Content

Archiwum

[Vortex] Zakazana muzyka

W tym miejscu znajdują się wszystkie zakończone questy, których akcja toczyła się w miejscach nie mających swoich osobnych, specjalnych działów.

[Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Mistrz Gry » 29 Paź 2011, o 23:12

Zakazana muzyka

Status: aktywne
Nagroda:
Anonimowy zleceniodawca: 15 000 kredytów.

Wymagania: Własny statek oraz umiejętności oratorskie powiązane z wyczuciem sytuacji.

Lokalizacja:
Vortex

Opis: W jednym z Dwudziestu Cudów Galaktyki, w Katedrze Wiatrów, nadal rozbrzmiewają niezwykłe koncerty. Pomimo zburzenia tej pięknej świątyni muzyki w 11 ABY, Vorsowie odbudowali ją, by móc ponownie wydobywać cudowne dźwięki. Tylko wybrańcom innych ras dane jest usłyszeć koncert odbywający się raz do roku. Zleceniodawca, będąc fanatykiem starożytne muzyki żąda tego, co jest absolutnie zakazane na planecie Vortex – rejestracji tegoż właśnie koncertu.

Inne informacje: Wymagane są osoby, które potrafią przekonać do siebie skrzydlaty lud Vorsów, który jest dumny ze swoje dziedzictwa. Posiadanie i używanie broni, zastraszanie i wszelakie rozwiązania siłowe będą absolutnie nieefektywne.


***


Alanis Orton przybywa z: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Piękne, romantyczne pejzaże; poważane w całej galaktyce Wietrzne Koncerty; raczej bezowocny, acz uporczywy proces odkrywania tajemnic skrzydlatej rasy Vorsów, zamieszkującej podziemia planety; kosztujący ponad trzysta istnień i pierwszą Katedrę Wiatrów drobny wypadek sabotowanego myśliwca admirała Ackbara - to tylko część najpopularniejszych w mediach tematów powiązanych z Vortexem, przyciągających zawsze przed ekrany rzesze miłośników niezwykłej planety. O tamtejszej pogodzie wspomina się już nieco rzadziej, bowiem każda jej prognoza wyglądałaby mniej więcej tak: "wiatr będzie wiał z prędkością dwustu kilometrów na godzinę, przewidywane są liczne burze, umrzesz". Takie warunki częściej odstraszają niż nakłaniają do wizyty, ale gorącego zapału miłośników ekskluzywnej twórczości Vorsów nawet tak pokaźna niedogodność nie ostudzała. Co roku tłumnie przybywali więc na osławiony Koncert, lecz czasem towarzyszyły im również osoby o zgoła innych pobudkach...
Alanis, na przykład, więcej łączyło z tą drugą, podejrzaną grupą. Ale pomimo jej niecnych zamiarów, planeta łaskawie postanowiła również i jej zagwarantować odrobinę rozrywki. Jej źródłem była, mówiąc bez żadnej przesady, najczarniejsza, najbardziej porywista i najrozleglejsza burza, jaką pani przemytnik w swoim życiu widziała. Pojawiła się ona dosłownie znikąd, zaskakując nawet chyba samą siebie. Chmurzyska zdawały się zasłaniać cały nieboskłon, roztaczając wszędzie całun nieprzeniknionej ciemności, przerywanej okazyjnie rozgałęziającymi się błyskawicami. Oczywiście trasa, którą podążał statek Ortonówny, przebiegała mniej więcej przez epicentrum tej istnej klęski żywiołowej. Szalone strumienie powietrza co chwila zbijały maszynę z kursu, pioruny niemal ocierały się o metalową powierzchnię, a kontrolki wewnątrz błyskały niepokojącą każdego pilota jaskrawą czerwienią, rozpaczliwie błagając o pomoc. O kaskadach deszczowych kropel wspomnieć można tylko z grzeczności, bo stanowiły one wyłącznie drobny, niezauważalny niemal dodatek do reszty nieszczęść - swoistą wisienkę na targanym wyładowaniami elektrycznymi torcie.
Alanis mogła tylko mieć nadzieję... w zasadzie, nadzieja w tym momencie mogła ją opuścić. I nikt by jej za to nie winił, może prócz niej samej.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Alanis Orton » 31 Paź 2011, o 02:16

Lekki frachtowiec dogorywał w powietrzu, opadając z wysokości tysiąca pięciuset stóp dzielących go od powierzchni planety. Przybliżająca się, pusta kraina przypominającą księżycowy krajobraz zlewała się z promienistą siatką pęknięć i nierównymi dziurami w rozbitej pleksiglasowej osłonie dziobu. Alanis była wyczerpana, a na dodatek dokuczał jej tępy ból na dnie prawego oka. Za dużo zarwanych nocy, za dużo smutków i niepotrzebnych komplikacji, a poza tym robiła się coraz starsza. Zbyt stara, by dać się podejść dziecko, a następnie lekkomyślnie ryzykować latanie w chyba najgorszej przestrzeni lotniczej we wszechświecie. Bo prawdę mówiąć, to takiej burzy panna Orton jeszcze nigdy nie widziała. Wicher wzmagał się i dął teraz z siłą huraganu, jego wybuchy brzmiały jak salwy wielkich armat nad oceanem, zaś pioruny uderzały co chwilę, jeden za drugim, cudem tylko omijając pokiereszowany statek. Deszcz ciął ukośnymi pasmami, które to siekły, to znikały, lecz ogólnie rzecz biorąc - padało potężnie. Czuło się jakąś dziką celowość tej nawałnicy, wściekłą zawziętość w huku wiatru, w brutalnym zgiełku ziemi i nieba. Pani kapitan miała niemiłe wrażenie, iż to wszystko zwraca się przeciw niej, i trwoga zapierała jej oddech.
- Ech Ala, teraz to się wpakowałaś. Dać się tak podejść, w podwójne „kleszcze". Nic gorszego już nie mogłaś... - westchnęła smętnie, przypomniwszy sobie jakim sposobem znalazła się w tej nieciekawej sytuacji. Ale kim oni byli? Jacyś przypadkowi piraci, którzy liczyli na łatwy łup? Czy może raczej wysłani za nią najemnicy Durruka? A w sumie, to co za różnica? Liczyło się tu i teraz. Na pytania znajdzie później odpowiedzi, zwłaszcza że oprawcami już się zajęła. Tu i teraz ma inne problemy na głowie...
Z dwóch pomocniczych silników prawy ryczał na pełnych obrotach, starając się utrzymać frachtowiec w locie, a lewy zatykał się, wył rozdzierająco w krótkich przepływach mocy i znów się zatykał. Siedząca w zdewastowanej kabinie pani pilot zerkała nerwowo, raz po raz, na deskę kontrolną. Niektóre wskaźniki szalały sobie wesoło, większość jednak odmówiła posłuszeństwa i przestała działać, kilka wskazówkek drgało przy samym zerze, a niemalże wszystkie kontrolki świeciły przejmująco czerwonym światłem, jakby wysyłając do przemytniczki rozpaczliwe wołanie o pomoc.
Przygarbiona, ani drgnąc na wietrze wdzierającym się przez rozbitą osłonę z ogromną szybkością, z całych sił napierała na drążek sterowy, starając się utrzymać przód statku jak najniżej, żeby przypadkiem nie stanął dęba i nie runął w dół. Przez ryk wichury słyszała niewyraźne skrzypienie i trzaski rozpadającego się powoli frachtowca. Prowadziła maszynę instynktownie, nie widząc przez iluminatory prawie nic poza rozmazaną, granatową plamą. Cóż, to było wszystko, na co pani kapitan mogła sobie pozwolić.
Pociski, które dosięgły statek nie zniszczyły go co prawda od razu, ale praktycznie uniemożliwiły kontrolę lotu. Dzwignie klap wyważających, służące do niezbędnej przy lądowaniu zmiany kąta nachylenia, wisiały bezużytecznie na splątanych przewodach, sprawiając, że tył "Szczęśliwej Eleny" nieodwracalnie ciążył w dół. Nie działała instalacja hydrauliczna, zaś z droida astromechanicznego pozostał tylko przepalony korpus; głowę stracił jakieś sześćdziesiąt mil temu. Dalej, za tymi mechanicznymi szczątkami, przez długą na ponad osiem i szeroką na cztery stopy dziurę, wybitą przez pierwszy pocisk, wpadało do środka rozpędzone powietrze. Gwałtowny pożar, który rozszalał się w chwilę potem, osmalił ściany kadłuba, ale teraz już nic się nie paliło. Postarał się o to drugi pocisk, który eksplodował w parę sekund później tuż obok lewego silnika. Siła wybuchu na wpół uniosła go z łoża, w którym był osadzony, tworząc w środku przeciąg zdolny ugasić każdy płomień. Ale tył frachtowca nadal się palił. Wciągnięte podwozie blokowało kanał wentylacyjny łączący tylne stanowisko ogniowe ze środkową częścią kadłuba i prąd powietrza tam nie docierał.
Lecąc na wysokości trzystu stóp, statek przeciął linię lasu. Patrząc na te ze wskaźników które działały, przemytniczka obliczyła, że utrzyma się w powietrzu jeszcze przez jakieś dziewięćdziesiąt sekund. Maszyna coraz szybciej traciła wysokość i opadała pod coraz większym kątem.
- Trudno cię utrzymać "Szczęśliwa Eleno", trudno utrzymać. – myślała, dotykając steru jak kochanek pieszczący ukochaną, reagując na każde drgnienie tej rozpędzonej masy metalu, zjednoczonej z mózgiem i mięśniami panny Orton. Vortex... Sprawdziwszy obecne współrzędne, próbowała odtworzyć w pamięci mapę tej okolicy. Przypomniała sobie, że za lasem rozciąga się płaski teren, gdzie mogłaby ewentualnie lądować, ale jednocześnie zdała sobie sprawę, że nie ma szans, żeby tam dolecieć.

- Kich, kich, kich!
Silnik znowu zahuczał. Czy długo jeszcze pociągnie? W dole las. Do potencjalnego miejsca lądowania nie więcej niż trzy kilometry. Jest tam - poza zębatą krawędzią, którą Orton, zda się, już dostrzegała. Z wysokości stu stóp, a może mniejszej, frachtowiec staczał się ku nieuchronnemu przeznaczeniu. Pani pilot zdławiła lewy silnik, pozwalając, żeby przód "Szczęśliwej Eleny" uniósł się nieco w górę. Przed nią ukazały się dwie łąki oddzielone od siebie wąską drogą. Ale o wiele za krótkie, żeby posłużyć za lądowisko. A więc koniec...
Zaledwie przymknęła oczy, mknęły przed nią wyraziście, to znowu ledwo wychylając się z mgły znajome widziadła: Wujek z troską patrzył na Alanis spod swych siwych kudłów; dobrodusznie mrugał swymi „krowimi" rzęsami Mike Flowers; wymyślając komuś, potrząsnął gniewnie swą siwiejącą grzywą J.D. Harkness; w uśmiechu wszystkich swych żołnierskich zmarszczek rozpływał się porucznik Starr; mrugał porozumiewawczo i współczująco malutki, ruchliwy pośrednik Namo... Tyle facjat miłych i przyjaznych patrzyło, uśmiechając się z mroku, budząc wspomnienia, wypełniając tkliwością serce. Ale oto wśród tych twarzy ukazało się i przysłoniło je wszystkie oblicze jedynej osoby, którą pani kapitan kiedykolwiek naprawdę kochała - szczupłe oblicze wyrostka, o oczach dużych i znużonych. Orton ujrzała je tak wyraźnie i jasno, jak gdyby ta różowoskóra osoba stanęła przed nią na jawie — taka, jakiej nigdy nie widziała. Widzenie było tak dalece rzeczywiste, że dziewczyna aż się uniosła na fotelu.
Koniec. A więc jednak ta osoba się nie dowie, co się z Alanis stało, jaką nadludzko ciężką przeszła drogę w ciągu tych kilku tygodni, jak mimo wszystko dopięła swego. Żeby się tak bezmyślnie rozbić teraz, gdy się to wreszcie dokonało? Za późno! Las pędzi i wierzchołki jego w opętanym huraganie zlewają się w jedną nieprzejrzaną zieloną smugę.
- A właśnie, że nie koniec! - syknęła, usiłując w ostatniej chwili, dramatycznym wysiłkiem wziąć sprawy w swoje ręce. Po zetknięciu z ziemią rozdarty kadłub przeorał setki metrów płonąc i rozpadając się pod drodze. Pozostało lądowanie bokiem. Alanis otworzyła przepustnicę prawego silnika, który zawył na pełnym gazie, a nagły zastrzyk mocy targnął statkiem w lewo. W tej samej chwili pani pilot poderwała przód "Szczęśliwej Eleny" i frachtowiec klapnął na łąkę, sunąc z hukiem i trzaskiem. Drzewa po drugiej stronie pola zbliżały się w pędzie. Roztrzaskane płyty pleksiglasu i durastopu wrzynały się w glebę odrzucając do tyłu wielkie grudy ziemi. Z rozdzierającym zgrzytem cały przód łącznie z kabiną pilotów oddzielił się od kadłuba, dwa razy przekoziołkował, zatrzymał się, zachwiał i zastygł w pozycji. Reszta kadłuba sunęła dalej bokiem ryjąc ziemię, aż wpadła między drzewa. Po chwili rozległ się głuchy huk eksplozji. Znajdujący się w odległości stu metrów statek wybuchł posyłając w brunatnie burzowe niebo olbrzymi słup ognia i czarnego dymu. Do stojącego na łące roztrzaskanego wraku kabiny wpadły płonące odłamki. Alanis, przytwierdzona pasami do fotela, trzepnęła się kilka razy po karku tam, gdzie zatlił się jej kołnierzyk kurtki. Potem nacisnęła przycisk zwalniający uprząż, a pochwyciwszy torbę z ważnymi rzeczami, na uginających się nogach wydostała na zewnątrz przez dziurę w przedniej osłonie. Rozbitemu przodowi statku nie zagrażał ogień, ale od płonącego kadłuba buchał nieprawdopodobny żar, którego nie mogła powstrzymać nawet szalejąca nawałnica.
- Żaden... żaden inny pilot na świecie by tak przepięknie nie wyladował... - przeleciało jej przez myśl, po czym starciła przytomność.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Mistrz Gry » 31 Paź 2011, o 22:26

