Content

Archiwum

[Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

W tym miejscu znajdują się wszystkie zakończone questy, których akcja toczyła się na Korelii.

[Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 9 Sty 2011, o 13:33

Image


Widok przez transpastalowe okno jakiegokolwiek statku na tym własnie szlaku, nawet największym twardzielom zapiera dech w piersiach, powodując natłok retrospekcji ich życia, wyborów; po prostu kolei losu.
Losu, który sami kształtują, lub...który zapisany jest w jednej z tryliona gwiazd Galaktyki.



Alani Orton przenosi się z [Tatooine] Zemsta Blade'a
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 9 Sty 2011, o 22:29

Alanis siedziała w fotelu pilota, wodząc ciekawskim wzrokiem po wszystkich tych kolorowych przyciskach, drążkach, wajchach i pokrętłach, mimo iż funkcje tej machinerii pozostawały dla pani kapitan, w zdecydowanej większości, tajemnicą. Po prostu, Alanis nigdy jeszcze nie pilotowała podobnego statku, a pulpit i deska rozdzielcza, zaledwie w niewielkim stopniu przypominały to, do czego Alanis zdążyła przyzwyczaić się, podczas użytkowania HWK-290 i Firefly. Nie chcąc zepsuć tak wartościowej maszyny, którą ten frachtowiec prawdopodobnie był, Ortonówna, już po wejściu na pokład i dość pobieżnym zapoznaniu się ze szczegółami tego modelu, postanowiła użyć funkcji autopilota. Ostatnie dnie były dla Alanis wystarczająco męczące i pechowe, a potencjalna awaria statku, który na dodatek nie należał do niej, była ostatnią rzeczą, jakiej pani kapitan potrzebowałaby na obecną chwilę.

Durruk, mimo wszystko, miał rację odnośnie dwóch rzeczy. Statek rzeczywiście był ładny. Spodobał się on pani kapitan już od pierwszej chwili, gdy go zobaczyła – jednak zdecydowanie nie mógł równać się pod względem urody ze starym, co prawda nieco wysłużonym już, ale zarazem jedynym w swoim rodzaju, transportowcem klasy Firefly. Pomimo wszystkich swoich bajerów i udogodnień, Alanis wciąż wolałaby znaleźć się na pokładzie swojego rupiecia, choć z każdą chwilą była coraz bardziej świadoma tego, iż zapewne już nigdy go nie ujrzy.
Jaszczur nie kłamał także mówiąc, że Pazur 2 ma wgrane koordynaty. W tym samym momencie, gdy pani kapitan dość niepewnie nacisnęła niewielki guziczek, kwadratowy ekran podświetlił się, a na jego wyświetlaczu pojawiły się szczegóły wycieczki. Korelia… Alanis niezbyt wiele wiedziała o tym miejscu, oczywiście oprócz tego, że urodził tam się słynny bohater rebeliantów Solo i że miejscowi produkują dość dobre whisky, ale za to sprzedawane pod dość dziwną nazwą. Poza tym, HWK, który odziedziczyła po swoim byłym wspólniku, również był koreliańskiej produkcji. Mimo to, Ortonównej nigdy nie odczuwała specjalnej potrzeby, aby często odwiedzać Korelię, co zresztą wprowadzała w czyn, gdyż na tej planecie była tylko raz i tylko dlatego, że był to przystanek w dalszej podróży. Ech, kiedy to było… Wracając wspomnieniami do tamtych lat, Alanis sama siebie podziwiała za głupotę i lekkomyślność, którą, przynajmniej wtedy, postrzegała jako odwagę. Dziś, z całą pewnością, nie podjęła by się już tak niebezpiecznej misji, jaką bez wątpienia był lot w Nieznane Regiony – na dodatek z kilkoma nieznajomymi bliżej pasażerami na pokładzie. A trzeba przyznać, iż stanowili oni wcale niezłe zbiorowisko indywidualności.

Pozwalając komputerowi zająć się lotem, panna Orton zamyśliła się, próbując sobie przypomnieć godność chociażby jednego uczestnika tej wyprawy, jednak przychodziło jej to z dość dużym trudem. Bo o ile zawsze miała pamięć do twarzy, z nazwiskami zazwyczaj był już problem. Z pewnością była tam pewna kobieta, która – jak słyszała pani kapitan – została później cenioną łowczynią nagród. Jednak wydarzenia te miały miejsce tak dawno temu… Jako że próba spełzła na niczym, Alanis wstała i powolnym krokiem skierowała się do jeden z kajut, gdzie leżał, jak z resztą obiecał jaszczur, ekwipunek.
- Za duży wybór. Byłoby jedno i spokój. – stwierdziła, patrząc na stertę różnych przedmiotów, rozrzuconych praktycznie po całym pomieszczeniu. – Naprawdę prewencyjny gad. – Orton prychnęła śmiechem, przypominając sobie o tytule, który nieoficjalnie nadał sobie Durruk jeszcze na Tatooine. Żart żartami, ale sprzętu rzeczywiście była cała masa. Nie chcąc marnować czasu, Alanis przystąpiła do szybkiej selekcji na rzeczy przydatne i nieprzydatne, tylko po to, by na tą drugą kupkę odrzucić większość zgromadzonych tam gadżetów. Jednocześnie, gdyby spojrzeć obiektywnym okiem na przedmioty uznane przez panią kapitan za przydatne, dałoby się zauważyć, że kobieta wybrała po prostu zamienniki swojego własnego ekwipunku, który został pod opieką gadziny. Jedyną rzeczą, jakiej Alanis nie znalazła, był śrubokręt dźwiękowy.
- Tak. Jak wrócę, to zdecydowanie będę musiała upomnieć się o zwrot moich dóbr ruchomych. A może bardziej, o ile wrócę…
Po kilkunastu minutach, Alanis ponownie usiadła na miejscu przeznaczonym dla pilota, z tą różnicą, że tym razem wywaliła nogi na deskę rozdzielczą. Pozostając w tej, niezwykle dla niej wygodnej pozycji, spróbowała przypomnieć sobie to, co mówił przed odlotem jaszczur.
- A więc moim kontaktem będzie niejaki Pan Gardick. Mam nadzieję, że będzie choć odrobinę lepiej wychowany niż Pan Durruk. – na wspomnienie pożegnania, jakie urządził jej przywódca bandy, aż całą nią wzdrygnęło z obrzydzenia. Alanis zawsze uważała Trandoshan za odrażające kreatury, ale żeby zawarcie umowy kwitować czymś takim…
Cała ta sytuacja była dla Alanis cokolwiek dziwna, a można wręcz powiedzieć, że surrealistyczna - właśnie leciała na spotkanie z ojcem, którego przez tak wiele lat uważała za zmarłego. Cóż, pani kapitan wielokrotnie spotykała się z takimi zawiłościami losu, ale jedynie na stronicach tanich holokryminałów, gdzie zasada ‘zabili go i uciekł’ była na porządku dziennym. Jednocześnie nigdy by się nie spodziewała, że coś takie może przytrafić się także w prawdziwym życiu...
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 10 Sty 2011, o 22:57

