Szeregi nierówno poukładanych kontenerów tworzyły swoistą mapę obiektu z trzema wejściami. Brak personelu uwidaczniał się w stanie podłogi, kurzu oraz chaosowi w ustawieniu towaru w ładowni. Nicci wybrała dwa kontenery jako kryjówki. Jeden pełen ziarna, w którym mogli się łatwo schować i drugi z kokosami, który był prawie pusty.
Znalezienie odpowiednich pojemników i ciche wdarcie się do nich pochłonęło czas w zastraszającym tempie. Mijała już kolejna godzina, gdy statek w końcu przystąpił do pokonywania atmosfery. Wkrótce doszło i do kontroli celnej na stacji.
Korzystając z labiryntu kontenerów, Bubu wraz z Chi Chi zmienili kryjówkę, gdy sprawdzający towar zbliżali się do nich. Nicci posilając się mocą odwróciła ich uwagę, gdy tamci musieli wyjść z kontenera i ruszyć gdzie indziej. Zabawa w chowanego zaintrygowała Chi Chi, zaś Bubu powstrzymywał przyśpieszony oddech. Mijanie się z celnikami przypominało grę. Nieświadomi ludzie w końcu wyszli z ładowni. A statek w końcu wykonał skok. Udało się, opuścili planetę niezauważeni. Świadomość ta poprawiła wszystkim humor, lecz na krótko.
Rehelsei zorientowała się, że Bulrenk źle znosi warunki. Siedzieli w kącie prawie pustego kontenera a między nimi tkwiła śpiąca Chi Chi.
- Cholerne chłodzenie...
- Zimno Ci?
- Je-jeszcze się pytasz, nie widać!? Ja tu zamarzam. - kobieta spojrzała na ich nieliczne bagaże. Pieniądze i broń oraz jakieś niedawno ukradzione owoce. Temperatura była w sam raz, lecz dla Aqualisha było za zimno. Bubu nie mógł opanować drżenia. Nie mieli dodatkowych ubrań, ani przykrycia. Byli jednak bardzo zmęczeni podróżą i ciągłym wysiłkiem. Sen był im niezbędny, musieli odpocząć. Podniosła się wnet i usiadła z drugiej strony blisko faceta.
- Co tym razem przyszło Ci do głowy? - zapytał, widząc jak kobieta ściąga swój płaszcz
- Przyciśnij mnie do siebie i przykryj nas płaszczem
- Naszło Cię na pieszczoty? - włożył w te słowa tyle jadu ile mógł.
- Nie bądź głupi. Trzęsiesz się z zimna - nie zaprotestował i pozwolił się objąć kobiecie po czym przykrył ją i po części siebie wspomnianym płaszczem. Nie odzywali się do siebie. Oboje byli zmęczeni. Bubu jednak odczuł przyjemne ciepło bijące z drugiej osoby. Chociaż po części było mu mniej zimno. Nicci zaś jak rzadko kiedy mogła się wtulić w kogoś. Był lodowaty, ale mimo wszystko nieplanowana bliskość była kojąca dla wyczerpanej dwójki
Ciągle milczeli. Czekali, aż zaśnie drugie, co nie chciało od razu nastąpić... Nicci czekała cierpliwie, delikatnie posyłając Moc, by ukoić nerwy towarzysza. Stopniowe nasilanie sprawiło, że nie dostrzegł ingerencji. Gdy była pewna, że zasnął w końcu, sama zamknęła oczy i po dziesiątkach godzin ciągłej aktywności odpłynęła od razu...
...obudziło ją dziwne skrzeczenie Bubu. Z niechęcią otworzyła oczy w ciemnym kontenerze. Spała zdecydowanie za krótko. Towarzysz nadal miał zamknięte wszystkie oczy, acz z jego żuwaczek wyciekała dziwna żółta wydzielina. Zapaćkała jej włosy. Zerwała się z piersi olbrzyma budząc go jednocześnie
- ohyda... - kobieta próbowała pozbyć się gęstej wydzieliny z włosów, ściągając ją rękami i wycierając o okolicznego kokosa.
- zimno cholera - powiedział na dzień dobry zachrypniętym głosem
- I łeb mi pęka, chyba mnie coś bierze
- kurwa mać przeziębienie... - wybąkał, kiedy to próbował wytrzeć twarz.
- gdzie Chi Chi? - zapytał zaraz potem, jak poczuł że czegoś brakuje u jego drugiego boku. Kobieta spanikowała w pierwszym momencie, zaczerpnęła mocy z całych sił i zerwała się na nogi. Dziewczynka jednak musiała być blisko. Czuła, że jest blisko.