Alanis ocknęła się pod wodą.
A przynajmniej tak jej się wydawało w pierwszej chwili po wybudzeniu. Wszystko, co przed sobą widziała, było dziwnie rozmazane, jakby... lepkie, niewyraźne i zlane w jedną, bezkształtną, różnokolorową masę. Do jej uszu dobiegały wytłumione, mocno zniekształcone dźwięki, co przypominało nieco przysłuchiwanie się chlupnięciom kamyczków wrzucanych do bardzo, ale to bardzo głębokiej i ciemnej jak noc studni.
Oprócz tego, dopiero po kilkudziesięciu sekundach dotarło do niej, jak potwornie bolą ją klatka piersiowa, przedramiona, nogi i ogólnie całe, brutalnie potraktowane przez lądującą twardo "Szczęśliwą Elenę" ciało. Na szczęście wszystkie kończyny wydawały się być na odpowiednich miejscach. Szczególnie głowa, która, choć zaczęła już wracać do normalnego odbierania sygnałów audio-wideo, dawała o sobie znać pulsującym, drażniącym bólem, kojarzącym się mocno z potężną migreną.
- Uff, żyje. Bałem się o jakieś krwotoki wewnętrzne czy inne fanaberie. - rozległ się głęboki, zabarwiony ulgą głos. Potem dało się usłyszeć jazgotliwe skrzypienie, szuranie zapewne kółek po płaskiej powierzchni i finalne ciche stuknięcie, któremu towarzyszyło lekkie drgnięcie odczuwalne dla Ortonówny. - No to... ile palców widzisz?
Zamiast anatomii tajemniczego jegomościa, uwagę pani pilot przykuło otoczenie. Z pewnością znajdowała się w pewnego rodzaju ambulatorium, o sterylnie białych ścianach. Przy przeciwległej ścianie po lewej stronie od łóżka (na którym spoczywała w pozycji półleżącej) umieszczono kilka bladozielonych szafek, gdzie ktoś przezorny upakował różne medykamenty, stymulanty i inne temu podobne atrakcje, którym można się było przyjrzeć przez otwarte drzwiczki. Dalej umiejscowione były szarobure, odrapane drzwi, z okrągłymi, czerwonymi świecidełkami u wszystkich czterech rogów. Naprzeciw owych podwojów, na drugim końcu pomieszczenia, znajdowało się źródło wody, metalowy kosz na zakrwawione odpadki i długi, metalowy blat, na który rzucono niedawno zużyte bandaże, plastry i kilka ostrych, powykrzywianych narzędzi.
- Palce, hej! To bardzo ważne! - ponaglał osobnik.
Nieznajomy niewątpliwie był Twi'lekiem, na dodatek potężnie zbudowanym. Choć siedział właśnie na niezbyt wysokim, mobilnym krzesełku, górował nad otoczeniem, prezentując masywne, granatowej barwy ciało odziane w poplamiony szary podkoszulek i pomarańczowe, szerokie spodnie. Jeden z jego lekku krótszy był mniej więcej o ćwierć długości od drugiego, a liczba zadrapań i szram na samej tylko twarzy Twi'leka sugerowała, że defekt ten spowodował jakiś groźny wypadek, prawdopodobnie prosto z pola bitwy.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Alanis Orton » 18 Kwi 2012, o 22:34

Alanis niespiesznie zaczynała odzyskiwać pełnię świadomości. Towarzyszył jej przy tym potworny ból, rozlewający się żywym ogniem po niemalże całym ciele. Jednakże nie mogła już dłużej pozostawać nieprzytomna, bowiem oto wzywała ją smutna, zimna, nieprzyjemnie okrutna rzeczywistość i wszystko to, co z nią związane. Ból... Jedno słowo, a można go odczuwać na tyle przeróżnych sposobów. Lecz dokładnie w tym momencie, owo subiektywnie przykre wrażenie zmysłowe nie było największym zmartwieniem pani kapitan. Prawdziwe wyzwanie stanowiło zebranie wszystkich kołatających się myśli... Niestety, pomimo ponadludzkich wysiłków, mętlik w głowie nie przeistaczał się w choćby prowizoryczny porządek, więc Alanis postanowiła skupić się na innych czynnościach. Mrużąc oczy obdarzyła pomieszczenie, w którym się znajdowała, lustrującym wręcz spojrzeniem, usiłując przy tym spostrzec możliwie jak najwięcej szczegółów. Pomijając fakt, iż dosłownie wszystko odczuwała jakby w zwolnionym tempie, zdołała pojąć, że to pomieszczenie zdecydowanie musiało służyć jako ambulatorium. Ale zamiast kontemplować wystrój, uwagę panny Orton przykuł siedzący na krześle Twi'lek. Na pierwszy rzut oka wydało się jej, iż może mieć około czterdziestu, może czterdziestu pięciu lat, ale sądząc po samym wyglądzie mógł być starszy albo młodszy, posiadał bowiem interesująco pozbawioną wieku twarz, przyozdobioną za to dość sporą kolekcją blizn. Roztaczał też tę dość twardą, opanowaną aurę mężczyzny, który bywał tu i ówdzie, robił to i owo i przeżył wiele. Co prawda Alanis znała wielu przedstawicieli tej rasy, a z niektórymi przedstawicielkami pozostawała nawet w bardzo dobrych stosunkach, lecz ten granatowy osobnik budził w niej jakiś dziwny niepokój.

Lecz oto jest! Nagłe wyzwolenie słów! Otonówna cały czas wpatrywała się w Twi'leka, ale dopiero teraz dane jej było usłyszeć jego głos. Ogłupiałe zmysły sprawiły, iż rozlegający się dźwięk uderzył do głowy dziewczyny z siłą porównywalną do wystrzału z Gwiazdy Śmierci. Istotnie, rozmyślała, planety mogą się rozpadać na tak doniosłe i rozkazujące wezwanie. Po raz tysiączny usiłowała - na próżno - analizować rodzaj tonów potężnego głosu, który zapanował w pomieszczeniu. Dźwięk wznosił się wyżej i wyżej, wzywał i błagał taką głębią, że zdawał się być przeznaczony dla słuchu umieszczonego gdzieś poza granicami systemu słonecznego. Ale właściwie, to Alanis nie miała pojęcia, o co w sumie chodzi mężczyźnie, więc nadal spoglądała w jego stronę swym pytającym wzrokiem. Tymczasem Twi'lek ponownie otworzył usta, wypowiadając kolejne słowa. Prawdopodobnie po prostu zadawał jakieś banalne proste pytanie – niestety, umysłowi dziewczyny wciąż brakowało przejrzystości. Czas mijał. Dla panny Orton minuty przeciągały się w kwadranse, kwadranse w półgodziny, dźwięk trwał, zmieniał wciąż początkowy impuls głosu, lecz nie przybierał nowego — zniżał się, omdlewał, zamierał tak potężnie, jak wzniósł się w pierwszej chwili swego istnienia. A gdy wreszcie mężczyzna zamilkł, stał się czymś drżącym w świadomości przemytniczki przez długie minuty, nawet gdy już zapanowała cisza.
Fantazje półprzytomnego człowieka.

Jako iż jeszcze nie była w stanie odpowiedzieć Twi'lekowi, Alanis sama sobie zaczęła zadawać pytania. A tych uzbierało się wiele. Tak wiele, że powoli zaczynała odczuwać z tego powodu wyraźny dyskomfort psychiczny. Gdzie jest? Jak się tu znalazła? Kim jest ów Granatowy Ludek? Na doinformowanie się w tych kwestiach przyjdzie czas nieco później. Od tych pytań, na które nie miała jeszcze odpowiedzi, Ortonówna przeszła myślą leniwie do wszystkiego, co zaszło od momentu, gdy jej statek zbliżył się do planety. Uśmiechnęła się smutno na te wspomnienia. Statek. Gdy zaczęło nim trzepotać, dobrze wiedziała, że ma kłopoty - co nie znaczy, że nie miała ich już od jakiegoś czasu. Niepokojące zachowanie się starego silnika, które w nieprzyjemny sposób przywodziło na myśl rzężenie umierającego człowieka, towarzyszyło jej już od ostatniej wycieczki na Coruscant... A ”Szczęśliwa Elena” była kiedyś całkiem dobra. Typowy przykład nagłego boomu na względnie małe stateczki, skonstruowane do przewożenia niewielkiego ładunku i paru pasażerów. Ta, którą po wejściu w atmosferę usiłowała utrzymać w powietrzu, została zbudowana już jakiś czas temu, miała chyba z jedenaście lat. Jedenaście lat przewożenia kontrabandy. Niedostatecznych przeglądów. Nadmiernej eksploatacji. Składano ją do kupy po nie mniej niż trzech katastrofach, a było to tylko to, co oficjalnie znalazło się w dzienniku pokładowym. Bogowie wiedzą, co zostało pominięte.
Zmysły powolutku wracały do normy, więc Alanis zdecydowała się odezwać. Motywowało ja także to, że Twi'lek zadał jej właśnie nowe pytanie. Co prawda, technicznie rzecz biorąc, nie było to pytanie, bardziej coś w rodzaju polecenia. Palce. Oczywiście, że widziała jego palce. Trzy wystawione zakończenia granatowej ręki, zwieńczone paznokciami.
- Trzy palce. - rzuciła dość zdecydowanie, sama nieco zdziwiona tonem własnego głosu. Jednakże po chwili pewność siebie ustąpiła i kolejne słowa wypowiedziała już w swój standardowy, niepewny sposób. - Czy znalazłeś moją torbę? Ocalała z katastrofy?
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Mistrz Gry » 22 Kwi 2012, o 12:23

- Trzy powiadasz - powiedział wielki Twi'lek, wpatrując się w jej oczy. - A teraz?
Gdy znów podała mu właściwą liczbę, wziął małą latarenkę i sprawdził jej oczy. Wszystko najwyraźniej się zgadzało, Alanis reagowała tak, jak powinna. Przechodząc przez kolejne badania, podczas których odzyskała już pełnię sprawności zmysłów i ciała, coraz mocniej utwierdzała się w tym przekonaniu. W końcu Twi'lek zanotował coś w cyfronotesie i zwrócił się do dziewczyny.
- No, masz wyjątkowe szczęście, występują tylko lekkie oznaki szoku powypadkowego. Nie będziesz się mogła przemęczać przez jakiś czas, polecam też nie zapijać się w trupa. - Ostatnią uwagę okrasił krzywym uśmiechem, który nadał jego twarzy jeszcze bardziej zmasakrowanego wyrazu. Szerokim gestem ręki zachęcił Ortonównę, żeby usiadła i wypróbowała swoją sprawność.
- Niestety gorzej się mają sprawy z tym, o co zapytałaś. Mamy tutaj porę zimową, a to oznacza kompletną stagnację w życiu Vorów. Siedzą miesiącami w swoich norach i robią... właściwie nie wiadomo co robią. W każdym razie nie wychodzą na powierzchnię, mało przemieszczają się pomiędzy norami, a do nas nie przychodzą już prawie w ogóle. Jest tylko kilkoro, który pojawiają się w miarę regularnie. Ah, muszę ci przecież powiedzieć, gdzie się znajdujesz. To mała podziemna placówka dla obcych na tej planecie. Służy głównie organizacji ruchu turystów, którzy przylatują usłyszeć koncert. Czasem znajdują się tu prawdziwe tłumy, szczególnie podczas wielkich świąt, ale teraz mamy zimę. Została tylko podstawowa załoga, jacyś badacze i pustelnicy. Ja jestem tutaj głównym medykiem, w zasadzie to jedynym.
Twi'lek opowiadał swoim mocnym, basowym głosem dość miarowo, co pomagało skupić się na jego słowach. Jego sposób wysławiania, podobnie jak wygląd, zdradzał wielkie, życiowe doświadczenie, które ukształtowało jego osobę. Jednocześnie był pełen ciepła i otwartości w stosunku do nowo poznanej kobiety, która siedziała naprzeciwko niego. Niewątpliwie historia jego życia i przygód mogła zapewnić rozrywkę na długie wieczory zimowej pory na Vortex. Alanis miała też wrażenie, że nie byłoby problemem ją z niego wyciągnąć.
- A ty, piękna - kontynuował medyk. - Można powiedzieć, że zostałaś wydarzeniem sezonu. Nie wiem co cię pokusiło, by wlatywać w największą burzę, jaką tu widzieli od kilkunastu lat, ale, co tu dużo mówić, musiałaś mieć pełen statek szczęścia. Nikt by nie wyszedł po ciebie, żeby cię uratować, nawet jeśli jakikolwiek sprzęt wykryłby twoją obecność. A tego nie zrobił żaden. Żyjesz tylko dlatego, że wleciałaś prosto w norę jednego z Vorów, a taki fakt ciężko ominąć. Uratowali cię z ledwością i przynieśli tutaj... jakieś dwa i pół dnia temu. Jeśli więc chciałabyś odzyskać torbę, musiałabyś dostać się do odpowiedniej nory Vora, co i tak samo w sobie jest dość trudne, a następnie wyjść na zewnątrz, gdzie panuje wciąż ta sama burza. Jednym słowem, mogę ci podpowiedzieć, co właśnie myślisz - nie chcesz odzyskiwać tej torby.

Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza Gry
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Alanis Orton » 25 Kwi 2012, o 18:46

- ...nie chcesz odzyskiwać tej torby. - Alanis wzdrygnęła się na dźwięk tych słów i poczuła, jak jej serce lekko przyśpiesza. Cóż, można powiedzieć, że w tym momencie po prostu straciła głowę. Jednakże myliłby się ten, kto uznałby, iż przestała racjonalnie myśleć, czy też nagle wpadła w panikę. Straciła głowę w zdecydowanie bardziej dosłownym znaczeniu. Jeżeli torba rzeczywiście przepadła na dobre, to logicznie podchodząc do problemu - Alanis pożegnać się mogła również z jej zawartością... A na samą myśl o utracie tak cennej rzeczy, pani kapitan zmartwiła się nie na żarty. Tak się bowiem jakoś niefortunnie złożyło, że w wyniku całkowicie niespodziewanego splotu wypadków, poszukiwana była obecnie przez kilku dość nieprzyjemnych osobników. Zaś przekazanie jednemu z nich zawartości tobołku, który przewoziła ze sobą, zapewne załatwiłoby sprawę. Przecież zawsze to lżej i przyjemniej czuć na karku oddech zaledwie dwóch łowców nagród, zamiast trzech. Lecz teraz, gdy przemytniczka utraciła swą główną kartę przetargową, wszystko znów się pokomplikowało, a sama wizja spotkania z wysłanym za nią najemnikiem, lubującym się podobno w powolnym i okrutnie wyszukanym uśmiercaniu swych ofiar, przyprawiła ją o dreszcze.
Opanowawszy w końcu nerwy, wytłumaczyła sobie jakoś, że uległa zbyt bujnej wyobraźni. Zawsze, jak daleko można sięgnąć pamięcią, była lękliwa. Całkiem prawdopodobne, że spowodowane to było przeżyciami z wczesnej młodości, spędzonej na Dantooine. Przeprowadzka na Coruscant również w niczym nie pomogła. Alanis nigdy nie zaznała pokrzepiającej przytulności mieszkań w dobrych dzielnicach miasta, nigdy nie miała bliskich sąsiadów – ani przez klatkę schodową, ani z piętra wyżej czy niżej. Zawsze odczuwała deficyt bliskich osób, brak przyjaciół, kogoś, kto mógłby ją obronić. A gdy w końcu pani kapitan wydawało się, iż spotkała taką osobę, życie w okrutny sposób zweryfikowało jej idylliczne złudzenia. Zaś obecnie, aby odzyskać równowagę, powinna uwzględnić fakt, że planeta Vortex jest znacznie oddalona od Światów Jądra i że jest zima. Któremu łowcy nagród chciałoby się ganiać za nią przez pół Galaktyki i zapędzać się na nieznane drogi. Łowca nagród też człowiek i podobnie jak inni ludzie jest wrażliwy na zimno, łatwo zapada na grypę, a poza tym jego złe zamiary niekoniecznie muszą iść w parze z brzydką pogodą.

- Wydarzenie sezonu. Dobre sobie. - skomentowała w myślach zaszczytny tytuł, który nieoficjalnie nadał jej Twi'lek. Oczywiście łatwo kogoś osądzić, nie znając przy tym wszystkich szczegółów - ale trzeba przyznać, że w sprawie burzy miał nieco racji. Groźnym wrogiem, którego Alanis nie doceniła, okazał się wiatr. Przyzwyczaiwszy się już do cywilizowanych powiewów na bardziej przyjaznych planetach, które zrywają się pośrodku miasta, żeby poczochrać wierzchołki drzew, chyba zapomniała już, jak lata się w takich warunkach. A przecież tyle razu odwiedzała Utapau i prawie zaprzyjaźniła się z występującymi tam podmuchami. Lecz ta burza była inna. Nigdy nie podejrzewała istnienia tak okrutnego żywiołu, jęczącego, grzmiącego i znaczącego pręgami niebo. Rozmyślając dalej, pani kapitan wyobraziła sobie, jak owo niezwykłe zjawisko atmosferyczne wali okiennicami domków Vorów, pluje im do kominków trzaska drzwiami, łomoce w okna i wyjąc, wraca na rozciągające się po horyzont łąki. Widzenie to było na tyle komiczne i pozbawione elementarnych cząstek realizmu, że Alanis nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Lecz niemalże w tej samej chwili poczuła, iż powinna być rozsądna, nie miała zresztą innego wyjścia. Rozsądna... Słowo to od najwcześniejszego dzieciństwa determinowało wszystkie jej poczynania. Godząc się bez cienia buntu na wszystko od samego urodzenia, tak bardzo chciała się zmienić, los jednak nie stworzył jej ani do skandali, ani do rozkoszy, ani do prawdziwego życia; przeznaczeniem Alanis była wyłącznie cicha egzystencja.
Dziś jednak wszystko to należy już do przeszłości i tkwienie w minionym nie ma najmniejszego sensu. Dostatecznie absorbująca jest teraźniejszość, bardziej powinna skupić się na jej problemach. Egzekwowanie tego postanowienia, postanowiła rozpocząć od kontynuowania rozmowy z Twi'lekiem
- Cóż, miło mi Cię poznać i dziękuję... - odezwała się po dłuższym momencie milczenia, zaś na jej twarzy ponownie pojawił się grymas, który tylko najbardziej domyślna z istot rozumnych mogłaby uznać bez cienia wątpliwości za lekki uśmiech.. - ...główny, w zasadzie jedyny medyku. Mam nadzieję, że przynajmniej trafiłam na właściwą planetę. Vortex, prawda?
Mężczyzna nie miał raczej szans odpowiedzieć na to pytanie, bowiem przemytniczka szybko zdobyła się na wypowiedzenie następnych słów.
- Więc... Wiesz może, kiedy ta burza ma zamiar ustąpić? - kończąc to zdanie, pani kapitan zmobilizowała organizm do niesamowitego wysiłku i podjęła próbę stanięcia na własne nogi. Jednak zakończyła się ona fiaskiem, w efekcie czego Ortonówna zachwiała się i o mały włos nie wywinęła orła.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Mistrz Gry » 7 Maj 2012, o 20:55

Słysząc jej uwagi, które cechowały się dość dużym dystansem i poczuciem humoru, medyk uśmiechnął się szeroko. Obserwował ją, gdy próbowała wstać i przez chwilę utrzymywała równowagę. Gdy jednak Alanis straciła pewność płaszczyzn, zagubiwszy swój środek ciężkości, znalazł się tuż przy niej i podtrzymał ją za przedramię. Delikatnie pomógł jej wrócić na miejsce, po czym uważnie przyjrzał się jej jeszcze raz.
- No cóż, Wydarzenie Sezonu chyba jest trochę słabsze, niż mi się wydawało - powiedział z uśmiechem. - Wybacz, ale jak sama widzisz, nie przebywałem zbyt długo w towarzystwie pięknych dam. Raczej wszystko co spotykałem było owłosione, wściekłe i miało fizjonomię rancora-baletnicy. - Mówiąc to, zaczął coś przeglądać w szafce, stojącej obok łóżka. Po chwili wyjął stamtąd strzykawkę i igłę. Napełnił ją płynem z dość dużego pojemnika i podszedł do Ortonówny. - To powinno cię wzmocnić, maleńkie ukłucie, a oszczędzi ci kilku godzin trzymania się ścian.
I rzeczywiście, delikatność, z którą nakłuł jej rękę, zaskoczyła Alanis zupełnie. Nie sądziła, by ten wielki awanturnik - coraz bardziej wydawał się jej byłym awanturnikiem - miał tak wielką sprawność. Nim skończyła ten ciąg myśli, mężczyzna wyjął igłę i chuchnął na miejsce zastrzyku.
- Na szczęście. - Mrugnął do niej okiem, po czym odwrócił się i zaczął porządkować sprzęt. - Co do twoich następnych pytań... Trafiłaś idealnie w miejsce, w idealnie najgorszy czas, jaki tylko mogłaś wybrać. Co prawda, jeśli przeżyłaś lądowanie, akurat to może pomóc ci, sądząc po drugim pytaniu. To najsilniejsza burza sezonu, po niej przyjdzie już koniec zimy i takiej pogody. Mogę cię więc pocieszyć, trwać to będzie już tylko kilkanaście dni, a wtedy możemy zobaczyć z łatwością to, co zostało z twojego statku szczęścia.
W końcu przestał zajmować się laboratorium i odwrócił się znów w stronę Ortonówny.
- A później czeka cię wydarzenie twojego życia, czyli jeden z największych koncertów w roku, oczywiście jeśli tylko na nim zostaniesz. Zresztą, raczej trudno byłoby ci znaleźć coś, co odlatuje z tej dziury przed tym wydarzeniem. Wszyscy raczej zlecą się tutaj i zaczną się wypytywać jak dostać się na najlepsze miejsca. A zdarzyło się akurat tak, że mam dostęp do dwóch z nich - powiedział z zawadiackim uśmiechem, który jednak na jego twarzy nadal prezentował się dość przerażająco. - No, ale dość już o tym, to dopiero za kilka dni. Chcesz się przejść po kompleksie? Dzisiaj nie urwało nikomu żadnych kończyn, - Tutaj przewrócił oczami. - więc mam akurat trochę wolnego czasu i chciałem iść do mesy.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Alanis Orton » 21 Maj 2012, o 13:28

Obdarzywszy Twi'leka dziękującym uśmiechem, panna Orton na powrót usiadła na łóżku. Jak zwykle zresztą, zamiast dobrać sobie zamiar według sił, porwała się z motyką na przysłowiowe słońce. Całe szczęście, iż medyk okazał się posiadaczem niesamowitego refleksu – w innym bowiem razie, bardziej niż siniaki i potłuczenia wynikające z upadku, bolałby ją palący wstyd. Wstyd wynikający z kompromitacji przed nieznajomym, którego zresztą zdążyła już w jakimś stopniu nawet polubić. Przez moment przyglądała się intensywnie i prawie bezczelnie temu tajemniczemu mężczyźnie. Owo badanie spojrzeniem wywołało w niej ciąg refleksji, gdyż Alanis od zawsze była typową myślicielką. Nie chcąc jednakże przeciągać struny, przeniosła swój wzrok na pomieszczenie, w którym się znajdowała. Jako iż sprawność jej zmysłów wróciła wreszcie do ogólnie pojętej normy – lub przynajmniej tak przemytniczce się na chwilę obecną zdawało – więc tym razem była w stanie dostrzec zdecydowanie więcej szczegółów. Ambulatorium było ciasne i niemal puste – przynajmniej w porównaniu z tymi, w których zdążyła już w swojej karierze zagościć. Drogą dedukcji doszła także do tego, iż raczej nie przylegało do żadnej większej instytucji medycznej, obliczonej na załatwianie tuzinów pacjentów dziennie. Prawdopodobnie tak było po prostu taniej. Mniej przestrzeni do ogrzewania, mniejsze zuży­cie energii, oszczędność pieniędzy. Gdy w grę wchodzą kredyty, zawsze jest to podstawowa kwestia. Oprócz szpitalika był jeszcze Twi'lek. Jego osoba najbardziej ciekawiła pannę Orton, choć za nic w świecie by się do tego nie przyznała. Pomijając oczywiście już sam fakt, iż stanowił on interesujący przykład istoty, u której fizjonomia całkowicie nie pasuje do osobowości, Alanis zawsze lubiła poznawać historie innych ludzi. Nawet jeśli przez znaczną część jej życia ograniczało się to jedynie do siedzenia w kantynie i wysłuchiwania przesadzonych opowiastek przemytników, pełnych przechwałek i wypełnionych po brzegi nielimitowaną próżnością. Nie znając jednakowoż, przynajmniej jak na razie, żadnych szczegółów dotyczących jej wybawcy, pani kapitan zaszufladkowała go tymczasowo jako jednego z wie­lu, którzy zbyt późno zdali sobie sprawę, że ich prywatna ścieżka zboczyła z trasy charakteryzującej normalnych ludzi, by zaprowadzić ich w to miejsce.

