Korr nie miał najmniejszej ochoty pilotować frachtowca, jego maszyna jednak zdecydowała inaczej. Stary YT-1930 po prostu odmówił posłuszeństwa zmuszając Kel Dora do zabójczych, jak na jego wiedzę z zakresu pilotażu manewrów. Nic, absolutnie nic nie szło po jego myśli. Ciąg przekleństw w ojczystym języku i basicu opuścił jego usta gdy wreszcie zarył w pułkę skalną na Almainii...
Podróż na piechotę w poszukiwaniu miasta wydawała się samobójstwem dla kogoś, kogo geografia ogranicza się do planet poznanych niedawno i Coruscant... Qultist westchnął ciężko karcąc samego siebie za wpakowanie się w to całe bagno. Raz jeszcze sprawdził odczyty. Praktycznie każda najważniejsza część na statku wymagała naprawy. Utknął tutaj na dobre, lub do czasu odnalezienia pomocy, co w obecnych warunkach graniczyło z cudem. Choć miał pieniądze, to nie mógł ich wykorzystać z oczywistych powodów. Droga na jaką wkroczył dawno prosiła o pomstę, wyczyszczona kartoteka także nie ratowała go, zważywszy na to, iż Republika miała jego dane i praktycznie mogła śledzić każdy jego ruch... Choć i to nie było pewne, przecież pojazd jaki mu podarowali właśnie się rozbił. Co było sprawne? Komputer pokładowy może? Baza danych, z której ściągnął do swojego cyfronotesu mapę okolicznych terenów. Może to w jakimś stopniu mu pomoże.
Właściwie co mógł teraz zrobić kosmita? Był sam na obcej planecie, nikt prawdopodobnie nie zauważył nawet tej katastrofy zważywszy na atak Imperium. Nadal był przecież w przestrzeni galaktycznej Sithów, więc tutaj raczej nikt by go nie szukał.
-
Świetnie... Po prostu świetnie! - Wrzasnął na samego siebie, jego niekompetencja w pilotażu był prawdopodbnie powodem całego tego wypadku. Podrywając obolałe ciało z metalowej posadzki Korr ruszył w kierunku punktu medycznego, może chociaż jego zaopatrzenie nie ucierpiało... Sprzęt który tam miał niestety nie miał tyle szczęścia ile sam łowca głów. Spadkobierca rodu Korr przewertował wszystkie półki, poza trzykawkami pierwszego użytku i kolkoma plastalowymi skrzynkami nie ocalało nic, co na półkach się znajdowało. Szklane pojemniki i probówki potłukły się rozlewając swoją zawartość. A o Kolto mógł pomarzyć jedynie. Wzdychając po raz kolejny ciężko ruszył jeden pojemnik i wyciągnął z niego maść, którą sporządził przed wylotem, jeszcze zostało kilkadziesiąt gramów... Przynajmniej tyle. Trójpalczasta łapa zanurzyła się w specyfiku i pobrała większą jej część zostawiając niewielką warstewkę w pojemniczku. Kel Dor delikatnie rozprowadził maść po obolałych ramionach i nogach. Działała ona dwojako, miała wspomóc naturalną regenerację w pewnym stopniu i rozgrzać ciało. Sprawne stawy, były tym, czego potrzebował teraz Qultist. Cała czynność zajęła mu nieco więcej jak 20 standardowych minut bowiem przeszkadzał mu w tym ból...
Po raz któryś z kolei już zaklął pod nosem, mógł przecież lepiej zabezpieczyć przeciwbólowce i obyłoby się bez konieczności zużywania tej najcenniejszej maści... Ostatni przepis jakiego nauczył go ojciec nie poszedł w zapomnienie...
-
Al-Dhuunie... - Wymamrotał pod nosem zakładając maskę z powrotem na twarz i okular. Jego "zamglone krwią" oczy niemal zaszły łzami. Wspomnienie zmarłego ojca i utrata jedynej pamiątki zabolały go dotkliwie. Agent Republiki spojrzał raz jeszcze w swój cyfronotes i poszukiwał w nim chociażby pliku ze zdjęciem. Znalazł, ulga jaką odczuł wtedy nie była porównywalna z niczym. -
Ojcze... Nawet po śmierci hańbię twoje imię... - Wymamrotał do siebie kosmita.
Wzdychająć ciężko wstał wreszcie i ruszył w kierunku luku bagażowego, syf i rozgardiasz jaki tam panował nie był porównywalny z niczym, co znał ów Kel Dor. Ponownie przeklinając siebie, za brak zabezpieczeń przedarł się przez porozrzucane pojemniki i plastalowe skrzynki. Wreszcie znalazł tę jedną, w której był jego zastępczy
uniform, stosowany właśnie w wypadku planet o różnym klimacie, niepasującym do typowych umiarokowanych w stylu Coruscant. Przebieranki... W sumie nie były niczym, za czym przepadał ten Kel Dor, lecz w pracy wielokrotnie ratowały mu skórę, misje na Tatooine czy też innych planetach o ostrym klimacie. Wreszcie przyodział się i uzbroił w zastępcze wibroostrze, które zdobył na Felucji. Korr wyszedł z luku bagażowego i zablokował drzwi. Szczęściem elektronika nie wysiadła całkowidzie po tym wypadku. Chwilę później był już przy rampie, która za nic w świecie nie dała się otworzyć normalnymi metodami. Albo wpadł na kamień, albo w jakiś sposób mechanizmy zostały uszkodzone.
Korr wykonał wykrok i lekko ugiął kolana. Noga wysunięta w tył napięła się i wystrzeliła szukając drogi do rampy. -
Eia! - Wrzasnął przy kopnięciu Qultist. Stare metody "dodawania siły" zawsze skutkowały. Pamięć o tradycji znów zagościła w jego głowie. Jego treningi z ojcem zdały się na wiele, jego maści teraz poskutkowały dzięki czemu nie klął z bólu, gdy jego stopa połączyła się z powierzchnią rampy. Coś zgrzytnęło, coś pękło w środku. Cóż, niewielka cena za możliwość wydostania się stąd. Korr wypchnął barkiem kawał metalu nie oddzielając go od reszty statku na całe szczęście, przerwa jaką stworzył pozwoliła wyśliznąć się bez problemu i mógł wreszcie stanąć na twardym gruncie... Czy raczej na pułce skalnej. Rozglądając się dookoła starał się zbadać okolicę. Cyfronotes posłużył za nawigację teraz, Qultist próbował choć szacunkowo określić odległość od najbliższego miasta i właściwie swoje prawdopodobne położenie...