Hunt w gruncie rzeczy został poproszony o krótką notatkę w sprawie Saine Keli, jednak tak jak kobieta się spodziewała, mężczyzna nie napisał w niej nic złego, a wskazał jedynie, że mieli sposobność krótkiej, niespełna miesięcznej pracy na Almanii, poprzedzonej wcześniej spotkaniem kontraktowym w Coronecie, w barze "Cichy Joe".
- Jak widziałaś nie było tak źle. Co do twojego lokum, w chwili obecnej są przewidziane dwie opcje i tylko od Ciebie zależy którą wybierzesz. Pierwsza, zdecydowanie lepsza, to standardowe mieszkanie nieopodal tego pałacu. Kuchnia, dwa pokoje, salon, łazienka, ubikacja i antresolą. Druga opcja, pokój w hmm... czymś w rodzaju hotelu przy kosmoporcie, jednak sama wiesz, że na Esfandii gości raczej nie ma. Oczywiście wybierając opcję hotelową, wszystko będzie opłacone. Zachęcam jednak do skorzystania z wariantu, jaki przedstawiłem na początku. - rzekł spokojnie Will, przedstawiając możliwości jakie miała przed sobą Kela - Sam w tym samym budynku mam swoje lokum, chociaż rzadko z niego korzystam. Częściej nocuję u gospodarza, Steve'a McManamana, gdyż pokój mam kilkanaście metrów od swojej pracowni. Nie ukrywam, że często pracuję do późna w nocy, więc nie opłaca mi się latać między budynkami.
William zaprosił gestem znajomą do drzwi, by przeszli do sporego holu, skąd albo mogli wyjść na zewnątrz albo przejść do innej części pałacu. O dziwo Korellianin nie udał się do wyjścia, tylko wskazał na piętro, gdzie oboje ruszyli schodami do góry. W międzyczasie minęli kilka osób ubranych raczej w sposób formalny. Części z nich Hunt podawał rękę, innym jedynie skinął głową. Na razie nie było czasu na zapoznawanie pani archeolog z innymi osobami przebywającymi w dystyngowanej budowli. W końcu skręcili za róg by znaleźć się za dużymi, dwustronnymi drzwiami, utrzymanymi jednak w skromnej formie, bez żadnej megalomanii.
- Cóż, czas poznać naszego dobrodzieja. - rzekł krótko Hunt, otwierając drzwi. Wewnątrz nad biurkiem stał stosunkowo wysoki mężczyzna, z charakterystycznymi kręconymi włosami, mający na oko 45-lat. Gdy tylko oboje przekroczyli próg, gospodarz skierował się ku nim, ze szczerym uśmiechem.
-
Steven McManaman, miło mi panią poznać. - powiedział zarządca planety, ściskając dłoń Saine, a następnie Williama - Miło widzieć, że wraca pani do formy. Pan Hunt mówił mi, że się znacie. Nie ukrywam, że pomogło to w weryfikacji. Zapewne zdążyła pani zorientować się w sytuacji, bezpieczeństwo dla Esfandii i lokalnych sektorów to podstawa. Swoją drogą proszę spojrzeć na stół, chyba coś co może panią zainteresować.
McManaman wskazał na ogromny, klasyczny, drewniany stół, na którym spokojnie mogłyby znaleźć się wielkie, taktyczne mapy. Oprócz nich, leżała na nim blisko półtorametrowa rzeźba przedstawiająca jakiś monument, natomiast o ścianę oparty był krajobraz, z jakiejś tlenowej planety, bujnie porośniętej lasem. Być może dla kobiety owe widoki były znajome.
- Tak, tak oba dobra kultury, bo tak mogę o nich mówić, pochodzą z Ylesi. Pierwszy przedstawia zniszczony już monument religijny z 500 roku BBY. Sama rzeźba powstała około 260 roku BBY. Natomiast obraz przedstawia jeden z lasów okalających Miasto Pokoju, pędzla słynnego Gior-Dor Sama. Kto by pomyślał, że ma on przeszło 300 lat. Moje nowe nabytki.
- Nie jestem aż takim ekspertem jeżeli chodzi o obrazy, ale z tego co wiem, spora część dzieł Sama, została zniszczona podczas jednej z ostatnich bitew wojny Republiki z Imperium, koło 36 ABY. - wtrącił Hunt doceniając wartość oglądanych przedmiotów.
- Nie byłbym aż tak pesymistyczny w wyrokowaniu co zostało bezpowrotnie stracone, a co przeszmuglowane przez zdolnych najemników. - odparł z błyskiem w oku Steven - Proszę wybaczyć nietakt. Powinienem od razu zapytać, czy czegoś pani w najbliższych dniach potrzebuje? Mieszkanie i opieka zdrowotna jest oczywista, ale czy coś poza tym?