W momencie gdy oczy Ortonówny spotkały się ze statywem kroplówki, równocześnie wybadała ona palpacyjnie na ramieniu miejsce, gdzie wkłuła się igła. A trzeba wiedzieć, iż przemytniczka wręcz nie znosiła igieł i po części cieszyła się tego, że zabieg ten przeprowadzony został wtedy, gdy jeszcze była w błogim stanie nieświadomości. Panna Orton postawiła się na miejscu medyka i cofnęła w czasie do momentu, gdy słodkie lenistwo przerwało mu pojawienie się w jego gabinecie jakiejś poranionej damulki, która rozbiła przy okazji swój statek. Nie znając szczegółów jej stanu Twi'lek zmuszony był zapewne zastosować terapię przeciwko ogólnemu osłabieniu. Oprócz glukozy i sacharozy kroplówka zawierała szeroki zestaw dobrze tolerowanych antybiotyków, środki modyfikujące sen fazy REM oraz specyfiki przeciwbólowe. Gdy spała, obserwował ją uważnie w poszukiwaniu oznak odrzucenia i poczuł ulgę, gdy żadne się nie pojawiły. Przynajmniej nie była uczulona na nic, co do tej pory wpompował do jej organizmu. Wizja urwała się i Alanis zauważyła, że kroplówka była już pusta. To oznaczało, że jej ciało zrobiło dobry użytek z leczniczego roztworu.
- Rancory-baletnice? Ciekawą faunę tu macie, nie powiem. Jeszcze nie miałam okazji spotkać tego gatunku. - na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który jednak zanikł, gdy pani kapitan dostrzegła w ręce mężczyzny strzykawkę. Wskazała na niewielkich rozmiarów narzędzie, które trzymał w ręku.
- Nie lubię tego typu zabawek. Proszę, ostrożnie. - tym razem w głosie Alanis dało się usłyszeć szczere zaniepokojenie. Nie chodziło wcale o zawartość strzykawki – domyślała się bowiem, jakie właściwości mógł zawierać ów płyn. Carth również stosował niegdyś podobne specyfiki. Lekki cocktail własnej recepty, coś na otwo­rzenie oczu. Adrenalina, trochę wybranych syntetycznych endorfin, no i parę tajemniczych protein. Do smaku. W pięć minut po tym, jak te środki rozejdą się po organizmie, człowiek czuje się znacznie lepiej niż w poprzedniej chwili. Strach, który nawiedził Alanis wynikał z obawy przed igłą, jako taką, i przed samym ukłuciem. Na szczęście niepotrzebnie się martwiła, bowiem Twi'lek obszedł się z nią wyjątkowo delikatnie, za co grzecznie mu zresztą podziękowała.
- Tak, koncert. Wręcz nie mogę się doczekać. - nawet głuchy potrafiłby wyłapać smutek, który zabarwił całkowicie wypowiedziane przez Alanis słowa. W rzeczy samej, zrobiło jej się smutno. Dobrze wiedziała w jakim celu się tu znalazła i wcale była zadowolona z podjętego zlecenia. No cóż, ale jakoś żyć trzeba, a kredyty nie leżą przecież na ulicy, ani nie rosną na żadnym cudownym drzewku szczęścia.
- A co do zwiedzenia kompleksu, to czemu nie. Oczywiście z panem w roli osobistego przewodnika. W innym razie nie idę. - podchwyciła zapodany przez mężczyznę pomysł. Jednakże podobnie jak wcześniej, po chwili uczucie wesołości zostało zastąpione niepokojem. Co jeżeli wśród tych wszystkich gości ukrył się łowca nagród? Co jeśli już tu jest? Przecież nie ma żadnych szans na przeżycie spotkania z najemnikami tego rodzaju. - Bzdura! - przeleciało pani kapitan przez myśl. - Nie jestem takim tchórzem, aby bać się myśli, że się boję. - myśli te nabrały mniej więcej określonych kształtów w głowie Alanis i skłoniły ją do działania. Proces ów nazywamy zastanowieniem się i powzięciem decyzji. W taki właśnie sposób okazujemy się mądrzy i niemądrzy. Tajemnica ludzkiego działania jest nierozstrzygnięta: coś daje impuls naszym mięśniom. Cóż to ma za znaczenie, że przygotowawczym zmianom molekularnym nadamy miano woli? W końcu dziewczyna ześliznęła się z drugiej strony łóżka i stanęła w oczekiwaniu, prawie naga.
- Chce pan, żebym założyła jakieś ubranie, czy mam iść tak, jak stoję?
Nie minęło dużo czasu i opuścili ambulatorium. Mężczyzna bez problemu mógł zauważyć, jak oczy kobiety wędrowały we wszystkich kierunkach, gdy prowadził ją korytarzami i chodnikami. Jak u nerwowego dziecka... albo wysoce rozwiniętego drapieżnika. Nic jej nie umykało. Najcichszy dźwięk natychmiast przykuwał uwagę panny Orton. Ich stopy nie robiły wiele hałasu, gdy stąpali po wytartym metalu. Strój, który dla niej wyszukał, był trochę za mały, nie sprawiała jednak wrażenia, by miało jej przeszkadzać.
- Ma pan może jakieś imię, czy mam nadal posługiwać się tytułem głównego medyka, w zasadzie jedynego? - odezwała się, chcąc przerwać dość niezręczna ciszę.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Mistrz Gry » 23 Maj 2012, o 22:51

Sytuacja wyglądała na na rozpędzającą się na własną rękę. Nie dość, że Alanis musiała wzbudzać zainteresowanie w placówce, jako sprawczyni niedawnego zamieszania i pierwsza nowa osoba w tym sezonie, to jeszcze otrzymała trochę za małe ubranie. To "trochę" decydowało, że wzrok każdego mijanego przez parę towarzyszy mężczyzny i obcego, który upodobał sobie ludzkie samice, nie potrafił nie zatrzymać się na nowoprzybyłej. To mała prawidłowość nie przeszkadzała najwyraźniej towarzyszowi Ortonówny, gdyż Twi'lek cały czas starał się podtrzymywać konwersację.
- Wystarczy Dot - odpowiedział na pytanie o swoją tożsamość. - Bardziej oficjalne tytuły i tak do mnie nie pasują, sama przyznasz.
Po czym z zawadiackim uśmiechem szedł dalej, oprowadzając feralną podróżną po korytarzach kompleksu. Opowiadał jej o większości tego, co mijali, cały czas wplatając jakieś anegdotki i historyjki, które przerywały normalną nudę życia w bazie. Alanis dowiedziała się w kilka chwil wszystkiego o życiu w bazie, o tłumach, które przewalają się przez to miejsce na kilka dni przed każdym koncertem, o niezwykłych masach istot wszelakich, które przylatują na pierwszy koncert lata, a także o długich i spokojnych, wypełnionych cały czas tym samym dniach zimy. Tak samo zresztą wyglądały osoby, które mijali. Byli to głównie naukowcy, jacyś samotnicy, niektórych Dot przedstawiał jako poetów szukających odosobnienia, chorych, szukających spokoju w tym odludnym zakątku świata. Wszyscy oni wydawali się być zupełnym przeciwieństwem przewodnika Ortonówny. Dot wydawał się dopełniać obraz bazy, jako przeciwieństwo i zaprzeczenie jej sensu. Był jak albinos w stadzie czarnych ptaków. Kimś, dzięki któremu można było zobaczyć wszystkie cechy, które bez niego wydawały się naturalne i odpowiednie. Pozostawało pytaniem, co mogło spowodować taki stan rzeczy.
Po jakimś czasie marszu, gdy Alanis zaczęła odczuwać już pierwsze oznaki zmęczenia, stanęli przed szerokimi drzwiami.
- Oto nasza kantyna, główne miejsce spotkań w tej galaktyce samotników - powiedział z uśmiechem Dot, zamaszystym gestem zapraszając kobietę do wejścia. Gdy podeszli do jednego ze stolików, starym i prawie zapomnianym zwyczajem podsunął towarzyszce krzesło i poczekał aż tak wygodnie usiądzie. Po tym klapnął z hukiem na miejsce na przeciwko niej.
- Polecam steki z mięsa Fuuurgatów, niesamowicie dobre i mają długą datę ważności do spożycia. Innymi słowy nadają się do jedzenia nawet teraz, pod koniec sezonu. A jak już zamówimy, może opowiesz mi, po co w ogóle ładowałaś się w ten wiaterek, który na górze przerzuca sobie niszczyciele gwiezdne?
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Alanis Orton » 25 Maj 2012, o 15:14

Przemierzane przez nich korytarze kompleksu były w większości wąskie i ciemne, jedynie niektóre przepełniał niemalże płynny, błękitny blask sączący się ze ścian i sufitu. Zaś jako że Alanis nigdy nie należała do osób szczególnie śmiałych i pewnych siebie, za każdym razem gdy któraś z mijanych osób przyglądała się natarczywie jej nowemu ubranku, pani kapitan rumieniła się coraz to mocniej. Jednakże jakaś niewielka cząstka Alanis cieszyła się z powodu tych spojrzeń. Cieszyła się również z tego, iż w końcu udało jej się wrócić do fryzury, którą można by nazwać standardową. Dziwnie się czuła bez włosów. Niby stanowiły tak nieznaczną, ulotną część ciała - były jedynym elementem wyglądu, który można w każdej chwili zmienić bez większego wysiłku. Ale równocześnie czuła się w jakiś sposób fizycznie umniejszona, jak królowa nagle pozbawiona korony. Ale włosy odrosły. Szkoda, że palec nie odrósł... W końcu jednak pani kapitan przestała zwracać uwagę na przechodniów i skupiła się na słowach Twi’leka, którego opowieści zdawały się nie mieć końca. Nie żeby ta ciągła paplanina miała jej przeszkadzać, co to, to nie. Wręcz przeciwnie, przysłuchiwała się historyjkom mężczyzny ze sporym zainteresowaniem, zwłaszcza wtedy, gdy w suche fakty wplatane były pikantniejsze anegdotki. Uważnie łowiła uchem, ale przy tym nie spuszczała z niego oczu, nieświadoma uporczywości własnego wzroku. Od momentu wyjścia z ambulatorium nie minęło jeszcze zbyt wiele czasu, a panna Orton już miała wrażenie jakby mieszkała w tym miejscu co najmniej od kilku dobrych lat.
- Miło mi Cię poznać, Dot. Ja jestem Alanis, choć to chyba już wiesz. – uśmiechnęła się nieco usprawiedliwiająco. - Moje imię wypisane było z tyłu moich szortów, pewnie zwróciłeś uwagę...
Dot... Alanis z przykrością stwierdziła, iż owo imię chyba nigdy nie obiło jej się o uszy. Imię? A może to raczej nazwisko, czy też inna ksywka? Wyzwanie, jakie rzuciła swemu umysłowi, musiało dotrzeć do najodleglejszych rejonów jakże niezawodnej pamięci panny Orton i rozbudzić dawno uśpione sektory. Dot, Dot, Dot... Pamięć czasem płata figle, robi nieświadome uniki, bywa mimowolnie pokrętna, dlatego przemytniczka zmuszona była oczyścić informacje z gąszczu nieistotnych, mylących szczegółów. Dot... Nic. Koniec. Kropka. Żadnych skojarzeń, ani jednego wspomnienia, brak jakichkolwiek danych.

