boju widząc ten pogrom, zaczął się cofać. Czerwone światło przecinało wszystko na swej drodze. Broń, zbroje, ciało i kości.
Stając oko w oko z niebezpieczeństwem, musiał zaryzykować. Ciął na odlew czyli skosem od góry w lewe ramię i pierś, przeciwnik zrobił unik z jednoczesnym atakiem wyprzedzającym, stosowanym przeciw sygnalizowanym cięciem zamachowym, wbijając końcówkę ostrza w Gweekowy brzuch. Syknął z bólu i nie skontrował. Na cięcie z prawej do lewej wykonał unik do tyłu czyli obronę odległością, schodząc z lini ataku. Zrobił przeciw-tempo nyżkiem czyli ciął skosem od dołu w udo i pierś. Finta Twi'leka zakończona gardą, odcieła wibrujące ostrze od trzonka arg'garoka. Niski wypad z podparciem i pochyloną głową miał zakończyć żywot Pitoogga. Desperackim skokiem w tył, na plecy odwlekł chwilę śmierci.
Sz sz sz sz lecący w plecy topór Nurry zaskoczył czerwonoskórego. Odwrócił się i odbił lecący pocisk. Miecz gładko przeciął ostrze, dzieląc je na dwie połowy, wbijające się głęboko w pierś. Wstał szybko i przebił, od tylu drzewcem na wylot korpus nieszczęśnika. Nadbiegający wojownicy bestialsko rozczłonkowywali i ćwiartowali ciało. Krew obficie tryskała w każdym kierunku.Stał twardo i utrzymywał strzępki zwłok w powietrzu, a gdy było po wszystkim padł zmęczony na kolana
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez Mistrz Gry » 28 Lut 2017, o 11:28

Gweek
Walka była eksplozją hałasu; cisza i spokój zostały bezlitośnie stłamszone rykiem gamorreańskiej watahy, która rzuciła się na stojącego samotnie Twileka. Bojowe krzyki szybko ustąpiły żałosnemu kwileniu umierających wojowników; czerwony miecz śpiewał swą wibrującą energią pieśń śmierci. Jednak Gamorreanie byli nieustępliwi. Obrona samotnego użytkownika mocy załamała się. Walka zakończyła się tak nagle jak się zaczęła. Topory klanu Nurry lśniły od krwi a twarze wojowników zdobiły plamki twileczej posoki. Wszyscy wpatrywali się w Gweeka i prychali oraz kręcili głowami.
Z uznaniem.
Nurra odezwała się pierwsza.
- Czyżeś ty wiedział, że on jest tym... Jak to ojciec mówił... Jedi? Wiedziałeś? Ponoć nikt normalny nie atakuje Jedi. Wiedziałeś o tym, co? Nawet jeżeli żeś nie wiedział... - Nurrze załamał się głos. Gweek dostrzegł, że jego partnerka przebiera nerwowo nogami. Znał ten gest. Robił tak samo gdy był silnie podniecony. - Zaatakowałeś i poprowadziłeś nas do zwycięskiego boju z Jedi. Z Jedi! Gweek czy Ty wiesz co to oznacza?
Nurra podeszła do niego bliżej i powiedziała ciszej, tak by tylko on ją usłyszał:
- Chcę mieć z Tobą młode.
Słowa te i tak zostały usłyszane przez resztę bandy. Z przepastnych gardeł gamorreańskich wojowników wylały się na ciszę dżungli prawdziwe strumienie rechotu, krzyków i wiwatów.

Potem jednak przyszła chwila refleksji, gdy trzeba było zająć się zabitymi towarzyszami broni.

Kittani IG87F
Postawa brunetki musiała chłopaka wystraszyć bowiem zbladł i bez jakiegokolwiek słowa oddalił się. Pokiwał tylko głową twierdząco, że ją rozumie i już go nie było. Zostało po nim tylko jedzenie i odgłos oddalających się kroków.
Do końca dnia nie wydarzyło się nic szczególnego. Kręciła się tylko smętnie po magazynie nie wiedząc co innego mogła by ze sobą zrobić. Myślenie ją bolało. Dosłownie. Jakakolwiek próba podjęcia racjonalnej analizy sytuacji sprowadzała się do wspomnień czasu spędzonego z Cadem i jego śmierci. A to nierozerwalnie powodowało: ból, bezsilność i płacz. Co gorsza nie bardzo wiedziała jak się temu oprzeć. Łzy płynęły same.
IG87F przez cały czas pozostawał nieruchomy, jednak pomyliłby się ten który uznałby, że nie robił nic. Cały czas uważnie monitorował otoczenie a jego receptory dźwięku były wyczulone na najbardziej nawet cichy odgłos dochodzący z głębi kompleksu. Przez cały czas pozostawał też, na częstotliwości nasłuchowej Skyrunnera tak, by w razie czego móc szybko zareagować. Wiedział, że z powodu silnych zakłóceń może przegapić komunikat do Garlla, zwłaszcza, jeżeli byłby on krótki. Póki co jednak nic nie wskazywało na to by sullustiański mechanik coś nadawał; nie wychwytywał, żadnego nawet najmniejszego śladu impulsu elektromagnetycznego nadanego ze Skyrunnera.
Chłopak tego dnia pojawił się jeszcze dwa razy przynosząc jedzenie. Za każdym razem był sam i za każdym razem zostawiał posiłek przy wejściu oddalając się szybko bez słowa. Kittani czuła, że traci grunt pod nogami. Czy chłopak uciekał bo bał się Urpy czy jej?

Gweek
Gweek podniósł z ziemi cylindryczny przedmiot, przy pomocy którego walczył czerwono skóry. Był cały brudny od błota i lekko wgnieciony poza tym jednak wydawał się być nieuszkodzony. Z tym, że Gweek zupełnie nie wiedział co należy zrobić by urządzenie wystrzeliło czerwonym promieniem. Utracił swoją broń w potyczce więc zgodnie z tradycją mógł zabrać oręż pokonanego przeciwnika. Jednak jakiej próby by Gweek nie podjął to srebrzysty cylinder pozostawał tylko srebrzystym cylindrem. Kijek z kaką ma więc siły rażenia niż to. Gdy tak oceniał znalezisko i jego przydatność podeszła do niego Nurra.
- Bez ceremonii nie ruszymy się stąd. Ma być płomień. I jedzenie. Myśliwych posłałam po zwierzynę. Dziś w nocy uczcimy pamięć tak jak należy, zrozumiałeś? Twoi towarzysze będą musieli poczekać, rozumiesz Gweek?
Wiedział o co jej chodzi. Godzinę przeszukiwał pokład Skyrunnera i nikogo tam nie znalazł. Nawet najmniejszego śladu. Niczego. Nurra i klan nie byli źli. Czuli się jednak tak jakby cała wyprawa przez dżunglę poszła na marne. On zresztą czuł się podobnie.

Kittani i IG87F
Następny dzień był trochę lepszy. Choć nie wiedziała, czy otępienie jest oznaką pogarszającego się zdrowia psychicznego czy powrotu do niego. Pomimo to trwała w tym otępieniu bowiem był on łatwiejszy do zniesienia niż ciągły płacz. Jej myśli zaczynały być bardziej klarowne. Zaczynała powoli analizować cała sytuację szukając kolejnych punktów zaczepienia. Instynktownie czuła, że nie może teraz popełnić najmniejszego błędu a działanie na ślepo było najlepszą drogą by ten błąd uczynić.

***

Stała na krawędzi niecki obserwując jak dżungla u jej stóp niknie w ciemności ustępującej czerwonemu blaskowi zachodzącego słońca; na wschodzie widać już było obydwa księżyce Gamorry a na nieboskłonie zapalały się stopniowo gwiazdy odległych układów
Nigdy nie sądziła, że oddychanie świeżym powietrzem może być tak przyjemne. Wiatr owiewający jej ciało i zaplątujący się we włosy był ożywczy i niesamowicie energetyzujący. Poczuła, że żyje.
IG nie miał tak bogatych przeżyć wewnętrznych. Swym mechanicznym i chłodnym jestestwem trwał po prostu przy niej i przepatrywał czujnie otoczenie. Jedyny cień niepokoju jaki jego behawioralny system wychwytywał był taki, że Garll i Skyrunner milczeli podejrzanie długo. Nie odpowiadali na jego sygnał wywołujący anie oni nie nadawali swojego. Według analizy droida musiało się coś stać.
Drzwi do kompleksu otworzyły się. IG87F usłyszał to jako pierwszy i Szturchnięciem dał znak Kittani. Oboje się obrócili gotowi na najgorsze.
Przez drzwi wyszedł chłopak. A zanim piegowata dziewczyna. Potem dwóch starszych mężczyzn. Kobieta. Zabrak. Rodianin. Wookie. I kolejni. Wszyscy byli w opłakanym stanie i widać było po nich, że praca w kopalni była skrajnie wykańczająca. Byli cieniami pełnych życia istot którymi byli kiedyś. Ale było ich wielu. Pierwszy ciszę przerwał chłopak:
- Chcemy pomóc. Powiedzcie nam jak możemy to zrobić.
Nagle jakby w odpowiedzi na słowa niewolnika z dżungli dało się usłyszeć echo rogów i jakieś dziwaczne i dzikie nawoływania. Chwilę potem IG87F odebrał sygnał z nadajnika Skyrunnera. Ktoś próbował go uruchomić, ale chyba nie potrafił go do końca obsługiwać. Droid nie był pewien ale miał wrażenie, że słyszy chrumkanie.
Ok. jesteście wyrównani na timelinie. Gweek możesz opisać jak wygląda przebieg pogrzebu i czy ewentualnie wystawiasz jakies warty patrole, czy poszukujesz może Garlla itp itd. IG jako, że miałeś dwa dni luz w którym Kittani dochodziła do siebie możesz w swoim odpisie zawrzeć to, że np chodzisz po kompleksie by się z nim zapoznać. Nikt Cię raczej nie będzie zaczepiał. Od tego jak bardzo będziesz chciał ryzykować podczas tego zwiedzania zależeć będą informacje które CI późńiej przekażę. Jeżeli zdecydujesz się zostać cały czas przy Kittani i nie łazęgować po bazie będzie to też miało swoje pozytywne konsekwencjie. Jakieś pytania, to dawać na PW.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez Gweek » 28 Lut 2017, o 18:58

Takiego czegoś jeszcze oko Gweeka nie widziało, nawet wtedy, gdy miał oba. Czerwone światło, bez wysiłku torowało sobie drogę prosto do niego. Czy był to jakiś zepsuty blaster z wystającym końcem? - Tego nie wiedział. Ciało, zbroja czy kości odpadały odcięte od korpusów. Wbrew logice, na pobojowisku nie było ani śladu choćby kropli gamorreańskiej krwi. I ten wlewający się w nozdrza smród przypalanych tkanek.

