No cóż, przeczytałam wszystkie wydane do tej pory w Polsce książki, od "Tarkina" zaczynają i na Battlefroncie kończąc. Nie ma tego wiele, ale z pewnością jest już o czym mówić. Nie wiem co mogę wiele więcej powiedzieć niż ty Dave, moje odczucia się dość podobne. "Tarkin" mnie zachwycił, nie wiedziałam czego mogę się po nim spodziewać, ale było to naprawdę dobre. Pokazanie tej postaci nieco dokładniej, pewna analiza psychologiczna i wyjaśnienie dlaczego był on taki, jaki był i co do tego doprowadziło. Naprawdę super, do tego język jak najbardziej mi odpowiadał i czytało się gładko, nie mogą cię doczekać następnych rozdziałów.
Co do "Lordów", ta książka mnie już zdecydowanie rozczarowała. Zaczęło się dobrze, ale im dalej w las tym gorzej. Językowo kulało i złapałam się nawet na tym, że zamiast czytać, omijałam całe akapity, bo zwyczajnie nie byłam w stanie i nie chodzi o to, że było ciężkie, wręcz przeciwnie - było przeciętnie, a nawet gorzej niż przeciętnie. Nie wiem czy to wina tłumacza, czy autor ewidentnie nawalił. Do tego choć książka była o Lordach Sithów, to postaci Vadera i Imperatora były w mniejszości, bardziej skupiano się na Chamie i jego próbie wyzwolenia planety. No i nawaliło przedstawienie postaci, było płasko, sztucznie i po prostu źle. Liczyłam na więcej, a dostałam tyle co nic, to było rozczarowujące.
"Koniec i początek" wiem, że zbiera negatywne opinie, ale ja nie jestem w tym przypadku aż tak surowa. Mi się podobało, a przynajmniej czytało się gładko i przyjemnie. Nie była to zbyt wymyślna fabuła, a postacie, przynajmniej według mnie były dość ciekawie zarysowane... no prawie, bo mimo wszystko zgrzyty były i czytając miałam wrażenie, że autor chyba chciał za dobrze wszystko zrobić, co w konsekwencji wyszło co najwyżej średnio. I rzeczywiście czegoś tu zabrakło, jednak jak wiadomo, to pierwszy tom z trylogii, więc możliwe, że dalsze części będą dobrym uzupełnieniem i dopełnieniem. W każdym razie moja ocena nie jest najgorsza - gładko i lekko się czyta, no i nie jest to wymagająca lektura. Interludia były dość ciekawymi nawiązaniami do panującej po "Powrocie Jedi" sytuacji w Galaktyce, choć raczej nie miały one żadnego związku z główną fabułą i były czymś w rodzaju dodatku.
"Battlefront: Kompania Zmierzch" to książka, o której słyszałam sporo negatywnych opinii jeszcze zanim wyszła na rynek Polski, więc podeszłam do niej z ostrożnością i... opienie były zdecydowanie przesadzone. Czytało się naprawdę dobrze, postacie były ciekawe i każda miała swoją własną historię. Jedynie co sprawiało mi sporą trudność, to zawirowania związane wspomnieniami z lat przeszłych. Początkowo nie miałam pojęcia jak się to ma go fabuły i dopiero pod koniec książki się to wyjaśniło, a dotyczyło historii jednej z głównych postaci. Skupiało się na trzech płaszczyznach, związanej z kompanią Zmierzch, imperialnego statku, których ich ścigał oraz młodej pani szturmowiec, przy czym ten ostatni wątek, który był często poruszany, jest dla mnie niezrozumiały, bo w gruncie rzeczy na fabułę książki nie miała żadnego wpływu, pokazywała jedynie jak imperium potrafi wyprać mózg, że z jednej strony pomagasz innym, bo mają się źle pod butem Imperium, a z drugiej jesteś gotowy posłać swego wujka do więzienia, bo uważasz, że jego działania mogą doprowadzić do zawiązania ruchu oporu i pomaganie terrorystom. No i nawet gdy Imperium przegrało, do końca stała za nim, chcąc je chronić... Ciekawy przypadek, chyba nadający się do leczenia psychiatrycznego
W każdym razie moja opinia o tej książce ogólnie jest dobra, byłam nastawiona dość negatywnie, a wyszło znacznie lepiej niż przypuszczałam. Czytając nie mogłam się doczekać każdego następnego rozdziału. Miało swoje wady, ale jeżeli miałabym porównać z pozostałymi książkami, to uplasowałabym ją zaraz za "Tarkinem".