Powrót świadomości okazał się znacznie, ale to znacznie mniej przyjemny niż wspaniała wizja, której dostał i w której przebywał wraz ze swoją dziewczyną. Zamiast ciepłych promieni słońca i jej przyjemnego dotyku, przywitała go twarda podłoga hangaru, mnóstwo dźwięków, czy to hałasów w hangarze, czy strzałów, czy też innych walk na statku. Ostatnim, co pamiętał przed wizją, była zbliżająca się ku niemu zimna durastal. Teraz leżał na plecach, z założonym na twarzy i boku opatrunkiem, a nad nim pochylała się jakaś zielona istota. Zamrugał obolałymi oczami i obraz wyostrzył się. Przed sobą zobaczył pochyloną nad nim twi'lekankę. Ta, gdy tylko zobaczyła, że się ocknął, wstała i udała się do następnego z leżących ciał - kolejnej osoby potrzebującej pomocy. Nantel obrócił głowę na bok i podniósł się nieco bardziej do pionu. Shooting Star był cały osmolony, w okolicach kokpitu wręcz czarny. Unoszące się z niego resztki dymu sugerowały, że nie nadaje się teraz do lotu.
Wróciły też do niego inne bodźce. Poczuł, jak ranne fragmenty jego ciała pulsują bólem, nawet pod opatrunkami. Czuł się otępiały i obolały, ale zagryzł zęby i spróbował się skupić. Dotknął ręką spalonych włosów na głowie i wtedy poczuł też lekką falę ulgi rozchodzącą się po jego twarzy. Być może był to prezent od Nadii, bo ten kawałek bolał jakby mniej, jakby już chciał się goić. Bardziej swędział niż przeszkadzał. Nie można było tego powiedzieć jednak o reszcie poparzonej skóry. Gdy wstał, stojący obok niego Joker od razu chwycił go, by go podtrzymać.
- Nantel, jesteś cały?
- Jak widać, w jednym kawałku na pewno. Co z resztą?
- Żyją. Choć z Treckiem jest ciężko. Musi poleżeć. Odzyskaliśmy łączność z mostkiem, możemy przejąć statek.
- A co z resztą przeciwników?
W tym samym momencie poczuł, jak Moc powoli zaczyna do niego wracać. Odruchowo skupił się od razu na niej, by sprawdzić, czy wyczuwa tylko Jasną Stronę, czy gdzieś nie kryje się choćby ślad przeczucia, że tamten mocowładny tu jest. Na razie go nie czuł, może wyleciał. Statkiem, czy przez dziurę w burcie, teraz nie miało to znaczenia.
- Piraci właśnie odlecieli. Imperialni, jedni i drudzy też się chyba wynoszą, słychać coraz mniej odgłosów walki.
- Dobra - Nantel spróbował stanąć pewniej. - To ruszamy na mostek.
Doprowadzenie całego statku do choćby minimalnej sprawności trochę im zajęło. Gdy razem z pozostałymi więźniami dotarli na mostek, Nantel kazał ułożyć najciężej rannych w punkcie medycznym. Liczył, że ta twi'lekanka się nimi zajmie, wyglądała na obeznaną w medycznym fachu. Do pomocy przy rannych wyznaczył jeszcze dwójkę więźniów - staruszkę i jej córkę i jednego z żołnierzy. Te dwie więźniarki wyglądały na mieszkanki jednego z plemiennych światów i liczył, że starucha była jedną z tych "starszych", co to wedle kantynowych opowieści wszystko wiedzą. A zwykle zajmowały się przynajmniej chorobami. Mniej rannych, którzy byli przytomni, umieścił w kajutach oficerów niedaleko mostka. Wśród więźniów znalazł się też kucharz, który dostał we władanie oficerską mesę, z której to miał dostarczyć podczas długiego lotu coś na wzmocnienie dla każdego z nowej "załogi".
Kolejnym etapem było zorganizowanie ekipy, która naprawi najważniejsze uszkodzenia systemów statku. Rodianin z mechaniczną protezą nogi okazał się być mechanikiem, z którym Nantelowi dość szybko przyszło się dogadać. Na szczęście znał dobrze basic. Nieformalny kapitan więziennej krypy dał mu do pomocy dwóch wytatuowanych podrostków i kolejnego z żołnierzy. Pierwsza grupa wyruszyła w stronę silników. Druga, złożona już z bardziej przypadkowych więźniów, zajęła się uprzątaniem mostka, korytarzy i łataniem pomniejszych uszkodzeń.