Strach. Strach to mało powiedziane, był przerażony tym, co widział. Uciec nie miał gdzie. Musiał walczyć - nie miał wyboru. Mocno zakorzeniona w świadomości "chęć życia" pchała do działania. Determinacja wypełniła mu ciało, próbowała eksplodować na zewnątrz, uwalniając pokłady energii skumulowane w napiętych mięśniach.

Jak to się stało, że cudem uszedł z życiem? Przecież nie padł, udając martwego. Raz tak zrobił i oszukał napastników, ale nie tym razem. Klęczał w zabarwionym czerwienią błocie. Smród przypalonych komórek własnego ciała boleśnie wżerał się w świadomość i centralny ośrodek nerwowy. Był w ciężkim szoku. Zaserwowana Twi'lekowi masakra była niczym w porównaniu z niedowierzaniem jakiego doświadczał. Pojąć jego kopuła nie mogła, jak zbroja i broń mogły stać się zwykłym szmelcem w jednej chwili.

Mózg rejestrował to, co wychwyciły uszy. Odpowiedzią na jego pytania i wątpliwości było magiczne słowo DŻEDAJ. Widział nie raz istoty posiadające lekku w kilku wariantach kolorystycznych, ale czym lub kim było to owe dżedaj? Może to to dziwne, czerwone światło. Albo jakiś robak co se we łebie tego "czerwonego" siedział. Ewentualnie choróbsko jakowe przytaszczył z dżungli. Najprawdopodobniejszym rozwiązaniem była ichtejsza odmiana szaleństwa zwana dżedaj. Na Tatooine mówiło się, że "gorzoła móżdźek wypaliła", co nie mogło być prawdą. Bo Gweek pił, pił, pił i nic. Tyko kacapa w południe miał, jak wstał. Mniejsza z tym - pomyślał.
Kiwnął głową na boki, że nie wie o co chodzi jego małżonce. Ani w sprawie jedi, ani doniosłości chwili. Ten jeden dylemat rozwiał się w chwili usłyszenia o przyszłej możliwości nielimitowanego kopulowania i reakcji współplemieńców.

Pomogli mu wstać i dziwili się wypalonej dziurze w brzuchu. Rana bolała go jak głowa po libacji. Tysiącu i jednej libacji, a nawet mocniej. Z karwaszy wyrwano wbite ostrza, otwierając rany na przedramieniach. Sączyła się z nich delikatnie krwista posoka. Zdziwienie tłumu szybko umknęło przed zalegającym smutkiem. Wystarczyło się rozejrzeć. Ci, którzy przeżyli i mogli się swobodnie poruszać, opatrywali lekko rannych. Złamania i tego typu kontuzje były codziennością w ich intensywnym stylu życia. Dwójka knurów z amputowanymi częściami ciała, bo tylko tylu przeżyło bezpośrednią styczność z napastnikiem, czekała na werdykt felczera. Zawiódł. Nie wiedział co ma robić i tylko kręcił głową na boki. Wiedza przekazywana z ust do ust, z dziada - pradziada nie nadawała się do niczego. Opowieści i praktyka lekarsko-szamańska nie znała tego typu ran. Były podobne do pozostawionych przez blastery, ale znacznie głębsze i poważniejsze. Przypadek godny odnotowania w pamięci i ubogacenie jej.

Obolały macał w dłoniach nieznaną mu broń. Oczyścił, szukając przy okazji wypustek lub innych charakterystycznych cech. Nie znalazł nic, nawet włącznika. Jedynie wgniot. Macał dalej i nie wiedząc co zrobić, ugryzł wsadzony do paszczy kawałek metalu, wypluł kawałki ukruszonego przy okazji trzonowca. Analizował znalezisko i przyglądał się zbliżającej Matronie. Wysłuchał zaintrygowany co miała mu do powiedzenia i odparł.
- Pitoogg rozumie rozumie. Ty tu dowodzisz. Mną i moimi nowymi towarzyszami. -Zaryzykował to stwierdzenie po dzisiejszym wydarzeniu. Podejrzewał, że po części wmieszał się w klanową społeczność.

Poszukiwania na szeroką, zamieniły się w przeszukiwanie na małą skalę. Przetrzepał od góry do dołu każdy zakamarek statku, nie zapominając o dokładnym sprawdzeniu w kuchni i spiżarni. Znalazł to samo, co osobnik przed nim, czyli nic. Ciał, śladów krwi czy zapachu członków Siatki. Jedyną pociechą było to, że od teraz to cudowne znalezisko znaczy złomowisko i wszystko się w nim znajdujące należy wyłącznie do niego.

Znów byli w dołku. Poszlak i wskazówek brak. Sygnału brak. Życia brak. Doczekawszy się, aż Nurra rozdzieli zadania i skupi uwagę na nim, otworzył szeroko otwór gębowy. - Nie ma ich. Szukałem wszędzie.
- Trudno. Sama się rozejrzę. Może będą jakieś świeże ślady. Deszcz mógł wszystko zatrzeć, ale i tak dotrzymam danego słowa lub chociaż odnajdę i pochowam ich ciała. Ale to później. Popołudniu uczcimy pamięć poległych. - Odrzekła i odeszli razem zbadać ponownie miejsce kraksy. Gweek miał nadzieję, że jego kaprawe oko pomoże doświadczonej przywódczyni coś dojrzeć.

Przygotowanie ciał polegało na obmyciu zwłok i doczyszczeniu elementów odzienia i broni, transport na pokład frachtowca, do czasu ceremonii. Centrum tymczasowego obozowiska stał się pokład statku. Sprawnie podzielono obowiązki między pozostałych członków plemienia. Jedni przeczesywali okolicę, znosili drewno na stos, który miał zapłonąć, wykopywano płytkie doły na polu bitwy tam, gdzie nadeszła śmierć. Doglądano rannych, wspominano historie i oddawano hołd poległym w boju. Odpoczywano w cieniu, oczekując nadejścia zmroku. W miarę zbliżania się nocy, wzrastała wyznaczana ilość "czujek". Pozostawali odkryci na utworzonej przez kraksę polanie w środku dżungli. Były tu dzikie stworzenia, czyhające na chwilę nieuwagi, zwabione zapachem Gamorrean. Pamiętali, że są gośćmi na teremach łowieckich wszelakiej zwierzyny.

Rozpoczęcie ceremonii nastąpiło przy wieczornym pojawieniu się myśliwych. Rozpalono olbrzymie ognisko, przygotowywano upolowane przez łowców mięsiwo. Nie było tego za wiele, ale splądrowanie zapasów statku uzupełniło jadłospis. Każde z ciał było osobno niesione na noszach z połączonych gałęzi, liści i lian. Składano je w dołach, gdzie oddali swe życie w chwalebnej walce. Zwyczaj mówił, że można było oddać cześć zmarłemu poprzez wrzucenie do grobu jakiejś części swojego dobytku bądź drobnej rzeczy codziennego użytku. Wrzucano różnego rodzaju pamiątki, talizmany, wisiorki z rzemienia i kła dzikiej bestii, monety, świecidełka, kawałki własnej zbroi i wszystko to, co miało jakąś wartość, choćby symboliczną dla danego współplemieńca. Gweek wiedział, że im cenniejszy przedmiot tym większy szacunek okazywano zmarłemu lub grupie poległych. Długo myślał nad tym, co ofiarować i zakopać w ziemii dla ledwo poznanych pobratymców. Nikt się nie spieszył i nie odzywał. Wszyscy prócz zamyślonego wodza spełnili swój obowiązek. Macał on w dłoniach dziwny przedmiot, wstał z jękiem, obkrążył wszystkie groby i do tego najbardziej w środku złożył swój dar. Broń od której zginęli, która to jemu przypadła w udziale. Nie wiedział czy to stosowne czy nie, ale nie miał nic, co byłoby mu bliskie i na tyle zbędne, by się tego pozbyć.
Rozpoczęto zakopywanie ciał, żeby je dzikie zwierzęta nie wywlekły z padołów i nie spforanowały miejsca pochówku. Rozpoczęto ucztę. Czujki zmieniały się rotacyjnie, rozstawiono pochodnie by odstraszyć mniej dzikie zwierzęta, nawet ranni mieli pod "ręką" kogoś do pomocy. Każdy jadł i słuchał opowieści. Dzień ten został nazwany kolejnym Dniem Smutku w klanowej historii.
Noc rozgorzała na dobre i zawyły rogi. Raz za razem, długimi seriami. KRA KRA KRA - zerwały się ptaszyska z drzew w popłochu. Okoliczna zwierzyna czmychała gdzie popadnie, byle dalej od nawoływań bitewnej pieśni. Gdy już nieco ucichło, na kolanach Muh'a pojawił się przedmiot. Komunikator podrzucony przez Nurrę. Maltretował swymi rękami urządzenie w nadziei, że zadziała. Odbiorca wiadomości mógł usłyszeć po swojej stronie jedynie przeciągłe chrząkanie
- Łiiiii łiiiiiii łiiiiii.


Pytasz dzika czy sra w lesie...
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez Kittani Levfith » 5 Mar 2017, o 20:27

Kobieta długo dochodziła do siebie - zdecydowanie dłużej, niż by tego chciała. Nie miała zbytnio czasu ani warunków do tego, aby umartwiać się nad sobą i przeżywać wszystko po raz kolejny. To właśnie świadomość tego uciekającego, zmarnowanego czasu z jednej strony wywierała na niej ogromną presję i nie pozwalała do końca wyleczyć się z tego w należyty sposób, tak jak ludzie zazwyczaj przeżywają śmierć kogoś blskiego. Z drugiej też strony była dobrym czynnikiem przyspieszającym cały ten proces. Po jednej tragicznej dobie powoli potrafiła myśleć logiczniej, przypominając sobie cel jej podróży. Cały czas jednak w jej sercu obecna była żądza zemsty, która rosła wraz z każdym kolejnym wspomnieniem i zdawało się, że lada dzień osiągnie swoje apogeum. Kittani gdyby mogła, zabiłaby zarówno czerwonoskórego Twi'leka jak i Urpę na miejscu - bez niczyjej pomocy, własnymi, gołymi rękoma. Niestety nie mogła tego zrobić, a towarzystwo IG i wystraszonego chłopaka nadal nie było wystarczające. Nie posiadała dobrego planu, zbyt wiele czynników pozostawało niewiadomymi które w kluczowym momencie mogły się okazać śmiercionośne - zarówno dla niej samej jak i dla innych. Brunetka nie chciała śmierci innych osób oprócz Hutta i jego podwładnego. Pozostawało jej tylko czekanie i nadzieja, że los znowu się do niej uśmiechnie. Dotychczas miała spory kredyt szczęścia...

