Deandra znalazła metalową rurę wśród części zapasowych w maszynowni. Zważyła ją w ręku. Nadawała się do realizacji jej zamierzeń względem Zmiennokształtnego.
Gdy wróciła pod śluzę zajrzała do swojego więźnia. Nadal był nieprzytomny. Ostrożnie otworzyła drzwi i wsunęła się do pomieszczenia. Powoli podeszła do Fałszywego Coena i szturchnęła go rurą w kolano. Na brak reakcji zareagowała mocniejszym szturchnięciem. Gdy i to nie pomogło oparła rurę na jego kolanie i nacisnęła mocno wykorzystując do tego ciężar swojego ciała.
Zmiennokształtny jęknął. Otworzył oczy i zaczął się rozglądać wokół. Gdy spostrzegł Deandrę zatrzymał na niej wzrok. Uśmiechnął się krzywo i zamknął oczy.
- To się doigrałem - powiedział cicho.
Deandra oparła się na rurce lewą ręką jak o lasce, a drugą trzymała na biodrze, w pobliżu blastera.
- Jak masz na imię? - zapytała.
- Jakie to ma znaczenie? - powiedział otwierając oczy i spoglądając w sufit.
- Żadne, ale może będzie krótsze niż określanie Cię Fałszywym Coenem.
- Nazywaj mnie jak chcesz.
- No dobra, panie Zet - westchnęła głośno - co tu robisz?
- Leżę - zaśmiał się.
- Zabawne, nie sądziłam że jesteś masochistą. Skoro tak lubisz ból to mogę ci pomóc odejść w cierpieniu z tego świata. - Szturcha go rurą w bok. Uśmiech na twarzy zniknął momentalnie.
- I tak pewnie zginę, niezależnie od tego czy coś Ci powiem czy nie.
- Możliwe Zet, bardzo możliwe. Ale wiesz... Nie jestem mściwa... przeważnie, w każdym razie, pomóż mi, a wyjdziesz w jednym kawałku - spojrzała na jego nogę - no może w dwóch, ale chodzi mi o to, że przeżyjesz.
- Ha! Akurat. Skoro tutaj leżę w takim stanie to z pewnością odkryłaś już to i owo i jesteś cholernie zła. Na pewno masz w głowie teraz parę pytań, ale zapewniam Cię. Ja nie znam na nie odpowiedzi... a skoro ich nie znam jestem Ci tak jakby do niczego nie potrzebny.
- Nie masz pojęcia o co chcę zapytać. Chyba, że jesteś też telepatą, jesteś? Pewnie nie, inaczej byś to przewidział.
- Domyślam się tylko... Trochę Cię jednak poznałem, przez ten czas. Pewne rzeczy mogę przewidywać.
- Tak - powiedziała mrużąc oczy. - Mam wrażenie, że poznałeś mnie aż za dobrze. Bardzo nieładnie z twojej strony.
- Uroki mojej pracy – nieznajomy znów chciał się uśmiechnąć i znowu skrzywił się tylko w bólu.
- Przypuszczam, że teraz będzie ci trudno znaleźć robotę. Nie jest mi jednak przykro - odrzuciła na bok włosy, które spadły jej na oczy, patrzyła mu w twarz - Zasłużyłeś na to. Powiedziałabym, że cię lubię, ale nie będę ci kłamać, mogliśmy żyć razem przez długi czas, ale Cię nie znam. Jestem jednak gotowa zawrzeć z tobą układ. Ty chcesz żyć, ja chcę odpowiedzi, co ty na to?
- Od początku tej rozmowy zastanawiam się w którym momencie wyrzucisz mnie w próżnię, a ty tymczasem chcesz mi pomóc i iść na układ? Nie wierzę...
- Bo nie chcę... chcę odzyskać Coena, a na szczęście dla ciebie jesteś dla mnie najlepszą opcją, przynajmniej w tym momencie.
Przez chwilę milczeli wpatrując się w siebie i wzajemnie oceniając swoje możliwości. Pierwszy odezwał się Fałszywy Coen Zet.