- Tu PSP - Prywatna Straż Przystani. Jesteście w strefie lądowania w dokach Przystani. Proszę podać koordynaty lotu oraz cel podróży. - zacharczał głośnik, który zamontowany był w górnej części pulpitu. Na radarze zamigotał niewielki punkt, świadczący o obecności uzbrojonego, niewielkiego statku. Był on w zasięgu strzału, a dane na ekranie po lewej stronie pani kapitan, oznajmiły, iż broń jest gotowa do użycia.
- Proponowałbym w jak najszybszym czasie, możliwie logicznym wytłumaczeniem, odpowiedzieć jednostce, która może zestrzelić frachtowiec Pazur 2 i bezpiecznie dotrzeć do określonego celu.
Kolejny nieznany głos i kolejne zaskoczenie dla Ortonówny. Tym razem komputer pokładowy, mówiąc przyjemnym i ciepłym głosem starszej pani, doradził i ostrzegł Alanis przed tym, co było nieuchronne.
Doświadczenie, żyłka przemytnika i urok osobisty pani kapitan, musiały się teraz skumulować, by wybrnąć z tej zaskakującej sytuacji.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 11 Sty 2011, o 17:04

- Kruca bomba! – syknęła Alanis, o mało nie spadając z fotela. Stres, zmęczenie i natłok wrażeń, związanych z wydarzeniami z ostatnich dni, sprawiły, że pani kapitan przysnęła. W sumie nic w tym dziwnego, gdyż dawka emocji, jaką przyjęła podczas jednego dnia, powaliłaby nawet największego twardziela. Swoją zasługę miał w tym także autopilot, który prowadził statek równo i bez żadnych turbulencji – a do tego Ortonówna nie była akurat przyzwyczajona. Ile spała? Kilkanaście minut? Godzinę? Kilka godzin? Z pewnością wystarczająco długo, aby już na początku nowej przygody, wpakować się w tarapaty.
- Te, a ja proponowałabym, żebyś zamilkł. Pogadamy później. – podsumowując wypowiedź komputera, nerwowo spoglądnęła na niewielki ekranik. Cóż, najwyraźniej straż traktowała swoją pracę na poważnie, gdyż z danych, które widniały na wyświetlaczu wynikało jasno, iż funkcjonariusze gotowi są na użycie broni.

Mimo tej nieciekawej sytuacji, Ortonównej coraz bardziej zaczynał podobać się ten statek. Już sam wygląd przypadł jej do gustu, a teraz jeszcze uaktywnił się taki gadający bajer. I choć nie była to żadna nowość, bo jeden z zaprzyjaźnionych przemytników również posiadał coś takiego na pokładzie, a nawet proponował, że zamontuje u niej… No, ale trzeba przyznać, iż wynalazek Harknessa był nieporównywalnie bardziej prymitywny - w krytycznej sytuacji potrafił jedynie prognozować w procentach szansę na przeżycie, a w razie pewnej śmierci serwował wermut.
Na wspomnienie o Jacku, panią kapitan przeszedł po plecach zimny dreszcz. Mimo iż był on jednym z niewielu prawdziwych przyjaciół, których posiadała, to jednak w jego obecności zawsze czuła się trochę nieswojo. Jednak nie był to dość dobry moment, aby rozmyślać o kolegach po fachu, gdyż załoga statku PSP z pewnością nadal niecierpliwie oczekiwała odpowiedzi.
- Tu Pazur 2, tu Pazur 2. Koordynaty… - odezwała się spokojnym, ale pewnym głosem, jednocześnie usiłując wygrzebać z zakamarków pamięci wszystkie informacje, jakie przed odlotem przekazał jej Durruk. Lecz o ile recytacja ciągu numerków i liczb nie stanowiła dla pani kapitan większego problemu, to z podaniem wiarygodnego celu podróży był już mały problem. Bo choć Alanis odwiedziła Korelię tylko raz, to wydarzenia, które miały których była wtedy świadkiem sprawiły, że aż za dobrze zapamiętała z jaką skutecznością działają lokalne służby porządkowe i do czego są zdolne.
- Cel podróży to… - tutaj przemytniczka zrobiła krótką pauzę, choć powodem nie był brak pomysłu na wytłumaczenie swojej obecności, ale coś całkowicie innego. Mianowicie, na myśl o prawdziwej przyczynie wycieczki, Alanis z trudem powstrzymała się od śmiechu. Bo co też ona tu właściwie robiła? Rzeczywisty cel podróży był, w nieporównywalnie większym stopniu, odmienny niż wszystko, z czym dotychczas pani kapitan się stykała, nawet biorąc pod uwagę przedostatni ładunek, jaki miała okazję szmuglować.
- …odwiedziny u starego znajomego. Nazywa się Gardick.
Często bywa tak, że najprostsze rozwiązania są jednocześnie najlepszymi. Wypowiadając imię swojego kontaktu, Ortonówna miała nadzieję, że ta zasada choć raz zadziała w jej przypadku.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 12 Sty 2011, o 11:35

- Proszę poczekać na potwierdzenie - odezwał się głos zalewający całą kabinę. Chwila ta w rzeczywistości trwała niecałe pięć minut, jednak wydawało się, jakby minął co najmniej tydzień.
- Pracownik doku 06T, Douglas Gardick potwierdza wizytę kobiety lecącej frachtowcem o nazwie Pazur2. Proszę podać kod dostępu do strefy lądowania.Kiedy Alanis podała ciąg znaków WTE458X, usłyszała ostatni raz dość miły głos jednego z załogantów PSP.
- Wszystko w porządku. Zezwalam na ładowanie. Miłego pobytu w Przystani, Pazur2. bez odbioru.
Niecałe dwie minuty później, statek ochronny tego sektora Korelii zniknął z oczu Ortonówny.
- Uwaga o tym, abym zamilkł były nie na miejscu, albowiem technik-programista zaprojektował mnie tak, by informować pilota o wszelkich sytuacjach, jakie napotka, oraz podsuwać mu najbardziej logiczne rozwiązania. - Gdyby głos komputera pokładowego miał intonację, zapewne można byłoby usłyszec obruszenie się na skarcenie go przez panią kapitan.

