ThemeMłody Korr zjechał windą razem ze starcem, osobnikiem tak tajemniczym i za razem przerażającym. Dotychczas nic tak na prawdę nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi, lecz ktoś tak przepełniony pasją jak ten tutaj osobnik zdołał tego dokonać w znacznym stopniu. Pomieszana niepewność ze strachem, była tym, co odczuwał łowca głów obecnie. Jego umysł wędrował do każdego z wydarzeń rozpatrzonego przed momentem, do każdej chwili spędzonej tutaj i do tego wybuchu mocy jaki towarzyszył mu w ostatnich chwilach. Cisza była tym, co przywitało Qultista gdy opuścił kabinę windy, rozglądając się dookoła nie zobaczył nikogo, goście pouciekali, a sam starzec zniknął. Jakby był zaledwie wytworem wyobraźni styranego umysłu, zmęczonej osoby Kel Dora. Spadkobierca rodu Korr nadal nie rozumiał, co tak na prawdę miało tu miejsce, kim bądź też czym było to majaczenie. Na celu miało, jak wydarzenia tutaj także, odwiedzenie zakamarków pamięci awanturniczego młodego i spojrzenia na jego własne życie. Jak to czasem bywa każdy musi sam przemyśleć swoje istnienie i dotychczasowe decyzje. Młody Korr opuścił kabinę już w zupełnym milczeniu, dał się zwieść ułudzie, która go prowadziła. Przemierzając puste korytarze oglądał nicość i brak, choć zdarzyło się także natknięcie na martwego strażnika. Przechodząc obok tylko chrząknął i pomknął dalej. Rozwidlenie, w którym wydarzyło się tyle. Teraz właśnie w jego pamięci obraz konającej niemal Zanji się pojawił na nowo. Odruchowo odwrócił wzrok od tego miejsca i pomknął dalej. Przecież nie mógł wiecznie żyć przeszłością. Jego ciało obolałe, a jednak wiodło go dalej, stopy same stawiały kroki, w głowie gościło zupełne nic, pustka i cisza były obecnymi towarzyszami młodzieńca.
Przemierzając odmęty pałacu barona trafił znów do sali balowej, krew już dawno wyschła pozostawiając po sobie brunatne plamy na podłodze i obrusie, sama osoba człowieka także, z wbitym szkłem. Przez tego mężczyznę on miał kłopoty i też starał się wyciągać z nich zabójczynię. Szkoda, że życie taki figiel spłatało Qultistowi, powolnie zbliżył się do ciała barona i spojrzał na niego. Jego obita twarz spotkała się z wykrzywioną w grymas bólu drugą, należącą do ich byłego gospodarza, szukającego rozrywki.
-
Marnie skończyłeś... - Westchnął Korr. Jednakże w tym westchnięciu chciał zawrzeć jeszcze spostrzeżenie, że to całkiem jak on, został tu sam i opuszczony przez wszystkich. Martwy dla świata i zapomniany przez niego. Chłopak pogodził się, choć nie do końca z tą myślą i tym biegiem wydarzeń, los przecież nigdy nie jest tak łaskawy jak możnaby było sobie życzyć. W kolejnych swoich poczynaniach wyszedł z sali balowej i skierował się wgłąb korytarza, starając się znaleźć jakąś drogę. Dokąd? To jeszcze miał się dowiedzieć.