Wędrówka wreszcie dobiegła końca, a hermetyczne drzwi wsunęły się cicho w ścianę. Alanis, przepuszczona przodem, omiotła spojrzeniem jadalnię, w której od momentu jej wejścia zapanowała absolutna cisza. Dostrzegała wszystko, lecz nie spoglądała nikomu w oczy. Ze względu na nadmiar miejsca obecni wykazywali tendencję do zbijania się w małe grupki. Kilku wolało jeść osobno. Ich samotności nikt nie zakłócał. Po zajęciu miejsca przy stoliku, pani kapitan uśmiechem podziękowała Twi’lekowi za zachowanie godne członka starożytnego zakonu, zwanego dżentelmenami.
- Fuuurgatów? Dobrzy bogowie, a cóż to takiego? Nieładnie, panie doktorze Dot, chce mnie pan otruć? – Ortonówny, przynajmniej jak na razie, nie opuszczał dobry humor. - Ale nie będę się kłócić z lekarzem. Jak stek, to stek.
Chwilę trwało, zanim przed Alanis pojawiło się zamówione danie, a gdy wreszcie kelner spełnił swą powinność, kobieta z iście archeologicznym zacięciem zaczęła widelcem rozkładać danie na czynniki pierwsze. Po takiej ilości snu była straszliwie wygłodzona, ale nie do tego stopnia, by darować sobie w myślach typowy dla niej komentarz kulinarny. - Co to ma być? Najnormalniej w świecie nie wiedziała jak się za to zabrać. Wreszcie zaatakowała stek nożem, jednakże tę czynność przerwało pytanie mężczyzny.
- Wiesz, gdybym wiedziała, że tu tak wieje, to bym zapięła pasy bezpieczeństwa. A tak na serio, wszystko przez awarię, która nastąpiła jeszcze przez wejściem w atmosferę tej pięknej planety. Silnik odmówił posłuszeństwa, kadłub się rozszczelnił, ogólnie same nieszczęścia. Moje lądowanie przypominało więc bardziej regularne rozbijanie się, niż lądowanie, jako takie. Wina statku. Stary rupieć już z niego był. I jeszcze Ci przeklęci piraci, by się może lepiej wzięli do jakiejś uczciwej roboty. Nudzi się taki, jeden z drugim, a później... – kobieta cały czas mówiła prawdę. Oczywiście jeśli spojrzeć na to z pewnego punktu widzenia. Opowiadając Twi’lekowi o szczegółach swego niezbyt udanego przelotu, jednocześnie uważnie przyglądała się rozmówcy, poczynając od jego długiej, wąskiej, arystokratycznej, ale ozdobionej sporą ilością blizn twarzy i umięśnionych ramion, a kończąc na popuszczonych luzem lekku. Wzrok dziewczyny na dłużej zatrzymał się zwłaszcza na jednym z głowoogonów – ciekawiło ją, w jaki sposób utracił on swą naturalną długość. Lecz nie ma co się oszukiwać, ogólny wygląd mężczyzny po prostu dziwił Alanis i wzbudzał swoisty niepokój. Coś tajemniczego wiązało się z osobą tego medyka – pomyślała przemytniczka, nie przestając wpatrywać się w jego oczy o nieokreślonej, podpadającej pod żółć barwie. Nie odznaczały się szczególną wielkością, lecz na ich dnie żarzył się jakiś ogień, czy też raczej wyczuć się dawał wyraz przekory i osobliwego kontrastu. Wyzywające, nieposkromione, a nawet surowe jednocześnie, budziły litość. Alanis uświadomiła sobie, że nie wiadomo dlaczego żal jej się robi Twi’leka.
- A teraz ja mam pytanie. Ten Twój tatuaż był robiony na trzeźwo, czy pod wpływem czegoś? – niewielki symbol, który zauważyła jeszcze w drodze do mesy, a znajdujący się z tyłu czaszki był dość wyraźnie widoczny. Jeśli ktoś miał dobry wzrok, rzecz jasna.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Mistrz Gry » 17 Cze 2012, o 13:11

Dot odruchowo podwinął lekku; zasłonił tatuaż. Ściągnął ku sobie bezwłose łuki brwiowe w grymasie uznania dla spostrzegawczości.
- Był robiony pod wpływem - przyznał tonem osoby, która mówi o czymś, co jest dla niej niewygodne, ale stara się z uprzejmości nie dać tego po sobie poznać. Takie osoby mówią wtedy więcej niż to konieczne, aby zaznaczyć swoją swobodę. Zachowanie dość charakterystyczne dla notorycznych kłamców. - Pod wpływem silnych emocji. Zrobiła go moja siostra. Prawdziwy talent.
W Znanej Galaktyce był poważny problem ze szczerością. Tak się jakoś ułożyło, że tysiące lat historii międzygwiezdnych podróży wyrobiły w istotach myślących groteskowe konwenanse. Zatem: gdy ktoś na szczerość się już zdobył, otrzymywał etykietę cynika. Jeśli ktoś był szczery, to nie był szczery. Albo miał w tym jakiś interes.
Dot wydawał się szczery.
Alanis nagle odkryła, że jedzenie przez nią posiłku jest najciekawszą rzeczą w całych Środkowych Rubieżach. A przynajmniej tak by wynikało ze spojrzenia Twi'leka.
- Widzisz te saprofity? - mrugnął kilkukrotnie; wskazał grzyby porastające ścianę po prawej. Fosforyzowały na niebiesko. - W niektórych korytarzach są jedynym źródłem światła. Większość jest niegroźna. Ssaki muszą uważać na zielone. Przy kontakcie dotykowym bywają toksyczne. Kiedy idziesz korytarzem, w którym dominują, staraj się zachować odległość od ścian.
- Niebieskie, takie jak tutaj - mówił dalej, ale w myślach zdawał się jeść razem z przemytniczką - są neutralne. Dlatego właśnie urządziliśmy kantynę w tej jaskini. Czerwone nigdy nie występują w małych ilościach. Nie mają też zapachu. Ingerują w gospodarkę hormonalną. Zwłaszcza w ludzką. Najlepiej po prostu nie chodzić czerwonymi korytarzami. Jasnoniebieskie świecą tylko w obecności żywych organizmów, jak lampy na fotokomórkę. Promieniują i w efekcie można nabrać błękitnej opalenizny. Myślałem kiedyś nad tym, czy nie otworzyć tu solarium. Znasz może inwestorów z wyobraźnią? Reszta wydaje się w porządku. Wszystkie korytarze są znaczone. W niektórych bez grzybów nie mogliśmy zamontować lamp. Aby nie stracić orientacji używamy piszczałek. Areek powinien mieć jakieś na sprzedaż. Jego sklepik znajduje się w jaskini obok kantyny. Daje po oczach tandetnym hologramem.
W kantynie zajęte zostały kolejne miejsca. Alanis ujrzała dwie zakazane gęby z chciwością tak wyraźną, że prawie fosforyzowała jak saprofity. Wyglądali na archeologów. Żaden prawdziwy archeolog nie wyglądał na archeologa. Zamówili piwo. Przy ladzie siedział Vor, co jakiś czas prostował skrzydła. Zahaczał tym gestem staruszka, który z pewnością był uznanym dramatopisarzem.
- ........ ":&(*....
W przeciwległych rogach posiłki spożywali ktoś, kto wyglądał na weterana Rebelii z dumą noszącego strój pilota oraz zupełnie niepasujący do otoczenia Nautolanin. Wprawne oko Orton znalazło ślad smaru na jego spodniach.
- ... pytałem, czy chciałabyś się czegoś jeszcze dowiedzieć? - Dot z całkowitą wyrozumiałością przechylił głowę. Pokręcił palcem przy twarzy. - Zmysły... na początku się nieco mieszają. Wzrok i smak wkrótce ci się przytępią. Na rzecz słuchu. Nie wiemy co jest przyczyną. Ale pomaga to docenić jeden z Dwudziestu Cudów Galaktyki. Bez obaw, to tymczasowe. Po opuszczeniu Vortexu zmysły wracają do siebie. Podobno.


Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza Gry
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Alanis Orton » 25 Cze 2012, o 13:33

Panna Orton siedziała całkowicie zatopiona w dość nieciekawych myślach, przeżuwając kolejne kęsy zamówionego dania, prawie niczym automat. Co do odpowiedzi na temat tatuażu... Cóż, mniej więcej czegoś takiego się spodziewała. Lecz prawdziwie zaskakujące było to, z jak dziecinną łatwością udało jej się przeskoczyć z pogodnego humoru w pochmurne zakłopotanie. Jednocześnie przemytniczka uaktywniła jedną z najbardziej unikatowych funkcji swojego umysłu, zarezerwowaną jedynie na wyjątkowe okazje – mianowicie: słuchała co piątego słowa wypowiadanego przez Twi'leka, usiłując wyłapywać tylko najważniejsze informacje i co kilka zdań kiwając rozumnie głową. Nie dało się ukryć, iż było to nieco niegrzeczne z jej strony, ale po prostu musiała rozważyć kilka rzeczy. A nawet najmniej spostrzegawczy osobnik, dowolnego gatunku i rasy, mógłby od razu zauważyć, iż najwyraźniej trapiła ją jakaś zgryzota. Albowiem człowiek mający tak tępe spojrzenie jak w owym momencie ona, nie mógł myśleć już nie tylko o obojętnych, ale nawet o łagodnie przykrych rzeczach. Trzeba powiedzieć na pochwałę dżentlistot, że przechodnie, którzy mijają na ulicach ludzi o nieszczęśliwym wyglądzie, niejednokrotnie nie tylko współczują im w duszy, ale nawet starają się domyślać przyczyn ich nieszczęść. Weźmy na przykład materialistów, którym od razu na myśl przychodzi bieda, głód, czy też brak posady. Inni, o wyższym poziomie wyobrażeń, domyślają się zawiedzionych ambicji, nieszczęśliwej miłości lub melancholii. Ortonówna mogła zadowolić obie kategorie. Zawiodły ją ambicje i cierpiała nędzę. Ale jedno i długie mogło wydawać się głupstwem wobec najnowszego problemu. Alanis bała się śmierci.
Czy był to strach irracjonalny? Co to właściwie znaczy? I czym się różni strach od lęku? Panna Orton nigdy nie była dobra w rozróżnianiu tego typu pojęć, być może dlatego, że nigdy nie osiągnęła zbyt wysokich szczebli edukacji... Choć właściwie każdy lęk jest raczej irracjonalny. Chyba. Czasem dochodzi się do wniosku, iż coś od nas nie zależy, nie my mamy decydujący głos albo po prostu jesteśmy zupełnie bezradni wobec tego, co się dzieje. I ta świadomość braku kontroli budzi strach. A jeszcze niedawno Ortonówna myślała, że nic nie jest w stanie jej wystraszyć. Przyjmowała kaprysy losu - czasem z radością, częściej ze smutkiem, przeważnie obojętnie, a nieraz z bezradnością - ale zawsze bez strachu. W przeszłości pannie Orton dokuczały inne zmartwienia. Że nie da sobie rady z życiem z dnia na dzień, codziennym, zwykłym. Że nie będzie umiała nadążyć za powszedniością. I znów irracjonalny ten lęk. Bo przecież życie trwa, a czas upływa i nic nie udaje się zrobić. Wszystko się przecież zawsze jakoś dzieje. Samo, bez określonej siły sprawczej.

Tak więc strach wynika z niewiedzy. A nie dało się ukryć tego, iż przemytniczka zbyt wielu rzeczy nie wiedziała. Lecz bez względu na to, jak długo analizowała swój problem, uparcie wracało tylko jedno pytanie: kto? Ten konkretny lęk przygniatał wszystkie inne. Przyglądając się każdej z osób, które znajdowały się na obecną chwilę w kantynie, Alanis usiłowała wytypować swego potencjalnego mordercę. Na próżno. Ale na pewno jest jakieś wyjście... Jakie? Ortonówna nigdy nie była wyjątkowo inteligentną dziewczyną, a bezsprzecznie jej słaby punkt stanowiło uleganie niepohamowanym i gwałtownym atakom strachu i zmianom nastroju. Jedynie zaciekłość dodawała pannie Orton sił i zarazem w owej zaciekłości streszczała się cała tragedia jej życia. Tymczasem niebezpieczeństwo, które stawało się coraz wyraźniejsze, nie pozostawi prawdopodobnie Alanis czasu na zwłokę. Nawet nie dramatyzując, zdawała sobie sprawę z niepewności swej sytuacji. Durruk, Polters, Mr. John i właściciele ładunku, który przepadł wraz z jej poprzednim statkiem na Nar Shaddaa – przecież wszyscy oni, cała ta śmietanka półświatka, życzyli sobie jej natychmiastowej śmierci. Jednakże z tego co wiedziała, jedynie ci ostatni, wysłali za nią jakiegoś egzekutora. Czy dotarł on już na miejsce? Przyleciał przed nią? A może dopiero ma zamiar przybyć na tę dziwną planetę? Nie wiedziała. Może wolała pozostać jeszcze przez chwilę w błogiej nieświadomości. Spoglądnęła na swego rozmówcę i zaczęła bić się z myślami.
- Nie jesteś głupia... może masz rację, może nie... Istnieje alderaańska filozofia, która mówi... Zresztą nieważne. No mów, samo otwierane ust nie wystarcza. Trzeba je zamknąć z powrotem, pomyśleć o słowach i mieć odwagę wypowiedzieć je wargami, wymówić głośno i wyraźnie, tak aby Dot je usłyszał i zrozumiał...
Sięgnęła pamięcią wstecz, jako iż nie miała żadnego pomysłu na w miarę sensowną odpowiedź, która by była odpowiednia dla Twi'leka. Jeszcze na Coruscant, w momencie gdy otrzymywała to zlecenie, odczuwała dziwne podniecenie. Lecz wraz z każdą przemijającą chwilą zaczynała sobie zdawać sprawę z tego, iż zadanie, którego wykonania się podjęła, będzie nie lada sztuką. Praca przemytnika oparta jest w kilkudziesięciu procentach na intuicji. To taka specyficzna właściwość, która rozwija się przez długie lata, kiedy człowiek zmuszony jest przezwyciężać różnego rodzaju trudności. W tej konkretnej sprawie intuicja podpowiadała pani kapitan... Właściwie nic jej nie podpowiadała, i to stanowiło niemały problem. Alanis raz jeszcze zerknęła w stronę Twi'leka, co najwyraźniej ją nieco speszyło, bo milczała jeszcze przez kilka sekund.
- Chyba właśnie dostałam pomieszania zmysłów. Przepraszam. - zaczęła wreszcie z ociąganiem, jakby wciąż zastanawiając się nad doborem odpowiednich słów. Przy końcu wypowiedzi uśmiechnęła się serdecznie. - Po prostu jestem jeszcze nieco zmieszana i zagubiona. Już sama nie wiem, czy to był dobry pomysł z tym szybkim wstawaniem. - jej twarz wyraża­ła teraz zaabsorbowanie połączone z rezerwą.
- Więc... Może jednak powinnam jednak wrócić do łóżka? Jak pan myśli, panie doktorze Dot? Skoro na zewnątrz burza i nici z dostania się do wraku. - w obecnych okolicznościach panna Orton kompletnie nie miała pomysłu na zorganizowanie swojego pobytu na Vortexie. - No i jeszcze najpierw te piszczałki by dorwać.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Mistrz Gry » 3 Lip 2012, o 18:48