***


Gwiazdy chyba jej sprzyjały. Nie spodziewała się wizyty kogokolwiek - wbrew pozorom lubiła czas spędzany tylko z IG. Czuła się przy nim bezpiecznie, a sam droid nie zadawał niepotrzebnych pytań i kalkulował wszystko na chłodno, w typowy dla tych maszyn sposób. Kittani trochę mu zazdrościła tego, że nie posiadał ,,ludzkich" zmartwień i wszystko ograniczało się tylko do tego, w jaki sposób był zaprogramowany. Nie wiedziała, że droid nieustannie analizuje sytuację Skyrunnera - ona sama wierzyła, że skoro niedawno nadali komunikat Garll i droid protokolarny radzą sobie świetnie zamknięci wewnątrz statku.
Pobyt na zewnątrz był orzeźwiający i oczyszczający, przynajmniej dla niej samej. Zawsze lubiła przebywać nazewnątrz - obecność natury dookoła niej działała na nią uspokajająco. Nie spodziewała się kogokolwiek. Szturchnięcie IG było niczym gwałtowne wyrwanie jej ze spokojnego snu. To, co nastąpiło później przypominało nieco sen - taki, o którym nawet nie marzyła że się ziści. Spojrzała po wszystkich tych biednych, wymęczonych istotach które wyglądały niczym żywcem wyjęte z Tatooine. Nie byli na pustynnej planecie - przebywali w odległej dżungli, gdzie był taki sam wyzysk jak w innych częściach galaktyki. Szczerze ją to zasmuciło.
- Ciesze się, że chcecie nam pomóc. - zaczęła spokojnie, przyglądając się każdemu z osobna. - To będzie coś więcej niż zwykły zryw i bunt. Moim celem jest sam Urpa. Sama wiele miesięcy żyłam tak jak wy - nie znając dnia ani godziny, w której Hutt albo jego podwładny mnie zabije. Żyjąc w ciągłym strachu przed tym, co przyniesie następny dzień... I tak do dnia dzisiejszego, z tym że oprócz Yarla jest jeszcze ISB. Dlatego musicie mi uwierzyć, że rozumiem was tak jak nikt inny. Jeśli przenikniemy do wnętrza, zyskamy sojuszników i znajdziemy najlepszą, dogodną drogę do Urpy wszyscy odzyskanie wolność. Muszę jednak posiadać większą wiedzę na temat tego, jak funkcjonuje cała baza i kiedy możemy przypuścić atak. - brunetka zrobiła dłuższą pauzę, dopiero po chwili spoglądając na droida.
- Jednostka IG-87F idealnie wpasowuje się pomiędzy obecne tutaj droidy, dlatego chciałabym żebyście go oprowadzili po całym kompleksie. To pozwoli mu utworzyć mapę całego kompleksu i zapewni nam większą swobodę w działaniu. Tylko w taki sposób... - w tym momencie do uszu wszystkich dobiegły dźwięki z głębi dżungli. Kittani bez problemu je rozpoznała - to jej zaginiony towarzysz. - IG, słyszysz? To chyba klan Nurry i Gweeka... Czy możesz się z nimi skontaktować i powiedzieć gdzie jesteśmy? Trochę martwi mnie fakt, że Skyrunner milczy pomimo ich obecności...
Image
Awatar użytkownika
Kittani Levfith
Gracz
 
Posty: 386
Rejestracja: 12 Lut 2014, o 17:08
Miejscowość: P-ń

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez Mistrz Gry » 7 Mar 2017, o 11:21

Gweek
Dopiero gdy ostatni fragmenty pieczonego mięsa poznikały w czeluściach układów pokarmowych klanu Nurry można było mówić o zakończonej uczcie. Większość wojowników padła ze zmęczenia; forsowny marsz dał im się we znaki i choć gamorreanie mogli wytrzymać dużo to jednak ognisko, pieczona dziczyzna i rozmaite trunki obficie wylewane z bukłaków zrobiły swoje. Znad polany wznosiły się w niebo i niosły echem po dżungli głośne i basowe chrapanie.
Część wojowników - zwłaszcza tych młodszych - musiała pełnić warty i nie mogła wziąć udziału w pożegnalnej uczcie. I choć z rozrzewnieniem spoglądali w kierunku ogniska wiedzieli, że muszą zrobić swoją "robotę" w pierwszej kolejności.
Gweek siedział przy ognisku a w ręku trzymał komunikator. Obok niego Nurra i kilku ważniejszych członków klanu w tym najstarszy z całego klanu znachor Gartogg, młody wojownik Jub zwany też Narwańcem i śmierdzący tłuścioch imieniem Nuk. Gweek o tym ostatnim nie wiedział za wiele, może oprócz tego, że jego beknięcie śmierdziało najmocniej w całym stadzie a szarżę w jego wykonaniu mogło zatrzymać tylko zderzenie z drzewem. Wszyscy zastanawiali się co dalej mają robić.
Spojrzał raz jeszcze na komunikator myśląc, że odezwie się raz jeszcze. W pewnym sensie miał powody do radości. Udało mu się połączyć z jego zaginionymi towarzyszami. Kittani i IG87F żyli i znajdowali się względnie blisko; choć byli wewnątrz bazy Urpy Lossa. Miał wątpliwości czy dostanie się do statku i odkrycie, że IG i Kittani żyją jest honorowym wywiązaniem się z umowy. Doświadczenia z jego pijackiego życia na Tatooine podpowiadały mu, że gorsze sytuacje zostawały uznane za spełnienie warunków. Był jednak na Gamorrze. I dawno nie pił. Przynajmniej nie tyle co kiedyś.
Z tego powodu czuł własnie smutek. Wiedział, że to nie koniec. Dopiero co z jego rozkazu zginęli nieznani mu z imienia wojownicy. Wojownicy z jego klanu. Współplemieńcy, których nigdy nie miał. Brać która uznała go za swojego pomimo tego, że był od nich mniejszy i nie pochodził z rodzinnej planety. Czuł, że wszystko to co się wokół niego dzieje będzie miało zdecydowanie bardziej krwawy koniec. Zresztą to było prawie pewne. Plan Kittani nie pozostawiał wielkich złudzeń. Nawet jeżeli brunetka tego nie chciała to wkrótce we wnętrzu wulkanu miało dojść do raczej krwawych porachunków.
Nurra zdawała się odczytywać jego myśli.
- Ty Chudziaku Mój. Przestań już myśleć. Zostaniesz Myśliwym jeszcze. Hehehe... - Zarechotała ze swojego żartu. - Nic tu twoje smęcenie nie pomoże teraz. Jutro z rana zadecydujemy czy ruszamy do tego miejsca o którym mówiła ta chuda i brzydka i koścista Kittani czy do tego miejsca co zna je Nurra. A teraz odpoczniemy trochę we statku. Najlepiej na łożu tej chudej i brzydkiej Kittani. Moje lędźwia płoną. Nurra chce mieć małe prosiaczki.
***

Dobrze po północy z lasu wyszło dwóch zwiadowców. Jeden niósł ciało Garrla a drugi pozgniatane i porozrywane resztki droida protokolarnego R4BE. Gweek tego nie widział bo był zajęty Nurrą ale znachor od razu zajął się sullustianinem. Żył.
Ok. Gweek dwie decyzje. Po pierwsze: Kittani i IG skontaktowali się z Tobą ostatecznie przez komunikator i chwilę gadaliście razem. Wiesz, że Kittani ma po swojej stronie trochę niewolników i będzie chciała coś tam nimi zadziałać wewnątrz wulkanu. Ty i twoje Stado możecie znacząco się przyczynić do wygrania ewentualnej potyczki we wnętrzu wulkanu. Z tym, że są dwie opcje Świńskiego Ataku. opcja A) wchodzicie do wulkanu w tym samym miejscu co Kittani i macie wtedy większą siłę uderzeniową, ale raczej szybko stracicie element zaskoczenia. Albo idziecie do miejsca wskazanego przez Nurrę. Wtedy wasze siły będą podzielone ale efekt zaskoczenia i swoistego ataku od tyłu mogą również mogą zrobić dobrą robotę.

Druga decyzja. Sullustianin jest poważnie ranny; poharatał go jakiś drapieżnik. Znachor może mu pomóc ale wtedy nie będzie mógł pójść z Wami do wulkanu. Mało tego, jeżeli Znachor zostanie to będzie chciał też kilku wojowników do ochrony. Czy pozwolisz na to? Obecność Gratogga może zdecydowanie bardziej podnieść szansę Garlla na przeżycie. Znachor może też nafaszerować Sullustianina medykamentami i zostawić go zamkniętego na statku. Wtedy nie osłabiasz stada ale Garll... Cóż... Może mu się czasem zejść.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez Gweek » 9 Mar 2017, o 12:22

Melancholia wlewała się szerokimi strumieniami do wielkiej i rogatej, acz pustej głowy. Tak już miał, że chlał. Za mało, żeby stał się nieśmiertelnym agresorem, za dużo by nazwać się trzeźwym. Nawet Weequaiowie często i gęsto zawieszali swe mózgownice nad kuflem czegoś płynnego, tak i Gweek siedział wpatrzony w ciemność, nie mówiąc nic.
Jakie to proste wcisnąć klawisz komunikatora tu i tu, albo gdzieś tam, w sumie to już nie wiedział gdzie konkretnie, ażeby działało to urządzenie przed nim. Z tym czerwonym światłem też musiało tak być. Tylko gdzie to pokrętło ukryli? - Spojrzał na swe wielkie "grabie" i wywnioskował, że może za duże paluchy ma i dotrzeć do włącznika nie zdołał. Zresztą... kolejna myśl mu naleciała, wypierając poprzednią.
Nie tak miało być. Zawsze wszystko szło nie tak jak powinno, nawet jeśli ani krzty winy lub zaniedbania nie było po jego stronie. Plan był doskonały - ba, nawet się powiódł. Tylko za jaką cenę?
Teraz siedzą i piją
za tych co w glebie gniją.
Ot co. Źle mu to było na piaskach Tatooine? Tu się poobijał, tam zachlał, mordy poobijał i szczęśliwym trafem omijał większe kłopoty. A tu co? Musiał decydować. W sprawach na jakich się nie znał. Palnie byle bzdurę i krwawa masa rzuci się we wskazanym kierunku. I co mu po tym?
Dni we wspólnocie odciskały swe piętno na psychice, która za dobrze nie znała tego typu zachowań. Wszystko było nowe, takie jakieś normalne. I nawet to, gdy tak popijali, zaczęto zwać go żartobliwie "sito" lub "ten z dziuru w brzuchu", bo trunki słabe wrażenie na nim robiły, i ponoć płyny przezeń się przelewały. Albo to "że szkoda tak zacnego trunku na nasze chamskie gardła, a w szczególności ten "dziurawy" co to zamiast wyszczać - brzuchem wypuszczał ".
Zrobił sobie też szybki bilans zysków i strat. Miał gruchot statku - bez pilota, ale to da się chyba załatwić bądź kupić. Dwójka żyła dawnych towarzyszy, trójka zaginęła. W sumie jedna żyła, robot to kupa zabójczego złomu i do żywych się nie wlicza. No i Ci bezimienni co to ruszyli na pohybel, a dołączą do nich niebawem kolejni. Ileż warte jest słowo? - Dla każdego ma różną wartość. Liczyć je można w piniądzu, rzeczach lub poświęconym czasie, ewentualnie życiach niewinnych istot użytych jako zwykłe narzędzia.
Nie zdążył dobrze rozważyć konsekwencji przyszłych zdarzeń i znów został wybitny z myślowego rytmu przez gadanie Nurry.
- Tak, tak, tak - nie wiedząc czemu, dołączył swój basowy śmiech do kobiecego.
Ocknowszy się kompletnie z rozważań, słuchał dalszych słów Nurry. Ostatnie cztery zdania pobudziły do życia umęczone ciało. Miał na dziś dość, ale nadążająca się okazja do dosłownego wypełnienia dnia idealnego nie mogła przepaść. Walczyć, pić i kopulować. Do tego był stworzony, o tak.
Poderwał swe ciało z gleby i wziął pod ramię swą własną, życiową przywódczynie i powoli ruszyli w stronę legowiska Kittani. - Jutro. Jutro się zobaczy.

