Hunt choć preferował luźny strój, typowy dla korelliańskich pilotów i zawadiaków, nie chciał wyjść na kompletnego ignoranta i gbura. Znając styl McManaman ubrał idealnie skrojony garnitur, ale wzorem gospodarza nie zakładał krawata, ani tym bardziej muszki. Na datapad zgrał najważniejsze i najbardziej potrzebne dane, ponadto do ładnej skrzyneczki zapakował jedną butelczynę alderaańskiej brandy, z dobrego rocznika 29BBY. Oznaczało to, że trunek był już stuletni, a jego smak musiał być zapewne wyborny.
Gdy archeolog uznał, że jest dostatecznie przygotowany, wraz z wysłannikiem, ruszył do miejsca gdzie miała odbyć się kolacja. Dla Williama najlepiej by było, gdyby Steve był sam, wtedy wszelka wiedza trafiłaby do konkretnych uszu i ewentualnie sam miliarder mógłby decydować z kim dzielić się informacjami. Liam przepadał za pięknymi kobietami, jednak w tym wypadku bardzo chciał, by córka zarządcy Esfandii zajęła się sobą i po części konsumpcyjnej opuściła pomieszczenie.
Mimo, iż kilkadziesiąt minut wcześniej Telemachus dosyć oszczędnie odpowiedział na jego pytania, a co więcej po raz kolejny podkreślił, że Hunt jest jedynie małym trybem w całej maszynie, znajdującym się na dole całego systemu, to naukowiec był profesjonalistą. Musiał odrzucić prywatne sprawy oraz własne ego na bok, by w jak najkorzystniejszej formie, doprowadzić do rozwiązania negocjacji.
W końcu wraz ze swym przewodnikiem stanęli przed szykownymi, śnieżnobiałymi drzwiami. Korellianin musiał przyznać, że były kosztowne, ale zarazem piękne i budzące podziw. McManaman miał ciekawy styl, który nie kipiał aurodium czy innymi, drogimi kamieniami. Łączył on naturalne walory wystroju, jego estetykę oraz funkcjonalność. Najkrócej mówiąc Steven miał klasę i trzeba było liczyć na to, że skorzysta z niej, by wesprzeć finansowo komórkę Jainy Solo.
Tak jak spodziewał się William, Steve ubrany był w szykowany, popielaty garnitur i białą koszulę, bez krawata. W pomieszczeniu oprócz niego, znajdowała się jego córka Lisa oraz ochroniarz. O dziwo, gospodarz stosunkowo szybko go odesłał, a trójka została sama w salonie.
- Dzień dobry Panie Hunt, miło pana widzieć. - rzekł dziarsko około 45-letni
mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu, niebieskich oczu - Gratuluję udanego wypadu na Black Hole'a, utarliście nosa tej bandzie imperialnych obkurwieńców.
- Witam pana, panie McManaman, to dla mnie zaszczyt i dziękuję za gratulację, nie spodziewałem się, że tak szybko wieści dojdą do Dzikiej Przestrzeni. - odparł kurtuazyjnie Liam, wręczając gospodarzowi skrzyneczkę z drogim alkoholem. Dopiero teraz archeolog zdał sobie sprawę, że nie przygotował nic dla Lisy, jednak kobieta sama wybrnęła z sytuacji wyciągając doń dłoń. Po kilku uwagach, zasiedli do stołu, na którym znajdowały się znamienite potrawy. Nie mniej to co zwróciło uwagę Hunta, był fakt, że gospodarzowi nikt nie usługiwał, tylko sam nakładał sobie strawy i nalewał wino do pucharów.
- Nie wiem, czy pan pamięta, ale na Korelii... - zaczął William, parę chwil po skończeniu posiłku, ale nie dane mu było skończyc.
- Spotkaliśmy się już, tak pamiętam. Na konferencji dotyczącej zaginionych dóbr o niezwykłej wartości. To było 3 lata temu, a ja wystąpiłem pod nazwiskiem Johna Levina. Nawet wymieniliśmy kilka zdań. Tak z moją pamięcią nie jest tak źle. - podjął z uśmiechem na twarzy gospodarz przeglądając otrzymany podarek - Cenna sprawa. Miałem już okazję pić alderaańskie wino, ale stuletnia brandy. Zobacz Liz, co nasz zdolny archeolog przywiózł.
Kobieta była mniej więcej w wieku Hunta, jednak w odróżnieniu od ojca, nie była tak pozytywnie nastawiona. Telemachus wspominał o tym, iż dziewczyna nie przepada za osobnikami płci przeciwnej. Mimo przeciwności, naukowiec niczym jej nie podpadł i miał nadzieję, że zachowa życzliwą neutralność. Gdy potomkini McManamana wzięła alkohol do rąk by go obejrzeć, dalszą dyskusję podjął administrator planety.
- Przejdźmy do konkretów. Co pan dla mnie ma, panie Williamie?
- Proszę, wszystko co możemy zaoferować. Trzy palety rzeźb, obrazów, artefaktów oraz jedna mniejszy wózek z trunkami. - odpowiedział równie rzeczowo Korellianin, nie czarując gospodarza. McManaman przez dłuższą chwilę wertował kolejne strony na urządzeniu, przeglądając listę dobytku, jaki przywiózł Telemachus i spółka. Część z nich miała nawet imperialne certyfikaty, choć Steven ufał przybyszom i wątpił by ci chcieli go wystawić. Stawka była zbyt wysoka, tym bardziej że nie chodziło o czysty zarobek i pławienie się w luksusach.
- Ile?
- 50 milionów. - rzekł Hunt, przełykając ślinę...