Mieli niestety niedostatek pilotów. Poza Nantelem nikt raczej nie uznawał się za znawcę tematu, a tym bardziej nie trzymał w rękach panelu kontrolnego dla większego okrętu. Wtedy jednak z pomocą przyszedł kolejny więzień, łysiejący już mężczyzna. Okazało się, że kierował przez pół życia kosmiczną śmieciarką, dużym statkiem zbierającym złom. Był więc w stanie opanować rozklekotany więzienny frachtowiec. Pomogli mu też żołnierze, którzy znali się na imperialnych statkach i mieli chociaż odrobinę przeszkolenia z komputerów nawigacyjnych.
Gdy wszyscy mieli już jakąś robotę, Nantel wraz z wciąż czuwającym przy nim Jokerze podeszli do głównego komputera. Nie mieli astromecha, ale dowódca wpadł na pewien pomysł.
- No dobra Q4 - Nantel położył droida przy panelu. - Zobaczymy, co z ciebie biedaku zostało.
Wciąż odczuwał ból w boku, przez co jego ruchy były wolniejsze i musiał skupić się na zachowaniu precyzji, ale po jakimś czasie podłączył droida do statku. Wpisanie kilku komend pozwoliło z małą radością odkryć, że rdzeń droida pozostał nienaruszony i maluch ożył w systemach statku.
- Miło cię widzieć Q4 - uśmiechnął się do ekranów. - Pomóż nam zrobić diagnostykę. Chcę wiedzieć, co temu statku dolega, żeby nie pękł w pół, jak skoczymy w nadprzestrzeń.
- Biip, biiip - rozległo się z jedynego sprawnego głośnika komputera.
To wszystko zajęło im ponad standardową godzinę. Gdy poszczególne grupy zgłosiły gotowość, Nantel pociągnął za dźwignię hipernapędu i ku uldze wszystkich na okręcie, gwiazdy rozmyły się przed nimi i skoczyli w nadprzestrzeń.
Po tym niemałym osiągnięciu, patrząc na stan okrętu, Nantel zwołał wszystkich na mostek. Wszystkich, którzy mogli poruszać się o własnych siłach. Z resztą połączyli się poprzez sekcję medyczną. Nantel pierwszy raz odkąd rozpoczęła się cała akcja miał w końcu okazję, by przyjrzeć się zebranej przed nim grupie istot. Byli to przedstawiciee najróżniejszych ras i planet, młodzi i starzy. Niektórzy wyglądali, jakby zasłużyli na wizytę w imperialnym więzieniu, jednak większość była zwykłymi mieszkańcami, którzy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie podczas łapanki. Wszyscy wyglądali na zamęczonych, wyczerpanych przez swoich oprawców i głód. Niektórzy zachowali swoje dawne ubrania, ale część miała na sobie zwykłe łachy. Stojąc przed nimi czuł też ich uczucia i emocje. Moc wróciła już do niego i dostarczała mu teraz znacznie więcej informacji niż reszta zmysłów. Istoty przed nim co do jednej czuły strach i niepewność. Ci twardsi i agresywniejsi starali się zachowywać pozę, jednak i ich ogarnął strach. Nantel czuł też ból rannych i troskę wśród tych, którzy mieli tu też swoich bliskich. Wśród wszystkich tych emocji były też ślady obecności Mocy. Nie tylko on był tu mocowładnym, ale na szczęście nie wyczuwał już nikogo, kto władałby Ciemną Stroną.
Gdy wszyscy już stanęli przed nim, na mostku zrobiło się trochę ciasnawo. Było ich wszystkich jednak całkiem sporo. Podpierając się o kapitański fotel, na ktorym leżał teraz podłączony do statku Q4, wyprostował się, by zabrać głos. Jego płaszcz spalił się razem z jego ciałem, więc teraz Nantel niczym się w stroju nie wyróżniał. Mimo to wszyscy od razu spojrzeli w jego stronę. Pojedyncze rozmowy ucichły.
- Słuchajcie - zaczął Nantel - dopóki nie dolecimy w bezpieczne miejsce, jesteśmy w tym gównie razem, więc musimy się nawzajem wspierać. Nie ważne, kim byliśmy wcześniej. Należą się wam też słowa wyjaśnienia. Tak, jesteśmy z Rebelii. Tak, przylecieliśmy, by was uwolnić. Wszystkich. Nie kilku wybrańców, tylko wszystkich. Nikogo nie zostawiamy w łapach Imperium. Niestety wmieszała się w to trzecia siła i trzeba było podjąć ciężką walkę, której chcieliśmy uniknąć. Dlaczego was? Bo o tym transporcie cynk dostaliśmy. I tyle.