Noc była dłuższa niż jakakolwiek, którą razem spędziła dwójka małżonków. Za jakiś się okaże, czy coś z tego będzie. Odpoczynek był krótki, choć intensywny. Jak postanowili, tak rankiem byli gotowi do drogi. Tuż po opuszczeniu rampy, dowiedzieli się o nocnym znalezisku. Krew zalała Pitooggowy mózg i od razu chciał zrobić wjazd na chatę Urpie, nakręcał go skutecznie Jub, ale nie taki był plan.
Niepytomny Garll leżał i ledwo dychał, a Gweek chodził dookoła i powtarzał we wspólnym - Kto to sropił? - Urpa? Kto to srobił? - Tfilec? Kto?. Nic to nie zmieniło w stanie zdrowotnym sullustanina.

Dyskusje na temat opracowanego wczoraj planu musiały ulec lekkiej modyfikacji. Wspólnie postanowiono, że zwiną obóz i pozostawią zapieczętowane na statku, zbędne kilogramy rzeczy oraz mocno rannego znajdę. Biorąc wszystkie za i przeciw, oraz rady starszyzny stada, decyzje zostały poparte, co do jednej. Kierując się dobrem klanu, a nie jednostki - Gartogg weźmie udział w napaści. O ile plan się powiedzie i zdoła ujść z życiem - pomoże tym, którzy tego potrzebować będą. Kolejną racją przemawiającą za tym jest to, że bardziej Gweek zaczął cenić życie Gamorrean niż innych, nawet znajomych mu przedstawicieli innych ras. Sił klanowych nie zamierzał osłabiać i innym odmawiać udziału w chwalebnej walce.
Zatem nabity specyfikami Garll został sam zamknięty na pokładzie. Na tyle ile dało się mu pomóc - powinność została spełniona. Żarło i napitek czekały, jakby się przebudził od specyficznego zapachu gamorreańskiego sprzętu leżącego nieopodal.

Postanowiono, że plan Nurry wcielą w życie. Nikt obcy nie będzie sterować klanem! Tak było, jest i będzie, dopóki na czele społeczności stała Matrona.
Z tego co pamiętał o ochronie mienia zaskoczenie odgrywało decydujące znaczenie o powodzeniu pierwszej części ataku. Najlepiej poparte jakąś dywersją. Liczył w tym miejscu na Kittani. Druga część ataku - najtrudniejsza - polegała na klasycznym starciu głównych sił i zdobyciu inicjatywy lub przewagi liczebnej ewentualnie siły ognia. To wtedy okaże się czy szalony plan będzie krwawą jatką czy gładkim przejściu do fazy trzeciej. Broń biała nie miała szans z laserowymi promieniami, ale od tego mieli IG.
Ostateczną częścią walki była systematyczna eliminacja resztek sił oporu, obezwładnianie tych co się poddali, gonienie dezerterów, dobijanie rannych. To tyle teorii, którą spamiętał. Dużo łatwiej byłoby mu bronić niż atakować, ale co mus to mus. Sam pokieruje falę uderzeniową we wskazane miejsce. Miano wodza-w-boju
zobowiązuje.

Wszystko było przygotowane. Każdy wiedział co ma robić, nawet Ci w środku wulkanu.

Dawno tak się mocno nie bał. Ciut mniej niż wtedy, co to smok Krayt masakrował na prawo i lewo każdą żywą istotę. Nie chciał umierać. Na standardy jego rasy - przekroczył średnią długość życia, ale był w pełni sił. Czuł się młodym, niczym mały prosiak. Zdawał sobie sprawę, że głupota lub impuls chwili motywował do działania przerabiając strach w siłę. W tym momencie z własnej nie przymuszonej woli pakował się w bagno. Zawsze unikał zagrożenia, a teraz miał być w epicentrum starcia. Przełknął ślinę z głośnym gulgotem i ruszył na spotkanie z przeznaczeniem.
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez Kittani Levfith » 11 Mar 2017, o 20:56

Kittani ponownie przyszło zostać osobą, która poprzez swoje działania miała zmienić bieg wydarzeń na większą. Niezbyt podobało jej się odpowiedzialność, jaka ponownie nad nią ciążyła. Miała pod sobą kilkanaście osób i wiedziała, że to ona jest teraz częściowo odpowiedzialna za ich życie i to, co stanie się na Gamorrze. Plan miała jasno określony i przytłaczający jak na jedną osobę - pozbycie się Urpy. Nieważne czy zrobi to ona, Gweek czy Borsk - każdy z nich wiedział o ciężarze tego zuchwałego zamachu i konsekwencjach, jakie za sobą pociągnie. Z racji że jako jedyna przedostała się do wnętrza bazy i znalazła sojuszników wewnątrz, na niej spoczywała teraz największa presja. Jej plan i współpraca z pozostałymi musiałby być idealne, każdy najmniejszy błąd mógł przyczynić się do zdemaskowania jej osoby i śmierci z rąk Twi'leka. Szczerze mówiąc to on najbardziej martwił zarówno Kittani jak i IG. Pozostali pracownicy czy też straż wyposażona w broń nie stanowiła większego problemu przy ich bagażu doświadczenia w walce. Mocowładna postać była jednak sporym wyzwaniem - ona sama nigdy nie miała do czynienia z kimkolwiek posługującym się mieczem świetlnym a pokaz jego umiejętności w postaci przecięcia jednym ruchem Cada i Theona skutecznie potęgował poczucie bezsilności z jej strony. Wiedziała, że jeśli ona czy IG wpadną pod owy miecz skończą podobnie do swoich współtowarzyszy.

Kittani postanowiła podzielić wszystko na trzy etapy. Wpierw zapewniła sobie dokładny plan bazy, która była podstawą do jakichkolwiek działań. Dzięki wyprawom IG już po niecałym dniu intensywnego chodzenia robota IG posiadał mapę zdecydowanej większości kompleksu, wraz z wszystkimi możliwymi wyjściami. Jedyną niewiadomą były pomieszczenia ściśle strzeżone, prawdopodobne miejsca pobytu Urpy - tutaj jedynie wiedzieli, gdzie owe pomieszczenia się znajdują ale nie znali dokładnego planu. Szybko jednak musieli przejść do kolejnego etapu - przeniknięcie do środka i próba znalezienia drogi do Hutta. Czas działał na ich niekorzyść, bowiem chłopak następnego dnia poinformował Kittani na osobności o planowanym wylocie Urpy z Gamorry. Co prawda były to zwykłe pogłoski roznoszące się po bazie, jednak poważnie zaniepokoiły brunetkę. Dzięki współpracy niewolników w różnych sektorów przeniknięcie do wnętrza całej struktury i dojście w większość miejsc nie stanowiły problemu. Pracownicy działali na jej korzyść i ułatwiali dostęp do Hutta jak tylko mogli. Niektórzy z nich posiadali dobre kontakty ze strażnikami, których zagadywali przy każdej możliwej okazji. To właśnie oni stanowili główne dojście do Urpy. Wszyscy liczyli również na Gweeka, o którym brunetka pokrótce opowiedziała swoim towarzyszom. Mało kto pochodził z Gamorry, jednak niewolnicy którzy mieli styczność z lokalną rasą również liczyli na to, że klan Nurry nie zawiedzie i wkroczy do bazy w odpowiednim momencie. Stanowili siłę z zewnątrz - ich brutalny atak i liczebność zdecydowanie pomogłaby im w ewentualnej ucieczce.

Trzeci etap był zdecydowanie najgorszy i najtrudniejszy do realizacji. Po upewnieniu się, że dojście do Urpy jest względnie zapewnione i nie stanowi już największego problemu trzeba było zgrać ze sobą wszystkich pracowników i ich zmiany. Małe grupki w różnych zakamarkach bazy miały z pozoru łatwe zadanie - ociąganie się w pracy, dłuższe przerwy, mniejsza wydajność która w ostateczności prowadziła do chwilowego zaprzestania pracy niewolników. W czasie kiedy główni nadzorujący i straż były sprowadzane do określonych grup robotniczych w celu przywrócenia ich do porządku i zapobiegnięciu pracowniczego buntu z ich strony Kittani wraz z IG i kilkoma pracownikami zmierzali w stronę Urpy, w większości opustoszałymi korytarzami. Podwładni Urpy mogli zapobiec w ten sposób dwóm czy trzem przejawom nieposłuszeństwa ze strony niewolników, jednak czy byli w stanie zając się większą ilością takich przypadków w tym samym czasie i jednocześnie pilnowaniu całej bazy? Odpowiedź sama nasuwała się na to pytanie i wszyscy mieli nadzieję, że ta odpowiedź jest jedyną prawidłową.
Image
Awatar użytkownika
Kittani Levfith
Gracz
 
Posty: 386
Rejestracja: 12 Lut 2014, o 17:08
Miejscowość: P-ń

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez Mistrz Gry » 13 Mar 2017, o 14:23

***

Kittani zaczęła realizować swój plan. Był niepewny i ona była niepewna. I wiele innych rzeczy było niepewnych. Pewne było jedno: nie mogła się już wycofać. Musiała doprowadzić sprawę do końca albo zginąć próbując. Wiedziała, że nie może zawrócić bowiem alternatywą również była śmierć.
- Nieciekawe perspektywy, co IG? - Rzuciła do droida kiedy leżała na swoim posłaniu i wpatrywała się w sufit magazynu czekając na kolejny komunikat od Gweeka. Nie liczyła na jakąś sensowną odpowiedź. Mechaniczne droidzie jestestwo z pewnością obliczało czy wystarczy mu ładunków w broni blasterowej.
- Jak myślisz, jest już na miejscu?
- Analiza sytuacji nie wiele mi mówi. Zbyt dużo niewiadomych. Nieznana odległość. Nie znana prędkość poruszania się Gweeka. Nie znane warunki terenowe. Jeżeli mam przeprowadzić szczegółowe obliczenia muszę poznać więcej danych.
- Ech, dzięki. Nie trzeba. - Westchnęła i obróciła się na bok. - Co ja tutaj robię? - Zapytała po cichu samą siebie.

