przez Lasha Retta » 28 Gru 2009, o 14:44
Lasha krzątała się po kantynie roznosząc drinki, sprzątając stoliki i dolewając piwa. Starała się wychwycić jak najwięcej informacji z miejscowych plotek. Co jakiś czas zadawała też dyskretne pytania, ale nikt nic nie wiedział. Z upływem czasu dopadało ją coraz większe zrezygnowanie. Na szczęście wrodzona upartość nie dawała za wygraną i zmuszała ją działania. Właśnie szła sprzątnąć puste szklanki ze stolika w kącie, gdy prawie zwalił ją z nóg lecący stołek. Wykonała unik i błyskawicznie skoczyła pod ścianę. Stołek frunąc, „sprzątnął” zawartość jednego ze stolików po czym uderzył w siedzącego przy nim wysokiego Trandoshana, zwalając go na podłogę. Gadzi stwór momentalnie pozbierał się i pobiegł w kierunku, z którego nadleciał stołek. Stał tam jakiś wytatuowany mężczyzna, którego Lasha zaklasyfikowała do kategorii „masa mięśni bez mózgu”. Rozglądał się na boki, najwyraźniej kogoś szukając. Oczywiście nie zauważył biegnącego w jego kierunku Trandoshana, który sypiąc obelgami w jakimś dziwnym języku, momentalnie przywalił mu w twarz idealnym prawym sierpowym. Zamroczony mięśniak chciał mu oddać, ale gad odskoczył na bok przy okazji przewracając jeden z pobliskich stolików, co najwyraźniej mocno zdenerwowało siedzących przy nim Korelianinów. Jeden z nich złapał Trandoshana za kołnierz, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić lub powiedzieć, cała grupa została staranowana przez wytatuowanego mięśniaka. Spowodowało to wywrócenie kolejnych stolików, co zaowocowało całą masą przekleństw w conajmniej dziesięciu różnych językach. Po chwili w całej kantynie rozegrała się regularna bijatyka.
Lasha starała się bezpiecznie przekraść na zaplecze, jednak latające stoliki i krzesła wcale jej tego nie ułatwiały. W końcu doszła do wniosku, że jeśli ma się stąd ewakuować to najlepiej będzie wyjść głównym wejściem, a potem poczekać, aż zjawi się szef „Błyskotki” razem z ochroną, żeby zrobić porządek z tym całym burdelem. Już miała biec w kierunku drzwi, kiedy dostrzegła znajomą postać, wyczołgiwującą się zza przewróconego stolika mięśniaka. Natychmiast chwyciła nieszczęśnika za kołnierz i jakoś dotargała za drzwi.
- Masz mi coś do powiedzenia Joe? – zapytała, kiedy byli już na zewnątrz.
Był to ubrany w łachmany, praktycznie bezzębny, lekko „zasuszony” staruszek. Na Nar Shaddzie był praktycznie od zawsze, stanowił integralny element tej planety, zupełnie jak przemytnicy czy gangi Huttów. Nazywano go starym Joe. Nikt nigdy nie przejmował się staruszkiem, który szwędał się po kantynach opowiadając niestworzone historie o tym jak w czasie Wojen Klonów gromił całe oddziały Separatystów, jeśli postawiło mu się kolejkę.
- Eee… chyba nic. – powiedział Lashy szczerząc w uśmiechu szczerbate, żółte zęby.
- Mi się wydaje, że jednak masz. Ta awantura to twoja robota, prawda? – dziewczyna zmierzyła go wściekłym spojrzeniem. – Jeśli natychmiast się nie wytłumaczysz to wrzucę cię tam powrotem. – powiedziała wskazując na zamknięte drzwi kantyny. Staruszek podrapał się kościstą dłonią po głowie.
- Eee… no dobra panienko. No ten mięśniak siedział z taką ładną Twi’lekanką. Taka zgrabna była, to ją klepnąłem w tyłek jak wstała z krzesła, ot wielkie halo o nic… Staremu też się coś od życia należy! A potem tamten chciał mi przywalić, a na końcu rzucił we mnie stołkiem, sam nie wiem za co.
- Należało ci się stary perwersie – prychnęła Lasha. Ponownie złapała starego Joe za kołnierz i zaczęła ciągnąc go w kierunku wejścia do „Błyskotki”.
Staruszek próbował się wyrywać, ale Lasha zupełnie się tym nie przejmowała. – Zaprowadzę cię do szefa, on już dopilnuję, żebyś odpowiedział za wszystkie szkody! A że pewnie nie masz ani jednego kredytu, żeby za to zapłacić, to do końca życia będziesz zmywał talerze!
- Słodziutka nie rób tego, proszę! – darł się stary Joe, wciąż się wyrywając. – Nikt starego człowieka nie rozumie! Zupełnie jak z tą niebieską kocicą, tylko ją sobie pomacać chciałem to mi zęby powybijali, nie wiadomo za co!
Lasha momentalnie puściła staruszka.
- Coś ty powiedział?
- No taka tancerka była. Kocica, błękitna, niebieska czy jakoś tak. A jaka zgrabna… aż ciężko było ręce przy sobie trzymać… No i to było wieczorem jak tańczyła w jednym klubie, wślizgnąłem się przez zaplecze i potem…
- Wiesz może co się z nią stało? – przerwała Joemu Lasha.
- Eee… - staruszek podrapał się po brodzie, próbując sobie przypomnieć - no to było w dzielnicy przy lądowiskach, ona pracowała tam w klubie, ale potem wycofała się z branży, podobno zaszła w ciąże.
Lasha przez chwilę badała Joego spojrzeniem. Stary, chociaż często opowiadał różne bajki, raczej nie kłamał.
- Słuchaj Joe, zrobimy tak – powiedziała. – Ty mnie zaprowadzisz do tego klubu i powiesz mi wszystko co wiesz o Kocicy, a ja w zamian za to nie powiem nic szefowi.
Twarz starego Joe momentalnie pojaśniała w uśmiechu.
- Wiedziałem piękna, że się z tobą można dogadać! To na kiedy się umawiamy?
- Na teraz. Zbieraj się, idziemy. – powiedziała. Lasha wiedziała, że niezbyt bezpiecznie jest kręcić się nocą po Nar Shaddzie, ale gnała ją ciekawość i chęć zaimponowania Togrutance szybkim wypełnieniem zadania. Poza tym obawiała się, że do jutra Joe może dać nogę i znaleźć się na przykład za miesiąc po drugiej stronie planety. A jej nocną nieobecność w pracy da się jakoś wytłumaczyć. – Poczekaj tu na mnie chwilę, ja pójdę po swoje rzeczy.
Błyskawicznie pobiegła do bocznego wejścia kantyny, weszła schodami na górę do pokoju, który dzieliła ze swoimi koleżankami. Zebrała do torby parę przydatnych rzeczy. Po pięciu minutach była już na dole. Dla bezpieczeństwa Lasha ściskała w kieszeni swój ręczny blaster. Wypadało mieć go pod ręką. Razem z Joem zaczęli iść w kierunku lądowisk i dzielnicy, która je otaczała…
Parva scintilla magnum saepe excitat incendium.
Mała iskra często wywołuje wielki pożar.
GyGy: 5750522
Postać główna
Postaci poboczne