- Co o tym myślę? - doktor Dot nie zmienił grymasu granatowej twarzy. Nie był z tych, którzy się uśmiechają, by zasygnalizować humor. - Myślę, że to najmilsza, najbardziej urocza próba zaciągnięcia mnie do łóżka, z jaką miałem do czynienia. Dwa lata temu, kto wie? Dzisiaj nic z tego. Szkoda. Zawsze chciałem się pobawić w doktora i pacjentkę.
W glosie miał wyraźną nutę żalu. Zgorzkniałego żalu. Schował kark w ramionach, by móc się podrapać lekku po niższej części pleców. A może był to u jego gatunku jakiś odruch obronny? Istoty rozumne ze wszystkich planet miały swoją unikatową mowę ciała.
- Twój stan jest stabilny. Wy, kosmiczni kowboje... eee... i kowbojki też, skaczecie między światami i zapominacie, że czasami zwyczajnie trzeba się cierpliwie przyzwyczaić do nowych warunków. Zacznij od oswojenia się z cyklem dobowym. Na Vortexie trwa tylko osiemnaście standardowych godzin. Życie nie jest zbyt aktywne, śpimy z reguły po cztery godziny. Przyzwyczaisz się, to nie jest trudne. Jeśli źle znosisz brak słońca, o, to dopiero problem. Kup sobie lampę solarną.
- Mamy łącznie czterech... sam nie wiem, inwestorów? Cztery grupy mogące zalegalizować twój pobyt na planecie, w naszych tunelach. Nasz rejon nazywamy Dziurą numer jeden. Co ważne: nie wolno przemieszczać się między dystryktami. Zresztą jesteśmy od siebie oddaleni na tyle, że to bardzo trudne, jeśli w ogóle możliwe. No i po co to robić?
- Jak dotąd nikt cię nie zgarnął, bo przeszłaś przez mój gabinet zamiast przez biuro przyjęć. Co prawda nikt cię nie wyrzuci na powierzchnię, ale też lepiej nie unikać formalności. Stosunki naszej kochanej Nowej Republiki z Vorsami nie są złe, choć mogłyby być lepsze. Administracja placówki skupia się więc na tym, by nie były gorsze. Jeśli podpadniesz, możesz się pożegnać z przywilejami. Czyli między innymi z koncertem. Vorsowie tolerują naszą placówkę i pozwalają słuchać koncertu, bo przestrzegamy zasad. Żeby móc przestrzegać ich zasad, musimy mieć własne zasady. Zasady to ważna rzecz. No i wszystko wygląda uczciwie, nie?
Dot pomachał czterema ciemnoniebieskimi palcami.
- Cztery organa mogą...

Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza Gry

- A czwartym organem, nie chwaląc się, jestem ja - powiedział Dot. - Jeśli czyjś stan zdrowia wskazuje na to, że nie powinien opuszczać kolonii, nie jest zdolny do pracy i tak dalej, mogę wydać czasowe pozwolenie na pobyt. Ale twój stan jest stabilny, a ja, nie wiem czy wspominałem, jestem uczciwym lekarzem.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Alanis Orton » 6 Lip 2012, o 14:42

Z początku panna Orton zdawała się nie słuchać rozmówcy. Sens wywodu Twi'leka nie docierał widać do jej mózgu, nadal jeszcze dręczonego obsesyjną myślą. Gwałtownym ruchem, jakby od tej czynności zależała możliwość wydobycia głosu z zaciśniętej krtani, przemytniczka sięgnęła po kubek z herbatą. Przy okazji pan doktor mógł przyjrzeć się protezie małego palca Ortonówny, który pomimo tego, iż wydała nań sporą sumę kredytów, nie zginał się. Posiadał za to inne funkcje, lecz nie było okazji się tym pochwalić, bowiem w następstwie braku zręczności, jakim się wykazała, przewrócone na bok naczynie zaczęło turlać się w stronę krawędzi stolika. Alanis odprowadziła wzrokiem przedmiot, który miał już tylko jeden cel w swym szklanym życiu. Rozpoczął ostatnią podróż i dążył do spotkania z przeznaczeniem kilkadziesiąt centymetrów niżej – w miejscu gdzie rozciągała się domena posadzki. Niektórych sytuacji nie da zatrzymać. Puszczone w ruch, zmierzają tylko do jednego celu - samospełnienia. Nawet jeśli rezultat jest całkowicie niepożądany, czy też najnormalniej w świecie niechciany, to tak już po prostu bywa... Lecz w tej konkretnej sytuacji pannie Orton udało się, nadludzkim niemalże wysiłkiem, powstrzymać kubek od niechybnej śmierci, zaś jedyne świadectwo całego tego tragikomicznego zamieszania stanowiła niewielka plama rozlanej herbaty. Która zresztą została po chwili zmyta przy pomocy ścierki.
Dwadzieścia pięć lat. Być może Alanis była już zwyczajnie odrobinę za stara, aby bawić się w pilota. Mniej więcej w tym wieku człowiek zaczyna podobno tracić refleks.
- Mój refleks diabli wzięli dawno temu. - pomyślała Ortonówna. Jednocześnie nieubłaganie powróciło do niej tamto wspomnienie. Wspomnienie kolejnego zlecenia, którego nie udało się pani kapitan wykonać. Stanął jej przed oczami lawirujący, rozpadający się na kawałki TIE fighter, który następnie zatoczył się tracąc szybkość i obracając się w strudze dymu i ognia, runął do oczekującego na dole morza. A wówczas skrzydło X-winga użytkowanego przez pannę Orton, naruszone u nasady przez pierwszą celną serię TIE, oderwało się na dobre, w okamgnieniu zamieniając groźny myśliwiec w niezdatną do niczego kupę szkła, aluminium i stali, spadającą jak śmiertelnie ugodzony ptak. Upłynęło dwadzieścia bezcennych sekund, zanim uporała się z zaciętą osłoną kabiny, a kiedy wydostała się już na zewnątrz, osłona przecięła jej nogę. Wirując bezustannie razem z maszyną, przytwierdzona do niej jak szmaciana lalka, chłostana lodowatym wiatrem, Alanis straciła przytomność i odzyskała dopiero na wysokości 5000 stóp po przeleceniu 30 000 stóp, jakie dzieliły ją od powierzchni morza. Orton natychmiast ogarnęła panika i niewiele brakowało, a nacisnęłaby przycisk szybkozwalniający, co sprawiłoby, że spadochron odpadłby jej od pleców i pozostałaby już tylko śmierć. W ostatniej sekundzie znalazła jednak linkę zwalniającą. Kiedy znów otworzyła oczy, a było to w szpitalu, pływała sobie w zbiorniku z bactą... Dotknęła ręką twarzy. Po tym małym wypadku pozostała tylko blizna na lewej kości policzkowej, w miejscu, gdzie osłona kabiny przecięła jej skórę, kiedy wreszcie oderwała się od X-winga. Blizna... wszystko przez to, że pannie Orton zabrakło refleksu. I nie miało znaczenia, czy chodzi o pilotaż, latanie w kosmosie, atmosferze, czy zwykłe łapanie szklanek. Wszystko zależy od szybkości reakcji.

Uporawszy się z herbacianym kryzysem, Alanis poczęła w milczeniu obserwować każdy ruch Twi'leka, starając się określić swój stosunek do tego faceta. Jednego była pewna: nie wywoływał w niej uczucia pożądania. Choć z drugiej strony, dobrze by było zobaczyć znów pożądanie w spojrzeniu mężczyzny, jakiegokolwiek mężczyzny. Przemytniczka poczuła, że się rumieni. Wstydziła się tych myśli, które niespodziewanie zaczęły pojawiać się w jej głowie. Wszystko to wydało się dziewczynie szalone i dziecinne... Lecz nadal przyglądała się siedzącemu naprzeciw Twi'lekowi. Cała ta obserwacja wyzwoliła w niej ciekawość, nie pozbawioną zresztą cienia zaskoczenia i niepewności. Ciekawość – gdyż obiekt jej obserwacji był niezwykle wdzięczny, można powiedzieć, iż stanowił fascynujący przypadek. Zaskoczenie i niepewność wypływały zaś w prostej linii z z tego, w jaki sposób przebiegała ich krótka znajomość. Oto ten sam mężczyzna, który jeszcze niedawno przewracał oczami i uśmiechał się zawadiacko, teraz przemawiał do niej z kamiennym wyrazem twarzy i nutą żalu w głosie. Co prawda Alanis znała kilka osób potrafiących z podobną łatwością zmieniać maski, jednakże zawsze miała poważne problemy z obdarzeniem ich zaufaniem. Jak na chwilę obecną, do tej samej kategorii co tamci, został zakwalifikowany także i Dot.
- Kosmiczna kowbojka? Cóż, nikt chyba jeszcze nie określił w ten sposób mojego fachu. Myślę, że powinnam dać radę z przyzwyczajeniem się. Ostatecznie, jak na razie nie jest jakoś bardzo źle. Zaś co do braku słońca, to jest mi to konkretnie obojętne. - odezwała się dość swobodnym tonem. - No raczej. Zasady to zasady. - podsumowała krótko wywód o zasadniczych zasadach, po czym z uwagą zaczęła przysłuchiwać się opowieści o mechanizmach rządzących kolonią.
- Rozumiem Dot i dziękuję Ci za całe to objaśnienie. Trochę słabo wyszło z tym moim pojawieniem się tutaj, pierwszy raz na Vortexie i od razu kraksa, zamieszanie... Ale podsumowując, całkiem przyjemne miejsce tu macie. Po skończeniu obiadu zapewne wybiorę się na mały obchód po okolicy, rozejrzę się i postaram pozałatwiać jakieś różne, ważne sprawy. Nie chcę już sprawiać więcej problemów. A jeżeli sam się gdzieś wybierasz, nie chcę Cię zatrzymywać. - stwierdziła zwięźle, zaś dziwny grymas skrzywił jej usta. Nie minęło jednak dużo czasu i powróciła do konsumowania dania na talerzu.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Mistrz Gry » 18 Lip 2012, o 20:35

Podczas rozważań nad refleksem, starością i wiekiem produktywnym dla pilotów do świadomości Alanis dotarł jeszcze jeden fakt związany z warunkami na planecie, na której przyszło jej się tymczasowo zadomowić. Szklanka nie toczyła się po blacie zwyczajowym tempem. Na Vortexie wszystko wydawało się wolniejsze.
Do tej pory nie wydawało się to aż tak oczywiste. Wszyscy poruszali się leniwie, łącznie z przemytniczką, w związku z czym nie było punktu odniesienia. Ale nieożywiony przedmiot stał się taflą, w której odbiło się to, co umykało zmysłom. Powieki były ciężkie - do tej pory można było tłumaczyć to zmęczeniem. Z tym, że zmęczenie dopadało starą jak na pilotkę, ale młodą jak na standardy galaktyczne pannę Orton przy każdej akcji. Vortex wysysał z niej siły. Ruch ręką męczył mięśnie, a poprawienie się na krześle z całą pewnością miało zaowocować zakwasami w nowym cyklu dobowym.
Zrozumienie przyszło w następstwie pewnego obrazu: jeden z posiłkujących się w kantynie mężczyzn odstawił na bok krzesło. Nie byłoby w tym nic niezwykłego. Gdyby nie dźwięk, jaki temu towarzyszył. Cztery nogi stuknęły o podłoże z głuchym dudnięciem. Krzesło było wykonane z prostego, lekkiego tworzywa synplastycznego. Wszystko stało się jasne.
Vortex była planetą o silnej grawitacji. Alanis czuła, jakby z objawieniem przybyło jej zarazem pięćdziesiąt standardowych kilo. Czasami lepiej żyć w niewiedzy.
Faktycznie, większość osób się garbiła. Jeden Dot zdawał sobie nic nie robić z przyciągania. Twardy skurczybyk. Jak na lekarza.
- Do zobaczenia podczas kontroli stanu zdrowia - Twi'lek wstał, pożegnał się szelmowskim puszczeniem oka i wyszedł. Alanis znała ten rodzaj pożegnań. Wszyscy mężczyźni w jej fachu, a przynajmniej wszyscy znani, go stosowali. Z legendarnym Hanem Solo na czele.
Wnętrze kantyny przestało jawić się płynnie. Istoty różnych ras poruszały się jak na kiepskiej jakości holofilmie pociętym w tysiące stopklatek i puszczanym z przeskokami. Szło się przyzwyczaić. Zielony Nautolanin mrugnął pomiędzy klatkami. Dziadek przy kontuarze na jednej klatce siedział, na kolejnej już stał, na trzeciej krzyczał, a na piątej zajął miejsce daleko od trącającego go Vora. Para archeologów wyglądała tak samo na wszystkich stopklatkach. Patrzyła na Alanis znad kufli.
Tak. Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć. Da się z nimi żyć, gdy się ich nie zauważa.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Alanis Orton » 11 Sie 2012, o 00:02