- Czuję, że jest nieopodal. Pójdę po nią, a potem postaram się znaleźć Ci jakieś inne miejsce na statku. Choroba cię trawi, trzeba Ci pomocy i warunków.
- Co zrobisz?
- Nie możemy zwrócić na siebie uwagi. To by dało jasny trop na nas i zwróciło uwagę innych sił. Nie wiemy też gdzie lecimy...
- Co, tak po prostu wyjdziesz i powiesz Hallo? Gdzie lecimy?
- Idę zrobić rozpoznanie na statku. Musisz wytrzymać. Wymyślę coś. Zajmij się Chi Chi.
- Ta... jasne. Ilu tym razem zabijesz? - zignorowała cynizm
- Pamiętasz, którędy idziesz jak ktoś będzie szedł w twoim kierunku?
- Nie rób ze mnie idioty
- Wrócę myślę za niedługo - wykrzywiła usta w niezadowolony grymas. Bulrenk działał jej na nerwy. Wyciszyła się, skupiła. Miała przed sobą trudne zadanie. Nie mogła dopuścić do śmierci Bubu. Chi Chi potrzebowała go. Nie był zły... tylko nie mógł dostrzec całości obrazka. Nigdy nie lubiła współpracować z innymi.
***
Załoga była kompletnie nieświadoma dodatkowych pasażerów. Wszyscy funkcjonowali wedle dziennego rytmu. Kapitan Rott palił papierosy samotnie w pustej kantynie dużego statku. Światła w obszernym miejscu były praktycznie wszystkie wygaszone, a za ladą nikogo nie było. Trzeba było samemu podejść i nalać sobie do szklanki. Większość nielicznej załogi jeszcze spała. Pierwszy dzień podróży właśnie się rozpoczął.
Kapitan czekał, aż wszyscy zbiorą się na codzienny briefing. Nie wszyscy przyszli. Jedenaście osób na piętnaście to już i tak był sukces. Była robota do wykonania, jak to zwykle zawsze jest coś do zrobienia, a z taką licznością personelu pracy było po prostu za dużo.
Lawrence Bettesk. Jeden z młodszych marynarzy. Dwudziesta ósma wiosna pękła mu właśnie wczoraj. Wciąż od lat na tym samym statku. Nudna praca rzucała go łatwo w wir rozrywki, albo w pijaństwo, kiedy to tylko była okazja. Na początku pracy obiecał sobie, że zbierze pieniądze, wróci na Corellię i zacznie nowe życie. Tym razem minął kolejny rok, a on swoje oszczędności wydał na dziwki, kiedy ostatnio byli na Zeltros... Impreza na której się wyszalał wspominał wczoraj, kiedy to dopijał resztki oszczędności w kantynie. Kapitan Rott może i był z niego kawał chuja, jeśli chodzi o pieniądze, ale dawał czas załodze, by się wyszaleć na postojach i tolerował co poniektóre odchyły.
Lawrence nie tyle co cierpiał na kaca, co na pustkę w środku. Gdzieś zawsze latał, odwiedzał światy tak jak sobie marzył i co? Znów musiałby słuchać Rotta jak to wszystko jest zjebane i jak mało zrobili ostatnio i jak to dużo ich roboty czeka. Tym razem, jak co poniektórzy mniej zadowoleni, nie udał się na poranną zjebę do kantyny.
Kapitan nie szczędził słów. Kucharz pokładowy zmarnował porcję jedzenia, do wyrzucenia poszło kilka skrzynek zepsutych warzyw. Mechanik nie zdał pełnego raportu o sprawności maszyny, kontenery zostały też źle policzone. Nie zgadzała się dokumentacja. Dwójka ludzi śmiała się z Rodianina co miał problemy z liczeniem. Bo niby mieli więcej kontenerów niż kiedykolwiek.
Dzienny opiernicz wnet przekierował się na pracowników ładowni, konkretnie operatorów wózków i ich "poukładania" kontenerów:
- Morgan, Frog, a wy z czego się śmiejecie? - łysawy już kapitan, prawie opluł się w swojej kolejnej to jednostronnej debacie. Niektórzy mówili, że opierdzielanie innych to jego ulubione zajęcie w pracy.
- Wiecie jak celnicy wkurwieni byli jak sprawdzali ładownie? Syf! Kto to kurwa układał?! Grozili mi karą i mi odpuścili tylko dlatego bo się znamy. A bym wam potrącił z pensji! Macie czas aż do końca skoku
- Pięć dni? - Morgan nie wytrzymał, z resztą był to nerwowy człowiek. Szpakowaty brodaty facet wyrzucił ręce do góry i pokręcił głową.
