Akcja przenosi się z: [Korelia] Doki
Derya obudził się stwierdzając od razu że czuje się znacznie lepiej. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym leżał i nie miał wątpliwości - był w szpitalu. Leżał w czystym łóżku na białej sali, do której przez duże okna wpadało światło słoneczne. Tuż obok jego posłania cicho bucząc pracowała aparatura badająca funkcje życiowe. Maska tlenowa zniknęła, jego szaty i płaszcz również zamiast nich był ubrany w białą szpitalną tunikę. Wszystkie rany miał opatrzone a oprócz bandaży na klatce piersiowej czuł jeszcze coś zimnego i sztywnego. Wstał z łóżka i stwierdził że może sam chodzić. Powoli trzymając się ścian poszedł do łazienki. - cholera, jak ja wyglądam - Pomyślał patrząc na siebie w lustrze. Jego czoło i podbródek usiane były licznymi bliznami powoli już gojącymi się ale wciąż świeżymi. Na bladych jeszcze policzkach widniał co najmniej tygodniowy zarost. Usłyszał że ktoś wchodzi do sali - Pewnie pielęgniarka - pomyślał i wyszedł z łazienki. Obok jego łóżka stała wysoka kobieta o czarnych włosach i zielonych oczach mających jakąś niezmierzoną głębie... była bardzo piękna ale wyglądała na zmęczoną. Ubiór świadczył że raczej nie była pielęgniarką.
- Nie powinieneś wstawać - Powiedziała z troską - Kiedy się tu znalazłeś byleś umierający. Miałeś przestrzelone płuco i masę innych drobniejszych obrażeń. Medycy dziwili się że rany jakich doznałeś podczas wypadku nie wykończyły cię zanim tu dolecieliśmy. Byłeś nieprzytomny ponad tydzień.
- Kim jesteś - Zaczął Derya niepewnie - i skąd wiesz o...
- Ha, powinnam zacząć od przedstawienia się i wyjaśnienia wszystkiego po kolei - kobieta wyglądała na zmieszaną - Nazywam się Kylana to ja cię tu przywiozłam z Tatooine i to ja trzy razy uratowałam ci życie - Powiedziała wszystko jednym tchem i zamilkła jakby czekając na reakcje
- Ale... maska... zbroja - Wyjąkał korelianin zaskoczony - Powiedziałaś tu... Gdzie właściwie się znajdujemy i jakim cudem się tu znaleźliśmy?
- Jesteśmy na Korelii, twojej rodzinnej planecie - odpowiedziała Kyla cicho - Narazie powinno ci wystarczyć że wróciłam po ciebie w ostatniej chwili, zabrałam cie na statek i jakoś udało mi się zmylić pościg i dotrzeć tutaj...
- Zdaje się że wiesz o mnie znacznie więcej niż ja o tobie - Derya uśmiechnął się lekko, nie dziwiło go to - Mamy chyba sobie dużo do powiedzenia...
- Na razie odpoczywaj - Powiedziała kobieta patrząc na chłopaka z troską - Zjawie się niebawem i odpowiem na wszystkie twoje pytania... Bądź cierpliwy - Wypowiedziała ostanie zdanie po czym wyszła. Derya jeszcze chwile leżał zastanawiając się nad tym co przed chwilą usłyszał po czym zapadł w głęboki sen.
Kylana po opuszczeniu szpitala skierowała się w stronę doków. Potrzebowała pieniędzy - nie wiedziała czy Derya ma jakieś pieniądze ale jej środki były na wyczerpaniu. Co więcej jej statek uległ zniszczeniu więc kiedy korelianin wyzdrowieje potrzebowali transportu... Wiedziała że po wydarzeniach na Tatooine i po tym co zamierzała mu powiedzieć chłopak za wszelką cenę bedzie chciał znaleźć ludzi, którzy pragnęli jego śmierci.
Kiedy tylko znalazła się w dokach zaczęła wypytywać obsługę o ludzi oferujących pracę i jakiś transport. Zdecydowanym minusem było to że nie potrafiła dokładnie sprecyzować gdzie chce lecieć. W końcu ktoś nakierował ją na rzekomych poszukiwaczy przygód, których transportowiec znajduje się na jednej z platform...
Kylana udaje się do: [Korelia] Poszukiwanie mandaloriańskiej zbroi