Foreman podróżował dłuży czas niż ten który wymagał dostania się na Bastion czy stolicę, czy był to niepokojący czynnik? Trudno stwierdzić nie wchodząc mu w głowę, choć jednego można być pewnym Kapitan wywiadu przeżył już nie jedno i właściwie obecnie mógł być najlepszym, pozostającym przy życiu oficerem terenowym. Biorąc pod uwagę profil jego misji z przewidywaną długością życia, wynik był oszałamiający i to na tyle oszałamiający, że gdyby wrzucić go do komputera ten najpierw zapytałby czy podano właściwe dane...
Tak czy inaczej podróż byłą długa i nudna, jako że pilotem był droid, który przechodził tak często czyszczenia pamięci, że nie potrafił się wysłowić, a tak naprawdę jego oprogramowanie tego nie zwierało, bo i po co?
Jedyne informacje jakie Jack uzyskał po wyjściu z nadprzestrzeni były dosyć skromne. Rozglądając się przez szyby kokpitu, zauważył, że wyrzuciło ich poza jakimkolwiek systemem planetarnym, po chwili zauważył kropkę, która zaczęła niepokojąco rosnąć, aż przybrała znajomy kształt gwiezdnego niszczyciela klasy Imperial II. Im bliżej prom znajdował się okrętu tym bardziej sylwetka zdawała się znajoma, lecz tylko ona, niszczyciel posiadał szerokie modyfikacje, jego farba była również zmieniona na ciemniejszą... Nagle ożył komputer pokładowy, wyświetlający dane o przyjęciu kursu, kierującego na ścieżkę lądowania na "Akułę", okrętu należącego do wywiadu Imperium.
Po kilkunastu minutach prom miękko usiadł w hangarze, a przed Jackiem otworzył się trap, po którym zszedł na zadbany pokład "Akuły".
- Kapitan Foreman? - zapytał retorycznie oficer w średnim wieku w doskonale uszytym mundurze. Czarnoskóry jedynie kiwnął głową dla potwierdzenia. - Proszę za mną. - dodał oficer, odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia.
W czasie tej przechadzki, Jack mógł dostrzec, że nie znajduje się na typowym okręcie wojennym, albo typowym okręcie w służbie frontowej. Wszystko tu lśniło i było nienagannym porządku, jednak nie miało to żadnego porównania z wyglądem kajuty "kapitańskiej". Zwroty w okolicach "przepych", "ekskluzywne" czy "niewiarygodne" nie oddawały majestatu tego pomieszczenia, było ono tak wyrwane z panującego dookoła metalowego świata, że zabierało oddech w płucach rażąc kontrastem. Najwyższej jakości dywan, drewniane meble, złocenia... Na szczęście nie było czasu na wpadaniu w zachwyt, bo za ogromnym biurkiem siedział nie kto inny, a "Wieczny" pułkownik George Smiley, człowiek o ogromnej sławie lub niesławie, zależy od kontekstu użytego słowa. Poza nieskończonymi plotkami i legendą jedna rzecz była pewna, był to człowiek który stał za najbardziej skomplikowanymi i najbardziej tajnymi operacjami wywiadu, o których pojęcie miało bardzo niewiele osób, włącznie z samą górą. Drugą pewną rzeczą, stojącą nieco w sprzeczności z rozdmuchaną historią tego człowieka, był fakt, że nie wielu ludzi miało szanse go widzieć osobiście. Poza wyższą załogą statku, oraz ludźmi z którymi miał kiedyś do czynienia służbowo, on sam wybiera ludzi wartościowych spotkania, a jest ich nie wielu...
Smiley czytał i jakby w ogóle nie zauważył Jacka. Drzwi za oficerem dawno z sykiem się zamknęły, a w głowie kapitana rodziły się myśli, aby przerwać tą niezręczną ciszę, jednak uprzedziła go ręka pułkownika wskazująca delikatnie krzesło, nie podniósł on nawet na chwilę wzroku, a jego ciało nawet nie drgnęło, gdy ręka wróciła na swoje miejsce. Jack posłusznie usiadł i obserwował jak przełożony kartkuje jakiś dokument.
- Fascynująca lektura Kapitanie- odezwał się w końcu, niskim, dziwnie uspakajającym głosem -, Myrkr, Naboo, Fondor, Anobis, porwanie jednej znanej figury, przetrwanie na skażonej planecie, a co najpiękniejsze są też tu rysy. Gdyby nie one pomyślałbym, że dokumenty zostały sfałszowane - mówił bardziej do siebie - Od nich właściwie chciałbym zacząć - podniósł wzrok i spojrzał w oczy Foremana - Dlaczego pan służy i tak się naraża oraz co panu mówi nazwisko Deckard ? - zapytał