- W moją ranę wdało się zakażenie. Jeżeli jeszcze się nie wdało - w co wątpię - to wda się za chwilę. Raczej nie będziesz wstanie mi pomóc. Więc pewnie z układu nici. Zdechnę tu jak jakieś bydle. - Ostatnie zdanie powiedział z wyraźnym tonem rozpaczy i chyba bardziej do siebie niż do Deandry.
- Zakażenie można powstrzymać - przykucnęła, złagodziła brzmienie swego głosu, zupełnie jakby próbowała dodać mu otuchy - W bardzo drastyczny sposób ale zawsze. I tak pewnie nie miałeś nadziei na uratowanie tej nogi, o ile miałeś jakąś nadzieję. Powiedz mi, na tyle na ile mogłeś mnie poznać, jestem... - przeszukała w myślach kilka przymiotników, ale żaden nie wydał jej się odpowiedni, chrząknęła -... jestem dobrą osobą? - Skrzywiła się na dźwięk tych słów - zaufałbyś mi, gdybyś nie był kłamliwą szują?
- Znam Twój statek i większość jego możliwości. W ambulatorium nie przeprowadzisz amputacji nogi. To znaczy.. przeprowadzisz... ale najpewniej umrę od tego. Jeżeli naprawdę chcesz mi jakoś pomóc... podaj środki przeciwbólowe. Bo piecze jak polane moczem Rancora.
- Dobrze - rzuciła trochę bardziej cierpko niż chciała, wyprostowała się - nigdzie nie odchodź - odwróciła się i wyszła zamykając za sobą drzwi. Była trochę zła, że Zet zignorował jej pytanie o to czy była dobrą osobą.
***
Gdy wróciła z ambulatorium z przygotowanym zastrzykiem przeciwbólowym mężczyzna leżał na podłodze tak jak go zostawiła. Wpatrywał się w sufit. Podeszła do niego, kucnęła i wbiła igłę w udo powyżej rannego kolana i cofnęła się. Zet złapał ręką za strzykawkę i wcisnął tłoczysko. Gdy blado niebieski płyn opuścił strzykawkę i znalazł się w całości w ciele wciągnął ją z uda i odrzucił na podłogę. Po chwili wyraźnie poczuł ulgę; na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech a oczy zaszkliły.
- Od razu lepiej.... dzięki. - Zet zaczął oddychać spokojniej.
- Proszę. Odpowiesz mi teraz na parę pytań?
- Mogę.. co mi tam.. ale i tak to Ci nic nie da. Mało wiem. Ale pytaj.
Zamknęła oczy na chwilę.
- Na czym konkretnie polegało twoje zadanie?
- Na obserwowaniu Cię... mówiąc ogólnie...
Skrzywiła się, starała się jednak nie dać się ogarnąć złości.
- Znaczy się, że twoje raporty dotyczyły mojej diety i zawartości mojej szafy? Na co miałeś zawrócić uwagę, co dokładnie interesowało twoich pracodawców?
- To co ich interesowało było... dziwne.. ale dobrze płacili.
- Miałem wprowadzać Cię w trans... przy pomocy środka chemicznego i rejestrować to co wtedy mówisz. Miałem też nagrywać Cię w trakcie snu. W razie gdybyś coś mówiła. Aaaa i kazali mi latać w różne miejsca przestrzeni kosmicznej... nie podawali żadnego klucza. Inaczej... podali kilkadziesiąt podejrzanych planet wokół których miałem krążyć. Uwierz mi... tak pogiętego zadania nie miałem w całym swoim życiu.
Wpatrywała się w niego z tępym wyrazem twarzy. Przez dłuższą chwilę brakowało jej słów. Poświęciła kilka chwil na przetrawienie tego, co jej powiedział. Dotknęła palcami grzbietu nosa unosząc z przyzwyczajenia mały palec ku górze, musiała zebrać myśli, aby skupić się na najważniejszym. Wypuściła głośno powietrze przez usta.
