- Zaahr ty sukin… - Cheal nie dokończył. W tej samej chwili gdy bluzgał devaronianina, zbłąkana rakieta dosięgnęła jego wieżyczkę. Potem równie nagle pod wpływem wchodzenia w nadświetlną świat zaczął się rozmywać, a stare zagrożenie zniknęło z pola widzenia przypadkowej załogi. Teraz musieli zmierzyć się z innym przeciwnikiem. Był równie bezwzględny co Imperium – nie brał jeńców i właśnie trawił ich statek.
Zaahr do końca nie wierząc, że jeszcze żyje odezwał się przez komunikator:
- Zbiorę ocalałych i zajmiemy się pożarem! Niech ktoś sprawdzi awaryjny hipernapęd albo zaraz zostaniemy garstką atomów! - szybko wspiął się po drabinie i ruszył ciasnym korytarzem w stronę ładowni. Czuł, że póki ma łeb na karku warto byłoby zrobić z niego użytek. Ledwo widział w którą stronę idzie – jego widoczność zamazywały kłeby dymu i czerwone światło które alarmowało jak bardzo mają przechlapane. Temperatura też dawała w kość - jak w samo południe na Tatooine. Będąc na planecie sam nie zaznał tej udręki ponieważ pracując dla Korporacji sprytnie zaszywał sie w swoim biurze i kopulował z Dyrektorką bądź też innymi chętnymi samicami lub się alkoholizowal (albo jedno i drugie). Mimo to znał historie o upałach od swoich podwładnych. Devaronianin przedzierał się przez dym i leżące poparzone ciała niewolników gdy nagle dostrzegł pożar trawiący korytarz do drugiej wieżyczki – tej w której był Cheal. Sukinsyn z pewnością tego nie przeżył. No cóż – wyglądało na to, że przed śmiercią Chealowi udało się wygrać zakład z devaronianinem. Strącił ostatni myśliwiec z pierwszej eskadry. I tak jak inni, którym udało się wygrać zakład z rogaczem nie należał już do żywych. Zaahr wzruszyłby ramionami gdyby tylko miał na to czas. Ruszył dalej przed siebie biorąc ze ściany jedną z gaśnic i prostą maskę przeciwgazową, którą od razu założył.
- Halo! Ratunku! – usłyszał jakąś osobę w tle. Gdy pokonał kolejne przeszkody w postaci błyskających ze ścian kabli, ciał kilku niewolników i kolejnych kłębów dymu dostrzegł dwójkę niewolników, która wcześniej tak ochoczo im pomagała. Chudy wymiotował na podłogę podczas gdy Gruby klęcząc przy towarzyszu nawoływał w kierunku devaronianina. Ten podszedł do nich energicznie.
- Nic wam nie jest! Gruby, bierz moją gaśnicę i maskę i zajmij się tamtym pożarem przy drugim działku. Tym celujesz w ogień, a tu naciskasz! I ruszaj grubą dupę! – mówił ukazując mu działanie swojej gaśnicy po czym pokazał mu gdzie ma się kierować. Następnie złapał za kołnierz wymiotującego Chudego i brutalnie pomógł mu wstać. Ten trafił go żółtawym bełtem w kitel laboratoryjny – prosto w logo Scentix. O dziwo rogacz nie uznał tego za obrazę.
- Żyjesz i masz się dobrze! Ale to się może zmienić jak zaraz się nie pozbierasz! Za mną, do ładowni, tam powinno być więcej sprzętu gaśniczego! – musieli koniecznie zająć się pożarem który trawił ich napęd repulsorowy. Znalezienie go nie powinno być problemem. I to wcale nie była dobra informacja. Z pewnością zdążył już urosnąć w siłę i rozprzestrzeniać się korytarzami.
Zaahr ruszył dalej przez korytarz gdy ujrzał drzwi do ładowni. Terminal przy drzwiach informował, że za kawałem metalu znajdowała się próżnia kosmiczna. Czyżby „Najcenniejsza Skrzynka w Galaktyce” była stracona?
