Placówka XS-4
-Cholera jasna! - zaklęła Crushdown. - Kiedy tu przyleźliście miałam nadzieję, że to nie wy łupnęliście z takim impetem w ziemię, ale widzę, że byłam w błędzie. Trzeba będzie pokombinować zatem nad innym rozwiązaniem.
-Naukowcy - przypomniał Foreman. - Wiadomo co z nimi?
Xirdneh dostał szajby i musieliśmy go zastrzelić - powiedziała Kara tonem takim, jakby mówiła o wsiadaniu do kolejki magnetycznej. - Zdążył wcześniej ugryźć jednego z moich ludzi... Ugryźć! Rozumiesz to? Sukinsyn mało nie rozszarpał biednemu Hinksowi ramienia... Cóż, przynajmniej dzięki temu dowiedzieliśmy się, że diabelstwo rozprzestrzenia się przez krew. Niestety, dzieciaka też trzeba było odesłać na tamten świat. Kaira Savanti, ta jego asystentka, zapewne siedzi w schronie na samym dole ośrodka, razem z komputerami, serwerami i całym sprzętem. Jeśli chodzi o Frixa... skurwysyn pewnie też ześwirował, jak reszta... Dobra, panie... - spojrzała na ramię Foremana, by sprawdzić jego stopień wojskowy. - panie kapitanie, co robimy dalej?
******
Na zewnątrz zabudowań ośrodka badawczego
-Dzięki - Loiselle uśmiechnął się, po czym ponownie założył hełm. - Musiało mną trochę za mocno wstrząsnąć przy upadku, bo czuję się jakoś dziwnie wyczerpany.
-Wariaci na dziewiątej - ostrzegł Lincoln. - Około... piętnastu ich, sir!
-Cholera jasna! - warknął Ding sprawdzając czas. Pozostawało jeszcze dobre czterdzieści minut do czasu wyznaczonego przez Foremana. - Wszyscy na pozycjach, pełna gotowość, czekać na rozkaz otwarcia ognia. Oby nas minęli...
Grupa "wariatów", jak określali ich żołnierze Sił Specjalnych Wywiadu i Marynarki, niespiesznym krokiem posuwała się środkiem dawnej ulicy, zaledwie kilkanaście metrów od ukrytych w ruinach komandosów Imperium. Chavez Ding miał wrażenie, że jego serce stanęło, gdy jedno z tych... stworzeń na chwilę obróciło się w ich stronę. W oczach tego, do niedawna człowieka, czaiło się prawdziwe szaleństwo, żądza mordu, pragnienie krwi. Porucznik w duchu przeklął dowództwo, że nie wysłało tutaj batalionu szturmowców, lecz niewielką grupę taktyczną.
-Chyba przejdą obok - zauważył Covington, jego zastępca. - Nie zauwa...
-Za nami!
Ten krotki, pełen przerażenia okrzyk Loiselle'a wystarczył, by wszyscy jak na komendę odwrócili się i ściągnęli spusty swoich karabinów na cel biorąc kilku "wariatów", którzy niezauważeni zaszli ich od tyłu. Ding miał ochotę rozstrzelać Scotty'ego za to, że nie dopilnował swojej strefy, lecz po milisekundowym namyśle doszedł do słusznego wniosku, że najpierw zajmie się przeciwnikami.
-Z lewej! Lewa!
-Biegną następni na dziewiątej!
Louis nagle wrzasnął okropnie. Ding z żołądkiem podchodzącym do gardła stwierdził, że jeden z "wariatów" rozbił osłonę jego hełmu i próbuje wgryźć się w twarz żołnierza. Chavez kolbą karabinu rąbnął najbliższego z nieprzyjaciół i posłał mu dwie laserowe błyskawice w serce, a następnie z całej siły kopnął w głowę wroga leżącego już na krzyczącym Louisie.
-Wstawaj! - krzyknął podając mu lewą rękę, a prawą trzymając karabin i nieustannie trzymając palec na spuście. - Nie dopuście tych skurwysynów na wyciągnięcie ręki!