Ekipa ratunkowa
Wyjątkowe przemyślne działania mimo presji i dynamizmu sytuacyjnego pozwoliły się uchować w zdrowiu przed mało zmyślnymi, ale skutecznymi pułapkami - ktokolwiek był ich twórcą. Spike i Nataye zawisły nad wilczym dołem, który teraz ukazał się grupie w pełnej okazałości eliptycznego kształtu i miał dużo większą średnicę niż można było początkowo zakładać. Cienka warstwa fałszywego gruntu zapadła się w sobie, ukazując głęboki na siedem metrów dół z wystającymi, solidnymi, choć cienkimi palami, których ostrzeniu ktoś musiał poświęcić sporo czasu. Adeptka Jedi udowodniła, iż nawet pobieżne szkolenie świątynne może się przydać w każdej sytuacji i sobie znanym sposobem pomogła łowczyni nagród wylądować bezpiecznie poza miejscem zagrożenia. Podziękowała przy tym Rattatakance ze szczerym oddaniem.
Choć Fenn spisał się wcale nie gorzej, szczęście mu mniej dopisało, a jeszcze mniej jego partnerowi. Lasim, nieprzyzwyczajony do podobnych sytuacji i jako cywil mający mniej odporne nerwy, zamiast zachować spokój zaczął się szarpać w panice, z trudem chwytając się śliskich elementów pancerza Mando. W końcu się doigrał i gałąź na której byli uczepieni odmówiła dalszej współpracy cichym trzaskiem. Obaj mężczyźni runęli w dół, przy czym konsekwencje rozłożyły się współmiernie do winy - matka natura na Dathomirze była sprawiedliwa. Mereel wylądował na miękkiej ściółce pomiędzy dwoma z gęsto rozłożonych pali, przed przebiciem barku uchronił go beskar'gam, na którym został jedynie ledwo widoczny ślad w postaci rysy. W efekcie Mando jedynie się odbił od śmiercionośnego drewna i skończył nawet bez potłuczeń. Lasim nie miał ani zbroi, ani tyle szczęścia. Jeden szpikulec przebił mu udo, drugi klatkę piersiową. Cienkie tyki ponadto nie utrzymały jego ciężaru, połamały się i rzuciły go w zakrwawionego w błoto oraz przegniłe liście. Mężczyzna chciał coś jeszcze powiedzieć, być może zebrał się na wygłoszenie mądrości, którą zdobył w obliczu śmierci, a może po prostu pragnął poprosić o pomoc, na którą i tak nie miał szansy. Skonał w kilka sekund, charcząc i jęcząc jak zarzynana Bantha. Nataye odwróciła wzrok.
Jeśli zdecydujecie się na powrót, możecie kończyć posty już przy statku. Jeśli dalej szukacie Jarroda, pchamy akcję w klasycznym trybie.*
Czarny duet i pechowcy
Ia kilkukrotnie się zatrzymywała i próbowała sobie przypomnieć szlak, widać nawet rodowitym mieszkańcom poruszanie się w gęstwinie tej dzikiej planety nie przychodziło łatwo. Klan Śpiącego Wzgórza był usytuowany, wbrew nazwie, wcale nie na wzgórzu, ale pod nim. Dla osoby trzeciej miejsce zamieszkania wiedźm było nie do odróżnienia od dziczy, dopiero punkty orientacyjne wskazywane przez dziewczynkę pozwalały Anie i Zackowi dostrzec ślady ingerencji inteligentnych istot. Wskazanym przez dziecko sposobem dotarcia do wioski, która w ogóle wioski nie przypominała, ze względu na sprytne połączenie chat z wiekowymi pniakami, było przejście wąskim tunelem zaczynającym się w czymś na formę króliczej nory. Zack musiał się początkowo schylić by nie uderzyć głową o sklepienie. Zapewne istniały również inne drogi, prostsze, jednak Ia była ostrożna i raczej nie paliła się do pokazania obcym tych łatwiej dostępnych. U celu dziewczę zaświergotało jak ptaki na Naboo o poranku. Ani Ana, ani Zack nie widzieli jeszcze członkiń klanu, nikt nie śpieszył się na powitanie. Pozostało czekać przed naturalnie uformowaną bramą w równie naturalnym ostrokole z kolczastych żywopłotów.