***

- Nieźle wywiodłaś w pole jednostkę nr 3 PSP. Proste i genialne pozbycie się tych idiotów – zaśmiał się Doug, starzejący się, dość przystojny mężczyzna. Jego czarne, krótko przystrzyżone włosy oraz małe, ciemne oczy, nadawały twarzy stonowanego charakteru. – Pazur2 będzie tu bezpieczny, Durruk nieźle mi zapłacił. Czy masz jakieś pytania odnośnie Przystani? Nie znam celu twojej wizyty i nie chcę znać, więc w tej kwestii będziesz musiała poradzić sobie sama w Dzielnicach. – Mężczyzna zapisał coś na swoim datapadzie, skrzywił się nico i dodał: - Jak już zabierzesz odpowiedni ekwipunek i będziesz gotowa ruszyć, podejdziesz do tej kosmotaksówki , a ona zawiezie cię tam, gdzie zechcesz. – Sięgnął do kieszeni i wyjął mały, prostokątny, cienki przedmiot. – Ta karta czipowa jest od pana Durruka. 500 kredytów na ewentualne wydatki. – Po chwili wręczył ją Ortonównie.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 13 Sty 2011, o 19:53

Gdy tylko strażnik wyraził zgodę na lądowanie, Alanis poczuła jak kamień spada jej z serca. Bo przecież wystarczyłoby jedno błędne słowo, fałszywy ton lub też zwykłe przejęzyczenie, aby misja pani kapitan zakończyła się, jeszcze przed prawdziwym rozpoczęciem poszukiwań. Jednak najwyraźniej szczęcie lub też inna, wszechmocna siła sprzyjała Ortonównej, dzięki czemu, po krótkiej chwili, Pazur 2 osiadł miękko na płycie lądowiska.
- Nawiązanie na nowo ludzkiej więzi z ojcem, dwieście tysięcy, wdzięczność i ochrona. – przemytniczka wydobyła słowa jaszczura z zakamarków pamięci, jakby usiłując znaleźć usprawiedliwienie dla wyboru, którego dokonała na Tatooine. Ale obiektywnie patrząc na całą sprawę, to chyba nie miała innego wyjścia. A nawet jeśli istniała alternatywa, to pani kapitan, jak zwykle zresztą, zabrakło odwagi, żeby wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć wreszcie samodzielnie decydować o własnym losie.
Cisza, jaka zapanowała po wyłączeniu silnika sprawiła, że Alanis ponownie pogrążyła się w ponurym zamyśleniu. O ile cel misji był prosty i jasno określony, o tyle konsekwencje, które mogły z tego wszystkiego wyniknąć, przyprawiały ją o ból głowy. Cóż z tego, że Durruk gwarantował jej ochronę po wykonaniu zadania, skoro Ortonówna, podczas ostatniego tygodnia, zdążyła już podpaść dwóm innym, ale równie poważnym i groźnym osobnikom z przestępczego półświatka… Wizja śmierci przez rozszarpanie pazurami, co gwarantował jaszczur w razie niepowodzenia misji, była niczym, w porównaniu z tym, co mogli zafundować w tej kategorii Galen Murtode i Mr John.
Chociaż z drugiej strony, mimo iż Orton nigdy nie uważała się za chciwą osobę, perspektywa zarobienia takiej sumy kredytów kusiła i to bardzo. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy nastał dość ciężki okres dla przemytników, a biorąc pod uwagę to, jak mało opłacalne były ostatnie zlecenia, pani kapitan miała wcale dobrą motywację do działania. W końcu, za taką kwotę można by kupić nowy statek, spłacić długi, a pewnie i tak zostałoby jeszcze kasy, aby spędzić urlop w ekskluzywnym stylu. Przeglądając holokatalogi biur podróży, Alanis zawsze zatrzymywała się przy planecie o nazwie Spira, z wypiekami na twarzy oglądając zdjęcia piaszczystych plaż i innych, równie ładnych widoczków. Jednocześnie zawsze ze świadomością, że na taką wycieczkę nie będzie jej stać nawet i za milion lat.
- Ludzka więź… A co to niby ma znaczyć? – myśl, która przeleciała przez głowę Alanis, wprawiła ją w takie zakłopotanie, że aż podrapała się po głowie. Szczęśliwie, wszystkie te durne rozważania przerwał głos komputera. Słowa maszyny zdecydowanie polepszyły przemytniczce nastrój.
- Te, jak taki logiczny jesteś i w ogóle, czyli znaczy, że umiesz grać w Dejarika? – zagadnęła Ortonówna, starając się zmienić temat rozmowy. Bo choć sama posiadała jedynie astromecha, to aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak złośliwe mogą być te mechaniczne bestie, gdy się zirytują. A mimo wszystko, panna Orton wolała mieć ‘pokładowego’ po swojej stronie, zwłaszcza, iż już w momencie wejścia na statek pani kapitan zauważyła stolik do gry, a taka rozgrywa z komputerowym przeciwnikiem mogłaby stanowić wcale dobry trening w rozwijaniu tej szulerskiej umiejętności, z której opanowaniem zawsze miała niemały kłopot.