Rozejrzał się po zebranych. Najbardziej chciał wyłapać tych, którzy wydawali się wciąż nieprzekonani. Byłych więźniów, którzy mogą nie chcieć się do nich przyłączyć i sprawiać problemy. Poza tym, że należało takich przypilnować, Nantel już podczas lotu chciał przeciągnąć ich na swoją stronę. Ostatnim, czego teraz potrzebowali, były bójki w ich własnym gronie i jakieś kłótnie.
- Teraz obraliśmy kurs na najbliższą bezpieczną przestrzeń. Do cywilizacji nie dolecimy, ale wezwiemy na pomoc Rebelię, która po nas przyleci.
Po tych słowach sięgnął ku Mocy. Chciał wysłać jej energię w stronę tych, którzy potrzebowali teraz sił. Dodać im otuchy, pocieszyć i wzbudzić na noeo nadzieję. Liczył, że pozwoli im ona stanąć na nogi w ich, jakby nie patrzeć, nowym życiu zbiega.
- No dobra, starczy tej gadaniny. Trzeba przypilnować tego statku żeby się nie rozleciał. Działacie w grupach tak, jak was podzieliłem. A w kuchni... Pewnie już macie jedzenie. Idźcie skorzystać - uśmiechnął się do zebranych.
Na mostku zostali tylko ci, którzy musieli pilotować statek, reszta rozeszła się albo do mesy, albo do swoich zajęć. Nantel odsapnął i przysiadł na fotelu nawigatora.
- Przydałaby ci się przerwa - rzucił do niego Joker.
- Nie ma przerwy. Każdemu jest ciężko. Daj mi teraz jednego człowieka, przyniesie wam tu coś do żarcia. Ja idę się teraz przejść po okręcie. Ludzie muszą mnie widzieć, żeby był spokój. Nie wiemy, kto siedział w celach. Trzeba zapobiegać kłopotom, zanim się zaczną.
Prośby dowódcy żołnierzy rebeliantów nie były w stanie go powstrzymać. Razem z ich specem od elektroniki Nantel poczłapał w stronę mesy. Krzywił się z bólu, ale idąc cały czas starał się, by uśmiech gdzieś tam krążył po jego twarzy.
- Jak wrócisz na mostek, znajdź lokalizator i wypieprz go z systemów statku. Wywalimy go w próżnię przy następnej boi nadprzestrzennej. Wtedy Imperium już na pewno nas nie znajdzie.
- Oczywiście, sir.
Do kuchni pachnącej już jedzeniem weszli przy akompaniamencie panującej w środku kuchni. Nantel spodziewał się problemów, ale nie wierzył, że wystarczyła ledwie chwila, by spuszczeni z oczu byli więźniowie zaczęli rozrabiać. Wystarczyła chwila, by zrozumieć, że poszło o coś tak banalnego, jak kolejka do żarcia. Dwóch wytatuowanych podrostków i jeden osiłek, którego imienia Nantel jeszcze nie zapamiętał przepychało się własnie z dwójką rodian i togrutaninem. Ci byli słabi i wychudzeni, w przeciwieństwie do trzymających się nieco lepiej zbirów. W chwili, gdy do mesy wszedł Nantel, wszyscy zamilkli i zapanowała cisza. Trójka rosłych ludzi przepchnęła się na przód kolejki.
- Czy na coś nie zdążyłem? - zwrócił się w stronę trójki, która stała teraz do niego plecami.
- To oni zaczęli - krzyknął jeden z rodian.
- Ech, słuchajcie. Wszyscy! Jedziemy na jednym wózku. Każdy rozpiździel, jaki zrobicie, ma wpływ na wszystkich. A w Rebelii traktujemy się na równo, nikomu nic nie zabraknie - zmęczony bólem przysiadł przy jednym ze stołów - Aldi tak? - kucharz kiwnął głową. - Daj im porcje. Niech się najedzą i wracają do pracy, skoro tak im spieszno.
Kucharz nie zdążył sięgnąć po miski, gdy najbardziej rosły ze zbirów odwrócił się w stronę Nantela. Dwójka wytatuowanych chłopaków podążyła za swoim nowym idolem. mięśniak stanął tuż przed Nantelem i spojrzał na niego z góry. Uśmiechnął się pod nosem z wyraźną złośliwością.
- A dlaczego właściwie to ty masz tu dowodzić? Co? Może cię zajebie i nażrę się w spokoju, a do roboty zapędzi się te nieprzydatne chudzielce?