- Mamy na pokładzie tylko jeden wózek magnetyczny. Nie zdążymy. Ledwo co udało nam się to załadować w dwa dni, a w czwórkę żeśmy z Betteskiem i Colgo na pożyczonych od magazynu lepszych wózkach robili - dopowiedział Frog.
- Trzeba było kurwa dobrze zrobić, a nie na odpierdol. Macie zrobić tak by kary nie płacić. A jak nam wlepią karę to się skończą przyjemności. I przekażcie tym co na briefingu się nie pojawili, że ich zadaniem będzie szorować pokład, wszystkie używane i nieużywane kajuty, sektory, pomieszczenia techniczne i nietechniczne. Jak mi znów wykażą, że szczury się zalęgły, to się dobre skończy. Do roboty! - zaklaskał na koniec Rott, po czym wszyscy ruszyli w swoje strony. I tak briefing się zakończył. Każdy pokrzepiony słowem ruszył robić swoją pracę.
I tak pierwszy dzień skoku dla Lawrence zaczął się paskudnie. Trzeba było przyjść... Zabrał się za szorowanie nieużywanych kajut. Początkowo sprzątał z Colgo, ale przygłup zaczął go jak zwykle drażnić swoimi żarcikami i poszedł pracować sam.
Czas dłużył mu się niemiłosiernie. Kucharz dodatkowo przesolił zupę, a Rott najwidoczniej serio się wkurzył, bo zaczął sprawdzać jak idą postępy prac jego załogi. I słychać było jego nadęty głos z oddali statku raz po raz. Przyszedł w końcu oczekiwany wieczór, kiedy wszyscy już zostawiali robotę i szli do kantyny czy do swoich kajut. Facet stwierdził, że dziś musi się wyspać. Robota na kacu zdecydowanie nie idzie najlepiej.
Po oglądaniu jakiegoś holoserialu ułożył się wygodnie na łóżku i zgasił światło. Zamknął oczy i czekał na sen, kiedy to po jakimś czasie miał wrażenie, że coś słyszy. Poruszył się i wytężył słuch. Stwierdził, że to hipernapęd. Pewnie miał głośniejszą rotację. Wnet znów miał wrażenie, że coś słyszy. Otworzył oczy szeroko i poczuł wewnętrzny niepokój.
- słyszysz mnie? - usłyszał jakby głos z oddali. Szybko zapalił światło w kajucie i rozejrzał się dookoła. Nikogo nie było
- co jest? - zapytał szeptem sam siebie. Próbował pójść spać ponownie...
- czy mnie słyszysz? - tym razem głos był znacznie bliżej, tuż przy jego prawym uchu, aż facet podskoczył na łóżku i niemalże nie strącił lampki. W środku nadal nikogo nie było. Wstał i udał się do kantyny. Niepokój go nie opuszczał, choć ze zmianą pomieszczenia głosy zdawały się ucichnąć. Polał sobie mocniejszego trunku i ukoił rozdrażniony umysł jednym solidnym łykiem. Stał nad ladą i wpatrywał się to w ciemniejsze nie oświetlone miejsca kantyny. Wyszukiwał kształtów których nie było, musiał napić się więcej.
- słyszysz mnie? - kobiecy głos znów się odezwał, tym razem za jego plecami. Obrócił się tak szybko, że szklanka wypadła mu z rąk, rozbijając się przed nim. W kantynie rozległ się hałas tłuczonego szkła. Lawrence nie mógł dopatrzeć się przyczyny kobiecego głosu. Nie mieli żadnej kobiety na pokładzie. Po chwili zwabiony hałasem Frog przyszedł do kantyny. Próbował spać ale został właśnie obudzony.
- Coś się stało? - zapytał zaintrygowany. Dawno nie widział kogoś tak przerażonego, aż i jemu udzielił się ten nastrój.
- A nic... szklanka wypadła mi z ręki - odpowiedział dopiero po chwili
- Wszystko okej? Nie pij więcej i idź spać co?
- Masz rację... chyba mi wystarczy - odpowiedział po czym zaczął zbierać szkło z podłogi. Frog zostawił go z robotą i wrócił do kajuty, która była zaraz obok.
Zebrał szkło, chciał chwycić butelkę, by ją zabrać ze sobą, ale jej już nie było na ladzie. Zgłupiał gdy kładł rozbite fragmenty na blat.
- Czy możesz mnie usłyszeć? - głos nie dawał za wygraną i znów się odezwał. Brzmiał jakoś smutno... i był intrygujący. Postanowił odpowiedzieć nie widząc innej opcji
- Słyszę Cię... Kim jesteś? - powiedział ciszej i zapytał się. Obrócił się tym razem wolniej w stronę głosu, starając się nic nie przeoczyć. Niczego przed nim nie było
- Jestem... po prostu. Tak jak Ty - głos tym razem uderzył od lewej strony rzucając mężczyznę znów w dezorientację. Enigmatyczna odpowiedź nie uspokoiła mężczyzny
- Moc przemawia do Ciebie... - syczący szept dotarł jego prawego ucha. Głos był bardzo blisko, aż machnął ręką, jakby chciał odgonić ducha.