Schodząc po trapie frachtowca, Alanis uważnie rozglądnęła się po okolicy. I choć hangar, w którym zadokował Pazur 2, był znacznie ładniejszy od miejsc, gdzie dotychczas parkowała swoje pojazdy, to pani kapitan, w zdecydowanie większym stopniu niż na podziwianiu architektury, skupiona była na odnalezieniu Gardicka. Jednak już po chwili problem sam się rozwiązał, gdyż zza rogu wyłonił się mężczyzna, który, jak miało się okazać, rzeczywiście był jej kontaktem.
- Czy mam jakieś pytania? Nic konkretnego, bardziej przydałbym się nieco dokładniejszy opis miejsca, do którego się udaję. Podobno jest to miejsce bogaczy, ekscentryków i artystów… Na tym kończy się moja wiedza i sama nie wiem, czego mogę się tam spodziewać. – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem na twarzy, jednocześnie chowając kartę czipową do kieszeni.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 13 Sty 2011, o 22:17

- No cóż, tyle to mogę ci powiedzieć. Jak trafnie opisałaś to miejsce, Przystań to nietuzinkowe miasto.
Chociaż wygląda zwyczajnie, jak dobrze rozwinięta metropolia, to podzielone na trzy główne Dzielnice-Sektory, które różnią się od siebie i to znacznie. Sektor Centralny, zwany Pępkiem, to obszar, na którym swoje siedziby mają najbogatsi tego miejsca. Burmistrz, Rada Przystani, czy wszelakiej maści bankierzy, biznesmeni, czy wpływowi kolekcjonerzy rzadkich dzieł sztuki: od świetlnych rzeźb, po rzadkie rośliny. Sektor Wschodni, inaczej Kakofonia, to średniej klasy, przedziwne, a zarazem przecudne miejsce dla wszystkich artystów. Cała masa ras, talentów, geniuszu i szaleństwa. Odpad to Zachodnia Dzielnica, która kiedyś tętniąca przemysłem, dziś jedynie jest cieniem tamtych czasów. Zniszczone magazyny i fabryki, tereny skażone chemikaliami, grupki koczowników, skuteczne odstraszają ludność pozostałych części miasta.

Słowa Gardicka wypowiadane były spokojnie i wyraźnie. Wyraz jego twarzy i intonacja głosu świadczyły o tym, że mówi to ze szczerej chęci pomocy, a nie dlatego, że musi.
- Czegokolwiek szukasz, może to być wszędzie. To całkowicie różne miejsca, więc musisz wybrać wpierw jeden z Sektorów i tam rozpocząć swoją misję.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 16 Sty 2011, o 22:53

Wrodzona ciekawość świata sprawiła, że Alanis z rosnącym zainteresowaniem przysłuchiwała się słowom wypowiadanym przez Douglasa, jednocześnie starając się zapamiętać i przyswoić jak najwięcej informacji. Cóż, już pracując w kantynie na Coruscant, Ortonówna zawsze lubiła przysłuchiwać się opowieściom pilotów i przemytników, a perspektywa zwiedzania innych światów działała na nią wręcz elektryzująco. Być może, po części, był to jeden z powodów, dla których sama zaczęła parać się tym trudnym zawodem…
Jednak trzeba przyznać, że Przystań, przynajmniej według opisu stojącego przed nią Korelianina, jawiła się jako wcale ciekawe miejsce i Alanis była nieco zaskoczona, iż dotychczas jeszcze nigdy nie tylko niczego ciekawego, ale wręcz dosłownie niczego o tym mieście nie słyszała.
- Może to być wszędzie… - pani kapitan powtórzyła, jakby w zamyśleniu, fragment wypowiedzi swojego rozmówcy, nie przestając jednak śledzić potoku gładkiej wymowy Gardicka. I choć ich konwersacja trwała jedynie chwilkę, to Alanis zdążyła polubić tego, co prawda nie pierwszej już młodości, ale wciąż przystojnego, mężczyznę. Przede wszystkim dlatego, że zdawał się on być doskonałym zaprzeczeniem podręcznikowego wręcz stereotypu Korelianina – gołym okiem było widać, iż na Douglasie można było polegać, a pomimo to promieniowała od niego urocza powściągliwość. Jakże zdecydowanie był od odmienny od wszystkich tych chłystków i cwaniaków…
- Chyba już wybrałam. – odpowiedziała Alanis, obdarzając go przy tym czarującym uśmiechem. - Szkoda, że spotkaliśmy się w takich okolicznościach, pani Gardick. No, ale mimo wszystko, dziękuję za informacje. – kończąc to zdanie, na pożegnanie podała mu drobną dłoń o długich, zgrabnych palcach i uścisnęła jego rękę, z siłą, której zapewne się nie spodziewał. W tym samym momencie zniknęła na pokładzie frachtowca, ale dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że zapomniała zapytać o jeszcze jedną rzecz. Momentalnie zawróciła na pięcie i szybko zeskoczyła po trapie, jednak Korelianin zdążył się już ulotnić. Zniknął równie szybko i niespodziewanie, jak się pojawił.
Pani kapitan, ze średnio zadowoloną miną na twarzy, wzięła torbę z ekwipunkiem i ruszyła w stronę postoju dla kosmotaksówek. Kierując się prosto do tej, którą wskazał Douglas, Ortonówna zdała sobie sprawę z tego, jak trafne były jego słowa. Przecież jej ojciec mógł ukrywać się w którejkolwiek z tych dzielnic, co w połączeniu z brakiem doświadczenia w dziedzinie poszukiwań kogokolwiek i czegokolwiek dało taki efekt, że ta prosta dziewczyna z Dantooine ponownie poczuła się nieco zagubiona. Mimo iż podczas swojej przemytniczej kariery podejmowała się różnych zadań, a jej pracodawcy mieli przeróżne wymagania, to jeszcze nigdy nie znalazła się w tak trudnym położeniu. Wstyd przyznać, ale Ortonówna całkowicie nie miała pomysłu na to, jak zabrać się za to zadanie i od czego zacząć.
Wsiadając do taksówki, Alanis oglądnęła się za siebie, jeszcze raz obrzucając spojrzeniem statek Durrucka. Przez chwilę miała wrażenie, że to nie ‘Pazur 2’, ale jej Firefly stoi na płycie lądowiska… Lecz było to tylko złudzenie, tylko złudzenie…

15 minut później.

