-Przejmuj stery, Złotko, ja się zajmę osłonami - powiedział wysoki brunet i błyskawicznie wyskoczył z fotela - Albo przejmę ręczne sterowanie wieżyczką z tyłu - w tym momencie statkiem wstrząsnęła silna eksplozja i zawyły alarmy uszkodzeniowe - Albo jednym i drugim! -krzyknął i jak oparzony wyleciał przez drzwi w kabinie pilotów.
Przemknął obok gaszącej jakiś pożar jednostki astromechanicznej, która zwijała się jak w ukropie kierując swoją gaśnicę na źródło ognia. Kilka metrów dalej inny robot próbował otworzyć zablokowaną gródź do przedziału magazynu. Peter spojrzał na ekran kontrolny ładowni - pożar hulał w niej aż (nie)miło. Błyskawicznie podjął decyzję i zwrócił się do robota:
-Hej, ty! Zdehermetyzuj ładownie i zajmij się przywróceniem osłon. Już!
Sam pobiegł dalej, ufając, że astromech wykona jego polecenia. Minął kolejne drzwi i prawie w locie usiadł na fotelu pod działkiem laserowym na rufie statku. Automatyczne sterowanie padło, więc jedyny sposób, żeby użyć tej broni to osobiście pociągnąć za spust. Włączył komputer celowniczy, obrócił wieżyczką w lewo i od razu odnalazł rakietę mknącą w kierunku "Beauty Helen", poczekał aż znajdzie się trochę bliżej, a następnie ściągnął do oporu spust. Podwójny promień lasera pomknął w kierunku zbliżającego się nośnika zagłady i zamienił go w kosmiczny pył. Właśnie miał zamiar wycelować w nadlatujący z góry myśliwiec, gdy potężna eksplozja wyrzuciła go z fotela strzelca. Upadając na podłogę uderzył się tuż nad lewym okiem w wystający kawał durastali i stracił przytomność.
Jakiś czas później...
Głowa pulsowała mu tępym bólem, przy głębszym oddechu żebra wydawały się płonąć, a w ustach czuł dziwną suchość. Z trduem przypomniał sobie ostatnie wydarzenia i powoli otworzył prawe oko, lewe spuchło tak, że nadal pozostawało zamknięte. Coś mu mówiło, że będzie to jego najmniejsze zmartwienie... Podpierając się o najbliższą ścianę z trudem podniósł się na nogi. Spróbował spojrzeć przed siebie, ale zakręciło mu się w głowie.
Po raz kolejny stracił przytomność...
Kilka godzin później...
Zabudowania jakiegoś miasta, zapewne Anchorhead, były już zdecydowanie bliżej. Peter przyłożył manierkę do spieczonych ust i wypił ostatnie krople wody.
Był wykończony. Marzył tylko o chwili wytchnienia, bądź śmierci. Nie wiedział jak Yves udało się wylądować na tej pustynnej planecie, ani gdzie się podziała - nie znalazł jej ani we wraku, ani w jego okolicy. Miał nadzieję, że nic jej nie jest... Był taki zmęczony... Byle dotrzeć do miasta przed zmrokiem... Nogi miał jak z galarety... żeby chociaż tak nie sypało piaskiem po oczach... Widział już pierwsze sylwetki ludzi, chciał krzyknąć, ale nie miał sił, więc pomachał ręką... Taki słaby...
Zanim stracił przytomność był niemal pewny, że odległa postać w kapturze zwróciła na niego uwagę...