***

- Bo małe rzeczy najłatwiej przeoczyć, niepozornych nie docenić. Dlatego tak. Fenn, nie masz wyjścia i ludzi. Tracimy grunt pod nogami, a od siedzenia na Tatooine i czekania nic więcej nie zyskamy. Potrzebujemy impulsu, wiesz o tym. Stanęliśmy w miejscu i musimy z tego miejsca ruszyć. Dobranie się do dupy Urpie będzie połączeniem przyjemnego z pożytecznym. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Tak wiem, ale...
- Fenn, kurwa, żadnych ale. Nie możemy pozwolić byśmy ponownie zgubili jego trop. Znał nasze metody, wiedział jak nas oszukiwać. Teraz mamy pewniaka, ale to długo nie potrwa. Zorientuje się i znowu nam zniknie. Musimy działać i paradoksalnie ta ekipa to najlepsze co nam się przydarzyło ostatnimi czasy.
- Duros, sullustianin, gamorreanin, stary droid i kobieta, która z tego co wiemy była kelnerką.
- Tak, kurwa, właśnie tak. Zgodzili się. Pomogą nam. Może się nawet po wszystkim przyłączą.
- Wszyscy? Nawet ta dziewczyna? Ona zdaje się być liderką tej grupy. Zgodzi się?
- Tak... zgodzi się. Przekonam ją. Poza tym znasz to: jeżeli coś jest niemożliwe do wykonania to zleć to komuś kto o tym nie wie. Ten ktoś znajdzie ten sposób. Kittani to zrobi.
- A jak nie?
- To nic nie stracisz. Nie rozwiąże to naszego problemu ale przynajmniej strat w kadrach nie będzie.
- Rób jak uważasz w takim razie. W razie czego bierz namiar na Jainę.

***

- Co Pani poleca? - to pytanie padało zdecydowanie częściej, niż Kittani by sobie tego życzyła. Zawsze jednak odpowiadała z uśmiechem, za każdym razem proponując to samo.
- Nie wyobrażam sobie być na Coruscant i nie skosztować tutejszej brandy. To zbrodnia. - Uśmiechnęła się jednym ze swoich wyćwiczonych uśmiechów. Miała ich kilka i były nawet ponumerowane. Ten klient zasłuż na trójkę.
- Masz rację... W takim razie poproszę. - Brunetka już chciała odejść gdy zobaczyła, że mężczyzna chce chyba coś jeszcze zamówić. - Swoją drogą... nie jest tutaj zbyt nudno? Bądź co bądź wszędzie ten sam widok, te same twarze i rasy a galaktyka nie ogranicza się tylko do jednej planety. Szkoda życia na siedzenie w jednym miejscu, nie sądzisz? - najwidoczniej klient próbował nawiązać trochę dłuższy dialog. Kittani schowała swój datapad ze śmiechem (nr dwa) kręcąc głową na boki.
- Nie narzekam na pobyt tutaj. Trochę mniejszych stacji w okolicy pozwiedzałam więc nie tkwię w jednym miejscu, a dalekie wyprawy... Nie jestem co do tego przekonana. To chyba nie dla mnie.
- Skąd taka pewność? Jeżeli nie spróbujesz nigdy się nie dowiesz. - mężczyzna był wyjątkowo uparty w swoich przekonaniach.
- Może kiedyś... - Powiedziała bardziej do siebie niż do klienta i spojrzała przez duże okno na miejski pejzaż Courscant.

***

- A co polecasz? - Strażnik uśmiechnął się zalotnie do nowej niewolnicy. Brunetka uśmiechnęła się i poprawiła swoje włosy. Oparła się o ścianę eksponując w ten sposób swoją smukłą sylwetkę i kuszące kształty. Strażnik nie znał tej niewolnicy, nigdy wcześniej jej nie widział; to jednak nie budziło jego niepokoju. Rotacja siły roboczej była duża. Była nowa a przez to wydawała się być niesamowicie świeża. I już samo to budziło pożądanie; jednak ta szczególna niewolnica była w dodatku ładną. Kuszące połączenie, któremu mało co było się w stanie oprzeć. Strażnik wiedział, o co chodzi dziewczynie: chciała mu się oddać w zamian za ochronę i przywileje. Nie mógł jej tego zapewnić - załatwienie pracy w innym miejscu było poza jego zasięgiem - ale sytuację chciał i mógł wykorzystać.
- Znam takie jedno ustronne miejsce - rzuciła brunetka. - Tam niżej... przy jeziorze. Nikt nas nie zobaczy... i co najważniejsze: nie usłyszy.
- A nie masz czasem jakiejś pracy zleconej?
- Może mam? Nie interesuj się za dużo. Mniej pytań a więcej działania, co Ty na to?
- Mhm... Namówiłaś mnie. Pięć minut nieobecności na posterunku chyba nic nie zmieni. Chodźmy...
Strażnik podszedł do brunetki a ta ruszyła przed nim w głąb tunelu, kręcąc mu przed oczami swymi krągłymi zadnimi kształtami. Chwilę później z ciemnego zaułka wybiegło dwóch niewolników i ciężkimi kamieniami roztrzaskali strażnikowi głowę. Przytrzymali go by upadając nie narobił hałasu i wynieśli w ciemność z której przyszli. Brunetka rozejrzała się czy nikt ich przypadkiem nie dostrzegł i roztarła butem kilka kropel krwi, które upadło na zapyloną posadzkę. Ruszyła dalej...

***

Od momentu rozbicia się tego tajemniczego frachtowca w dżungli atmosfera w kopalni zrobiła się jakby bardziej nerwowa. Z pewnością główną przyczyną tego stanu rzeczy był fakt, że w wulkanie przebywał Urpa Loss. Już samo to było wystarczające. Jednak uważny obserwator dostrzegłby coś więcej. Coś wisiało w powietrzu i nie był to tylko pył z Żółtych Kryształów. Zniknięcie dwójki strażników i twielkańskiego agenta, zabójstwo dawnego współpracownika Hutta Theona Khana i jego więźnia Cada Durosa, droid serii IG zachowujący się nie tak jak zwykle, znikające zapasy jedzenia i różnego ekwipunku niezbędnego przy wydobyciu Kryształu oraz zwiększona liczba kłótni i wypadków przy pracy. Wszystko to wprawiało mieszkańców Wulkanu w niepokój. Coś się miało niebawem wydarzyć. Każdy to czuł. Strażnicy, więźniowie, kadra pomocnicza. Wszyscy czuli, że coś jest nie tak. Jednocześnie nikt o tym nie rozmawiał.
Zarządcy strasznie nie lubili jak coś nie szło według planu pracy więc, niewolnicy bardzo szybko nauczyli się nie zgłaszać różnych mniejszych i większych problemów. Jeżeli naprawdę nie musieli woleli siedzieć cicho. Toteż w obecnej sytuacji - pomimo wyraźnego zwiększenia liczby różnych wypadków i - nikt się nie wychylał.
Coś się działo.

***

Strażnik spojrzał w głąb korytarza gdzie kilku pracowników wyraźnie o coś się sprzeczało. Leniwym i znudzonym krokiem ruszył w ich stronę. Dopiero co zaczął zmianę i już miał trudniejszą interwencję, a to nie wróżyło dobrze.
- Hej. Co tam się wyrabia? - Spytał gdy podszedł bliżej.
- Eeee... Nic panie strażniku. - Grupa rozstąpiła się i wszyscy stanęli przodem do niego. Już chciał o coś zapytać ale usłyszał za sobą odgłos mechanicznych kroków. Obejrzał się po tylko by dostrzec czerwonookiego droida z wymierzoną w niego lufą blastera. Zobaczył błysk. Umierając myślał o tym, że droid chyba do niego strzelił.

***

Północne wyjście u podnóża północnego stoku wulkanu było rzadko używane i pełniło głównie pomocnicze funkcje. Pomimo to z rozkazu Urpy wszystkie posterunki miały być obsadzone więc tak własnie było. Zawsze o każdej porze dnia i nocy trójka strażników musiała się w tym miejscu znajdować; choć w opinii wszystkich posterunek ten był najnudniejszym i nigdy nic się w nim nie działo.
Przy bramie kręciło się dwóch strażników i opowiadało sobie dowcipy. Trzeci wykonywał obchód wzdłuż niewielkiego placu i lądowiska cały czas utrzymywał z nimi łączność i śmiał się z żartów równie głośno co pozostała dwójka. Jak na strażników zachowywali się wyjątkowo nieprofesjonalnie.
Wataha Gweeka otoczyła plac półkolem i cieszyła się z tego faktu. Strażnicy wydawali się być beznadziejnie łatwym celem. Wszyscy czekali na znak i nerwowo zaciskali dłonie na styliskach swych ogromnych toporów. Miotacze ustawili się w najlepszych pozycjach. W milczeniu i skupieniu obserwowali jak trójka ludzi bezwiednie ustawia się w konfiguracji umożliwiającej najszybsze ich unieszkodliwienie. W końcu Nurra przyłożyła złożone dłonie do ust i wydobyła z siebie śpiewny terkot jakiegoś zwierzęcia. Momentalnie w powietrzu zaświszczało gdy topory posłane przez miotaczy w swym wirującym locie poleciały w stronę strażników.
Droga była wolna.
No prawie....

***

- Jasne Gweek, już to załatwiam. - Powiedziała Kittani do komunikatora i rozłączyła się. Spojrzała na IG87F.
- Idź do sterowni. Zrób to co ustaliliśmy.

***

Drzwi od głównej sterowni otworzyły się. Do okrągłego pomieszczenia w którym było pełno komputerów i monitorów wszedł droid serii IG87F. Droid w swych chwytakach trzymał karabin blasterowy. Nim którykolwiek z pracowników siedzących przy konsoletach zdążył zareagować zaczęły padać celne strzały. Czerwone bolty płonęły równie jasno co droidzie receptory.
Strzały skończyły się tak szybko jak się zaczęły. W zadymionym pomieszczeniu został tylko droid i jeden ocalały pracownik, który stał zszokowany w kałuży własnego moczu; wszystkie pozostałe osoby leżały martwe z zastygłymi na twarzy wyrazami przerażenia oraz dymiącymi dziurami w ciele.
- Ty! - Droid wskazał bronią na ocalałego. - Masz natychmiast wyłączyć pole zakłócające i otworzyć wejście. Bo inaczej zginiesz.