- Czy mógłbyś nieco zwolnić. Chciałabym dotrzeć tam w jednym kawałku. – pani kapitan warknęła zdenerwowana. Nie dość, że była prawie pewna, iż ten młody Korelianin wiezie ją dłuższą drogą, to jeszcze wyraźnie chciał się przed nią popisać.
- Jak mówiłem mojej byłej – kochanie, nigdy nie jeżdżę szybciej niż widzę. Cała reszta zależy tylko i wyłącznie od refleksu. – taksówkarza wyraźnie nie opuszczał dobry humor. Co chwilę zerkając na Alanis, sypał dość topornymi dowcipami jak z rękawa. – A tak w ogóle jeśli można spytać, to czeka kochana szukasz w tej dzielnicy. Nie wyglądasz na artystkę, oczywiście bez urazy… Może mógłbym jakoś pomóc?
- Nie. Dziękuję. – Alanis skwitowała dobitnie, ucinając dyskusję. A przynajmniej tak jej się wydawało.
- Jak sobie życzysz. Trochę szkoda… – odpowiedział kierowca, choć po tonie jego głosu dało się zauważyć, że był nieco zawiedziony reakcją kobiety. – No, ale teraz z pewnością przyznasz mi rację. Bo nie twierdzę, że wszędzie już byłem i wszystko już widziałem. Ale wiem, że żyjemy w dość niesamowitej Galaktyce i trzeba być jakimś głupcem, żeby wierzyć, że jesteśmy sami w tym wszechświecie. No wiesz, ta Dzika Przestrzeń, coś przecież musi…
Z każdym kolejnym zdaniem wypowiedzianym przez taksówkarza Alanis czuła, że coraz bardziej zaczyna boleć ją głowa. I choć starała się wpuszczać te bzdety jednym uchem, a drugim wypuszczać, to irytujący ton głosu, jakim obdarzony był kierowca, wwiercał się w mózg pani Ortonówny nieznośnie i natrętnie...
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 20 Sty 2011, o 13:31

- .. no i ten śmierdzący Kel Dor nachyla się nad nim i mówi: Pamiętasz? Obiecałem ci, ze tak będzie. Hahaha, rozumiesz? Obiecał mu, haha, a to niezłe - młody taksówkarz dokończywszy anegdotę, zaśmiał się sam do siebie. - Ok, jesteśmy już na miejscu. Rynek Dziwactw, jedyne miejsce, które przyjmuje kosmotaxi w Kakofonii. Należy się 14 kredytów.

Kakofonia. Choć nazwa była dość intrygująca, na pierwszy rzut oka nie można było tego zauważyć, a przynajmniej w przypadku Rynku Dziwactw.

Jedna, główna droga, która prowadziła do tego miejsca była z szarego żwiru, który wydawał specyficzny odgłos, kiedy pani kapitan szła w głąb rynku. Na ścieżce można było zauważyć resztki różnego rodzaju przedmiotów, skrawki flimsiplastu, resztki ubrań, a nawet jedzenie, które już raczej dawno straciło swoją ważność.
Sam market zbudowany był raczej w konwencji klasycznej, kolorowej, można by rzec, lekkiej. Kilka poziomów stoisk, kawiarenek, mordowni komponowały się ze sobą, tworząc w chaosie swoisty porządek. Przeważał kolor niebieski, który skąpany w morzu promieni słonecznych, mienił się kilkoma różnymi odcieniami.
- Tak! Musisz to zobaczyć. To zreperuje twoją duuu uuu szęęęę - zawołał śpiewająco w basicu niski Sullustanin, ciągnąc Alanis za rękaw.
- Ty przykurczu! Zostaw tą damę! Od razu widać, że kompletnie nie zna się na sztuce i jest ułomna w kwestii jej oceniania, więc na pewno ci nakłamie, kupo łajna banthy - powiedział wysoki Muun, który zdzielił niższego w głowę, uśmiechając się do Ortonówny. - Wybacz, ale on jest nieokrzesanym, niedocenianym pseudoartystą, który pragnie, nawet poprzez kłamstwo, usłyszeć, iż jego dziwactwa się komuś podobają.
Rozglądając się po bazarze, który stawał sie coraz bardziej rozległy, pani kapitan mogła dojrzeć niezwykłą mieszankę ras zamieszkujących Kakofonię. Artyści wszelakiej maści właśnie tutaj starali się sprzedać swoje dzieła.

- Myślisz, ze się nada? Pan Gonth powinien być zadowolony. Nieczęsto tak delikatnej urody kobiety zapędzają się w to miejsce - szepnął jeden mężczyzna do drugiego, siedząc dwa piętra wyżej od głównej ścieżki, obserwując Ortonównę.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 24 Sty 2011, o 03:20

Ortonówna przechadzała się pomiędzy poszczególnymi stoiskami spokojnym, choć cokolwiek zmęczonym krokiem. Dzielnica, w której się znalazła, zdawała się być miejscem w równym stopniu fascynującym, co wprawiającym panią przemytnik w konsternację. Przystając przy jednej z wystaw, Alanis rozglądnęła się dookoła z opanowaną twarzą, choć w jej oczach tkwił jednocześnie wyraz właściwy dzikim zwierzętom, które lękają się wpadnięcia w potrzask. Otoczona była nieznanym, odczuwała obawę przed tym, co może się zdarzyć. Jednak już po krótkiej chwili i wzięciu głębokiego oddechu, rozejrzała się już bardziej swobodnie, przypatrując się bacznie wszystkiemu i notując w pamięci każdy szczegół tej przedziwnej okolicy. Oczy panny Orton, szeroko rozwarte, chciały widzieć wszystko; kiedy tak chłonęły roztaczające się przed nimi cudeńka, zaczepne iskry powoli w nich gasły, ustępując miejsca ciepłemu blaskowi. Ostatecznie, pani kapitan zawsze była czuła na piękno, a tu nie brakło rzeczy pięknych.

