przez Alanis Orton » 28 Gru 2010, o 19:52
Jak miało się okazać, słuch nie mylił pani kapitan. To echo niosło odgłos czyichś kroków, prawdopodobnie uciekającego przed nią Durruka. Przynajmniej taką nadzieję miała Alanis, ale w tych ciemnościach, tak czy siak, nic nie było widać.
Wstyd się przyznać i w oficjalnej rozmowie nigdy by tego nie potwierdziła, ale praktycznie od zawsze Orton bała się ciemności. Właśnie dlatego, z początku przestraszyła się mroku, w jaki miała wstąpić, aby złapać szefa bandy. Ta czerń nie była ani przyjemna, ani spokojna, a na dodatek, mogło czaić się w niej symboliczne ‘coś’. Całe szczęście, że przez pierwsze kilkanaście kroków, blask dochodzący z gabinetu bossa oświetlał jej drogę po tej, przynajmniej jak dotąd, równej posadzce. Jeszcze zanim drzwi tajemnego przejścia się zamknęły, Alanis zdążyła, choć w ogólnym stopniu, zapoznać się z wystrojem sekretnego korytarza. Jedynym plusem było to, że z pewnością nie było tam żadnych gryzoni lub też jakiejś nieokreślonej cieczy, w której trzeba by brodzić, no powiedzmy, po kostki. Za to w otchłani zimnego mroku połyskiwały niewyraźne zarysy jakichś rur, czy innych przewodów, zbyt jednak rozmyte i niekonkretne, bym móc kroczyć wśród nich ze stuprocentową pewnością i poczuciem absolutnego bezpieczeństwa. Poza tym, ostatnią rzeczą, której by w tej chwili potrzebowała Ortonówna, był przyczajony gdzieś w cieniu Trandoshanin, najlepiej jeszcze uzbrojony w nóż albo inne, ostre narzędzie - dlatego też Alanis postanowiła zachować czujność. Już samo przebywanie w jednym pokoju z przedstawicielem jaszczurzego gatunku było dla niej, delikatnie mówiąc, nieprzyjemne. A perspektywa walki, a zwłaszcza walki wręcz i to z zaskoczenia... Cóż, jakby nie było, upewniła się, że blaster jest odbezpieczony i gotowy działania., mimo iż jeszcze nigdy jej nie zwiódł.
W tej samej chwili, gdzieś w oddali zamajaczyło się światło, więc Orton instynktownie zwróciła wzrok ku niemu. Teraz już dobrze czuła chłodny powiew na twarzy, bijący od źródła, rosnącej z każdym krokiem, jasności.
- Szlag, pewnie Durruk już osiągnął cel swojej ucieczki. – nieprzyjemna myśl przeleciała przez jej głowę, choć jednocześnie nie traciła nadziei na złapanie gadziny. Przyśpieszyła kroku, wybierając przy tym optymalną wartość pomiędzy szybkością, a głośnością stawianych kroków. Całe szczęście, że już dawno odzwyczaiła się chodzić na co dzień w butach z wysokimi obcasami. Tak, w tej konkretnej sytuacji, znacznie lepiej sprawowały się wysłużone, czerwone trampki.
Podchodząc coraz bliżej, wytężyła wzrok. Na podłodze leżała jakaś postać, mocująca się z płaszczem, którego fragment został najwyraźniej ‘złapany’ w... No, mniejsza o to, jak się ten element mechanizmu drzwi nazywał. Ważniejsze, że ową istotą okazał się nie kto inny, ale sam wszechmocny szef gangu. Gdy Alanis patrzyła tak z odległości na szamotajacego się jaszczura, nie widzieć czemu, zrobiło się jej przykro. Nie dlatego, że sytuacja w której się znalazł była w tym samym stopniu komiczna co tragiczna. Ale dlatego, że Mr John wyraźnie zażyczył sobie śmierci Durruka. Tego samego Durruka, który teraz desperacko walczył o przeżycie. W takich sytuacjach, gdy wróg okazywał się człowiekiem – nawet, gdy człowiekiem nie był - z reguły Alanis odkładała giwerę, co już nie raz przyprawiło jej wiele kłopotów. Po prostu nie mogła przełamać się i zabić kogoś z zimną krwią, mając jednocześnie świadomość, że być może ofiara ma rodzinę, jakieś zwierzątko domowe, iż jest to osoba powstała w wyniku wieloletniego oddziaływania niepowtarzalnych czynników na niepowtarzalną jednostkę. Przecież każdą istotę w Galaktyce charakteryzuje miliard, jedynych w swoim rodzaju, myśli, swoiste zachowanie oraz czyny. Poza tym, Ortonówna zawsze uważała, że takich całkowicie złych osób to chyba nie ma. No, bo przecież nawet najgorszy bandzior musi mieć coś lub kogoś, kogo kocha albo chociaż lubi.
Jednak to nie był odpowiedni czas ani na przemyślenia, ani na rozczulanie się. Ostatecznie, jedyne co się liczyło, to wykonanie tego cholernego zadania. Na tyle dobrze, by w końcu móc opuścić tę zapyziałą dziurę i wrócić do szarej codzienności życia.
- A mam Cię, ty skurwelu! – wrzasnęła, wyskakując nagle zza węgła. – Rączki, rączki, panie Durruk.– dodała, nie spuszczając gadziny z oczu i z muszki pistoletu.
GG: 13812847