Alanis patrzyła na Durruka takim wzrokiem, jakby słowa, które padały z ust gadziny, wypowiadane były nie w basicu, ale w jakimś innym, niezrozumiałym narzeczu. Jednocześnie, o ile same poszczególne wyrazy, a nawet całe zdania, bez problemu docierały do uszu Alanis, to ich sens, przynajmniej z początku, jawił się jako coś zupełnie niedorzecznego. A więc jej ojciec... żył? Zmienił nazwisko, ukrył się? Ale jak, co, gdzie, kiedy? Jakim cudem?
Słuchając gadki jaszczura czuła, jak jej cały świat właśnie wywraca się do góry nogami. Jednym słowem - to był szok. Szok i niedowierzanie. Spośród wszystkich niespodzianek, które w tym dniu przytrafiły się pani kapitan, właśnie ta była największą i najbardziej zaskakującą. Prosta, dla niektórych rutynowa wręcz misja, okazała się być dla panny Orton zadaniem trudniejszym, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. W ciągu jednego zaledwie dnia, zdążyła stracić dobrego przyjaciela, dowiedzieć się o istnieniu siostry, a teraz jeszcze to...
Korelia? Jakiś wartościowy kamyk? Pani kapitan sama nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Już dawno pogodziła się ze śmiercią ojca, której była zresztą bezpośrednim świadkiem. Na własne oczy widziała przecież... no właśnie. W tym momencie, sama już nie była pewna tego, co właściwie się wtedy wydarzyło. Ilekroć usiłowała przypomnieć sobie tamte wydarzenia, miała niemały kłopot z przywołaniem konkretnych obrazów – jako że jej umysł wkładał niemały wysiłek, aby ukryć te traumatyczne wspomnienia gdzieś w czeluściach podświadomości. Ale z drugiej strony, za każdym razem, gdy cofała się myślami w przeszłość, ponownie wracały do niej te same uczucia, które towarzyszyły jej podczas tamtej nocy. Strach, przede wszystkim strach o własne życie. Ten pierwotny, zwierzęcy lęk, który towarzyszył wszystkim istotom już od początku stworzenia...
Początkowe zdziwienie - które sprawiło, że pani kapitan dosłownie zaniemówiła - wraz z każdą przemijającą chwilą, coraz bardziej przekształcało się w gniew. Bo o ile wiadomość o siostrze jedynie podkopała fundamenty, to informacja o ojcu sprawiła, iż twarda fasada, za którą pani kapitan ukrywała swoje wnętrze i duszę, zaczęła pękać. Przez tak wiele lat żyła ze świadomością, że jest sama na tym świcie, że to na niej kończy się ród Ortonów... Tak wiele lat, że zdążyła zapomnieć jak to jest, gdy ma się dom i rodzinę. Po śmierci ‘Wujka' wmawiała sobie, że nikogo nie potrzebuję, że sama sobie poradzi. Może za często słyszała żeby wziąć się w garść, podczas gdy Alanis chciała jedynie aby ktoś ją wysłuchał, pocieszył a nie ciągle mówił, że ma być silna. Wtedy poznała Cartha, ale ten mężczyzna sprawił jej jedynie kolejny zawód... A przecież ona także miała uczucia, mimo iż ich okazywanie zawsze sprawiało jej problemy. Poza tym, bycie sentymentalną i wrażliwą zdecydowanie przeszkadzało w prowadzeniu interesów...
- Tu i teraz.... – powtórzyła szeptem, obrzucając spojrzeniem leżący przed nią blaster, a następnie przenosząc wzrok na Durruka. Ten z pozoru prosty wybór, przed którym postawił ją przywódca bandy, sprawił, iż na czole Alanis pojawiła się kropla potu. Wyraźnie było widać, że Ortonówna wahała się, ważąc w myślach konsekwencje.
- Dostaniesz swój kamyk.– podsumowała swoje przemyślenia, choć w jej głosie dało się wyczuć nutkę niepewności. Sama nie wiedziała, czy podjęła właściwy wybór. Co stanie się z jej kompanami, którzy zostali w kryjówce Durruka? Jaka będzie reakcja Mr Johna, gdy dowie się o tym, co tu zaszło? Cóż, o tym wszystkim pani kapitan wolała na razie nie myśleć, zwłaszcza, że perspektywa spotkania z ojcem, sama w sobie, przyprawiała ją o zawrót głowy.
- A teraz odnośnie szczegółów. Rozumiem, że to będzie mój środek transportu? – zadając to pytanie, Alanis kiwnęła głową na stojący niedaleko frachtowiec.