***

Kittani na czele niewielkiego niewolniczego oddziału wpadła na grupę strażników biegnących w pośpiechu w stronę wind wiodących na dół. Mieli na sobie cięższe pancerze i broń do pacyfikacji tłumów. W całej bazie wyły syreny alarmowe a z radiowęzła co chwilę szedł komunikat o "intruzach na dolnych poziomiach". Tymi intruzami była grupa Gweeka.
Kittani nie wiele myśląc zaczęła strzelać pierwsza a razem za nią jej sojusznicy. Ginący strażnicy nie rozumieli co się działo; wszak zostali zaatakowani przez swoich. Brunetka liczyła na szybkie zwycięstwo jednak po pierwszym zaskoczeniu (i pierwszych trupach) strażnicy odpowiedzieli skutecznym ogniem zmuszając ją i podległych jej ludzi do wycofania się. Wśród swoich zostawionych na placu boju dostrzegła rudego bezimiennego chłopaka.
Oddział Kittani topniał w oczach a strażnicy ciągle napierali. Koniec zdawał się być bliski gdy nagle pojawił się Gweek i na czele kilku gamorrean. Wojownicy wpadli między żołnierzy i szybkimi ciosami potężnych toporów zafundowali oddziałowi Urpy krwawą masakrę.
- Gweek! Cieszę się, że Cię widzę! - Rzuciła do niego Kittani, wychodząc zza swojej kryjówki. Gweek w odpowiedzi zatupał radośnie i powiedział coś w swojej burcząco-warczącej mowie. Zdalniak - który cały czas latał za Gweekiem - przetłumaczył te słowa: "Jego knurza wieprzność mówi, że też się cieczy".

***

Podziemna baza zdawała się drżeć w posadach. Niepewność i niepokój, który niczym niewidzialny gaz wypełniał kopalnię Urpy, eksplodowały powodując totalną dezorganizację i chaos. Niewolnicy rzucali się do walki o swoją wolność lub próbowali uciekać i kryć się w najdalszych zakamarkach kopalnii. Strażnicy - w większości rekrutujący się spośród niewolników - albo nie potrafili rzeczywiście walczyć albo na skutek zaskoczenia szybko byli neutralizowani. Jednak potem - gdy pierwszy szok minął - prywatna armia Urpy ruszyła do kontrataku.
Ofiar było pełno. Zarówno wśród "cywilów" jak i żołnierzy Hutta czy Gamorrean. I choć kontratak był przeprowadzony całkiem sprawnie to załamał się gdy do walk dołączył IG87F.
Żadna siła nie była wstanie zatrzymać jego śmiertelnej precyzji i celności. Każdy strzał oddany przez droida oznaczał śmierć celu; rzadko kiedy chybiał. Dodatkowo gdy Nurra i jej ludzie otoczyli droida swoistą ochroną wtedy przegrana Urpistów była tylko kwestią czasu.
***

Walki trwały prawie cały dzień i do wieczora sytuacja była już względnie opanowana. Urpy nie znaleziono w jego prywatnych apartamentach. Myślano, że zdołał uciec jednak później okazało się, że ciągle był w kopalni. Wpadł gdy próbował wraz z kilkoma najbardziej zaufanymi ludźmi przedostać się do frachtowca i odlecieć z bazy. Hutta dorwali jego byli niewolnicy i przyprowadzili przed obliczę Kittani.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez Kittani Levfith » 14 Mar 2017, o 23:19

To był najbrzydszy ślimak, jakiego kiedykolwiek widziała.

Kittani stała na podeście przyglądając się uważnie Urpie. Dokładnie na tym samym, gdzie ujrzała go po raz pierwszy, gdzie Cad i Theon stracili swoje życie. Ich zaschnięta, niedbale wytarta krew nadal przypominała wszystkim obecnym o tym tragicznym wydarzeniu. Wtedy nawet nie przypuszczała, że stanie z nim oko w oko w takich okolicznościach. Przyglądali się sobie wzajemnie w idealnej ciszy, którą nieznacznie zakłócał jedynie szum wydobywający się z wnętrza IG - widocznie próbował coś usilnie wyliczyć. Mierzyli się wzrokiem przeczuwając, że to spotkanie równego z równym z którego tylko jedno wyjdzie cało. Urpa faktycznie był paskudny, nawet jak na standardy Huttów. Obrzydzał ją wyglądem i swoim paskudnym charakterem - był niczym wijący się, żarłoczny ślimak który żywił się kosztem innych. Miała ochotę go zadeptać.
- Co to wszystko ma oznaczać? - odezwał się do niej po dłuższej chwili milczenia i nieudanej próbie dosięgnięcia jakiejkolwiek broni w pobliżu. - Pojawiasz się na MOJEJ planecie, w MOJEJ kopalni i buntujesz MOICH więźniów przeciwko mnie?! - piskliwy krzyk Hutta rozniósł się po wnętrzu i odbił się echem po całej bazie. Niewolnicy nigdy nie widzieli go w takim stanie - był zdenerwowany i nie potrafił tego ukryć pomimo wszelkich starań. On sam czuł się z tym niekomfortowo.

Nie odpowiedziała. Wpatrywała się w niego bez słowa, bez jakiegokolwiek grymasu zdradzającego jej intencje. Przy tak neutralnym wyrazie twarzy dopiero teraz jakiś postronny obserwator mógłby dostrzec w jej oczach, że jest równie niepewna co on sam. Żądza zemsty była silna, ale nie zdołała zaślepić jej do końca. Przede wszystkim Kittani nie chciała być taka, jak on sam - decydować i odbierać cudze życie ze względu na swój kaprys czy też emocje, które nią w danej chwili kierowały. Z drugiej strony pragnęła już od wielu dni, aby Hutt został rozliczony za wszystko, co wyrządził na Gamorrze i poza nią. Nieszczęśliwie to właśnie ona stała się osobą, która miała wymierzyć wyrok śmierci bądź darować mu życie. Wszyscy dookoła wyczuwali powagę całego wydarzenia - po ostatnim krzyku Hutta zapanowała absolutna cisza. Kittani mogłaby przysiąść, że słyszała krew przepływającą w jej żyłach tak wyraźnie, jak system wentylacji droida. Czuła, że rękojeść blastera w prawej kaburze stała się wilgotna od jej dłoni. Denerwowała się.
Czy przed podobnymi dylematami stawali niegdyś Jedi? Czy nienawiść nie prowadziła do zguby? Człowiek posiadający cudze życie w swoich rękach w pewnym momencie gubi się w tym, czym jest dobro a czym zło. Nie potrafi określić wartości, którymi powinien się kierować. Poczucie władzy absolutnej potrafi przyćmić umysły nawet największych mędrców w całej galaktyce.

***


Wnętrze groty wreszcie przestało milczeć. Do uszu wszystkich obecnych istot dobiegł odgłos damskich kroków powoli przechadzających się po podeście areny. Kiedyś Cad zwrócił jej uwagę, że przez obcas w obuwiu łatwo ją rozpoznać i może ją to kiedyś zdradzić. Kittani powoli zbliżała się do Hutta, nadal przyglądając mu się uważnie. Chyba sama nie do końca wierzyła w to, co miało zaraz nastąpić. Stanęła w niemalże żołnierskiej postawie, chowając i krzyżując dłonie za plecami. Spoglądała na niego nieznacznie zadzierając głowę. IG dzięki swoim sensorom z łatwością mógł dostrzec jej drżącą prawą rękę.
- Urpa Loss. - na jej twarzy pojawił się uśmiech pełen uprzejmości, który znikł równie szybko jak się pojawił. - Kto by pomyślał, że tak wybitna jednostka w galaktyce skończy tak marnie... Doprawdy. Śmierć z rąk własnych niewolników nie brzmi dobrze. Ha! A co dopiero z rąk anonimowej kobiety, która postanawia wymierzyć sprawiedliwość na tak odległej planecie jak Gamorra... To dopiero historia... - Kittani mówiąc to obeszła Hutta dookoła, jakby chciała mu się przyjrzeć dokładnie z każdej strony.

Ponownie zrównała się z nim, tym razem stając jednak w nieco większej odległości. Gestem dłoni przywołała do swojego boku IG-87F, który posłusznie stanął ramię w ramię z nią. Jakie to szczęście, że droidy nie posiadają uczuć. Brunetka wyciągnęła blaster - dokładnie ten sam, który miała przy sobie od czasów Tatooine - i wymierzyła prosto w stronę Hutta.
- Za Durosa Cada z zakładu Automatron z Tatooine. Za lojalnego przyjaciela Theona Khana. Za Gamorrean poległych w walce i przepędzonych ze swojej ojczystej planety. Za wszystkich niewolników, którzy stracili swoje życie w tym miejscu. Za wszystkie istnienia w całej galaktyce, które cierpią z Twojego powodu. - słowa zawisły w powietrzu, jednoznacznie wymierzając karę. Niebieska smuga wycelowana pomiędzy oczy Hutta chwilowo rozświetliła cały podest i była ostatecznym potwierdzeniem jej słów. Delikatnie siknięcie głową - zupełnie to samo, jak podczas pamiętnego apelu - spowodowało, że grota ponownie rozbłysła salwą czerwonych boltów ze strony droida. Urpa nie miał najmniejszych szans, aby przeżyć. Kittani widziała każdy celny strzał. To była szybka śmierć.

***


Niewolnicy, którzy nie rzucili się w pierwszym odruchu do ucieczki i podjęli walkę powoli schodzili się do groty. Kittani wraz z Gweekiem, Nurrą, IG oraz kilkoma współpracownikami widzieli ich zdziwione twarze, na których niedowierzanie mieszało się z radością. Wszyscy wpatrywali się w jeden punkt na podeście - w niezgrabnie leżącego Hutta. Kittani ponownie wystąpiła do przodu, tym razem przesłaniając swoją osobą martwego już Urpę. Spojrzała po wszystkich wymęczonych, wychudzonych, chorowitych istotach obecnych na pomostach i skalnych półkach. Chciała coś powiedzieć ale zawahała się, poprawiając nerwowo kaburę przy prawym udzie. Dopiero po głębokim wdechu udało jej się powiedzieć to, na co liczyła od tak dawna. Chciała to powiedzieć.
- Jesteście wolni. Uciekajcie przed niewolą i Imperium. - jej donośny głos wypełnił całe pomieszczenie. Brunetka nie czekając nawet na reakcję tłumu obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę swoich towarzyszy z nieznacznie opuszczoną głową, zupełnie jakby schodziła ze sceny. Spojrzała na nich nieco zmartwionym wzrokiem - widać było, że opanowanie emocji do samego końca dużo ją kosztowało.
- Chcę wrócić na pokład Skyrunnera i opuścić Gamorrę. Jak najszybciej.
Image
Awatar użytkownika
Kittani Levfith
Gracz
 
Posty: 386
Rejestracja: 12 Lut 2014, o 17:08
Miejscowość: P-ń

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez Gweek » 16 Mar 2017, o 12:35

