Minęło wiele czasu, odkąd pewien droid ostatni raz miał okazję stąpać po korytarzach Świątyni Jedi na Crouscant, której był jednym ze swego rodzaju znaków charakterystycznych.
Bardzo wiele czasu - który przeczekał zahibernowany w ciemnej komnacie pod świątynnymi hangarami, czekając w mroku na "właściwą chwilę".
Harvos, robot o którym mowa, zaczął się bowiem dawno temu powoli psuć. Być może rozpoczęło się to już wcześniej niż rok temu. On, wielki i ciężki, niezłomny przeciwnik, z którego stalowych rąk zginęło wiele Sithów, mógł po setkach lat upaść nie z powodu mocy wroga, a wrażliwości tej jego części, której zawdzięcza swoją niezwykłość.
Jego nadzwyczajny, cyfrowy umysł, pozbawiony tłumików osobowości, ba - zaprojektowany przecież, by chłonął doświadczenie, emocje i rozwijał swoje myśli bez ograniczeń, był jakby znakiem potwierdzającym powiedzenie, że nieznane są ścieżki Mocy. Wykształcona przez wieki, najprawdziwsza osobowość znalazła swoje miejsce u boku Jedi, nieresetowana nigdy pamięć była skarbnicą doświadczeń wielu wojen i starć, które teraz było bezcenne. Niestety, to niepojęte, cyfrowe jestestwo, było po setkach lat tak złożone i skomplikowane, że uwrażliwiało je to na błędy, które mogły być katastroficzne w skutkach.
I taki błąd wkradł się dawno temu podczas wykonywania kopii zapasowej pamięci przed jakąś kolejną, niebezpieczną misją. Mały, zerojedynkowy robaczek, malutkie nadpęknięcie w kolosalnej sieci wirtualnych neuronów. Lecz z biegiem czasu i napływem nowych danych, pęknięcie to powiększało się pod ich ciężarem, a robak zmienił w wirusa, a później - w istnego komputerowego raka.
Błąd ten ujawnił się dopiero wtedy, gdy był już na tyle głęboki, by mógł zostać zauważony przez Harvosa podczas rutynowych funkcji. Rozrastał się w zastraszającym tempie i w przeciągu kilku dni mgławica informacji w wirtualnym umyśle droida, razem z jego unikatową osobowością i całą gamą innych cudów, zmieniła by się w chaos i nicość. I nie, nie dało się tego po prostu zniwelować ładując częste przecież kopie zapasowe pamięci robota - one również były zainfekowane. Aby zapobiec destrukcji jego umysłu, w którym już wkrótce miała powstać istna czarna dziura, Harvos musiał zostać zamknięty w specjalnej komorze i poddany hibernacji. Miał tam czekać, aż sprowadzony zostanie specjalny, malutki element - cud podzespołowej techniki - który cofnąłby "infekcję" i zlikwidował cyfrowego raka. Niestety, odnalezienie i dowiezienie tego elementu wymagało poszukiwań w bardzo odległych systemach - przy założeniu, że by się znalazł. Na domiar złego, dwaj mechanicy, odpowiedzialni za owe kopie pamięci przy których doszło do powstania błędu, gdzieś znikli.
I tak, Harvos czekał zamknięty w podziemiach Świątyni Jedi na ten "właściwy dzień". Nie wiedział, ile czasu mija, co dzieje się ponad nim, czy jest jakiś przeciwnik, do walki z którym był koniecznie potrzebny. Bo i skąd miał to wiedzieć, skoro był zahibernowany?
I oto nadszedł ten właściwy dzień.
- Ostrożnie z tym... kilka miesięcy zajęło same szukanie tego ustrojstwa - mruczał jakiś mechanik, kierując młodego pilota, który na usługach Świątyni dostarczył ten tajemniczy element z odległego systemu. W ciasnej salce pod hangarami był jeszcze jeden programista, przygotowujący "trumnę" Harvosa.
Około trzydziestu minut trwało samo przygotowywanie sekwencji, która miała pozwolić na rozruch sprowadzonego mikroprocesora przy wprowadzeniu go do obwodów nerwowych droida. Kolejne kilka minut upłynęło na instalowaniu wszystkich sterowników, ustawianiu konfiguracji i innych operacjach. Jednak to, czy cały "zabieg" się powiedzie, miało się rozstrzygnąć dopiero, gdy po miesiącach hibernacji robot zostanie włączony - co da odpowiedź, czy naprawa zostanie odrzucona, a może nawet tylko przyspieszy rozszerzanie się błędu-raka i zniszczy jestestwo droida.
_ _ _0,01%
_tryb awaryjny / rozpoczęcie rozruchu
1%_______________________________ 40%
Błękitne "oczy" nienajprzyjaźniejszej "twarzy" Harvosa zapłonęły nagle głębokim światłem, rozbijając ciemność pomieszczenia.
