Ludzie, ludzie, ale to była jazda.
Ale się cieszę z tego, co się działo, oraz z tego co można wywnioskować. Ale po kolei.
Początkowa scena przechwycenia promu bardzo klimatyczna. Wprawdzie nie dostajemy informacji, skąd nasza załoga wie o tym konkretnym promie, ale to można łatwo wyjaśnić, że czatowali na cokolwiek w punkcie wylotu z trasy nadprzestrzennej prowadzącej do kryjówki moffa. W sumie podobało mi się, że Gideon ukrywa się właściwie w samym środku niczego, co równocześnie znaczyło, że Pershing musiał kursować w tę i z powrotem do swojego laboratorium gdzieś indziej. Zresztą postać dr Pershinga jest bardzo ciekawa.
Dalej, scena ze "zbieraniem drużyny" również niezwykle dobrze zrobiona, wymiana zdań między czterema Mando, z których każdy rozumie kodeks inaczej niesamowicie budowała napięcie.
Sama akcja abordażowa to cud, miód i orzeszki.
Darktrooperzy nie zawiedli, tak przerażających droidów to chyba dotąd nie widziałem. Patrzenie, jak główny bohater ledwo-ledwo daje radę JEDNEMU wywoływało dreszcze.
Walka Mando-Gideon wręcz perfekcyjna. Przy okazji pragnę przypomnieć postać agenta ISB Callusa z Rebelsów, najwidoczniej moff Gideon odbył ten sam trening, bo całkiem dobrze radził sobie z mieczem. Ważniejsze jednak, jak był w stanie oddziaływać na psychikę bohaterów. I widzów. A napięcie między Dinem a Bo było bardzo mocno wyczuwalne.
No i na koniec powrót darktrooperów i ratunek w postaci Luke'a. Jak tylko pojawił się samotny X-Wing, wiadomo było kto przyleciał, ale to i tak nie zmniejszyło impaktu. Luke przeciął się przez droidy, jak przez masło. Jaki ojciec, taki syn
Całe pożegnanie Grogu aż ściskało serce.
Scena po napisach... wielka niewiadoma. Stawiałbym, że będzie to podstawa do serialu "Rangers of the New Republic" ale wszystko może się jeszcze zdarzyć.