Admirał na powrót się wyprostował w fotelu i zaczął przerzucać akta osobowe Sevena, przetrzymując go w napięciu.
- Niech jedna rzecz będzie dla was jasna, - zaczął gorzko - nie chce słyszeć o podobnych historiach w przyszłości, a na pewno nie w czasie wojny. Jeśli nie potrafi Pan panować nad własnymi ludźmi to niech się Pan tym bardziej nie chwali głównemu dowództwu, bynajmniej do momentu w którym wykroczenie ze strony podległego oficera nie będzie się faktycznie kwalifikowało do kary śmierć lub takowy zdezerteruje. Musi pan brać pod uwagę kim pan dowodzi i liczyć się z tym, że nie wszyscy potrafią znieść decyzję o otwarciu ognia do jednostek cywilnych. Program szkoleniowy przez lata uległ zmianom i jest bardziej - zawiesił na chwilę głos - jak by to ująć... "miękki" jeśli Pan rozumie co mam na myśli. Szczególnie, że kapitan Marsalis jest cholernym Chissem, a wszyscy wiemy jacy oni są. - Admirał oparł się na swoim krześle i przy użyciu cygara uwolnił ogromną i śmierdzącą kulę dymu.
- Tak czy inaczej akcja zakończyła się sukcesem i zasługujecie na pochwałę, nie zamierzam udzielać wam reprymendy czy nagany za otwarcie ognia do cywili, czy bezbronnych kapsuł w końcu prowadzimy wojnę, a nie balet i dowódca w trakcie bitwy ma najlepszy osąd nad zaistniałą sytuacją. Proszę jedynie o to, aby następnym razem uważać i podejmować podobne decyzje, gdy nie będzie już innych celów militarnych. Cała ta sprawa zostaje między nami i kilkoma innymi ludźmi, którzy przez pańską niefrasobliwość musieli się o niej dowiedzieć. Oficjalnie taki incydent nie miał miejsca, więc Pan i inni oficerowie, którzy mieli okazję dowiedzieć się o całym zamieszaniu maja zostać poinformowaniu o zachowaniu tej sprawy dla siebie, w przeciwnym wypadku kontrwywiad się nimi zajmie. - odetchnął - Jeśli Komandorze nie ma Pan więcej pytań lub uwag, jesteście wolni, wasza formacja przynajmniej przez kolejny tydzień jest uziemiona, do czasu gdy zostanie zreformowana, może pan udzielić swoim ludziom przepustek na powierzchnię Tionu, a i byłbym zapomniał, w ciągu kilku dni dostanę odpowiedź o udzieleniu pańskiej formacji odznaczenia, jestem pewien, że Główny Sztab nie będzie miał nic przeciwko, więc proszę być dostępnym przez osobisty komunikator. - skończył w końcu De Vriess
************************************
Kilka minut po wyjściu Marsalisa od Admirała De Vriessa
Centrala Służb Bezpieczeństwa, Tion
Tom Bennet szykował się powoli do opuszczenia swojego biura, myśląc już o wypoczynku we własnej kwaterze. Skończył właśnie papierkową robotę i w odróżnieniu od roboty sprzed kilku miesięcy, operacje kontrwywiadowcze na zajętym Tionie nie były już tak intensywne. Tak naprawdę miał "wolne" już od dłuższego czasu, na co zresztą się nie uskarżał, nie za bardzo lubił lokalnych. Z rozmyślań średniego wzrostu mężczyznę, o czarnych włosach i niebieskich oczach wyrwał komunikator.
- Bennet słucham... Tak rozumiem... Kapitan Carl Marsalis... W porządku zrozumiałem, już się za to zabieram. - mówił spokojnym i nie zdradzającym iskierki niezadowolenia głosem, który był dość kontrastowy w porównaniu z wrzaskami jego duszy.
Opadł zniechęcony na własne krzesło i dopiero po chwili włączył maszynę kodującą i sięgnął po komunikator. Po kilkunastu minutach szybkich i konkretnych rozmów opuścił biuro i pojechał się przygotować na być może długą obserwację swojego nowego "podopiecznego".
Kontrwywiad na Tionie działał poprawnie, zarówno SB jak i konkurencyjnego Wywiadu Imperium, jednak przez tą wewnętrzną rywalizację wystarczająca zdawałoby się liczba oficerów w praktyce nie była efektywna. SB nie współdziałało bezpośrednio z WI czego skutkiem były braki po obu stronach, jednym z takich przykładów był ogon dla Marsalisa, dlatego oficerowie terenowi często korzystali z usług płatnych informatorów. Właśnie do nich dzwonił Bennet i czekał na sygnał, w którym któryś z nich podejmie ślad niebieskoskórego oficera, co znowu nie było takie trudne, biorąc pod uwagę, że ten posługiwał się swoim nazwiskiem i raczej wyróżniał się w tłumie.
Sygnał nadszedł szybciej, niż Tom zakładał, bo nie zdążył jeszcze spakować najważniejszych rzeczy, w podwójnym pośpiechu skompletował resztę ekwipunku ze swojego lokum i ruszył szybkim marszem do swojego śmigacza. W trackie podróży przeklinał, władze marynarki, które mogły uprzedzać o takich akcjach nieco wcześniej, nawet jeśli byłoby to tylko prewencyjne działanie, a sam ogon właściwie okazałby się zbędny, choć z drugiej strony za coś Imperium jednak im płaci.
Tom dotarł w końcu przed hotel, który jak na tą klasę przystało nie wywoływał, żadnych emocji, ani odrazy, ani tym bardziej zachwytu. Niedaleko frontowego wejścia ujrzał mężczyznę, który palił papierosa i rozpoznał w nim informatora.
- Jest w środku ? - zapytał gdy podszedł
- Tak, tutaj masz zdjęcie i numer pokoju - odpowiedział mężczyzna wręczając datapad - zameldował się pod własnym nazwiskiem. Hotel ma tylko dwa wyjścia, frontowe i tylne, jednak wychodzi ono na ślepą ulicę, która zakręca i kończy się przy głównej od frontu budynku.
- Dziękuje - rzekł Bennet i dyskretnie wręczył informatorowi kopertę - jeśli to wszystko to do zobaczenia.
- Całą przyjemność po mojej stronie - odpowiedział i obracając się na pięcie ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
Bennetowi pozostawało tylko czekać na kolejny ruch Marsalisa...