Robot, zorientowawszy się, że to o nim mowa, ponownie uruchomił wokabulator.
-
Powiedz mi, dziecko, gdzie dotknęła cię Maszyna? Dotknęła mnie wszędzie. Ma wielkie wiertło. Teraz, ciąża.Twarz Sireene momentalnie straciła rys rozjuszenia i, miast tego, zastygła w zmarszczonym zdziwieniu. Szoku, właściwie. Kobieta trwożliwie schowała dotychczas czułą dłoń w kieszeni, jak najdalej od MORDa. I dla bezpieczeństwa postąpiła kilka kroków w tył.
- Co to znaczy?
Sullustanie przybrali pozy mocno suplikacyjne i uniżonymi ciałami odgrodzili droida od reszty istot żywych na lądowisku.
- Problemy z oprogramowaniem... Składak, trzeba zrozumieć, obce protokoły się kłócą... Ale konstrukcyjnie wszystko w porządku, zadanie wykona właściwie... Tylko przez tę... eee... tę modyfik--
- Widzę, że sprzęt w ogóle stoi na wysokim poziomie. - Rauss, wciskająca się w skafander do szambonurkowania, jednocześnie uważnie podglądała lewitujący blat. - O, to gówno - wskazała podbródkiem granat. - jest tak stare, że ma chyba zawleczkę.
Ostatnie słowo jak elektrowstrząs trzepnęło Oczkiem. Od razu ścierpły mu usta, a zmasakrowaną część twarzy ciasno przykrył łapskiem.
- Nic mi nie mów o zawleczkach. Cienki szajs, ciągle wypada.
- CISZA!
Ryk Lacertila odbił się echem w rozległym lądowisku; wielki Iktotchi, Doman, najciężej oberwał po bębenkach. Mógł stanąć dalej.
- Piętnaście minut. Na wyekwipowanie. I włożenie reszty. Do speederów.
- Ma rację. Niepotrzebnie tracicie czas. Doba niby dużo, ale minuta do minuty, godzina do godziny... - Falleenka wzruszyła ramionami. - Nawet nie zauważycie, jak zegar was zdradzi.
Noghri zbliżył się do Kelena na dystans sapnięcia.
- Jeśli. Spóźniacie się z łupem. Uciekacie. Któryś z naszych. Ginie.
Oddech humanoida cuchnął metalicznie. Krwią albo implantem.
- Ruszam tropem. Nie powoli. Nie... uprzejmie. Ruszam dobrze. Z radością.
Wąskie, gadzie nozdrza wciągnęły powietrze.
- Znam zapach. Miękki zapach. Słaby zapach.
Nim sprzeczka nabrała rozpędu, między mężczyzn wkroczyła szefowa; najbardziej skoncentrowała się na odpychaniu Lacertila.
- Chłopaki, chłopaki, zapominacie się. Chodzi nam o to samo. Wszyscy jesteśmy teraz w jednej drużynie.
Astarith kwaśno uśmiechnęła się pod przeźroczystą maską. Nie trzeba było być wyrocznią, żeby przewidzieć, jakie dwa słowa padną za chwilę z obrzydliwie zadowolonego dzioba zielonej harpii.
- Mojej drużynie!
***
Prym wiódł śmigacz z Kelenem i MORDem na pokładzie, prowadzony przez Domana. Nieco dalej, między najniższymi kondygnacjami megawieżowców, ultramagazynów i innych architektonicznych koszmarów, leciała Rith, pilnowana przez Oczko na siedzeniu obok. Jawa tymczasem poprawiał swój workowaty kombinezon na tyłach pojazdu; ciuch mógłby być wygodniejszy.
- Brzydko tu. - mruknęła łowczyni.
- No. - przytaknął Gran. - A to jeszcze nic. Za chwilę wpadniemy w złomowisko, potem w śmietnik, na koniec będzie jama w podziemia. Tam dopiero zobaczysz.
- Mówiłam o twojej mordzie.
- Hłe hłe.
Niziny księżyca zamieniły błyszczące neony drogich klubów na sporadyczne, tlące się nieśmiało ogniska; gwar ulic na niepokojącą ciszę, w której długo roztaczały się wszelkie przypadkowe odgłosy; wszechobecny smród taniego żarcia i charakterystyczną woń odpalanych z sykiem igiełek śmierci - na gęsty aromat trzewi Pionowego Miasta, podejrzanie kojarzący się z fetorem otwartej studzienki kanalizacyjnej.
- Coś... hukło?
- Aha. Drever, korporacja zbrojeniowa, ci od Phoenixa? Często testują tu swoje nowe projekty. Zresztą nie tylko oni, różne poważne firmy. Żadnych regulacji, żadnych podglądaczy, Kartel za drobną opłatą dostarcza żywych tarcz. Żal nie korzystać.
- Hm.
Nieliczne gromady Ganków penetrowały gruzowiska w poszukiwaniu fantów. Wychudzone istoty, naznaczone piętnem padlinożerców i żebraków, uniosły postrzępione łby na dźwięk przefruwających wyżej maszyn.
- Dobra. Zatrzymaj się tam. - Oczko stuknął w szybę.
Rauss zrobiła, co jej kazano - zaparkowała na łysym, otoczonym drutem kolczastym placku ziemi, obok speedera numer jeden. Gdy cała ekipa włamywacza wylazła już na mrok nocny, nawet lewitujący koślawo MORD, Doman wskazał palcem szczególnie obskurny kąt miejscówki.
- Tędy wchodzimy.
Astarith i Ooli pierwsi pobiegli na zwiad. Przykryty kilkoma blachami punkt infiltracji kanałów okazał się być przepastną, wyszczerbioną rzędem drabinowych uchwytów otchłanią.
Ooli od razu strącił jedną z blach do środka.
- ...dziesięć, jedenaście... - w dole rozległo się wątłe plasknięcie. Ruda kiwnęła z uznaniem. - Głęboko. To jak, panowie przodem?
Iktotchi wcisnął jej w dłoń zmięty plan podziemnych tuneli.
- Niestety - rogacz przerwał, zarechotał, niemożebnie ucieszony swoją błyskotliwością. - prowadzi nas kobieta.