Kiwnął tylko z uznaniem, rogatym łbem w stronę brunetki. Ona już zdecydowała. Wybrała swoją drogę, ponownie porzucając Gweeka i Nurrę. Swoje zrobiła i chciała odlecieć, rzucając wszystko w cholerę. Oddalić się jak najdalej od wszystkiego, co się wydarzyło. Może samotność dobrze jej zrobi, a czas zagoi rany. Z bliska przyglądając się jej zauważył, że splot wydarzeń odcisnął głębokie piętna na ciele i umyśle. Niewątpliwie osobowość brutalnie została ukształtowana widokiem tego ogromu tragedii. Ten uśmiech ewoluujący w zimną nienawiść. Widywał wielu takich w kantynach, innych przybytkach i domach uciech. Znamiona szaleństwa wkradały się w zakamarki duszy. Każda decyzja była okupiona wielkim cierpieniem. I bólem. Nawet gniew i wyrachowanie nie zdołały zgasić w jej oczach całego żalu, skrywanej niemocy i złości. Ledwo co usłyszana nowina o śmierci Durosa, piętrowała kumulowany niepokój od czasu pojmania śmierdzącego, tłustego oślizga. Później może być tylko gorzej.
- Nie Ić. Czepa pomóc. – rzekł cicho do kobiety łamanym wspólnym. Posługiwanie się tym językiem nigdy nie będzie przyjemnością dla rasy Gamorrean. Wskazał dwóch swoich przybocznych wojowników w niemym nakazie odprowadzenia, bardziej eskorty honorowej – na rozbity wrak frachtowca. Wcale nie musiał tego robić, bo sam IG stanowił wystarczająco dobrą ochroną, może nawet lepszą niż Pitoogg we własnej osobie. Może na zewnątrz trochę ochłonie i zacznie racjonalnie myśleć.
Nie wiedział czy decyzja odwiedzenia statku nie przechyli czary goryczy. Na pokładzie czekały kolejne złe wieści i on dobrze o tym wiedział. Nie planował tego, nie przemyślał do końca możliwych implikacji. Takie były fakty. Mógł załamać wolę Kittani widokiem ledwo żywego Sullustanina. W takim stanie go zostawili. Minął prawie dzień i Garll mógł być kolejnym trupem na stosie. Maszynka do mielenia mięsa miała prawdopodobieństwo sięgające 50 procent, ażeby wpaść w furię na widok swojego pupilka sponiewieranego w kupę zmiętej sterty metalu i kabli. Trudno, najwyżej przyjdzie mu się zmierzyć z kolejnym zagrożeniem.

Ciche szmery i szepty mąciły zapadłą ciszę, jaka nastała po odejściu nieznanej bohaterki i jej eskorty. Niepewność wyzwoleńców wzrastała wykładniczo, atmosfera się zagęszczała, a gorąc bijący z wnętrza góry stawał się odczuwalny niczym żar bijący od otwartego paleniska pieca hutniczego.
- Łiiiiii Łłłiiiiii. – przeciągły kwik uciszył zebranych – zlepek najróżniejszych przedstawicieli obcych ras jaki gweekowe oko widziało do tej pory w jednym miejscu. - Pro$iak prosi o ciszę. – salwy śmiechu wybuchły, gdy odezwał się w basicu skrzekliwy, groteskowy głos zdalniaka. Kolejne strumienie śmiechu zalały otoczenie w momencie rozpoczęcia pościgu i ganiania za umykającym droidem. Machanie arg’garokiem nic nie dawało, obiekt znajdował się poza zasięgiem lub umykał na boki. Każdy domyślił się o jakie pierwsze słowo chodziło tłumaczowi, choć ten za wszelką cenę próbował zakamuflować swoim wokabulatorem i trzeszczącym głośniczkiem słowo, użyte przez właściciela.
Oj nie tak miał zacząć, nie tak… Po chwili dotarła do niego prawda. Stał się pośmiewiskiem, zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz w swojej karierze. Zorientowawszy i opamiętawszy się, stanął prosto, kontynuując przemówienie w swojej rodzimej mowie, co udało się przetłumaczyć robotowi tak:
- Wspaniałomyślny Lord Pitoogg, Wielki wielmoża Piździszowa i kilku innych, okolicznych zadupii zdecydował. Tłum strzelał krótkimi seriami śmiechu do mówcy, by po chwili zamilknąć, gdy ten zaczynał mówić w gamorrese do obecnego gremium, a lewitujący obiekt wiernie tłumaczył. - Wasi dawni strażnicy, będący wcześniej niewolnikami, zostaną osądzeni przez was samych, według ich poczynań. – Zdanie swobodnie płynęło po zdaniu. - Jaki będzie ich los, sami zdecydujcie. Jedno Muh’a, jedno „Oczka”. - Wyższych rangą, bezpośrednich sługusów tu leżacej „kałuży gówna, szlamu i błota” Wskazał na Urpę Loss’a. - osądzi klan Gamorrean. I tak już do końca przemawiał z podestu. - Pochwyconych żywcem, rannych lub umierających najemników, trzon ciemiężycieli wspólnie przesłuchamy i osądzimy. Ale najpierw zajmiemy się rannymi. Opatrzymy i ocalimy tylu, ilu tylko się da. Później zabezpieczymy nasz teren, podkreślam nasz wspólnym teren, by nikt nam tej wolności z zaskoczenia nie odebrał! Podzielimy zapasy po równo tak, by nikt już więcej głodny nie chodził. Od prawdziwej wolności dzielą was trzy dni marszu przez dżunglę. Kittani obiecała wam wolność i takimi jesteście – wolnymi istotami i możecie odejść kiedy zechcecie. Ale wysłuchajcie mnie do końca. Podzielimy sprawiedliwie wszystkie zgromadzone w tym kompleksie bogactwa, wypracowane we krwi i pocie, waszymi własnymi rękami. Każdy będzie mógł zadecydować o własnym losie. Zostanie z klanem Nurry czy odejdzie bogatszy w kredyty i bolesne wspomnienia. Macie moje słowo. Słowo Pitoogga.
Niedaleko jest uszkodzony statek. Na czas naprawy i późniejszego odlotu podzielimy się pracą i obowiązkami, każdy według umiejętności. Gamorreanie zajmą się dostawą jedzenia i wody. Może jest we wnętrzu czeluści wulkanu coś, czym da się bezpiecznie odlecieć.
Nie znam was, ale chcę pomóc. A czy wy mi pomożecie? .
Podczas wygłaszania swoistego expose znajdował się w centrum uwagi wszystkich, niczym same jądro galaktyki. Gestykulował żwawo, machał rękami, uderzał pięścią w otwartą dłoń, modulował głośnością swojej charcząco-chrumkającej mowy, utrzymywał kontakt wzrokowy z różnymi częściami widowni, przechadzał się delikatnie by co jakiś czas być zwróconym w innym kierunku. Co jakiś czas wskazywał paluchem lub ręką przypadkową osobę, a tłum słuchał w skupieniu, niczym zahipnotyzowany, czasem przerywając gwizdami i oklaskami słuszność wysuniętych wniosków i propozycji wydawałoby się przygłupkowatego Gamorreanina. Argumenty celnie trafiały do umysłów i sumień przytępionych codzienną monotonią istot do nie dawna snujących ponurą wizję rychłej śmierci, a teraz ożywionych, chłonnych, gotowych do działania, zwolenników jednookiego „przewodnika”. W normalnych warunkach można by się pokusić o stwierdzenie: Gweek – samozwańczy tyran, jednak On był w ich oczach kimś w rodzaju dobrego ojca. Nawet skrzecząco-piszczący, monotonny głos zdalniaka nie miał wpływu na emocjonalny ładunek wysyłany do zebranych. Gdy skończył, dostał owację na stojąco, wlewając nadzieję w serca nieszczęśników.

Dużo musiał przejść i dosłownie przewalczyć, ażeby teraz stać w promieniach chwały. A wszystko zaczęło się tak, jak zaplanowali. Uśmiercenie trójki wartowników pilnujących jakoby tylnego wyjścia z kompleksu było łatwizną. Wtargnięcie do wnętrza wulkanu przebiegło bez zakłóceń, nawet udało się opanować drugi posterunek bazy, bez wszczęcia alarmu i strat w Gamorreaninach. IG87F otoczony półkolem trupów monitorował z centrum dowodzenia poczynania dwóch niezależnych grup operacyjnych, koordynując ich zadania. Zainstalowane w głowie droida oprogramowanie taktyczne sprawiało się lepiej niż dobrze. Pojawienie się napastników we wnętrzu kopalni spowodowało zbyt duże poruszenie wśród wyzwoleńców, żeby długo utrzymać efekt kompletnego zaskoczenia. Większość cywili do samego ataku żyła i pracowała w błogiej nieświadomości dziejących się wydarzeń. Impet morderczych istot wywołał panikę. Szybko podniesiono alarm, kłucie w uszy monotonnego wycia syreny mobilizowało obrońców do zajadliwej walki. - Intruzi w strefie C2a. Przygotować się do obrony bazy. Intruzi w strefie D6w. To nie są ćwiczenia. – gdy milkły syreny, dało się słyszeć z głośników co kilka minut zdawkowe komunikaty informujące o zmieniającej się sytuacji taktycznej. Pośpiesznie fortyfikowano posterunki, barykadowano wrażliwe korytarze i rozwidlenia, przerzucano siły z innych zakątków kompleksu wprost pod nogi prącym przed siebie wojownikom. Komunikatory terkotały na każdej możliwej częstotliwości na bieżąco relacjonując przebieg potyczki. Tracono łączność z kolejnymi - padającymi pod ostrzami wibrotoporów - placówkami strażników.
Ataki na kolejne posterunki były coraz cięższe, taktyka broniących zmieniła się diametralnie. Początkowo celowano w środek nawałnicy szarżujących Knurów, większość blasterowych boltów trafiała w gęsto zbite cielska. Okryte pancerzem torsy lub okrągłe tarcze rykoszetowały niektóre wiązki na boki, większość niestety pochłaniając. Rozgrzane do czerwoności, wystudzały się na piersiach lub przedramionach nosicieli. Poparzona skóra piekła, metal przyklejał się do ciała, zespalał się ze skórą. Takie strzelanie na oślep niewiele wyrządzało szkód zielonoskórym samcom. Zdalniak pełnił rolę wabika, dezorientując żołnierzy Urpy. Mało kto miał do czynienia z latającą w górze metaliczną kulą. Wyciągając wnioski z potyczek – precyzyjny ostrzał kierowano w nogi lub odsłonięte głowy Gamorrean, skutecznie spowalniając rozjuszoną hordę. Jakość ostrzału kosztem ilości zwalnianych pocisków poskutkował znacznie zwiększoną śmiertelnością agresorów. Fakt ten nie trwał długo. Po udanym abordażu posterunku zabezpieczonego prowizorycznymi zasiekami, klanowe stado wpadło w jeden z wielu wydrążonych, ślepych korytarzy wulkanu. Następnie przeprowadzano ataki wysuwając na czoło dwóch, trzech śmiałków taszczących przed sobą osłony. Drzwi, blachy metalu, wszystko co było pod ręką oraz udało się zdemontować, szło w ruch. Teraz celem stały się dłonie i stopy niosących „mobilne platformy oblężnicze”. Zasieki nakrywano tak, by szkód ciału nie wyrządzało. Wcześniej kilku wieprzków w ten sposób uśmiercono nim obmyślili sposób przeciwdziałania. Zasada akcji – reakcji następowała za każdym razem. Broniący opuszczali swe strzeleckie stanowiska, cofając się i ostrzeliwując „na zakładkę” z kryjówkami znajdującymi się w głębi posiadłości Hutta. Kto wystrzelił w stronę rodzimych mieszkańców planety kończył bez głowy lub kończyny jaką podniósł na wyzwolicieli. Szlachtowano na prawo i lew. Był to typowy ubój niczym zabijanie rannego eopie na mięso, czyli szybkie. bestialskie ciosy, bez litości czy zbędnych ceregieli. Dezerterzy opuszczający swoich kompanów lub posterunki mogli liczyć na względną łaskę napadziorów, oczywiście robiąc to odpowiednio wcześniej. Główny impet szturmu opierał się na rozpędzonych wieprzkach, wspieranych ogniem wyzwoleńców. W ferworze walki zdarzały się pomyłki i otwierano ogień do swoich, uciekający w panice, najczęściej przed siebie cywile wpadali między nacierających, a obrońców, kończąc jako mięso armatnie. Rozerwane ciała laserowym ogniem były później tratowane impetem natarcia. Innymi haniebnymi praktykami stosowanymi przez obrońców była zasłona za żywymi tarczami z cywili, grożenie zabiciem zakładników stawało się powszechne. Wszelkie takie zabiegi wydłużały przeciągające się walki. Negocjowano poddanie się w zamian za obietnicę łaski i przeżycia. Byli niewolnicy czasem sami zabijali swoich dowódców byle tylko ocalić skórę. W miarę opanowywania kolejnych części kompleksu i korytarzy, wielkość armii rosła, niepokornych pętano, zamykając w grupowych celach.
Gamorreanie byli tylko przynętą by wywabić główne siły z wnętrza bazy. Kittani prowadząc swoją grupę od środka unieszkodliwiała mniejsze grupki żołnierzy, atakując od tyłu. Różne dywersje, pułapki, zasadzki redukowały siły obu walczących stron. Po drugim zastosowaniu detonatorów termicznych i zasypaniu głównego korytarza zaprzestano ich użycia. Cofające się oddziały wzięły w kleszcze grupkę partyzantów dowódczyni i jej samej. Doszłoby do kolejnej tragedii, gdyby nie pomysł Gweeka na podzielenie głównych sił na mniejsze grupy operacyjne.
Zaprojektowana maszyna IG w czasach Wojen Klonów siała popłoch i spustoszenie. Każdy ale to każdy uciekał sprzed luf szczupłej sylwetki. Wystarczył poblask krwistoczerwonych sensorów. Żołnierze zamierali w bezruchu, by paść na ziemię bez życia. Nie brał jeńców. Nie dbał o nikogo i o nic. Kontynuował swój pochód śmierci, zostawiając krwawy ślad przemarszu.
Sami zniewoleni odegrali kluczową rolę w niewolniczym powstaniu, ponosząc największe straty. Ich odwaga i męstwo to za mało przeciw zdyscyplinowanej prywatnej armii Urpy Lossa. Kwestią czasu była ewakuacja i pojmanie samego narkotykowego bossa. Wszystkie wyjścia, nawet te tajne zostały obstawione. Wiadomość o pojmaniu Hutta była swego rodzaju końcem krwawej wojny na wyniszczenie. Rozchodziła się szybciej niż najstraszniejsza zaraza. Żołnierze nie mieli już za kogo i o co walczyć. Napastnicy też odpuścili przekonując, że to prawda. Tak oto znalazł się na podeście, skupiając na sobie wzrok tłumu.