- Czego chcesz?! Zostaw mnie w spokoju! - głos jednak nie odpuszczał, w odstępach czasu, raz po raz, to syczał to zawodził z różnych stron i dystansów. Głos zdawał się być wszędzie
- Możesz być lepszy!- Marniejesz...- Możesz więcej!- Zatracasz się...
- Możesz być...
- Zawiodłeś...- Czego chcesz ode mnie!!?? CZEGO CHCESZ!!?? - człowiek krzyknął z całych sił i czekał na odpowiedź. Nie naszła od razu...
- Pomóż... odzyskaj siebie...
- Co mam zrobić?! Powiedz! Czego ode mnie chcesz?! - spocony mężczyzna czekał na odpowiedzi. Czekał i czekał. Nie otrzymał jej jednak. Postanowił jednak pójść spać, chyba weźmie coś na sen. Frog obserwował jak ten idzie w stronę swojej kajuty. Z przerażeniem słuchał, jak tamten krzyczał w nicość kantyny. Dla Froga ten facet po prostu oszalał, albo wziął coś za mocnego i miał halucynacje. Postanowił go zostawić samemu sobie i poszedł spać.
Tuż przed drzwiami jego kajuty głos z oddali znów się odezwał.
- Tutaj... - mężczyzna po chwili zwątpienia ruszył w kierunku zawodzenia. Czuł się jak we śnie, jakby działo się coś surrealistycznego. Tracił zmysły? To musiał być sen. Czy może jednak opowieści o Mocy były prawdziwe? Legendy dla dzieci? Strach przed nieznanym, ale również i ciekawość pchnęła człowieka, by podążać za tajemniczym głosem. Szedł przez ładownie stawiając powoli kroki jakby zaraz miało się coś stać. Wabiony dotarł w końcu do delikatnie uchylonego kontenera, zajrzał do środka i ujrzał obcego trzęsącego się z zimna. Nie było z nim dobrze. Wyglądał na chorego, zmaltretowanego i biednego
- Uratuj go... proszę... - głos brzmiał błagalnie, jakby płakał.
*** Kilka godzin wcześniej ***
- Sprawa wygląda tak. Czekasz tu bezbronny i chory. Przyjdzie do ciebie facet..
- Mam tu siedzieć dalej i marnieć!? Chcesz mnie zabić tak?! - przerwał jej
- Przyjdzie do Ciebie gość który będzie Ci chciał pomóc..
- A niby dlaczego miałby mi pomagać jakiś obcy koleś?!
- Możesz mi nie przerywać? Musisz odgrywać pierdołę, którą trzeba uratować i o której nie mogą się inni dowiedzieć. Zabierze Cie do kajuty. Będzie Ci ciepło. Odegraj scenę jakbyś był tylko Ty i ledwo przeżyłeś. Uciekasz bo Cię źli ludzie ścigają
- To jakiś absurd
- Zaufaj mi. Będzie chciał Ci pomóc. Sprawiaj wrażenie, że jej potrzebujesz. Rozumiesz? Jesteś chory i biedny
- A jak będzie zadawał pytania to niby co mam mu powiedzieć?
- Wszystko co wymyślisz. Uciekłeś z Enarc. Uratowałeś ludzi wbrew rozkazom czy coś i tak dalej. Masz być tym dobrym, ściganym przez tych złych. I jedynego czego potrzebujesz to wydostać się ze statku niepostrzeżenie na najbliższej planecie. I dowiedz się gdzie lecimy. Odwiedzę Cię nie martw się. A i Chi Chi da sobie radę tutaj. Będę z nią przez większość czasu.
- Co Ty kombinujesz? - kobieta zbliżyła twarz nadając swoim słowom większą wartość
- Wolisz bym wymordowała załogę, czy może wolisz umrzeć tutaj, czy może zostać przez nich schwytany? Jeśli żadna z rzeczy Ci się nie podoba to robimy to wedle planu. Nikt nie zginie
- Trzymam Cię za słowo.
- Musimy tak zrobić. Podsłuchałam, że będą tutaj pracować i układać kontenery. Samą Chi Chi będzie łatwo ukryć. Gorzej z Tobą. Wykończysz się tu.
- Ta... dziś słyszałem jak chodziła dwójka i gadała coś do siebie. Trzymali mnie w niepewności kilka godzin...