- Do zobaczenia.
Gdyby Alanis była prawdziwie rozsądną dziewczyną, to właśnie w tym momencie wzięłaby do ręki przysłowiową walizkę i wyruszyła do domu pierwszym dostępnym lotem kursowym, zapominając o muzycznym zadaniu. Gdyby... Swoiste słowo-klucz, przez które owa wizja nie mogła się spełnić w żaden sposób. Kluczowe składniki nie zgadzały się na to, bowiem panna Orton nigdy nie grzeszyła roztropnością, nie posiadała także na chwilę obecną żadnego bagażu. Poza tym, jej wiedza o przylotach i odlotach ewentualnych przewoźników, którzy mogliby ją zabrać z tej jakże niesamowicie uciążliwej planety, była dość niewystarczająca. Zapomnieć o misji? Dobre sobie. Ostatecznie Ortonówna nie nadawała się właściwie do niczego innego, niż wykonywania jakiś nędznych, mętnych zleceń. Robótek dla ludzi, którym nikt inny nigdy by nie zaufał – ale po to właśnie się najmujesz. Oni płacą, a Ty babrzesz się w brudach. I oczywiście nigdy nic nie może pójść jak po maśle. Do tego, że zawsze muszą wystąpić jakieś nieprzewidziane komplikacje, czy też inne urocze problemy, pani kapitan również zdążyła się już przyzwyczaić. Szukanie zabitego ojca i znalezienie żyjącego mózgu w słoiku? Na mechanicznych nogach? Standard. Spokojny lot na odległą planetę i roztrzaskanie środka transportu? Pestka. Wymieniać by tak można było bez końca. Szkoda na to czasu.
Szczerze powiedziawszy, gdyby nie to, że kompletnie nie miała pojęcia jak zabrać się za wykonywanie zlecenia, oraz fakt, iż gdzieś niedaleko mógł czaić się morderca, panna Orton z miłą chęcią zrobiłaby sobie dłuższe wakacje na Vortexie. W domu nie czekało na nią przecież nic lepszego. Jeszcze przed rozbiciem swego statku na drobne kawałeczki, przemytniczce udało się odsłuchać nadesłane jej wiadomości. Najmniej interesująca była transmisja od jakiegoś faceta z Omegi 6. Osiem ton złomu do odebrania, tak szybko jak się da... Cóż, oczywiście można na tego typu rzeczach trochę zarobić, lecz zazwyczaj bywa to gra niezbyt warta świeczki. O ile handlarzami tego typu z zasady nie powinno się przesadnie przejmować, o tyle była żona to całkowicie inna sprawa. Zwłaszcza gdy człowieka nie stać na płacenie alimentów. Albo zaleganie z opłacaniem czynszu za dwa miesiące... Tak, wtedy administrator modułu mieszkalnego zdecydowanie ma prawo nieco się zdenerwować. I grozić, że wywali Cię na ulicę. Święte prawo wynajmu.
Po odejściu Twi'leka od stolika, panna Orton zdała sobie sprawę z ogarniającej ją samotności. Pomijając brak osób, do których mogłaby się zwrócić o pomoc przy wykonywaniu zlecenia, śmierć przyjaciela i zerwanie z ukochaną uczyniły wielką pustkę w życiu Alanis. Ale równocześnie życie nie dało się ograniczyć do spożywania smacznych posiłków w miejscowej kantynie i palenia manaańskich papierosów. Dantooine kusiło ją wprawdzie, lecz odnosiła także wrażenie, iż grę rozpoczętą tu należy doprowadzić do końca. Tym bardziej, że można było zarobić na tym sporo kredytów, wolała więc poczekać nieco i wziąć się do roboty, by zabrać ze sobą na rodzinną planetę nabity portfel. A miała tam upatrzoną pewną dolinkę nad zatoką. Dolina biegła od zamkniętej zatoki kształtu podkowy aż po same szczyty zamglonych, niknących w chmurach turni, rozpościerając się na przestrzeni jakichś dziesięciu tysięcy akrów. Pełna drzew owocowych, a od czasu do czasu spotkać też w niej można było stado dzikiego bydła, wysoko zaś wśród skał przebywały kierdele dzikich iriazów, niepokojone przez sfory ogarów kath. Cały ten zakątek tchnął dzikością. Ludzi ani śladu, nigdzie żywej duszy. I cały ten raj wraz z zatoką kupić mogla za dziesięć tysięcy dantooińskich kredytów. Sen o dolinie. Marzenia ściętej głowy...
Ogromnym wysiłkiem woli wróciła do rzeczywistości. Nie powinna już więcej poświęcać tyle czasu na rozmyślania. Jeszcze zdąży sobie pomarzyć, zaś zaprzątanie sobie głowy tego typu błahostkami bardziej przydaje się podczas długich lotów międzygwiezdnych, gdy można dosłownie umrzeć z nudów. Co prawda w tym momencie panna Orton również mogłaby umrzeć, choć przyczyna zgonu byłaby zasadniczo inna... Na chwilę obecną jednak, przemytniczka zdecydowała się opuścić kantynę i udać się do pobliskiego sklepiku – w celu zakupienia piszczałki. Jak pomyślała tak zrobiła i nie minął moment, a chłodne powietrze wypełniające korytarze musnęło jej twarz. Dot nie mylił się odnośnie lokalizacji stoiska handlowego należącego do osobnika znanego pod imieniem Areek. Również hologam znajdował się we właściwym miejscu. Alanis nie zauważyła na straganach niczego szalenie ciekawego: było tu coś, co z grubsza przypominało herbatę, pęta czegoś kiełbasopodobnego, baterie do latarek, kurtki i płaszcze ze skóry, jakieś podniszczone holoksiążki, półlitrowe butelki wypełnione jakąś podejrzaną substancją z dumnym napisem, którego panna Orton nie potrafiła przetłumaczyć. I oczywiście przyrządy do orientowania się w terenie. Pani kapitan, przynajmniej jak na razie, ograniczyła swą aktywność jedynie do oglądania towaru i uśmiechania się do sprzedawcy.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Mistrz Gry » 21 Sie 2012, o 20:05

Właściciel sklepu, nazwany przez Dota Areekiem, był insektoidem, najprawdopodobniej Vratixem. Uśmiechy Orton nie robiły na nim żadnego wrażenia.
- Ssak patrzy, czy kupuje? - Areek zbliżył do Alanis płaski łeb na długiej szyi. Szczękoczułki drżały mu ze zniecierpliwienia. Albo z podniecenia, na Vortexie pewnie nie miewał wielu klientów. Nie odrywając matowych, brązowych oczu, owad wyprostował w dwóch stawach rękę i sięgnął nią daleko poza możliwości człowieka, w bok, po zaśniedziałe pudełko.
- Potrzebna reklama? Areek ma coś dla istot pijących mleko matki. Bardzo dobre dla człowieczycy. Złe dla wykluwających się z jaja. Istota nie wykluła się z jaja?
Żuwaczki zaimitowały uśmiech. trzeba było przyznać - sprzedawca się starał.
- Specyfik. Pomaga ssakom się klim... klima... pomaga się zować na Vortexie. Ssaki nieprzyzwyczajone do tuneli. Specyfik pomaga. Bardzo - robal poszukał słowa w basicu - bardzo piękny specyfik. A może piszczałka? Piszczałka pomaga w tunelach. Dobra piszczałka. Użyteczna. Bez niej lepiej nie chodzić tunelami. Piszczałka pomaga. Piękna piszczałka.
Do sklepu zawitała jeszcze jedna osoba. Czarnoskóry mężczyzna w stroju górnika z logiem kopalni Ro'ro na plecach. Bezceremonialnie wepchał się przed przemytniczkę.
- Areek, daj mi szybko dwa akumulatory do wiertła molekułowego.
- Są akumulatory - odpowiedział Vratix. - Dobre akumulatory. Najwyższa jakość. Bardzo piękne.
- Nie musisz mi ich reklamować, koleś. Po prostu je daj. Przegrzałem sprzęt spółki. Dawaj, zanim ten idiota, kierownik, coś zauważy.
Areek zamrugał wielkimi oczętami, zastrzygł żuwaczkami w niepewności. Wyprostował się na kostropatych kolanach na całą imponującą wysokość dwóch metrów,, następnie znów przykucnął.
- Istota ma czym zapłacić?
- No jasne. Po ile w ogóle są?
- Dwa akumulatory. Bardzo piękne. Najwyższa jakość. - Owadzie ręce zrobiły w powietrzu kilka nieokreślonych gestów. Można było się domyślić, że był to odpowiednik liczenia na palcach. - To będzie razem sześć.
- Aż sześć godzin? - zdziwił się pracownik. - Dobra, trudno, dawaj. Jutro przyślę ci syna do sklepu.
- Piękne akumulatory razy dwa. Jutro zapłata.
- Jasne.
Górnik się oddalił z nabytym towarem pod pachą, minę miał nietęgą. Alanis słyszała, jak pod nosem mruczał coś o "prażonych owalach" albo "pieprzonych robalach". Trudno stwierdzić.
- A istota ma jak zapłacić? - Areek ponownie skupił się na Orton. Jak każdy sprawny handlowiec, przeszedł płynnie z etapu reklamy do rozliczeń.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Alanis Orton » 1 Wrz 2012, o 00:41

Niegdyś, dawno, w latach młodości panny Orton, w czasach bezpowrotnie minionego dzieciństwa, wesoło jej było przybywać po raz pierwszy do nieznanej miejscowości; bez względu na to, czy była to pospolicie zapadła dantooińska wioska, biedne miasteczko, stolica planety, osada targowa, czy kosmoport – dziecinne, czujne spojrzenie odnajdywało w nich niezliczoną ilość ciekawych rzeczy. Każda budowla, wszystko, co nosiło na sobie ślady czegoś osobliwego, wszystko zastanawiało ją i uderzało. Czy to kanciasty dom farmerski w starym stylu, z połową okien fałszywych, sam samiusieńki, sterczący pośród drewnianej, ciosanej gromady magazynów i spichlerzy, czy to okrągła regularna kopuła, oszklona po całości, wzniesiona nad wybielonym jak śnieg nowym portem kosmicznym, czy ruchliwy rynek garangski, czy przedstawiciel osobliwego gatunku spotkany na mieście – nic nie wymykało się świeżej, wrażliwej uwadze Alaniski. Wysunąwszy nos z ojcowskiego śmigacza przypatrywała się niespotykanemu dotąd krojowi czyjegoś ubioru, a także skrzynkom z rodzynkami i mydłem leżakującym na wystawie sklepu wraz ze słojami wyschniętych kabalskich słodyczy. Zaś zerknąwszy na przechodzącego obok oficera, przeniesionego z bogowie wiedzą jakiej guberni w powiatową nudę, albo na kupca w przetartej kapocie – podążała w myśli za nimi, do ich biednego życia. Niech przejdzie drobny rolnik – już umysł dziewczyny zaprzątnięty był tym dokąd on idzie, czy na wieczór do jakiegoś kolegi, czy po prostu do swego domu, aby posiedziawszy z pół godziny na ganku, póki zmierzch całkiem nie zgęstnieje, zasiąść do wczesnej kolacji z matką, żoną, siostrą żony i całą rodziną, a także o czym będą wtedy rozmawiali. Podjeżdżając do wsi jakiegoś szanowanego obywatela ziemskiego spoglądała ciekawie na ukazujący się wabiąco, poprzez zieleń drzew, dach dworu i zamontowane na nim srebrzyste anteny satelitarne. Następnie oczekiwała, kiedy wreszcie zasłaniające ją ogrody rozstąpią się na obie strony i rezydencja ukaże się całej okazałości...
Dorosła Alanis od pewnego czasu traktowała dość obojętnie zwiedzanie każdego nowego miejsca, a to, co w dawnych latach wywołałoby na twarzy dziewczyny wyraz ożywienia, śmiech i nieskończone rozmowy, prześlizgiwało się teraz jakoś obok. Tak też było i w tym wypadku – Vortex, planeta na której po raz pierwszy postawiła nogę, zamiast fascynować, powoli zaczynała nużyć i irytować przemytniczkę.