Przemytniczka już miała skręcić w następną odnogę uliczki, gdy jeden ze straganów przyciągnął jej uwagę na dłużej. Holoksiążki. Cóż, wstyd przyznać, ale Orton sama już nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy ostatnio miała okazję, a przede wszystkim wystarczającą ilość wolnego czasu, żeby przeczytać jakąś dobrą pozycję. Gwałtownym ruchem zbliżyła się więc do stolika, po czym zaczęła przeglądać tytuły dzieł i nazwiska ich autorów, odczytywać urywki tekstu, pieszcząc tomy wzrokiem i dotykiem. Wreszcie natrafiła na tomik Felloux’a i zaczęła go czytać uważnie, z zapłonioną twarzą, zapominając całkowicie o tym, gdzie się znajduje. Felloux! Zapamięta sobie to nazwisko. Ale kimże był Felloux? Czy już dawno umarł, jak większość poetów? A może jeszcze żyje i nadal pisze? Jednak na chwilę obecną nie miało to większego znaczenia. Alanis jeszcze raz obrzuciła spojrzeniem tytułową stronę – celem zakarbowania sobie tego dość egzotycznego nazwiska w pamięci, a moment później, znów pogrążyła się w czytaniu, tracąc przy tym poczucie rzeczywistości.
Tę niezwykle przyjemną czynność przerwał jej niewysoki Sullustanin, ciągnąc panią kapitan za rękaw. Wyrwana z lektury, z początku nie wiedziała nawet jak zareagować na taką zaczepkę. Mimo wszystko, już na początku wykluczyła opcję użycia siły, zwłaszcza, że natarczywy napastnik zdawał się być jedynie kolejnym artystą, który najwyraźniej chciał zareklamować swoje umiejętności. Poza tym, tak ordynarne sprawy jak bójki i drobne rękoczyny, na dodatek w centrum miasta, z pewnością nie były tu na porządku dziennym.
- Uważaj kolego, bo jak ja zreperuję Twoją duszę, to popamiętasz. - odpowiedziała, nadając głosowi ton niezmiernie stanowczy i dogmatyczny. Jednak już po chwili, a dokładnie w momencie, gdy odezwał się Muun, pani kapitan pożałowała, że potraktowała karzełka w ten sposób, a na jej policzki wypłynął ledwie widoczny rumieniec zakłopotania - choć wydawało jej się, że płonie takim żarem, jakby nachyliła się nad otwartym rdzeniem hipernapędu. Nie miała bowiem żadnych wątpliwości, że w oczach wielkoluda, wyszła na nieokrzesaną i gburowatą paniusię... Co zresztą zdawało się potwierdzać ubarwione spojrzenie, jakie wysoki rzucił na nią nieznacznie, a które Alanis odczuła niczym pchnięcie sztyletem.
- Nie ma o czym mówić. Przecież nic takiego się nie stało. - Ortonówna machnęła ręką lekceważąco, jednak w rzeczywistości, pragnęła jedynie jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca.

- O, proszę… Cisza, proszę o ciszę! – młody mężczyzna o rudych włosach usiłował uspokoić rozkrzyczaną hałastrę.
Dżentelmen w rogu przytoczy nam za chwilę po chissańsku pewne cytaty z pamięci, celem pouczenia wszystkich nas tu zebranych… - stwierdził pełnym ironii tonem, z nieskrywaną satysfakcją w głosie. W sumie nie było się czemu dziwić, gdyż osiągnął swoje – udało mu się bowiem sprowokować innego klienta tego niewielkiego lokalu.
Pani kapitan, siedząc na przeciwległym krańcu sali, przyglądała się całej tej scenie z niemałym rozbawieniem. A pomyśleć, że weszła tu tylko, aby napić się kawy… Nie trwało długo, a postawny Twi’lek wstał i rzeczywiście zaczął recytować obiecany utwór. W kawiarence zapanowała absolutna cisza, a wszystkie oczy skierowały się na zielonoskórego. Ten mówił równo, ze spokojem i umiarkowaniem, ale dziwne, niesłychane słowa przykuwały uwagę słuchaczy tak mocno, że żaden ze zgromadzonych nie ośmielił się nawet szepnąć.
- Głupcy! – zarechotał donośnie, gdy już skończył deklamację wiersza. – Który z was wie, czy powiedziałem to dobrze czy nie? To mógłby być jakikolwiek utwór, na dodatek poprzekręcany po gungańsku, a i tak byście o tym nie wiedzieli… - skwitował, siadając z powrotem na swoim miejscu.
Poprawnie, czy też nie – Ortonównej i tak się podobało. Atmosfera tego lokalu sprawiła, że chociaż na chwilę mogła zapomnieć o misji, której się podjęła. Ale wystarczała chwila nieuwagi, aby myśli przemytniczki znów powracały do wszystkich tych problemów, z którymi będzie zmuszona się uporać. A nazbierało się tego dość sporo… Siedząc tak i popijając gorący napój, pani kapitan uświadomiła sobie, że praktycznie nie ma pojęcia od czego rozpocząć poszukiwania ojca. Kogo zapytać, gdzie udać się najpierw… Przecież w holofilmach zawsze było to takie proste – wystarczyło, że prywatny detektyw, czy też inny łowca głów, zjawił się w kantynie i zapytał barmana, a ten zawsze posiadał przydatne informacje. Jednak prawdziwe życie, to nie tani holokryminał…
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 25 Sty 2011, o 12:44

- Dronker zawsze lubił prowokować…
Te słowa dobiegały zza pleców Alanis. Były spokojne, a barwa głosu niska i niesamowicie przyjemnie kojąca.
- Rzadko się zdarza, by twi’lek zajmował się poezją. Proza oraz rzeźba w skałkach, to ich domena.

Kiedy Ortonówna odwróciła się, zobaczyła szczery i ładny uśmiech. Przystojny mężczyzna, mający około trzydziestu lat wpatrywał się w stronę, gdzie siedział, gestykulując zawzięcie, wierszokleta z lekku. Ten typ urody, nie tylko pani kapitan, ale także większości kobiet musiał się podobać. Wysoki brunet o błękitnych oczach, z fryzurą rozczochraną w nieładzie, z czterodniowym zarostem, który idealnie pasował do kształtu jego twarzy. Ubrany prosto, acz gustownie, mając cienki, bawełniany męski szal, który opadał mu na znoszoną, skórzaną kurtkę.
- Och przepraszam. Gdzie moje maniery. Nazywam się Oskar Flowers, choć nazywają mnie…Mike – uśmiechnął się sympatycznie, tym razem wpatrując się wprost w panią kapitan. – Naprawdę, proszę mnie nie pytać: dlaczego. Sam nie wiem, ale tak właśnie się jakoś przyjęło.
Przeszedł wolno tak, by mieć Alanis ze swojej prawej strony i poprawiając szal, Ortonówna mogła poczuć lekką woń wód zapachowych, dobiegających ze strony mężczyzny. Zapach był z jednej strony delikatny, a drugiej na tyle męski, by sprawiał wrażenia mętnego.
- Mam wrażenie, że jest pani pierwszy raz w Kakofonii? Proszę się nie obrazić, ale to da się wyczuć. Wśród tych wszystkich artystów i pseudoartystów osoba, która nie jest, że tak powiem, aktywna w kwestii tworu sztuki, wyróżnia się na ich tle. Pozwoli pani, pani….? – zawiesił głos, wyczekując chociażby imienia nieznajomej, - że spróbuję odgadnąć. Przyjechała pani z wizytą do znajomej lub jest tu pani w interesach. Czy można? – dodał na końcu, wskazując na wolne krzesełka przy stoliku Alanis.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 25 Sty 2011, o 21:29

