Mirton nie rozumiał co się dzieje, ale wiedział, że taka szansa może się nie powtórzyć. Wraz z pozostałymi rezydentami trzynastki oraz Umbaraninem z sąsiedztwa i jego współwięźniami ruszyli biegiem w górę. Równocześnie po drugiej stronie hali pozostali uwolnieni zrobili dokładnie to samo, niczym w jakimś abstrakcyjnym wyścigu. W pędzie mijali niezliczone cele wypełnione przedstawicielami dziesiątek ras, którzy odprowadzali ich zdziwionymi spojrzeniami, jeśli akurat nie byli pogrążeni we śnie. Obie grupy spotkały się na najwyższym poziomie obszaru więziennego, przy wrotach prowadzących do kobiecej części obiektu. Mirton wiedział, że była to jedyna droga ucieczki, choć niestety ponoć po skandalu przed dwoma laty doczekała się gruntownych usprawnień. O dziwo, wrota były otwarte, jakby zapraszały do skąpanego w jasnym świetle korytarza.
- Co teraz? – spytał ktoś z grupy.
- Nie mamy zbyt wielu opcji – odpowiedział wychudzony Duros. – To jedyna droga.
Mirt nieznacznie wystawił głowę poza framugę drzwi, uważnie lustrując korytarz. Oświetlony standardowymi imperialnymi lampami wewnątrz ściennymi dwudziestometrowy korytarz o lśniącej, durastalowej podłodze, sprawiał niegroźne wrażenie. Po stronie kobiecej wieńczyły go bliźniacze tym, przy których się znajdowali wrota. Mniej więcej w połowie drogi, w ścianie dało się zauważyć niewielkie wgłębienia, znaczące miejsce ukrycia czujników. Beznadziejna sprawa.
- Ktoś pójdzie na ochotnika, czy losujemy? – zaproponował stary Sullustanin.
- A może, kurwa po prostu wrzucimy cię od środka i zobaczymy, co się stanie? – odparował Brzytwa, a jego oczy błysnęły groźnie.
Dyskusja ucichła. Wszyscy wiedzieli, że słowa Zabraka nie są jedynie czczą gadaniną i nie chcieli się wychylić. Póki trzynastkowicze trzymali się razem, całą grupę trzymali w garści.
- Ja pójdę – uszy zebranych dobiegł męski głos i wszyscy ze zdumieniem zwrócili się ku Mirtowi. – No co się tak, kurwa gapicie? Tędy, albo wcale, a siedzieć tu do usranej śmierci nie będę.
Z kilkunastoma parami oczu śledzących każdy jego ruch, mężczyzna minął wrota. Stąpał cicho, starając się nie wywołać najmniejszego dźwięku. Nie denerwował się – w końcu niewiele miał do stracenia, a każdy krok zbliżał go do upragnionej wolności. Minął czujniki i nic się nie stało. W końcu znalazł się przy wrotach wyjściowych. Były zamknięte i ani myślały drgnąć. Pomachał do reszty grupy, która stłoczona czekała na sygnał. Zachęceni ruszyli tropem Mirta, powoli, bezgłośnie.
- Zamknięte w cholerę – mruknął wskazując ruchem brody na wrota, gdy znaleźli się obok niego. – Riss, dasz radę?
Trandoshanin zawarczał coś, przecząco kręcąc jaszczurzym łbem i wskazując łapą na przeszkodę.
- Co mówi? – zainteresował się mężczyzna z dziwnym stworzeniem na ramieniu.
- Że chuj go swędzi – odburknął Brzytwa. – Da się otworzyć tylko z drugiej, kurwa strony.
- No to mamy problem – niezbyt bystrze zauważył niski Rodianin o twarzy oszpeconej licznymi poparzeniami.
- Nie pierdol.
Po drugiej stronie korytarza wrota niespodziewanie zatrzasnęły się ze zdumiewającą dla swej wagi szybkością. Wszyscy zwrócili się w tamtą stronę.
- Nie… - mruknął Mirt wpatrując się w sufit, z którego właśnie wysuwały się dwa automatyczne działka. – Teraz mamy problem.
- O kurwa… - zdążył skomentować Brzytwa, nim wiązka energii nie wypaliła mu otworu w czole.
Działka ożyły bez chwili zwłoki, bezlitośnie eliminując zagrożenie znajdujące się w korytarzu. Nie było szans na ucieczkę, czy schronienie. Więźniowie kopalni nr.6 ginęli w ułamku sekundy, nie będąc w stanie zareagować. Dwa narzędzia zagłady były bezwzględnie celne i szybkie. Nim Mirt zdołał wypuścić powietrze z płuc, posadzka wokół usiana była trupami, a powietrze wypełniał smród spalonego mięsa. Nian wciąż jednak stał, oczekując na palące uderzenie. Był gotów na śmierć od dawna i każdy kolejny dzień życia traktował jako niespodziankę, jednak stojąc teraz poza swą celą, mając choćby iluzoryczne szanse na lepszą przyszłość, poczuł coś na kształt ukłucia zawodu. Co robiłby na wolności? Na pewno odwiedziłby jakiś porządny burdel. Jego potrzeby nie były w tym momencie skomplikowane.