Bardzo wiele czasu - który przeczekał zahibernowany w ciemnej komnacie pod świątynnymi hangarami, czekając w mroku na "właściwą chwilę".
Harvos, robot o którym mowa, zaczął się bowiem dawno temu powoli psuć. Być może rozpoczęło się to już wcześniej niż rok temu. On, wielki i ciężki, niezłomny przeciwnik, z którego stalowych rąk zginęło wiele Sithów, mógł po setkach lat upaść nie z powodu mocy wroga, a wrażliwości tej jego części, której zawdzięcza swoją niezwykłość.
Jego nadzwyczajny, cyfrowy umysł, pozbawiony tłumików osobowości, ba - zaprojektowany przecież, by chłonął doświadczenie, emocje i rozwijał swoje myśli bez ograniczeń, był jakby znakiem potwierdzającym powiedzenie, że nieznane są ścieżki Mocy. Wykształcona przez wieki, najprawdziwsza osobowość znalazła swoje miejsce u boku Jedi, nieresetowana nigdy pamięć była skarbnicą doświadczeń wielu wojen i starć, które teraz było bezcenne. Niestety, to niepojęte, cyfrowe jestestwo, było po setkach lat tak złożone i skomplikowane, że uwrażliwiało je to na błędy, które mogły być katastroficzne w skutkach.
I taki błąd wkradł się dawno temu podczas wykonywania kopii zapasowej pamięci przed jakąś kolejną, niebezpieczną misją. Mały, zerojedynkowy robaczek, malutkie nadpęknięcie w kolosalnej sieci wirtualnych neuronów. Lecz z biegiem czasu i napływem nowych danych, pęknięcie to powiększało się pod ich ciężarem, a robak zmienił w wirusa, a później - w istnego komputerowego raka.
Błąd ten ujawnił się dopiero wtedy, gdy był już na tyle głęboki, by mógł zostać zauważony przez Harvosa podczas rutynowych funkcji. Rozrastał się w zastraszającym tempie i w przeciągu kilku dni mgławica informacji w wirtualnym umyśle droida, razem z jego unikatową osobowością i całą gamą innych cudów, zmieniła by się w chaos i nicość. I nie, nie dało się tego po prostu zniwelować ładując częste przecież kopie zapasowe pamięci robota - one również były zainfekowane. Aby zapobiec destrukcji jego umysłu, w którym już wkrótce miała powstać istna czarna dziura, Harvos musiał zostać zamknięty w specjalnej komorze i poddany hibernacji. Miał tam czekać, aż sprowadzony zostanie specjalny, malutki element - cud podzespołowej techniki - który cofnąłby "infekcję" i zlikwidował cyfrowego raka. Niestety, odnalezienie i dowiezienie tego elementu wymagało poszukiwań w bardzo odległych systemach - przy założeniu, że by się znalazł. Na domiar złego, dwaj mechanicy, odpowiedzialni za owe kopie pamięci przy których doszło do powstania błędu, gdzieś znikli.
I tak, Harvos czekał zamknięty w podziemiach Świątyni Jedi na ten "właściwy dzień". Nie wiedział, ile czasu mija, co dzieje się ponad nim, czy jest jakiś przeciwnik, do walki z którym był koniecznie potrzebny. Bo i skąd miał to wiedzieć, skoro był zahibernowany?
I oto nadszedł ten właściwy dzień.
- Ostrożnie z tym... kilka miesięcy zajęło same szukanie tego ustrojstwa - mruczał jakiś mechanik, kierując młodego pilota, który na usługach Świątyni dostarczył ten tajemniczy element z odległego systemu. W ciasnej salce pod hangarami był jeszcze jeden programista, przygotowujący "trumnę" Harvosa.
Około trzydziestu minut trwało samo przygotowywanie sekwencji, która miała pozwolić na rozruch sprowadzonego mikroprocesora przy wprowadzeniu go do obwodów nerwowych droida. Kolejne kilka minut upłynęło na instalowaniu wszystkich sterowników, ustawianiu konfiguracji i innych operacjach. Jednak to, czy cały "zabieg" się powiedzie, miało się rozstrzygnąć dopiero, gdy po miesiącach hibernacji robot zostanie włączony - co da odpowiedź, czy naprawa zostanie odrzucona, a może nawet tylko przyspieszy rozszerzanie się błędu-raka i zniszczy jestestwo droida.
_ _ _0,01%
_tryb awaryjny / rozpoczęcie rozruchu
1%_______________________________ 40%
Błękitne "oczy" nienajprzyjaźniejszej "twarzy" Harvosa zapłonęły nagle głębokim światłem, rozbijając ciemność pomieszczenia.