Gdy Ortonówna w końcu odwróciła głowę, jej brwi samoczynnie podniosły się na moment, tylko po to, by po chwili opaść. Wypiła ostatni łyk kawy i odstawiła filiżankę na spodek, wlepiając przy tym wzrok w nieznajomego. A stała przed nią wcale przystojna istota, o uduchowionych, niebieskich oczach i wspaniałej obfitości czarnych włosów. Całe mnóstwo wrażeń wzrokowych, uczuć i myśli ogarnęło panią kapitan w mgnieniu oka. Lecz sytuacja nie pozwalała na dalsze rozmyślania.
- Ależ proszę, niech pan siada. – uśmiechnęła się szeroko w zapraszającym geście, patrząc ukradkiem na chłopaka i dyskretnie lustrując go wzrokiem od stóp do głów, podczas gdy przez jej mózg przepłynął, grożąc zalaniem, wezbrany potok skojarzeń i wspomnień. Jeszcze raz obrzuciła go uważnym spojrzeniem, tym razem patrząc mu prosto w oczy. Już dawno nie spotkała równie przystojnego i kulturalnego gościa... Ach, ci dotychczasowi znajomi panny Orton... W jednej chwili obok Oskara pojawiły się szeregi znanych jej mężczyzn. Przez sekundę, długą jak wieczność, Ortonówna znalazła się jakby w galerii obrazów, gdzie Mike zajmował miejsce środkowe, otoczony portretami innych facetów, z którymi miała styczność Alanis. Ujrzała więc wynędzniałe, chorowite twarze młodych robotników fabrycznych z południowych dystryktów Coruscant, a także głupie, wyzywające uśmiechy jej kolegów po fachu - łącznie z Harknessem, Starrem, Barfem i innymi, równie ujmującymi osobistościami. Dalej, przed oczyma pani kapitan przesunęli się dantooińscy poganiacze bydła z farm hodowlanych i smagłolicy kowboje, z nieodłącznym papierosem w ustach. Jednak wszyscy oni wyparci zostali wreszcie przez ponury i niesamowity majak nocny: korowód uliczników z dzielnicy, w której się wychowywała - ziejące wódką huncwoty z zakazanych nor i cały orszak pomiotów z piekła rodem, o niechlujnym wyglądzie i plugawej mowie, istne szumowiny ludzkiej nędzy, pozbierane z ciemnych zaułków.
- Orton. Alanis Orton. – dodała po krótkiej chwili milczenia, jednocześnie zauważając, że ręka, którą mu podała, pokryta była świeżymi, gojącymi się dopiero rankami, a rzut oka na drugą przekonał ją, że i ta też jest pokaleczona. Na twarzy kobiety odbiło się zakłopotanie, które jednak szybko ustąpiło miejsca uroczemu uśmiechowi.
- Nie sądziłam, że aż tak widać po mnie moją nietutejszość. Ale ma pan rację, rzeczywiście jestem w tym mieście po raz pierwszy. A odnośnie celu wizyty – również prawie strzał w dziesiątkę. Tyle tylko, że nie wizyta u przyjaciółki, a odwiedziny u rodziny. Bardzo bliskiej... rodziny.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 25 Sty 2011, o 23:11

Mike zgrabnie zajął miejsce naprzeciwko Alanis, przeczesując prawą dłonią swoje gęste włosy. Kiedy kobieta przedstawiła mu się, chłopak uśmiechnął się szczerze.
- Pięknie brzmiące imię i nazwisko, jakby preludium jazzowe przenikające opary wrażeń w niewielkiej sali.
W momencie podania dłoni przez Alanis, uśmiech Oskara zniknął, a na twarzy pojawiła nuta zatroskania.
- Och. Potrzebujesz opatrzenia tych ran, Alanis. Mogę zwracać się do ciebie po imieniu, prawda? – zapytał niewinnie, wciąż trzymając rękę w swojej dłoni, obserwując ją badawczym wzrokiem. – Powiedz szczerze masz więcej takich ran? Może nie są głębokie, jednak może wdać się w nie zakażenie. Tak się składa, że odbyłem praktykę w miejskim szpitalu z zakresu podstawowej pomocy.
- Nie słuchaj go, mała. To niezły bajerant. Mnie też zaczarował na ten śliczny uśmiech, kulturę i piękne oczka, a potem zostawił samą. W pizdu... – odezwała się nagle niebrzydka, lecz podpita twi’lekanka, która przechodząc obok ich stolika, zatrzymała się na chwilę, wpatrując się natarczywie w Alanis.
- Zayla. Idź się przespać i nie strasz nowoprzybyłych. Przecież doskonale wiesz, że to co mówisz, to nieprawda – odezwał się spokojnie Mike, po czym kiwnął głową za ramię Ortonówny.
- Nie kłam pieprzona świnio! Radochę ci sprawia zabawianie się nami, jak marionetkami. Zmywaj się, mówię ci – ostatnie słowa wykrzyknęła do pani kapitan, by następnie ostrym szarpnięciem za ramię przez pobawionego się znikąd Kel Dora, zniknąć za ladą.
- Wybacz to nieporozumienie. Zayla niestety ma mi za złe to, że odmówiłem jej kolejnego spotkania. Zbyt agresywna i mało kulturalna, jak dla mnie. – Oskar mówił cicho, ze zniżoną głową, ciagle trzymając dłoń Alanis, którą bardzo delikatnie i powoli masował kciukiem.
Kiedy Ortonówna wyjawiła cel swojej wizyty, Flowers wyprostował się i zaczepił jedną z kelnerek:
- To samo co ta pani, dwa razy. Powiadasz, ze sprawa rodzinna? Faktycznie, byłem blisko – ponownie obdarzył uśmiechem panią kapitan. – Opowiedz mi o tej rodzinie, tylko nie mów, że chodzi o narzeczonego, czy męża, skoro to bliska rodzina, heh. Być może znam tego kogoś i razem się do tej osoby wybierzemy? Przy okazji pokażę ci Kakofonię, na epwno ci się spodoba
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 28 Sty 2011, o 02:06

