Alanis siedziała w fotelu pilota, wodząc ciekawskim wzrokiem po wszystkich tych kolorowych przyciskach, drążkach, wajchach i pokrętłach, mimo iż funkcje tej machinerii pozostawały dla pani kapitan, w zdecydowanej większości, tajemnicą. Po prostu, Alanis nigdy jeszcze nie pilotowała podobnego statku, a pulpit i deska rozdzielcza, zaledwie w niewielkim stopniu przypominały to, do czego Alanis zdążyła przyzwyczaić się, podczas użytkowania HWK-290 i Firefly. Nie chcąc zepsuć tak wartościowej maszyny, którą ten frachtowiec prawdopodobnie był, Ortonówna, już po wejściu na pokład i dość pobieżnym zapoznaniu się ze szczegółami tego modelu, postanowiła użyć funkcji autopilota. Ostatnie dnie były dla Alanis wystarczająco męczące i pechowe, a potencjalna awaria statku, który na dodatek nie należał do niej, była ostatnią rzeczą, jakiej pani kapitan potrzebowałaby na obecną chwilę.
Durruk, mimo wszystko, miał rację odnośnie dwóch rzeczy. Statek rzeczywiście był ładny. Spodobał się on pani kapitan już od pierwszej chwili, gdy go zobaczyła – jednak zdecydowanie nie mógł równać się pod względem urody ze starym, co prawda nieco wysłużonym już, ale zarazem jedynym w swoim rodzaju, transportowcem klasy Firefly. Pomimo wszystkich swoich bajerów i udogodnień, Alanis wciąż wolałaby znaleźć się na pokładzie swojego rupiecia, choć z każdą chwilą była coraz bardziej świadoma tego, iż zapewne już nigdy go nie ujrzy.
Jaszczur nie kłamał także mówiąc, że Pazur 2 ma wgrane koordynaty. W tym samym momencie, gdy pani kapitan dość niepewnie nacisnęła niewielki guziczek, kwadratowy ekran podświetlił się, a na jego wyświetlaczu pojawiły się szczegóły wycieczki. Korelia… Alanis niezbyt wiele wiedziała o tym miejscu, oczywiście oprócz tego, że urodził tam się słynny bohater rebeliantów Solo i że miejscowi produkują dość dobre whisky, ale za to sprzedawane pod dość dziwną nazwą. Poza tym, HWK, który odziedziczyła po swoim byłym wspólniku, również był koreliańskiej produkcji. Mimo to, Ortonównej nigdy nie odczuwała specjalnej potrzeby, aby często odwiedzać Korelię, co zresztą wprowadzała w czyn, gdyż na tej planecie była tylko raz i tylko dlatego, że był to przystanek w dalszej podróży. Ech, kiedy to było… Wracając wspomnieniami do tamtych lat, Alanis sama siebie podziwiała za głupotę i lekkomyślność, którą, przynajmniej wtedy, postrzegała jako odwagę. Dziś, z całą pewnością, nie podjęła by się już tak niebezpiecznej misji, jaką bez wątpienia był lot w Nieznane Regiony – na dodatek z kilkoma nieznajomymi bliżej pasażerami na pokładzie. A trzeba przyznać, iż stanowili oni wcale niezłe zbiorowisko indywidualności.
Pozwalając komputerowi zająć się lotem, panna Orton zamyśliła się, próbując sobie przypomnieć godność chociażby jednego uczestnika tej wyprawy, jednak przychodziło jej to z dość dużym trudem. Bo o ile zawsze miała pamięć do twarzy, z nazwiskami zazwyczaj był już problem. Z pewnością była tam pewna kobieta, która – jak słyszała pani kapitan – została później cenioną łowczynią nagród. Jednak wydarzenia te miały miejsce tak dawno temu… Jako że próba spełzła na niczym, Alanis wstała i powolnym krokiem skierowała się do jeden z kajut, gdzie leżał, jak z resztą obiecał jaszczur, ekwipunek.
- Za duży wybór. Byłoby jedno i spokój. – stwierdziła, patrząc na stertę różnych przedmiotów, rozrzuconych praktycznie po całym pomieszczeniu. – Naprawdę prewencyjny gad. – Orton prychnęła śmiechem, przypominając sobie o tytule, który nieoficjalnie nadał sobie Durruk jeszcze na Tatooine. Żart żartami, ale sprzętu rzeczywiście była cała masa. Nie chcąc marnować czasu, Alanis przystąpiła do szybkiej selekcji na rzeczy przydatne i nieprzydatne, tylko po to, by na tą drugą kupkę odrzucić większość zgromadzonych tam gadżetów. Jednocześnie, gdyby spojrzeć obiektywnym okiem na przedmioty uznane przez panią kapitan za przydatne, dałoby się zauważyć, że kobieta wybrała po prostu zamienniki swojego własnego ekwipunku, który został pod opieką gadziny. Jedyną rzeczą, jakiej Alanis nie znalazła, był śrubokręt dźwiękowy.
- Tak. Jak wrócę, to zdecydowanie będę musiała upomnieć się o zwrot moich dóbr ruchomych. A może bardziej, o ile wrócę…
Po kilkunastu minutach, Alanis ponownie usiadła na miejscu przeznaczonym dla pilota, z tą różnicą, że tym razem wywaliła nogi na deskę rozdzielczą. Pozostając w tej, niezwykle dla niej wygodnej pozycji, spróbowała przypomnieć sobie to, co mówił przed odlotem jaszczur.
- A więc moim kontaktem będzie niejaki Pan Gardick. Mam nadzieję, że będzie choć odrobinę lepiej wychowany niż Pan Durruk. – na wspomnienie pożegnania, jakie urządził jej przywódca bandy, aż całą nią wzdrygnęło z obrzydzenia. Alanis zawsze uważała Trandoshan za odrażające kreatury, ale żeby zawarcie umowy kwitować czymś takim…
Cała ta sytuacja była dla Alanis cokolwiek dziwna, a można wręcz powiedzieć, że surrealistyczna - właśnie leciała na spotkanie z ojcem, którego przez tak wiele lat uważała za zmarłego. Cóż, pani kapitan wielokrotnie spotykała się z takimi zawiłościami losu, ale jedynie na stronicach tanich holokryminałów, gdzie zasada ‘zabili go i uciekł’ była na porządku dziennym. Jednocześnie nigdy by się nie spodziewała, że coś takie może przytrafić się także w prawdziwym życiu...