Deandra całą swoją uwagę skupiła na blasterze w ręku najemnika. Było jej niewygodnie, bolały ją plecy, a świeże siniaki nieco rozpraszały jej uwagę. Wzdrygnęła się, gdy niespodziewanie Chiss syknął. Poprawiła się na krześle, naciągnięte mięśnie i nadwyrężone biodra doskwierały jej coraz bardziej w tej pozycji. Błędem było pójście do tej knajpy, bolała ją głowa i przysięgłaby, że to kac, tylko że nic wczoraj nie wypiła. Chciała się wyprostować, ale nie było to możliwe. Westchnęła cicho i podniosła wzrok na niebieskoskórego, jego wykrzywiona twarz nie wróżyła niczego dobrego. Lady zacisnęła mocniej prawą dłoń, dla wszystkich zainteresowanych byłoby najlepiej, gdyby to spotkanie jak najszybciej dobiegło końca.
><><><><><><
Minęło sześć miesięcy od wydarzeń na Eriadu, a ona wciąż nie mogła przestać tym myśleć. Była nieco sfrustrowana całą sytuacją. Jelahan nieco rozgniewał się, gdy razem z Zetem próbowali opuścić galerię. Wyglądało na to, że uderzyła do niego mocniej niż jej się wydawało. Wyjaśniła mu zatem, że zupełnie nieoczekiwanie i wcześnie w tym miesiącu zaczęła krwawić, ale jeśli mu to nie przeszkadza, to mogą kontynuować zabawę w bardziej prywatnym otoczeniu. Na szczęście zboczeniec nie był aż tak perwersyjny i tylko wcisnął Deandrze wizytówkę do ręki i polecił umówić się na spotkanie, tak szybko jak to będzie możliwe.
Nie wiedziała jak zareagować, zdusiła budujący się w niej gniew i zmusiła się do uśmiechu. Miała nadzieję, że cokolwiek miało wyniknąć z tej niewielkiej operacji, jest tego warte. Nie mogła winić za nic Zeta, bo to był jej pomysł i sama sobie była winna, co nie zmieniało faktu, że wytykała to zmiennokształtnemu, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Mężczyzna tylko kiwał głową i uśmiechał się do niej. Bydlak. Znał ją zdecydowanie zbyt dobrze.
Ta noc była też pierwszą, w której pojawiły się koszmary. Tym razem winiła za to ojca i jego chore eksperymenty. Cokolwiek jej zrobili przy użyciu tego specyfikiku wróciło z pełną mocą. Miała tylko nadzieję, że nie są to żadne wspomnienia, to było zbyt okropne, aby działo się naprawdę. Zaczynała wariować była tego pewna, budziła się w nocy z krzykiem, nawiedzały ją obrazy potwora, który sięga ku niej. Widziała kiedyś coś takiego przelotnie, gdy tatuowała jakiegoś studenta. Gość raczej miał coś nie pokolei w głowie, bo trakcie sesji bredził coś o demonach, sithach, potworach, ciemnej stronie mocy i mistycyzmie. Na sam koniec zapewnił ją konspiracyjnym tonem, że nikomu nie zdradzi, że jest wiedźmą.
Wszystko to doprowadziło do tego, że przestała sypiać. Zet próbował z nią rozmawiać. Skończyło się to tylko awanturą, podczas której oskarżyła zmiennokształtnego o zniszczenie jej życie i odebranie jedynej osoby, dla której cokolwiek znaczyła. Cała sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Nie mogła zrozumieć, czemu wciąż tu z nią jest i nie próbował jej opuścić. Odebrała mu nogę w bardzo nieprzyjemny sposób. Wykrzyczała mu prosto w twarz, że jest żałosnym stworem, który już nie może nikogo szpiegować, więc uczepił się jej, bo okazała mu litość i nie wykończyła, kiedy tylko miała okazję.
Nie rozumiała Zeta, nie była pewna, czy to kwestia płci, rasy, profesji czy po po prostu któreś z nich miało problemy mentalne. Kiedy padła ze zmęczenia i znów zobaczyła to coś, ścigające ją, kłaniające się, wyciągające do niej swoje łapska, krzyczała tak głośno, że mogłaby przysiąc, że Iskra się trzęsła. Pamiętała tylko, że ktoś ją objął. Podniosła zmęczony wzrok i bardzo długo wpatrywała się w Coena, który wziął się znikąd. Zapłakała z tym momencie, bo czuła, że oszalała. Rzuciła się więc mężczyźnie na szyję i przytuliła się do niego mocno. Pachniał nie tak jak powinien, zapamiętała go cuchnącego tanim alkoholem i nikotyną, ale to było bez znaczenia. Coen przytulił ją mocniej do piersi i głaskał ją po włosach. Uspokoiła się na tyle, że zasnęła mocno i tym razem nic się jej nie śniło.