- Nie, cholera! – krzyknął po devaroniańsku i pełen czarnych myśli ruszył w kierunku drugiej ładowni. Tyle zaryzykował dla tej skrzynki. Nawet własną anonimowość. Gdyby się mylił w kwestii Erity to oznaczałoby, że Imperium znało jego personalia – arkanianie widzieli go nawet w jego płaszczu Korporacji. A tak cholernie chciał wkręcić dziewczynie syndrom porwania – mógł przysiąc że w dwa dni zaczęłaby na niego lecieć. I oczywiście na jego bezdyskusyjny urok osobisty. Gdyby mieli tydzień to siadałaby mu na kolanach przy każdej możliwej okazji – do tego stopnia, że chowałby się przed nią w kiblu. Gdyby jednak się mylił to oznaczałoby, że wkrótce będzie miał szansę testować swój wdzięk i sztuczki retoryczne na łowcach nagród. Pierdolonych łowcach nagród. Może jeszcze mandalorianach. Ci byli najgorsi, kazali sobie płacić podwójnie w zamian za jakieś pierdolenie o osobistym kodzie i honorze. Devaronianin nie lubił z nimi pracować. Z resztą jak każdym kto miał chociaż zalążek kręgosłupa moralnego. Dodatkowo mandalorianie psuli rynek, przez ich zawyżone ceny utworzył się stereotyp, że tylko oni są profesjonalistami. A przecież po zębach było widać że to w większości wszystkożercy więc nie mieli prawa się znać na czymkolwiek co nie było umieraniem. Jak te dwa murglaki na których Zaahr wpadł przed chwilą: jakieś śmieszne siekacze, trzonowce i coś co ma być imitacją kłów.
- Widziałeś jeszcze kogoś żywego? - Zaahr zaczął mówić do niewolnika gdy przedzierali się dalej w kierunku drugiej ładowni mijając kolejnych kilka ciał. Najemnik sprawdzał tylko butem reakcję istot. Była zerowa.
- Nie… większość była w tamtej ładowni… oprócz tych których minęliśmy… jeszcze jawa i...
- jawa nie żyje, spotkałem go z kilkoma innymi istotami przed wami. Usmażeni.
Zaahr wkrótce dostrzegł drzwi do drugiej ładowni. Tak! Była cała. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem a devaronianin w pośpiechu zaczął badać pomieszczenie. Uzbrojenie, medykamenty, trochę sprzętu do napraw… niewolnica na noszach podłączona do kroplówki… JEST! Skrzynki! Były zabezpieczone do jednej ze ścian. Zaahr szybko podbiegł do nich i zaczął szukać tej swojej. Jedna skrzynka z jakimś alkoholem… chyba piwem… i… BYŁA! To ona! Cała i zdrowa! Pomarszczony weequay zadbał o nią, chyba jednak uwierzył w plan Szefa. Szkoda, że wypadł z hukiem z branży. Po sprawdzeniu stanu skrzynki z bakterią najemnik rozkazał Chudemu zabrać sprzęt przeciwpożarowy i szybko podbiegł do prowizorycznego łóżka na której była kolejna niewolnica. Wyglądała blado… wyjątkowo niesmacznie. Rozwiązał pasy po czym siłą wyrwał jej kroplówkę upuszczając jej krwi. To powinno zmusić jej układ współczulny do pracy (a ją do współpracy) i wtłoczenia do jej krwioobiegu adrenaliny potrzebnej do przeżycia. I do otworzenia oczu lub też wyszczerzenia gał.
- Co jest kurwa!? Koniec drzemki! Mamy pożar na statku, bierz gaśnice i maskę i za mną! - nie było czasu na wyjaśnienia. Pożary rozprzestrzeniające się od pomieszczeń technicznych musiały zostać zneutralizowane. Od tego zależało ich życie.