I jeszcze ten robaczany stwór, sprzedawca z piekła rodem. Wypisz wymaluj, jakiś zaginiony kuzyn insektoidalnego diabła N'Gratha z Coruscant! Panna Orton miała jak najgorsze wspomnienia odnośnie tamtej istoty, zaś uśmiech na jej twarzy stanowić miał jedynie pewnego rodzaju mimiczną zasłonę dymną. Tak, okres, gdy pracowała w kantynie zdecydowanie należał do jednego z najgorszych w życiu Ortonówny. Zaś właściciel owego przybytku walnie się do tego przyczyniał. Dokładnie w tym momencie, w umyśle dziewczyny wysunęła się szufladka, z której poczęły wysypywać się wspomnienia dotyczące N'Gratha. Ów pamięciowy pokaz slajdów zapewne potrwałby dłuższą chwilę – na szczęście obecne usposobienie panny Orton, a także fakt, iż i tak zbyt wiele czasu poświęcała na wspominki, nie sprzyjało zagłębianiu się w zakamarki pamięci. Potok zapisanych w umyśle obrazów z przeszłości został szczęśliwie zatamowany. Choć nie dawało się ukryć, iż ogólnie rzecz biorąc, przemytniczka lubiła cofać się myślami wstecz. Czasami nawet wydawało się jej, że niektóre rzeczy interesują ją tylko po to, żeby móc je później wspominać.
- Jak się ssak napatrzy, to wtedy kupi. Może i piękny specyfik, i piękną piszczałkę. Po tak dobrej reklamie ciężko się oprzeć. - odpowiedziała dość sucho, przynajmniej jak na nią. Na szczęście usta panny Orton nie drżały przy tym ani ze zniecierpliwienia, ani z ciekawości. Ale nie wykluczone, że jeszcze kiedyś może zadrgają.
- I nie, istota nie wykluła się z jaja, przynajmniej z tego, co mi wiadomo. A jaki wpływ miałoby to na istoty z jajk... - Alanis nie zdołała dokończyć, przeszkodziło jej w tym pojawienie się innego klienta. „Ten drugi”, jak tymczasowo go sobie nazwała, wrył się naprawdę bezczelnie! I jeszcze jakby tego było mało, był czarnoskóry! Dziewczyna już chciała wypuścić z siebie jakąś obelżywą aluzję do jego rasowego pochodzenia, lecz w ostatnim momencie wstrzymała się. Zainteresowała ją bowiem waluta, w której klient miał zapłacić za akumulatory. Sześć godzin, syn do sklepu. Może jeszcze na zaplecze. Sam na sam. W końcu po robaku-hermafrodycie można się wszystkiego spodziewać...
- Czy mam jak zapłacić? Cóż, to zasadniczo zależy od tego, jak definiujesz zapłatę. - pani kapitan przeszła zaś do etapu szczegółów.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Mistrz Gry » 13 Wrz 2012, o 16:52

- Nie ma czym zapłacić! - Vratix najwyraźniej źle zrozumiał wypowiedź przemytniczki. - Niepotrzebni klienci bez godzin. Piękne towary Areeka tylko dla tych, co mogą zapłacić pracą. Idź, ssaku. Pewnie nawet nie masz karty pracy. Nie zatrudniam na szaro. Idź się zarejestrować. Potem zakupy. Piękne towary poczekają, aż przyniesiesz kartę pracy.

***


Alanis jednak nie musiała wykonać polecenia owada. Nie musiała iść się nigdzie rejestrować. To rejestratorzy przyszli do niej. A właściwie jeden urzędnik. Jak to republikanie na niskich i średnich stanowiskach, miał w sobie coś z naiwnej chęci życia i pomagania wszystkim, których spotkał, zarazem kochał formalności.
- Pani jest nowym mieszkańcem Dziury numer jeden, zgadza się? - oczywiście się zgadzało. I oczywiście wiedział, że się zgadzało. Pytał, bo zapewne takie pytanie było przewidziane w trzymanym przez niego formularzu. - Tym rozbitkiem? Proszę za mną. Administratura na nas czeka.
Szerokim korytarzem zaprowadził Alanis na Wybieg. Była to prawdopodobnie największa otwarta przestrzeń pod powierzchnią planety. Przypominała klasyczny miejski rynek.
- Sklepikarzowi chodziło o to - paplał urzędnik - że nie ma pani karty legalnego pobytu na terenie kolonii.
Dot faktycznie ostrzegał Alanis, że pobyt na Vortexie wiąże się z wywiązaniem z pewnych obowiązków. Kto by jednak pomyślał, że Nowa Republika na tej zacofanej planetce tak szybko wyłapuje imigrantów? Orton musiała przyciągnąć czyjąś uwagę. Albo to sam Dot na nią doniósł.
- Teoretycznie waluta w postaci republikańskich kredytów obowiązuje w naszej podziemnej społeczności. W praktyce niestety prywatni kupcy obchodzą łukiem przepisy i dyktują nierealne ceny. Dużo wygodniejszą walutą są dla nich godziny pracy. Jeśli zechce pani tu zostać, musi pani otrzymać pozwolenie i wyrobić sobie kartę pracy, by mieć czym płacić. Proszę to traktować jak rodzaj rachunku bankowego, w którym środkami jest pani czas.
Urzędnik uśmiechnął się raz. I tylko raz. Na krótko.
- Tymczasem administrator kolonii pani oczekuje. Życzę powodzenia. Och, proszę jeszcze wypełnić ten formularz po rozmowie. Pozwala nam to na usprawnianie obsługi. Miłego dnia! Trzymam kciuki.
Alanis została ze świstkiem w dłoni wepchnięta do budynku przypominającego konstrukcją kopiec mrówek.

***


- Proszę mnie źle nie zrozumieć - zaczął przepraszającym tonem administrator placówki Dziura numer jeden, noworepublikańskiej kolonii na planecie Vortex. Był Durosem o wyjątkowo małych oczkach i niestandardowym, zielonkawym kolorze skóry. - Ale pani pobyt w naszej placówce jest nielegalny i nie widzę dróg, by go zalegalizować. Dot mi przekazał, że pani stan się polepszył. Proszę się na niego nie gniewać, jesteśmy małą społecznością z poukładanym trybem, dlatego staramy się, by nic z zewnątrz nie zaburzyło naszego porządku. Rozumiem, że miała pani wypadek, ale proszę na to spojrzeć z mojej strony. Nie możemy pozwolić, by na terenach wydzierżawionych od rdzennych mieszkańców spadały ot tak sobie statki. Będę musiał panią deportować. Chyba, że da mi pani jeden powód, by mogła tu pani zostać. Nie posiada pani karnetu turystycznego, nie jest też pracowniczką kopalni. Czy ma pani jakieś dokumenty poświadczające obywatelstwo w Nowej Republice? Z jakiej planety pani pochodzi?
Trudno było się oprzeć wrażeniu, że wywód siedzącego za biurkiem Durosa dokądś zmierza. Alanis również siedziała. Na bardzo niewygodnym krześle.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Vortex] Zakazana muzyka

Postprzez Alanis Orton » 18 Wrz 2012, o 22:59

Panna Orton czuła się, najdelikatniej rzecz ujmując, co najmniej źle. Przede wszystkim doskwierało jej niezwykle uciążliwe zmęczenie. Nie było ono jednakże spowodowane silną grawitacją, z jaką niewątpliwie oddziaływała na nią planeta. Do tego uroczego urozmaicenia przemytniczka zdążyła się już przyzwyczaić - co prawda jednie częściowo, ale zawsze lepsze to, niż nic. Główną przyczynę stanowiło zaś nic innego, jak wpadnięcie po uszy, czy też niczym przysłowiowa śliwka, w trybiki urzędniczej maszyny. Rzucona w szaleńczo bezsensowny wir uzupełniania bzdurnych formularzy i zmuszona do wysłuchiwania bełkotu urzędasa, biedaczka całkowicie strąciła orientację we własnych poczynaniach.
Nie wiedząc co, gdzie, ani kiedy, Alanis udało się jakimś cudem przekroczyć próg urzędu. Przez sień i przedpokój – a przynajmniej wydawało jej się, że były to właśnie sień i przedpokój – przemytniczka przeszła dość pewnym krokiem, jako iż za towarzyszy miała bojowe nastawienie i pewność siebie. Jednakże z każdą kolejną chwilą ustępowały one miejsca niepewności i zakłopotaniu. Dlatego też po dojściu do pomieszczenia, które prawdopodobnie było czymś w rodzaju poczekalni, marszowy chód zmienił się dość niespodziewanie w delikatne i ostrożne sunięcie stopami po podłodze. Gdy zaś wreszcie znalazła odpowiednie drzwi, w jej przemytniczym serduszku pojawił się strach. Albowiem jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, panna Orton mogła walczyć z piratami, uciekać przed okrętami celników, rozbijać statki, odnajdywać swoich zaginionych ojców, matki, czy siostry – wszystko to było dla niej niczym chleb powszedni. Jedynie trzy rzeczy przyprawiały ją zawsze, i od zawsze, o szybsze bicie serca i to właśnie one sprawiały, że odczuwała lęk – obawa przed utratą życia z rąk jakiegoś początkującego łowcy nagród, wizyty u trandoshańskich dentystów i latanie po różnego rodzaju urzędach. Jako iż żadnego najemnika ani wyrwizęba, przynajmniej jak na razie, nie było widać na horyzoncie, pannie Orton nie zostało nic innego, jak zmierzyć się z przedstawicielem piekielnej administracji.

Deportacja. Alanis musiała przyznać, że już samo słowo brzmiało o tyleż groźnie, co interesująco. Jeszcze nikt nigdy jej nigdzie nie deportował, stąpała więc po dość dziewiczym terenie. Co prawda kiedyś groziła jej eksmisja, a swoją drogą prawdopodobnie wciąż grozi, lecz deportacja miała w sobie to coś. Owo „coś” otwierało przed panią kapitan pewne możliwości. Teraz musiała jedynie ruszyć swą mózgownicą i dobrze rozważyć wszystkie za i przeciw. Niestety, jak na złość, Duros wcale tego nie ułatwiał. Jego ton głosu i ogólne pojęte usposobienie działały na Ortonównę niczym płachta na Rankora Olbrzymiego. Bogowie jedyni chyba mogli powiedzieć, jaki był charakter zielonoskórego. Istnieje rodzaj istot, o których się mówi: taka sobie istota – ni to, ni owo, ni pies, ni wydra, jak powiada przysłowie. Być może, że do nich powinno się zaliczyć urzędnika. Po dogłębnym przyglądnięciu mu się, panna Orton stwierdziła w myślach, iż z wyglądu był to mężczyzna okazały; rysy jego twarzy nie były pozbawione wdzięku, ale w tym wdzięku, jak się zdawało, było troszeczkę za dużo cukru; w jego obejściu i zwrotach było coś udawanego, zabiegającego o sympatię i zrozumienie. W pierwszej chwili rozmowy z nim nie można było nie powiedzieć: „Jaka to miła i dobra istota!” Ale w następnej chwili nic już się nie chce powiedzieć, a w trzeciej powie się: „Diabli wiedzą, co to takiego!” – i odejdzie się jak najdalej. Niestety, Alanis nie mogła oddalić się. Przynajmniej jeszcze nie na chwilę obecną.
Nie dawało się ukryć, iż położenie, w którym się znalazła, było niedobre. Przynajmniej pod kątem możliwości dalszego wykonywania misji. Rozbity statek wcale nie ułatwiał sprawy, gdyż wraz z nim przepadły wszelkie szpargały panny Orton – okazanie dokumentów nie wchodziło więc w rachubę. Przekupstwo również. Być może jedyną drogę ratunku stanowiło przekupstwo poprzez niemoralną propozycję. Ale nie miała pewności, czy Duros gustuje w przedstawicielkach rodzaju ludzkiego, a po drugie sama niezbyt rwała się do realizacji tego planu. A więc deportacja – w sumie, czemu nie? Wyrwie się z tej dziury i być może uda jej się uniknąć śmierci. Choć i ta opcja niezaprzeczalnie posiadała wady...
- Cóż, jestem obywatelką Republiki, ale niestety nie mogę panu tego udowodnić. Wszystkie moje rzeczy osobiste, w tym dokumenty, uległy zniszczeniu podczas katastrofy. – panna Orton postanowiła dostosować ton głosu do obowiązującego w urzędzie, po czym ciągnęła dalej – Nie zamierzam jednakże sprawiać zbędnych problemów. Jeżeli uzna pan za stosowne deportację, postaram się dostosować. Zwłaszcza, że jedyna osoba, która mogłaby potwierdzić moją tożsamość prawdopodobnie jeszcze nie pojawiła się na Vortexie... Interesowałoby mnie jednakże miejsce docelowe owej deportacji. Mam nadzieję, że może się pan podzielić ze mną tą informacją?
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Następna

Wróć do Archiwum

cron