przez Lilith Blindshoter » 25 Lis 2014, o 00:12
Poczuła jakby przenikający ją na wskroś podmuch lodowatego wichru. Pobladłą lekko, a jej źrenice rozszerzyły się nieznacznie, choć nawet ona sama nie umiała powiedzieć czy bardziej ze złości, szoku, czy strachu. Naprawdę stanęła naprzeciw szalejącego żywiołu. Stała jak wmurowana, nie cofnęła się, nie drgnął jej nawet jeden mięsień. Poza niewielką zmianą odcieniu skóry i tłukącego się gwałtownie serca nic nie zdradzało tego co działo się w jej wnętrzu. Nie drgnęła nawet gdy chwycił ją za ramiona. Miała wrażenie że traci grunt pod nogami. Do prośby mogła się nie zastosować, ale do rozkazu musiała. Gdy w końcu ją puścił przez kilka sekund wciąż stała nie zdolna do żadnego ruchu. Potem spuściła głowę. Miał racje była beznadziejna. Była słaba. Zacisnęła pięści tak mocno, że jej paznokcie, choć krótkie, przebiły skórę. Przez kilka kolejnych sekund wałczyła sama z sobą, ale ostatecznie, choć ledwo przeszło jej to przez gardło wyksztusiła:
- Tak jest, Dowódco. – nie pozostało jej nic innego niż, rzecz oczywista zastosować się do rozkazu.
Odczekała jeszcze krótką chwilę, jednak widząc że jej dowódca w ogóle stracił zainteresowanie jej osobą i mając na uwadze jego wcześniejsze stwierdzenie, iż jeśli nie ma żadnych pytań może się oddalić, zrobiła to pospiesznie. Ruszyła w stronę windy. Szła miarowym krokiem, z opuszczoną głową, zagłębiając się we własnych myślach i wątpliwościach. Blaze’a minęła niemal bez słowa, a może mruknęła coś bez znaczenia. Nigdy nie powinna była się do niego odzywać. Na pewno nie więcej niż to było absolutnie konieczne. Tak byłoby lepiej i dla niego, i dla niej. Nigdy nie powinna opuszczać swoje skorupy.
Nie była pewna ile czasu zajęło jej dotarcie do pustego magazynu. Weszła do pomieszczenia i dosłownie zwaliła się na podłogę pod jedną ze ścian. Podkurczyła nogi, oparła łokci na kolanach i ukryła twarz w dłoniach. Nie płakała. Chciała tylko poczuć kojący chłód na twarzy, a zdawało jej się, że dłonie ma jak z lodu. „Jak mogłam być taka głupia?” pomyślała Aaraya uderzając pięścią podłogę. Byłą na siebie wściekłą. Sama doprowadziła do tej beznadziejnej sytuacji. I co teraz powinna zrobić? Z jednej strony naprawdę lubiła towarzystwo Blaze’a, zdawało jej się że i jemu jej towarzystwo nie przeszkadza. Chciała z nim rozmawiać, ale z własnej woli, nie z rozkazu. Chciała być uczciwa wobec człowieka, dla którego miała niedługo stać się towarzyszem broni. Żeby być względem niego w pełni uczciwa, nie powinna się nigdy więcej do niego odzywać i zignorować polecenie Ragnara. Jednak z drugiej strony, Porucznik Morkai był jej dowódcą. Jeśli nie wykona jego rozkazu kim będzie? Buntownikiem? Zdrajcą? Do głowy przychodziły jej coraz bardziej paranoidalne myśli. Gwałtownie odchyliła głowę do tyłu uderzając nią w ścianę, liczyła, że ból choć trochę rozjaśni jej myśli. Ale nie pomogło. Czy nawet gdyby teraz zachowywała się jakby nic się nie zdarzyło, czy byłaby pewna, że jej zachowania są dyktowane jej własnymi chęciami, a nie rozkazem? A jeśli nawet czy miałaby prawo do zaufania jakim Mandalorianin mógłby ją obdarzyć? Czy w ogóle zaufałby jej gdyby wiedział jakie polecenie otrzymała od dowódcy? Działanie każdej drużyny powinno opierać się na zaufaniu. Zespół albo by się zgrał i nauczył się sobie ufać, albo jego niedostosowane elementy wcześniej czy później by odpadły. To powinno przyjść samo i na pewno przyszłoby: z czasem. Jej dowódca chciał efektów od razu dlatego próbował prawdziwe zaufanie zastąpić strachem. To nie mogło działać. Nie za długo. W wcześniej czy później musi nastąpić katastrofa. Znów kilkakrotnie uderzyła czaszką o stalową ścianę. Co powinna zrobić? Co w ogóle może zrobić?
Znów była w wiezieniu, tym razem we własnym mózgu, we własnym sumieniu. Znów bez wyjścia. Znów osaczona i nie mogąc się bronić.