- Skurwysyny! – męski krzyk przywołał go do rzeczywistości. – Zabiliście Noldo!
Faktycznie, niewielkie zwierzę zostało praktycznie zdezintegrowane na ramieniu Marcella, pozostawiając po sobie jedną łapkę wpitą w ubranie mężczyzny. Równocześnie oba działka schowały się na powrót, a syk za plecami zebranych oznajmił, że droga do skrzydła kobiecego stanęła otworem. Mirt spojrzał na prawo i dostrzegł, że nie jest jedynym, który przeżył rzeź. Dlaczego akurat on wraz z pozostałą trójką – Umbaraninem, dobrze zbudowanym, ciemnoskórym mężczyzną oraz gościem od gryzonia? Nie wiedział, ale miał pewność, że to miejsce niebawem zaroi się od imperialnych strażników. Musieli ruszać dalej.
- Musimy zdobyć aktualne plany placówki – zarządził Mirt. – Inaczej stąd nie wyjdziemy.
***
Mężczyzna zawył z bólu i padł przed slicerką na kolana, kurczowo trzymając się za krocze.
- Ty suko – zdołał jakimś cudem wydyszeć. – Każę cię wypatroszyć.
Trisha działała automatycznie, bez chwili zastanowienia, niczym dobrze zaprogramowana maszyna. Butelka z korelliańską praktycznie sama znalazła się w jej ręce. Wzięła potężny zamach i trzasnęła mężczyznę w głowę. Grube szkło butelki pękło w zderzeniu z czaszką Wookiego, a on sam bez czucia runął na posadzkę. Zabiłam go – uświadomiła sobie z przerażeniem patrząc jak wokół głowy mężczyzny rozlewa się krwawa kałuża. Pierwsze zabójstwo w życiu – mimo iż dokonane przez przypadek, w samoobronie – dogłębnie nią wstrząsnęło. Lekko otępiała usiadła na łóżku, trzęsącymi dłońmi obejmując kolaja i próbując ochłonąć. Nie miała wtedy pojęcia, że w niedalekiej przyszłości z tego typu sytuacjami w pełni się oswoi.
Doszła do siebie po kilku minutach, przy okazji odkrywając kilka pozytywów zaistniałej sytuacji. Nie mogła przesadnie pogorszyć swego położenia; co najwyżej zginąć inaczej niż z wycieńczenia, bo to bez żadnej wątpliwości czekało ją w bliższej, lub dalszej przyszłości. Ta myśl dodała jej nieco otuchy i zmotywowała do działania. Zyskać mogła wszystko, stracić niewiele. Potrzebowała jedynie odrobiny szczęścia.
Bezgłośnie przemykała pustymi korytarzami, próbując odnaleźć drogę ucieczki. Tylko raz natknęła się na dwóch szturmowców zmierzających w kierunku swych kwater. Usłyszała ich na tyle wcześniej, że zdołała się ukryć i pozostać niezauważona. Więzienie pogrążone było w śnie. Jedynym problemem był fakt, że nie wiedziała zbytnio jak wydostać się z placówki, więc kluczyła po niej praktycznie po omacku w poszukiwaniu jakiegoś terminala, do którego mogłaby się włamać.
Przemierzała właśnie długi korytarz po obu stronach wypełniony drzwiami, gdy jedne z nich rozsunęły się i stanął w nich szturmowiec. Odruchowo wyciągnął blaster gotów do strzału. Kobieta była bez szans na ucieczkę. Skryte za wizjerem hełmu oczy wpatrywały się w nią przez moment, który wydał się jej wiecznością. Uniosła ręce w górę. Po upływie kolejnej sekundy imperialny opuścił broń i pozostawiając kobietę w stanie kompletnego czoku, powoli oddalił się korytarzem. Trisha odprowadziła go wzrokiem, a gdy zniknął z jej pola widzenia, zajrzała do pomieszczenia, które opuścił. Oczy rozbłysły jej na widok kilkudziesięciu wyświetlaczy, podzielonych pomiędzy czteroosobową załogę. Na największym, centralnym ekranie trwało odliczanie. Pięćdziesiąt, czterdzieści dziewięć… widziała już ten ekran. Za niecałą minutę wszystkie systemy w więzieniu miały zostać zresetowane, a dane z nośników danych wymazane. Czworo mężczyzn zajmujących fotele trwało w bezruchu. Wiedziona instynktem doskoczyła do panelu kontrolnego, równocześnie kątem oka rejestrując otwór wypalony w czaszce pierwszego z mężczyzn. Coś bardzo dziwnego działo się w kopalni nr.6 na Kessel. Na jednym z ekranów zauważyła grupę czterech mężczyzn przemierzających korytarze kobiecej części kompleksu. Szybki rzut oka na okoliczne kamery poinformował ją, że kierowali się wprost na czteroosobową grupę imperialnych, urządzających sobie pogawędkę na jednym z korytarzy. Palce kobiety zatańczyły na klawiszach panelu.
Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza GryPierwsza pisze Panda