Fabuła.
Miał być Space Western, i jest. Na razie zawiązanie fabuły cliffhangerem, ale to potem. Na mój gust ten odcinek miał nam przedstawić postać i pokazać jej możliwości. I moim skromnym zdaniem wywiązał się z tego bardzo dobrze. Dlatego zaczyna się właściwie randomowym questem, w którym nasz Mando tłucze randomowych mięśniaków i dostarcza szukanego aliena, nie dając mu się wykiwać. Fajnie wplątane jest, że imperialna waluta straciła na wartości wraz z upadkiem Imperium, i bardziej cenione są inne pieniądze. Na przykład Kalamariańskie XD. Potem mamy tajemnicze, świetnie płatne zlecenie - zapłatą jest Beskar, a zleceniodawcą - jakiś postimperialny dowódca, znany nam już z trailerów, grany przez Wernera Herzoga. Cel ma być żywy. Nie wiadomo o nim nic oprócz tego że ma 15 lat i przybliżonej lokacji. Mandalorianin dostaje w ramach zaliczki małą płytę beskaru z którą od razu idzie do (uwaga, uwaga!) MANDALORIAŃSKIEGO KOWALA!!! I ten kowal, czy raczej ta, bo to kobieta, robi mu z tej płytki naramiennik. Ciekawe dla mnie jest to, że do stopienia Beskaru potrzeba czegoś jeszcze oprócz temperatury. Tutaj twórcy się naprawdę postarali. Scena wykuwania naramiennika posłużyła do pokazania fragmentów przeszłości bohatera w ramach flashbacków, w których widzimy np. droidy B2. Jedyny mankament tej sceny w moich oczach to taki, że rozmawiali między sobą we wspólnym, a nie w Mando'a.
Potem nasz Mandalorianin leci wypełnić misję. Ląduje na planecie, spekuluje się że to Ryloth, choć Twi-leków nie widzieliśmy, i zostaje zaatakowany przez miejscowego stwora (nazwy nie pamiętam). Ratuje go znana z trailerów postać Ughnaughta. Starszy gość pomaga mu, bo chce żeby ci najemnicy, którzy strzegą celu Mando, zniknęli a wraz z nimi kłopoty w postaci wielu łowców nagród. Powód prosty, ale zrozumiały. I bardzo westernowy
Żeby dostać się jednak do bazy wroga, nasz Mando musi nauczyć się jeździć na tym stworze, który go wcześniej zaatakował. Dostajemy nawet wzmiankę o mythozaurusie (!). Nie jest w sumie jasne, czemu musieli jechać wierzchem na potworkach, a nie polecieli statkiem, wyjaśnieniem mogą być po prostu skanery zamontowane w bazie.
Dziadek tylko pokazał Mando drogę, a dalej łowca musiał już sobie sam radzić. Ale okazało się że nie był sam, bo nagroda zwabiła jeszcze drugiego łowcę, a to był również znany z trailerów IG-11. Blaszak wparował do bazy, nieszczególnie szybko, ale wejście miał zaprawdę epickie. Pierwszy raz widzieliśmy, co naprawdę może zrobić droid-zabójca. Nasz blaszany kolega nawet strzelił do Mando (i oczywiście trafił, tyle że zbroja tutaj działa) i przestał, gdy ten się określił jako członek Gildii Łowców Nagród. Ustalili, że podzielą się nagrodą i razem rozwalili całą bazę, w dużej mierze z użyciem własnego działka obrońców. Po drodze jednak parę razy byli przygwożdżeni i droid chciał dokonać samozniszczenia za każdym razem, ale Mando go przekonywał, żeby tego nie robił (coś mi się zdaje, że to się stanie memem XD ) Co ciekawe, obrońcy bazy to byli głównie Nikto, ale pewnie dopiero dowiemy się, jakie będą tego implikacje.
Koniec końców, dwaj łowcy dotarli do celu, a to okazał się być...
niemowlak z rasy Yody!!!!!!
Droid chce go zabić, widocznie jego kontrakt brzmiał inaczej. Ale Mando rozwala droida strzałem w głowę. Odcinek kończy się gdy łowca wpatruje się w dzieciaka.
Postacie.
Mamy kilku bohaterów odcinka.
Po pierwsze, sam Mando. Odcinek daje nam całkiem sporą próbkę tego, jaka to postać. W zasadzie to mamy takiego nowego Bobę Fetta, co to niewiele mówi i perfekcyjnie wykonuje zlecenia. Widzimy jednak parę razy, że gdzieś tam ma ludzkie uczucia, po prostu ich nie okazuje. No i w czasie misji jest jednak trochę rozmowniejszy. W znacznej mierze taki dość typowy westernowy charakter. A że ja lubię westerny, to jestem kupiony.
Po drugie, Ughnaught. Pewnie ma imię, ale nie jest bardzo ważne. Ważne jest, że to gość, którego każdy z nas mógłby spotkać. Bardzo przekonujący, normalny dziadek.
Po trzecie, IG-11. Cóż więcej mówić, na takiego droida czekałem od dawna. Widząc, jak kroczy (nie idzie) siejąc śmierć, a równocześnie wypełnia cele swojego programu pokazuje, czym mogły być Wojny Klonów bez interwencji Palpatina. Absolutnie piękne i przerażające.
I na koniec, szybka notka o mandaloriańskim kowalu. Zbroja którą nosiła, wyglądała całkowicie inaczej, niż nowe zbroje Mando. Robiła ważenie... starszej? I taka koncepcja, teoria, może to jest Sabine z Rebelsów?
Ogólne przemyślenia.
Co tu dużo mówić. StarWarsowy klimat wręcz wylewał się wiadrami z monitora. I wszystko wyraźnie utrzymane w klimacie Starej Trylogii - takie bardziej mroczne, brudne. Zapadłe planety, na których nie ma porządku, kantyny pełne mętów różnego rodzaju... Sama konstrukcja odcinka też dobrze zrobiona, a najfajniejsze jest to, że nikt nie ma absolutnie pojęcia, co się stanie w następnych odcinkach. Jak dla mnie, bardzo mocny start sezonu i nic tylko czekać na kolejne.
I have spoken.