Togruta leżał na piachu, powoli się podnosząc. Podniósł swój miecz lig i spojrzał w kierunku, w którym, jak miał nadzieję, miała się nawiązać walka Acklaya z Rancorem - akurat trafił na moment, kiedy Kel Dor zatrzymywał szarżę Acklaya, a teraz darł się o pomoc! "Tępy debil!" pomyślał z rozgoryczeniem Togruta i powolnym krokiem zaczął się zbliżać do Acklaya, jednak zauważywszy zaczynającego już szaleć Rancora, rzucił się biegiem.
Bestia zareagowała za późno. Togruta zawirował, ostrze błysnęło - a śledząc jego tor, bryznęła krew z przeciętej tylniej kończyny. Rewixt nie zatrzymał się i znowu okręcając się wokół swej osi przeciął drugą kończynę - oba cięcia trafiły akurat w miejsca nieosłonięte pancerzem. Togruta, teraz biegnąc w stronę rancora, wrzasnął do murzyna:
-Wykończ to skurwysyństwo! - póki co, nie wiedział jak rozprawić się z rancorem. Potrzebował planu.
Zauważywszy rozstawienie gladiatorów przy ścianach, od razu nadeszła mu pewna myśl - strasznie ryzykowna, z niewielką szansą na udane zakończenie. Ale, trzeba było spróbować.
Rewixt zamaszystym cięciem ledwo co zadrasnął twardą skórę Rancora - ale to wystarczyło, by bestia momentalnie zwróciła łeb w stronę wycofującego się małego osobnika. Potężny ryk wściekłości rozległ się akurat w momencie, kiedy Togruta cisnął mieczem. Gdyby rancor się nie nachylił, plan Togruty spaliłby na panewce. Miecz leciał dziwnym łukiem, niczym oszczep, trafiając w nozdrze potwora.
To starczyło, by Rewixt zaczął biec jak opętany wzdłuż ścian areny, a parę sekund później, rancor postanowił chyba, że się odegra za ten ból.
Togruta dobrze zakładał że gladiatorzy, przerażeni, odejdą od ścian ku środkowi, nawet nie myśląc o tym, by walczyć między sobą. Perspektywa spotkania z rozszalałym rancorem nikomu się nie uśmiechała.
Spędziwszy niczym pasterz owce gladiatorów na środek areny, Rewixt odbił się od ściany i wpadł w sam środek grupy. Nikt nie zdążył zareagować, kiedy rancor wpadł tam za nim, taranując wszystko na swej drodze, byle tylko dopaść to małe, głupie stworzenie które przysporzyło mu tyle bólu.
Nie wydawało się to możliwe, ale rancor jeszcze bardziej się wściekł, kiedy stracił Togrutę z oczu. Zaczął machać łapami naokoło, przecinając ostrymi pazurami ciała i miażdżąc kości. W międzyczasie, ze zdobycznymi dwoma krótkimi mieczami, Rewixt stał tuż za nim, przygotowując się do samobójczej akcji. Kiedy tylko bestia podniosła swe ciało do pionu, Togruta, niczym drapieżnik, skoczył, wbijając w ciało bestii jeden miecz. Za nim podążył zaraz drugi, wbijając się znacznie wyżej. Adrenalina w żyłach Rewixta pompowała jak jeszcze nigdy, nadając mu czysto nadnaturalnego refleksu i szybkości.
Mimo iż wydawało się Togrucie, że jego wspinaczka trwała co najmniej wieczność - nie upłynęło nawet dziesięć sekund, kiedy dostał się do łba potwora. Wbił jeden miecz akurat między kręgi szyjne, powodując że Rancor zaczął się miotać jak oszalały, próbując zrzucić z siebie to dziwne coś, co sprawia mu właśnie niewyobrażalny ból.
Kiedy tylko się zatrzymał, czas wyraźnie zwolnił. Togruta oparł się o jego łeb, wyszarpnął miecz spomiędzy kręgów szyjnych i ryknął - niczym rasowy drapieżnik, z satysfakcją, z żądzą krwi w głosie.
Oba ostrza opadały, wbijając się z chrzęstem w oba ślepia rancora raz po raz. Tłum był cicho, jak nigdy - wydawało się nawet, że nikt nie oddycha. Rancor zamarł z łapami wzniesionymi do góry, a Togruta dalej, coraz głębiej wbijał miecz, oblizując wargi, rozkoszując się smakiem krwi tak wielkiej bestii, która padła pod jego naporem. W końcu, jeden z mieczy ugrzązł, a Togruta popełnił błąd, próbując go wyciągnąć.
Nawet nie zauważył, że wyprostowany rancor zaczyna spadać w tył. Kiedy w końcu odwrócił głowę w tył, zauważył, jak blisko jest ziemi - ale było za późno. Puścił miecz, próbując się odbić, ale to nie wyszło. Upadający rancor zatrząsł ziemią, przygniatając lewe ramię wrzeszczącego z bólu Rewixta pod sobą. Miał szczęście, wielkie szczęście - kiedy on zajmował się rancorem, ostatni Acklay już zaczynał stygnąć. W końcu, zauważył kogoś pochylającego się nad nim - twarz wydawała mu się znajoma. Należała do osobnika, który wraz z towarzyszem próbowali podnieść rancora by uwolnić Togrutę, który nie miał już sił by krzyczeć. Kiedy tylko napór na jego rękę zelżał, od razu wystrzeliła spod niego. Togruta przycisnął ją do siebie, czując że jest w parunastu miejscach złamana.
Słyszał jakieś niewyraźne głosy, aż w końcu ujrzał niewyraźny zarys czarnej twarzy tuż nad sobą. Widział, że osobnik który się nad nim nachylał miał za pas zatknięty sztylet, zwyczajny, prosty sztylet. Skinął głową, by nachylił się, udawał że chce coś powiedzieć, kiedy jego ręka wędrowała po ostrze. W końcu, niewyraźnie, szepnął murzynowi do ucha:
-Pozdrów, kurwa, diabła - po czym, ciałem murzyna, który uratował go spod ucisku rancora, targnął konwulsyjny wstrząs. Sztylet wbił się w splot słoneczny.
Wszystko przed jego oczyma zaczęło się rozmywać, znał to uczucie - uczucie nadchodzącego omdlenia. I kolejny raz, dobrze przewidział.
Stracił przytomność.