Coen odwiedził ją jeszcze dwa razy nim zorientowała się, że to tak naprawdę był Zet i tak bardzo ją to uderzyło, że postanowiła coś z tym zrobić. Coś się z nią stało, musiała sięgnąć dna, jeśli zmiennokształtny robił dla niej to, czego nie lubił i z czym nie czuł się komfortowo. Pierwsze co zrobiła, to poszukała informacji i ten sposób trafiła na wzmiankę o Taris. W końcu wiedziała, że nie ma omamów, nie rozumiała tylko dlaczego to wydarzenie tak bardzo na nią wpływa. Zet sugerował, żeby porozmawiała o tym z Sheldonem, ale ona trochę obawiała wciągać w to w brata, mimo że istniała możliwość, że dzieje się z nim to samo.
W ramach terapii wróciła do pracy. Latała po Zewnętrznych Rubieżach i niemal po kosztach proponowała swoje usługi. Na Bespin spędziła kilka tygodni proponując swoim klientom wyłącznie prace trójwymiarowe. Na Geonosis w trakcie miesięcznego pobytu robiła tylko biomechaniczne tatuaże. Na Alamanii pracowała darmo, tylko klienci nie mieli nic do powiedzenia w kwestii tego, co otrzymywali. Na Tatooine po prostu rozstawiała sztalugi i malowała pustynne pejzaże, nie przejmując się tym, co myśleli o tym mieszkańcy. Powrót do sztuki bardzo zbawiennie na nią wpływał, bo odcinała się od wszystkiego wokół i zapominała w jakiej popapranej sytuacji się znalazła.
Zet był przy niej cały czas, w najtrudniejszych momentach, gdy budziła się w nocy z krzykiem, jako Coen. Była mu wdzięczna i pewnego razu poprosiła go, żeby po prostu był sobą. Wpatrywała się długo w jego olbrzymie niebieskie oczy i zielonkawą skórę, uśmiechnęła się tylko do niego i podziękowała. Tkwił przy niej na dobre i złe, to poruszyło nieco jej zmartwiałe serce. Zrobili razem jeszcze dwa zlecenia. Nie żeby jakoś specjalnie tego pragnęła, po prostu zmiennokształtny potrzebował robić coś innego niż siedzieć przy niej i się nudzić. Potrafiła być samolubna, ale rozumiała, co oznaczało życie w klatce. Wtedy też zrozumiała, że gdzieś tam po drodze zostali przyjaciółmi. To olśnienie uczciła kieliszkiem taniej wódki, takiej samej jaką wylała mu na kolano, w które go postrzeliła tamtego dnia, gdy go odkryła. Był to dość osobliwy sposób na uczczenie zmiany w ich relacjach, ale jakoś wydało się jej to właściwe.
Pierwsze zlecenie wykonali na Rodii, skopiowali jakieś dane należące do pewnego Rodianina prowadzącego podejrzane interesy z Huttami. Zapamiętała to dokładnie, bo po raz pierwszy od bardzo dawna zasłoniła całkowicie swoje tatuaże, przykrywając kosmetykami te na twarzy. Gdy wrócili na statek nie poznała siebie, miała na głowie czarną perukę, w oczach zielone szkła kontaktowe, a na prawym policzku niezwykle realistycznie wykonaną poszarpaną bliznę po jakimś ostrzu. W pierwszej chwili, gdy spojrzała w lustro, zdziwiła się co ta obca kobieta robi na Iskrze. Później zaczęła się nad tym głębiej zastanawiać, a kiedy naszły ją filozoficzne rozważania na temat tego kim jesteśmy oraz przywdziewanych masek w różnych sytuacjach i jaki to ma wpływ na psyche, uznała, że czas po raz kolejny złamać własne zasady i się nachlać.
