Fala ciemności zalała jego świadomość pogrążając zmęczony umysł ciszą odmętów mroku. Cisza, wszechobecna i absolutna, i jedynie kołyszący szum nadchodzących fal. Nicość i ból. Straszny ból...
- Jesteś ścierwem. - odezwał się głos. Bardzo znajomy, choć nigdy z nim prawdziwie nie rozmawiał.
Kolejna fala rozbiła się o krańce eteru.
- Brzydzę się Tobą! - warknął głos.
Czuł ból.
Otworzył oczy.
Bezkres miejsca, w którym się znalazł przytłoczył go. Stał pośrodku czarnego jak noc jeziora, a woda u jego stóp była dziewiczo niewzburzona. Idealnie gładka tafla odbijała blask wznoszących się nad nim głębin kosmosu i blask milionów gwiazd.
- Stałeś się parszywym śmieciem. Zabiłeś tych ludzi. - syczał głos kryjący się w ciemności. -
Zamordowałeś! Wszystkich!Słowa raniły go. Nagle powracały do niego obrazy. Krwawe, mroczne obrazy tego co się wydarzyło. Spojrzał na swe zakrwawione ręce. Z przerażeniem uświadomił sobie, że to nie jego krew na nich spoczywa...
- To... To nie ja. - za jąkał się a trzewia spowiły paskudne nudności. Obrzydzenie na myśl o swoich nikczemnych czynach.
Usłyszał kroki. Z każdym kolejnym dostrzegał wyłaniające się z gęstwin mroku kręgi na tafli wody. Ich dźwięk przyprawiał go o dreszcze. Czuł strach, ponieważ jego głos, wypowiedziane przed chwilą z trudem słowa niczym nie różniły się od brzmiących z mroku obelg.
- Zabiłeś tych ludzi. Wszystkich. Zabiłeś go..., swojego przyjaciela. - tajemniczy głos nie był już spokojny. Wręcz przeciwnie. Brzmiały w nim nuty gniewu, złości, pretensji i pogardy. Szalenie wyraźne nuty...
Z mroku wyszła postać, z którą momentalnie stanął twarzą w twarz. Poznał ją. Niestety. Nie było mowy o pomyłce. Nie miał żadnych wątpliwości z kim rozmawiał, co przerażało go doszczętnie.
Stał twarzą w twarz z samym sobą.
Swym lustrzanym odbiciem. Bliźniaczym, paskudnym obliczem samego siebie.
- Zabiłeś go... - syknął ten drugi, mroczny Akko.
Ten pierwszy zamilkł. Do oczu napłynęły łzy. Żalu. Smutku i rozpaczy. Umysł zsyłał mu okropne wizje. Bliźniacze ostrza. Ich nęcący głos. Podjudzanie. A na przeciw niego Idris. Ten, który do końca w niego wierzył.
Ten, którego w napadzie szału zabił...
- Nie! - krzyknął, przez łzy.
Nie chciał w to wierzyć. To wszystko było kłamstwem. Nie był taki. To nie on! To mrok go omamił. Zawiódł na złą ścieżkę. Na ciemną stronę...
Ten drugi wciąż do niego mówił. Głosem cichym i spokojnym. Nęcącym w kółko tą samą melodie...
Nie słyszał jednak ani słowa. Cisza...
I tylko z oddali, jakby z innego miejsca. Innego czasu... Dobiegał kojący głos. Nie słowa, a sama ich "obecność" była dla niego opoką. Aurą spowijającą to czego tak naprawdę potrzebował.
Ten drugi krzyczał widząc, że jest ignorowany. Jednak Akko już go nie dostrzegał. Nie słyszał. Zamknął oczy i oddał się ezoterycznym siłom bijącym z oddali.
A więc nie był mordercą. Nie zatracił się aż tak, by zabić przyjaciela. Czuł z tego powodu spokój. Odzyskał wiarę...
Odpowiedział na wezwanie mistrza wybudzając się z koszmaru. Odpędził bezkres mroku.
*****
- Zabiłeś moich ludzi, młodych, świetnie wyszkolonych zawodowców. Znałem każdego z nich, ich plany i marzenia, byłem ich dowódcą. A teraz mam w kostnicy dwanaście trupów i wiem że nie umarli spokojnie. Te noże skurwysynu. Będziesz cierpiał, obiecuję ci to. Najpierw, najpierw regulamin. Kiedy już powiesz co wiesz, będę mógł się tobą zając jak należy. Będziesz zazdrościł swojemu kumplowi że bo zwyczajnie odpaliliśmy. A teraz mów.Ocknął się i niestety to co zobaczył, nie było zbyt obiecujące. Był uwięziony, a obecnie przesłuchiwany i torturowany. Wiedział jednak, że pomoc nadejdzie, więc postanowił grać na zwłokę.
- To oni nas zaatakowali. Nie dali nam wyboru. - zaczął złodziej.
- Nie chciałem ich śmierci. Widziałem jej już w życiu zbyt wiele. Jednak te ostrza..., noże o których mówisz. To one... To one opętały mnie i skłoniły do okrucieństw jakie spotkały twoich towarzyszy...