- I mówiłam coś interesującego?
- Nic.. zupełnie nic... to znaczy nic co mogło by mnie interesować. Ale wysyłałem to gdzie trzeba było.
- Jak długo tu jesteś?
- Całe zlecenie trwa już dość długo, bo musiałem Was obserwować. Ale na statku jestem już... z dziesięć miesięcy...
Przygryzła dolną wargę.
- Obserwowałeś Coena, gdy podróżował sam? Wiesz w ogóle gdzie on jest?
- Nie wiem. Wiem, że go zabrali tak bym mógł zająć jego miejsce. Ale nie maczałem w tym palców.
- Nie odpowiedziałeś na pierwszą część pytania. Wiesz co robił, gdy poróżowiał sam? Pewnie że wiesz, inaczej nie ustawiłbyś tego lotu z Telemachusem. Zatem posiadasz bardzo niebezpieczną wiedzę, jeśli moje podejrzenia są prawdziwe. Skoro już dzielimy się wrażeniami, to może mi powiesz co robił w takcie samotnych wycieczek.
- Jestem profesjonalistą. Skupiałem się tylko na tobie. Robiłem to co musiałem. Załatwiałem jako Coen to co załatwić musiałem nie wchodząc w szczegóły. Wiedziałem o jego kontaktach z tą organizacją. Liczyłem się z tym, że mogą się kontaktować z nim - czyli ze mną. Wtedy gdy nie było mi to na rękę wodziłem ich za nos. Wtedy gdy nie miałem wyjścia reagowałem po najmniejszej linii oporu. Byle mi tylko dali spokój. Ostatnie zlecenie było mi na rękę. Bo Esfandia i tak była na liście planet które mieliśmy odwiedzić. Tak prywatnie... to ten całych ruch jest trochę śmieszny... ale z pewnością nie widziałem wszystkiego i nie mnie to oceniać.
Deandra pokiwała głową, nie skomentowała w żaden sposób rewelacji.
- Chcę dostać hasło do zaszyfrowanego katalogu na twoim nośniku danych.
- Hasło.. tak.. mógłbym Ci je dać. Dlaczego nie.. najpierw jednak chciałbym się przekonać czy mam szansę na przeżycie. Wiesz... uwierzyłem w Twoje szczere intencje. Pytałaś też, czy jesteś dobrą osobą... Nie wiem... Nie traktowałem mojej znajomości z Tobą jako Fałszywy Coen w sposób emocjonalny. Byłaś tylko zleceniem. Nie angażowałem się.
- Oj Zet, Zet... wydawało mi się, że przestaliśmy się okłamywać. Żyłeś ze mną tak blisko przez niemal rok, musiałeś mieć o mnie jakieś zdanie, choćby takie, że cię irytuję.
- W sympatyczny sposób. Nie mogłem na początku zrozumieć Coena jak może wytrzymywać z taką suką. Bo za taką Cię brałem. Potem jednak dostrzegłem to... Pewna delikatność. Taka pierwotna i niczym nie skażona. - Zamilkł. Deandra zauważyła, że Zet ponownie zaczął oddychać szybciej, a na twarz powoli wracał grymas bólu. - Jesteś skrzywdzoną osobą. To na pewno.
- Uważaj co mówisz Zet - Lady nerwowo poklepała się po wolnym od tuszu miejscu na ramieniu - bo jeszcze zacznę cię lubić, a tego byśmy przecież nie chcieli - westchnęła po raz kolejny.
- Myślisz, że moglibyśmy się polubić? Ciekawa teoria. Chciałbym ale... nie ten czas i nie te okoliczności. - Zamknął oczy. Na jego czoło wystąpił pot. - Duszno tu trochę...
Deandra doskonale rozumiała co to oznacza. Nie musiała mieć specjalistycznej wiedzy medycznej. Zetowi się pogarszało bardzo szybko. W śluzie było raczej chłodno, Deandra dostała gęsiej skórki.