Tamtego wieczoru skończyła w jakimś podrzędnym barze z ohydnym żarciem i jeszcze gorszym alkoholem. Upiła się dwoma szklankami tego, co w tym barze uchodziło za whiskey i pozwoliła się poderwać jakiemuś Mirialanowi, który miał dość fascynujące tatuaże na twarzy. Średnio pamiętała, co wtedy się stało, ale doskonale pamiętała jak Zet, w jego zwyczajowej formie Twi’leka, ciągnął ją przez jakieś bagno albo wyjątkowo wodnistą alejkę, zapamiętała z tego jedynie chlupot i jego rękę trzymającą ją bardzo mocno w talii. Seks musiał być dość intensywny, bo miała siniaki w miejscach o jakich myślała, że jest niemożliwe przy standardowych igraszkach. A dużo o tym wiedziała, bo oboje z Coenem mieli temperament i zbliżenia po awanturach nie należały do rzadkości. Nie chciała o tym rozmawiać, bo uważała, że nie ma o czym. Rodię pożegnała bez większego żalu, nieco bogatsza zarówno w pieniądze jak i pewne przemyślenia. Powiedziała wtedy swojemu towarzyszowi, że jeśli chce, może być sobą kiedy tylko zechce.
Drugiego zadania Zet brać nie chciał, ale go przekonała. Deandra, po okresie uzdrawiania swojej duszy przez sztukę, postanowiła uzdrowić ją w nieco bardziej fizyczny sposób, uprawiając seks z kim się dało i gdzie się dało. Zmiennokształtny obawiał się o jej stan umysłowy i nie chciał zrozumieć, że nic jej nie jest, po prostu cieszy się życiem. Polecieli więc na Zygerię gdzie mieli obserwować jednego z łowców niewolników, który prowadził dodatkowo nielegalną działalność szmuglując co się da. Lady o mało sama nie stała się niewolnikiem, gdy przespała się w facetem, który uznał, że może zarobić na jej umiejętnościach, nie tylko artystycznych. Gość cierpiał, bo Zet w wyjątkowy sposób poczuł się dotknięty tymi działaniami. Deandra jeszcze nie widziała tak wkurzonego zmiennokształtnego i postanowiła nieco ograniczyć swoje ekscesy, aby nie zaogniać tego, co się działo.
Przekazując zleceniodawcy informacje, jakie chciał, Zet uznał, że sześć miesięcy spędzonych w Zewnętrznych Rubieżach to zdecydowanie za dużo, bo to całe uzdrawianie duszy Deandry przyprawia go o rozstrój żołądka. Widać zabawa w ochroniarza średnio go bawiła, gdy najpierw zadawała ból po kosztach podejrzanym typom, malowała wydmy o zachodzie słońc w niebezpiecznej okolicy, a potem prowadzała się z kim popadnie. Żądał wakacji i spokoju przez jakiś czas. W taki oto sposób znaleźli się w Zordo’s Heavan, gdzie Zet miał jakieś stare kontakty i gdzie Lady nie powinna wpaść w żadne tarapaty.
><><><><><><
Jęknęła i przerwała na chwilę. Rozciągnęła się aż strzeliły jej stawy. Chiss spojrzał na nią pytająco. Tatuaż był niemal skończony, ale odpowiednie wycieniowanie ciemnego blastera na skórze koloru indygo nie było proste. Była wdzięczna, że Zeta chwilowo nie było, bo miałby coś do powiedzenia na temat jej stanu i typa, z którym spędziła wczorajszy wieczór - Zeltornem miłującym sztukę wszelkiego rodzaju i twierdzącym, że przewozi części mechaniczne do myśliwców. Lady była pewna, że kłamał i w jednym i w drugim przypadku, ale mało ją to obchodziło. Nie potrzebowała jego języka do mówienia prawdy.
Spięła się i dziesięć minut później ukończyła zamówienie. Nie miała pojęcia dlaczego ktoś chciałby mieć na skórze martwego Mandolarianina, ale nikt jej nie płacił za zadawanie pytań, które nie miały znaczenia. Wtarła w zmaltretowaną skórę balsam.
- Pamiętaj, nie mocz tatuażu, nie naciągaj skóry i pozwól jej oddychać. Noś luźne ubrania i wcieraj kojące balsamy przez dwa dni.
Chiss uśmiechnął się, zapłacił i wychodząc minął się w drzwiach z Zetem, który wpadł niczym burza na pokład Iskry. Widać było, że nie jest w najlepszym nastroju.
- Widziałem twojego znajomego, tego który chciał “obejrzeć twoje obrazy” - jego nieprzyjemny ton nie pozostawiał żadnych złudzeń do tego, co o tym myślał. - Umawiał się na spotkanie z samym Zordo.
- Co z tego? - Lady nie patrzyła na niego, tylko porządkowała stanowisko, przy którym pracowała.
- Po prostu mam cholerną nadzieję, że twoje uzdrawianie duszy, czy jak tam nazywasz swoje eskapady, nie skończą się dla nas kłopotami.