Taki miał plan. Pomysł na teraz, na później też. Był zaskoczony reakcją słuchaczy. Większość lub nawet wszyscy wyrazili swoje poparcie szczerym wiwatem i oklaskami . Minęło kilka minut na grupowych debatach i pewne decyzje zostały podjęte. Przedstawiciele poszczególnych grup mobilizowali swoich podopiecznych do działania, wcielając w życie zasłyszane słowa. Nieliczni Gamorreanie, którzy mogli poruszać się o własnych siłach, pomagali tyle, ile mogli bądź potrafili.
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: [Gamorra] - Dorwać Ślimaka

Postprzez Mistrz Gry » 17 Mar 2017, o 17:27

Miesiąc później
Zbliżał się czas odlotu. Wszyscy to czuli. Zbyt wiele rzeczy ciągle przerywało opuszczenie tego miejsca. Nieustannie coś trzeba było robić. Teraz jednak wszystko wskazywało na to, że nic więcej się nie wydarzy i wszystkie najpilniejsze sprawy zostały załatwione. A działo się przez ten miesiąc sporo. Znacznie więcej niż Kittani i Gweek przewidywali na początku.

Garll przeżył. Choć jego stan był naprawdę ciężki to za sprawą wiedzy klanowego znachora szybko został postawiony na nogi i w bardzo krótkim czasie mógł już wszystkich w koło raczyć swoim gderliwym zrzędzeniem. Wieść o śmierci swojego przyjaciela przyjął ze spokojem i krótkim komentarzem: "Wiedziałem, kurwa, że się kiedyś doigra". I choć Garll nie powiedział nic na głos od tego momentu Kittani wyczuwała w relacjach z mechanikiem więcej chłodu, tak jakby w niej widział główną przyczynę śmierci Cada. Nie roztrząsała się nad tym jednak bowiem zwyczajnie nie miała na to czasu; zostawienie Sullustianina w spokoju ze swoją żałobą okazało się być najlepszą opcją bo z czasem udało się im się wejść w szczerszy kontakt a strata Cada w ostatecznym rozrachunku bardziej ich do siebie zbliżyła niż podzieliła.
Skyrunner został przetransportowany do wnętrza przy pomocy jednego z dwóch pozostałych w bazie frachtowców i z miejsca wzięto się za jego naprawianie. 720tka była w nie najgorszym a pod okiem Garlla bardzo szybko udało się usunąć te usterki, które nie wymagały wymiany specjalistycznych części. Najgorzej wyglądała sytuacja w spalonym silniku podświetlnym. Sullustianin obszedł zabezpieczenia i sparował silniki (generator sprawnego silnika miał zasilać ten uszkodzony). Rozwiązanie działało i Skyrunner mógł wznieść się w powietrze, choć jak to powiedział Garll: "Bez solidnego remontu się nie obejdzie, nie da się jednak tego zrobić w tych warunkach".
Gweek i klan Nurry zaskakująco dobrze poradzili sobie z zarządzaniem bazą. Z ich pomocą do jadłospisu byłych niewolników wróciła spora ilość mięsa i różnych owoców i grzybów, które z miejsca poprawiły ich kondycję. Poza tym pomoc jaką wykazywali się wojownicy klanowi przechodziła najśmielsze oczekiwania i wyobrażenia Kittani. Może i nie byli zbyt rozgarnięci, ciężko było też powiedzieć by byli niesamowicie inteligentni byli jednak niesamowicie mądrzy na swój gamorreański sposób i mieli w sobie więcej honoru niż nie jeden wyżej się stawiający mieszkaniec galaktyki. Co prawda trzeb do tego było też doliczyć dość rubaszne i bezwstydne poczucie humoru i zapowietrzone układy pokarmowe, które knury lubiły często i donośnie odpowietrzać rechocząc przy tym głośno.
Tak jak zarządził Gweek wszystkich bezpośrednich sługusów Urpy usunięto z bazy; skorzystano tutaj z pomysłu IG87F. Skazańców wynoszono w las i przywiązywano (najczęściej nagich) do pni drzew.
Znakomita większość niewolników, widząc, że nowi Panowie są dużo lepsi stwierdziła, że zostanie w bazie oczekując na rozwój wypadków. Część zdecydowała się jednak skorzystać z możliwości opuszczenia bazy. W większości byli to Ci którzy mieli do czego i do kogo wracać i żadna siła nie była wstanie zatrzymać ich w wulkanie. Kittai aż pięć razy wykonywała sekretne loty w pobliża różnych kosmoportów po to by odstawić zwolnionych więźniów. Wszyscy otrzymali stosowne odprawy wypłacone z majątku Urpy.
Loty które odbyła Kittani - choć niosły w sobie sporo ryzyka wykrycia przez służby Imperium - były konieczne. Chcąc złapać kontakt z Borskiem musiała przybliżyć się do cywilizacji. Liczyła po cichu na wyłapanie jakichś plotek, które choćby w minimalnym stopniu mówiły o tym co działo się z bothaninem. Zdziwiła się jednak plotki o Borsku dotarły do niej szybciej niż sądziła. Z lokalnych wiadomości wyświetlanych w jednej z kantyn w pobliżu lądowiska (to był jej czwarty lot z więźniami) dowiedziała się, że garnizon wojsk Imperialnych na Gamorrze poszukuje bothanina, którego podejrzewa się o dokonanie zamachu. Przedstawiono szczegółowy rysopis Borska oraz jego wizerunek. Bothanin zbiegł podczas próby aresztowania i do tej pory Imperium nie udało się podjąć tropu.
Kittani wiedziała co ma zrobić, choć nie przychodziło jej to łatwo i cały czas zastanawiała się czy oby na pewno dobrze postąpi. Pamiętała słowa Borska które jej powiedział jeszcze podczas szkolenia. "Ja sobię poradzę. W moją śmierć uwierz wtedy gdy zobaczysz moje ciało. Jeżeli zrobicie co macie zrobić, a mnie by przypadkiem z Wami nie było to nie czekajcie na mnie. Garll i zna lokalizację bezpiecznego miejsca tam się udajcie. Powinniście".

***

- Hej... - Garll usiadł obok Kittani siedzącej na krawędzi urwiska. Wpatrywała się w prawdopodobnie ostatni zachód słońca na Gamorrze. W zasadzie wszystko było gotowe do lotu. Sama nie wiedziała za czym czeka. Strach przed nieznanym? Sentyment? A może coś więcej? Nie potrafiła sobie na to odpowiedzieć.
- Kordynaty mam wprowadzone. Jak tylko opuścimy Gamorrę skaczemy na lokalizację tego "Ducha". Tego chcemy?

Nieopodal stali Nurra z Gweekiem. Trzymali się za dłonie i patrzyli sobie w oczy.
- Leć, mój wybawco. Z gwiazd do mnie przybyłeś i tam jest Twoje miejsce. Poza tym ta chuda kittani będzie Cię potrzebować. Ona i ten chudy robocik nie dali by bez nas rady. Bez Ciebie zwłaszcza. Leć. Ci z klanu którzy będą chcieli polecą z Tobą. Ja tu przygotuję miejsce na Twój powrót. Będzie tutaj jeszcze dużo robpty. Możemy jeszcze pomóc wielu innym gamorreanom. Poza tym... Muszę Ci to powiedzieć przed odlotem. Będziemy mieć prosiaczki...


KONIEC


Dalsze losy Hani Solo, Gweeka Barbarzyńcy i Blaszanego Idziego tutaj
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Poprzednia

Wróć do Archiwum

cron