Jarrod i Namtih zostali potraktowani łagodnie, przynajmniej według obyczajów Klanu Śpiącego Wzgórza. Dostali raptem po kilka dyscyplinarnych kuksańców, ręce im skrępowano sznurem grubym jak paluchy Huttów i zaprowadzono w nieznane ze śmierdzącymi, futrzanymi workami na głowach w celu zasłonięcia wzroku. Holoprojektor Jarroda chwilowo był nieaktywny, widać Zeltronka wolała nie pokazywać się wiedźmom i to pomimo faktu, że fizycznie nic jej nie groziło. Futrzane maski zdjęto mężczyznom dopiero, jak mogli się domyśleć, u kresu tego... dokądkolwiek zmierzali. I wtedy to mogli spostrzec, oprócz mniej więcej już znanych oprawczyń, trzy nowe sylwetki. Kobietę o skrzących oczach, mężczyznę, który dla odmiany miał spojrzenie matowe i dziewczynkę, której oczy były mniej interesujące niż iglaste zęby, wyraźnie przyzwyczajone do dobierania się do kostnego szpiku.
Ia zaczęła machać rękami, mówić głośno (w trudnym do określenia języku) i wskazywać dwójkę, przywódczyni patrolu wiedźm zaś machała rękami jeszcze energiczniej i wytykała palcem swoich jeńcow. Co między sobą ustaliły - nie dała rady stwierdzić żadna ze stron obserwatorów. Dopiero po chwili sytuacja stała się klarowniejsza - Klan Śpiącego Wzgórza skierował włócznie także w Zacka, a Ia chwyciła Czarną za rękę i odciągnęła na bok.
- Blisko samców źle, ty będziesz mogła otwierać usta. Oni pójdą pod posąg, najlepiej ich zostawić.
Czym był posąg dało się domyślić po przekroczeniu wejścia osady, bowiem centralną część łąki zajmowała zarośnięta mchem i pokryta rdzą w różnych kolorach figura z bliżej nieznanego tworzywa, przedstawiająca gada zwróconego pyskiem w stronę majaczącego na widoku wzgórza, od którego to właśnie zapewne klan brał nazwę.
Przy posągu widać było łańcuchy zakończone solidnymi kajdanami i to właśnie do nich kierowano (teraz już trzech) jeńców. Z chat powychodziły ostrożnie zaciekawione kobiety, wszystkie do siebie podobne przez pofarbowaną na przygasłą biel skórę.
Macie czas na ewentualne dialogi między sobą, Ana jest trzymana w pewnej odległości od reszty i ma szanse zwrócić się jedynie do Ii lub wiedźm. Zack zaś został poproszony grzecznie o oddanie broni i wystawienie rąk w celu skrępowania.*
Łowcy potworów
Rancor był niezmordowany jak... Rancor. Ganiał za ofiarą w morderczym tempie i tylko pomysłowość oraz doświadczenie w unikaniu kłopotów pozwoliły Rushiemu wyjść z tego cało. Ucieczka na polanę była dobrym konceptem, dala więcej pola manewru zwinnemu szulerowi, zaś zdezorientowała drapieżnika. W przeciwieństwie do posyłania w bestię blasterowych boltów, które tylko drażniły młodego Rancora, nie będąc w stanie go ani poważnie zranić, ani nawet dotkliwie przypiec twardego pancerza. Pursuer posłał serię pocisków większej mocy, podrywając spore kawałki ziemi, ale chybiając celu. Statek był źle ustawiony i nie mógł skorzystać z dostępnego uzbrojenia, by skutecznie wymierzyć w cel naziemny. Wreszcie przypadkowy ładunek jonowy trzasnął potwora i posłał go do krainy snów, skwierczącego i święcącego się od niebieskich wyładowań na całym brunatnym ciele.
- Schwytaliśmy Rancora! - Tau wyszedł ze statku z jak zawsze otwartymi szeroko oczyma. Tym razem jednak dziwił się naprawdę, bo unosił powieki jeszcze wyżej. - Teraz musimy zatargać go na statek. Masz jakiś pomysł?
Mimo entuzjazmu stoczniowca, spalona kupa mięsa i zębów nie wyglądała na żywą.