Nantel musiał przyznać, że jak na takiego mięśniaka, była to niezwykle wyrafinowana zaczepka, składająca się aż z dwóch zdań. Naprawdę był pod wrażeniem, chociaż nie zamierzał dać cwaniakowi czasu na wprowadzenie swojej groźby w życie. Ręką powstrzymał ruszającego mu już z pomocą żołnierza, który nerwowo odbezpieczył karabin.
Nantel wstał. Normalnie nie zrobiłoby to takiego wrażenia, był bowiem niższy od stojącego nad nim człowieka, jednak w tej samej chwili sięgnął po Moc. To pozwoliło mu wstać szybko i pewnie, bez śladu bólu, który mu przeszkadzał. Jednocześnie nadało mu pewności, a i Jasna Strona ostudziła emocje wszystkich wokół. Nantel wyczuł od razu ich uczucia, wiedział, jak reagują na całą sytuację. Zadarł głowę do góry i spojrzał prosto w oczy typa, który mu groził.
- Jestem Nantel Grimisdal. Zaczynałem jak większość z was. Na ulicach Nar Shaddaa, ścigany przez własny strach i Imperium - mówił głośno, powoli. Tak, by każde jego słowo przebrzmiało w sali, odbijając się od metalowych ścian. - Przeżyłem piekło Taris, przeżyłem piekło Gamorry, byłem ostrzeliwany, rażony piorunami, przypalany i torturowany. Los zrzucił to na mnie po to, bym zahartował się na tyle, by być w stanie was uratować. Los rzucił mnie tutaj, żeby uratować wasze tyłki i nic za to od was nie chcę. Chcę wam pomóc, dać nadzieję na lepsze jutro. Tobie też.
W sali na dłuższy moment zapanowała cisza. Nikt nie śmiał się odezwać, aż w końcu stojący przed nim mężczyzna przypomniał sobie, jak się mówi.
- Byłeś... na Taris? I przeżyłeś?! - wydukał.
- Jestem, kurwa, nieśmiertelny - Nantel nie był pewny, ale sądząc po minach zebranych, niektórzy wzięli jego odpowiedź na poważnie.
W każdym razie jego wypowiedź chyba na dobre załagodziła sytuację. Być może obecność kogoś, kto zabijał bestie tak straszne, jak rakghule, podziałała uspokajająco na wszystkich zebranych. Większość z nich była przecież zwykłymi mieszkańcami cywilizowanych światów. Agresywna trójka, także nic już nie mówiąc, grzecznie wróciła na koniec kolejki, przepuszczając przed siebie swoje niedawne ofiary.
- Ej, jak cię zwą? - Nantel nie dał im tak łatwo odejść.
- Scrith... sir.
- A więc Scrith... widzimy się za jakiś czas przy silnikach.
Nantel, podobnie jak inni, zjadł swój przydział, a gdy towarzyszący mu żołnierz wrócił się a zapasami na mostek, kapitan tego zacnego statku udał się do sekcji medycznej. Już na progu dzięki Mocy wyczuł panujące tam ból, cierpienie i smutek. Wchodząc, kiwnął tylko głową krzątającym się tam więźniom, którzy próbowali zadbać o najciężej rannych.
- Trzeba wam czegoś?
- Dzięki, ale wszystko tu jest. W życiu nei widziałam tyle leków - odpowiedział mu ta młoda dziewczyna.
Nantel jednak wiedział, że młoda kobieta mogła nigdy nie widzieć dobrze zaopatrzonego szpitala czy kliniki i te słabe zapasy, które musiały znajdować się na więźniarce zrobiły na niej wrażenie. Nie mieli zbyt wiele, ale musiało wystarczyć, aż dotrą do Rebelii. Niestety teraz niewiele więcej mógł zrobić. Chciał jednak jeszcze czegoś spróbować. Przysiadł w rogu na podłodze, złożył z pewnym wysiłkiem nogi na krzyż, położył na nich ręce i spróbował medytować, sięgając ku Jasnej Stronie. Nie wiedział, co tym osiągnie, ale może chociaż na chwilę zdoła ulżyć rannym w bólu. Była to tez niejako nauka dla niego i sposób na poszerzenie swojej wiedzy o Mocy, co też Jaina przykazała mu czynić przy różnych okazjach. Nie miał wiele czasu, ale spróbował chociaż przez kilka chwil. A potem... potem czekają go jeszcze oględziny uszkodzeń w maszynowni i cała masa następnych spraw do załatwienia... teraz jednak skupił się na Jasnej Stronie i pozwolił się jej kierować.