Przemierzając zimne pustkowie budynku położonego na rubieżach Felucji, Kel Dor nie dywagował nad niczym. Szmery obecne jeszcze dookoła i krzyki w jego głowie, znów zaczęły huczeć i objawiać się. Ręka odnalazła swoje miejsce na blasterze i druga pokrewna zaciągnęła ostrze z prowizorycznej osłony. Bądź co bądź, trzeba być gotowym na wszystko. Martwe ciała już dawno zostawił za sobą. Korr nadal przemierzał cierpliwie, niczym pustelnik owy korytarz, gdy nagle broń wylądowała w kaburze, a miecz w pochwie, która była ozdobna niczym ta własna należąca do zamówionego przez ojca prezentu. Chłopak zerwał z równomiernym krokiem na rzecz biegu, cisza i samotność dały w końcu znać o sobie. Stając się nie do zniesienia, rozkazały Kel Dorowi rzucić się do biegu. Dudnienie jego nerwowych kroków wypełniało puste teraz korytarze i sale. Żadnej ochrony, wszyscy zdawałoby się ucielki. Korr w końcu dotarł do czegoś, co wyglądało jak drzwi automatyczne, nie tracąc czasu na konsolę i jej kody uderzył w nią z siłą dość znaczną, by rozbić jej obudowę, kable ukazały się i trzeszczały od skaczących iskier, a ostatnia bariera uniosła się jakby na zawołanie i uwolniła go z tego koszmaru. Noc była jeszcze młoda, lub była to kolejna, nikt nie wiedział jak długo, sam łowca głów także. Chłód przywitał obolałe ciało spadkobiercy rodu Korr, lecz on nie poprzestał tutaj i puścił się pędem w gęstwinę dżungli felucjańskiej. Ostrze świsnęło raz i drugi, niczym maczeta rozcinając gałęzie i zarośla. Chłopak pędził przed siebie nie wiedząc tak na prawdę dokąd zmierza i po co zmierza, nie było tu absolutnie nikogo, on sam także zdawał się nie być obecnym tutaj. Po prostu biegł i ciął przeszkody na jego drodze. Obłęd coraz bardziej dobierał się do jego osoby. Stopy Korra zmieniły swój bieg, by znów ruszyć w kierunku pałacu barona. Tam zatrzymał się i wszedł do środka już spokojnym krokiem, ta sama cisza nie opuszczała go nadal i szaleństwo pojawiło się znów. Przecież musiało być jakieś wyjście z tej sytuacji. Korr nie zważając na nic ponowił pęd z jakim wypadł poprzednio, teraz skręcając w odpowiednie korytarze i mijając pokoje. Nie mógł tutaj zostać, to miejsce napawało go dziwnymi uczuciami i niepewnością, nie umiał tego jeszcze nazwać, lecz nic mu nie pasowało, nic nie składało się w solidną całość. Gdy wreszcie dopadł windy, w której to widział starca po raz ostatni, jego postać zamajaczyła znów. Była widmem i nie istniała na prawdę, to było coś, co miało pomóc młodemu uzmysłowić sobie, że traci rozum, albo już dawno go stracił. Czy cokolwiek było realne? Prawdziwe?
Kel Dor nerwowo wciskał guziki zmuszając metalowy dźwig do poderwania go z obecnego poziomu i zaprowadzenia na sam szczyt. Na lądowisko. A po co? Skoro stamtąd właśnie przybył. Drzwi wykonane z bliżej nieokreślonej mieszanki durastali ustąpiły szalonemu łowcy i jego oczy spotkały się z widokiem jaki zastał poprzednio, noc i pustka, lecz nie do końca, w oddali lądowiska dostrzegł spory jacht, prawdopodobnie pozostawiony przez przybyłych. Pozostawiony, bowiem teraz właśnie ujrzał ciała kilku złodziei, bądź funkcjonariuszy na usługach barona. Korr nie potrafił określić dokładnie, lecz minął ich większym krokiem i skierował się do wnętrza czynnego statku. Zbadał go dokładnie wewnątrz zanim stwierdził z niemałym zadowoleniem, że wszystkie systemy sprawne, komputer nawigacyjny także odpowiadał. A mapa galaktyczna zawierała w swej bazie danych jako jeden z ostatnich kursów Coruscant. Jego dom, jego rodzimą planetę, miejsce gdzie wszystko się toczyło aż dotychczas.
Wnętrze było bardziej okazałe niż zewnętrze tarcze statku. SoroSuub, zatem musiał należeć raczej do bogatszych gości. Nijak Kel Dor nie znał się na obsłudze komputera pokładowego. Nie potrafił także pilotować. Licząc na łut szczęścia usiadł za sterami i zerknął do bazy danych. Potwierdzając kilka komend ustawił kurs na ostatnie miejsce pobytu statku, dane zgadzały się z Coruscant, jednak to miejsce odwiedził tylko raz. Gorzej już chyba być nie mogło dla łowcy głów. Zmienił koordynaty, na znane sobie. Kradzionym statkiem nie mógł przecież lądować w oficjalnym porcie miejskim. Darowanemu tauntaunowi nie patrzy się między ciosy, zatem Kel Dor nie mógł narzekać, podróż miała trwać kilka godzin i zakończyć jego szaleństwo w miejscu rozpoczęcia tej przygody. Qultist stwierdził, że nie będzie tracił czasu i udał się do punktu medycznego w poszukiwaniu jakichkolwiek apteczek i zastrzyków. Sam znał się trochę na tym fachu lecz bez odpowiedniego sprzętu nie mógł zrobić nic. Naprawa jego własnej maski i opatrzenie ran były zajęciem w sam raz na podróż i sposobem uwolnienia umysłu od natrętnych wspomnień i przykrych lęków jego wewnętrznego ja...