Delikatny dotyk Oskara sprawił, że Alanis nieco się rozmarzyła. Ostatecznie, ta prosta dziewczyna zawsze odczuwała silną potrzebę czułości, mimo iż przez te wszystkie lata usilnie usiłowała ukryć wszystkie swoje prawdziwe uczucia tak głęboko, żeby nikt, a zwłaszcza mężczyźni, nie mogli odkryć jej prawdziwego ‘ja’. A po przykrych doświadczeniach, które Ortonówna wyniosła z poprzedniego związku, kiedy to odsłoniła swoje wnętrze, ten twardy pancerz skostniał jeszcze bardziej.
Ale z drugiej strony, ileż to dni minęło od tamtych wydarzeń. Być może zbyt długo była sama, być może nastał już czas, aby ponownie znaleźć oparcie w drugiej osobie. Tak jak za dawnych, dobrych czasów – dwoje przeciwko światu. Zwłaszcza, że siedzącemu przed nią mężczyźnie niczego nie brakowało. Ba, wiele kobiet z pewnością uznałoby go za chodzący ideał. Tylko, że ideałów nie ma, o czym Alanis miała się za chwilę przekonać.
- A więc Serleena mówiła prawdę - istnieją tacy faceci, a Mike jest właśnie jednym z nich. – Alanis zdawała się przypinać skrzydła wyobraźni, a jej oczy wręcz wpijały się w przystojnego młodzieńca, siedzącego tuż przed nią, gawędzącego o zakażeniach i pomocy medycznej. Ortonówna słuchała uważnie, ale jednocześnie nie spuszczała wzroku z Flowersa, nieświadoma uporczywości własnego spojrzenia ani tego, że w oczach ześrodkowało się wszystko, co było w niej bujną kobiecością.
- Och, to nic wielkiego, zaledwie draśnięcia. Odkaziłam neomycyną. Ale dziękuję za ofertę pomocy. – odpowiedziała tak grzecznie, jak tylko potrafiła, starając się przy tym nie urazić rozmówcy. I choć powiedział to tak po prostu, to artystyczna atmosfera tego miejsca udzieliła się nawet przemytniczce, a przed jej oczyma roztoczyła się bogata wizja owej gorącej nocy na Tatooine - światła dochodzące z niewielkich okienek ubogich domostw, pokrzykiwania atakujących Tuskenów dochodzące z daleka, tłoczący się napastnicy, a wreszcie błysk zwierzęcych oczu w świetle gwiazd, ukłucie ostrych zębów, wytrysk krwi i wszechogarniająca czerń… Tak przedstawiał się obraz, na którego wspomnienie Alanis zadrżała z podniecenia, zapytując sama siebie, czy zdołałby go odtworzyć ów malarz, co namalował ten pejzaż wiszący na ścianie, dokładnie nad głową Mike’a. Z tego krótkiego zamyślania wyrwała panią kapitan zmęczony, kobiecy głos.

- No tak, znowu dałabym się nabrać. Jednak jestem naiwna. – westchnęła w duchu, nie przestając jednak uśmiechać się do swojego rozmówcy. Ale zerkając raz na Twi’lekankę, raz na Flowersa, Alanis, mimo wszystko, była bardziej skłonna uwierzyć zielonoskórej. Zwłaszcza, że przecież nie miała ona najmniejszego powodu, by kłamać.
- Wybacz, ale muszę udać się do toalety. – szepnęła Ortonówna, planując, zgodnie z koleżeńską radą, jak najszybciej ewakuować się z tego lokalu. Nie minęłoby dużo czasu, a już byłaby daleko stąd, ale jej uwagę zwróciło agresywne zachowanie Kel Dora. Cóż, trzeba wiedzieć, że Alanis miała wybitne uczulanie na złe traktowanie przedstawicielek tej rasy.
- Hej, uważaj kolego. – rzuciła dość ostrym tonem i można było odnieść wrażenie, że w tych słowach słychać było jak gdyby dźwięk metalu, a blask w panny Orton oczach zalśnił chłodem. Zostawiając Flowersa samego przy stoliku, zbliżyła się do Kel Dora.
Wszystko w porządku? – kiwnęła głową na Twi’lekankę, ze szczerym uśmiechem na ustach.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 30 Sty 2011, o 12:24

Mike skinął głową i uśmiechnął się, gdy Alanis przeprosiła go i wstała od stolika. Lecz to, co zobaczył za chwilę, nie mógł się jednak spodziewać. Pewny siebie młodzieniec wręcz lekko rozszerzył usta, gdy spojrzał na Ortonówną, a ta skierowała się tam, gdzie zniknęła twi’lekanka.
- Wszystko w porządku? – usłyszała rozdygotana Zayla, która patrzyła na Kel Dora widocznie zdziwionego warknięciem młodej kobiety. Zielonoskórka nie zdążyła odpowiedzieć, gdy ten, który ją „wyprowadził” z Sali nagle doskoczył do pani kapitan.
- Nie wtrącaj się kobieto – jego twarz ukryta za maską zbliżyła się do nosa Alanis. Kiedy poczuł, że ta chce się wyrwać, zacisnął swoje pazury na jej prawym barku, aż jeden z nich wbił się centymetr pod skórę. – Widzę, że boli. I dobrze, bo wiesz…
Oprawca nie dokończył. W całym zgiełku i tłumie przeróżnych ras, nagle wyłonił wysoki młodzieniec w jedwabnym szalu. Złapał za ramię Kel Dora, wykręcił mu je i popchnął mocno na jedną ze ścian. Gdy tamten upadł, Oskar podszedł do niego i powiedział na tyle głośno, by usłyszała to i Alanis i Zayla:
- Nigdy więcej nie podnoś ręki na kobietę. Zrozumiałeś? A teraz opuść ten lokal.
Tamten wstał i posłusznie oddalił się w stronę wyjścia. Flowers podszedł do Ortonówny i zapytał:
- Zranił cię? Pokaż – i delikatnie zdjął jej z ramienia kamizelkę, zerknąwszy na ranę. – Pewnie boli, jednak rana nie jest głęboka. Tym razem nie masz wyjścia. Musisz to opatrzyć. Ach, jeszcze jedno – spojrzał na stojącą w miejscu twi’lekankę. – To było nieporozumienie, prawda Zaylo?
- T…Tak Oskarze. Nieporozumienie. Wybacz. – Ostatnie słowo rzuciła do Alanis, po czym pobiegła na główną salę i zniknęła w tłumie.
- Jak sama widzisz, Zayla ostatnio nie jest zbytnio stabilna emocjonalnie. Nie chciałem, by to się stało przeze mnie, jednak tak reagują czasem kobiety, gdy zaznają uczuciowym porażek, prawda?
Gdy skończył, nie czekał na odpowiedź, tylko złapał dziewczynę za lewą rękę i kierował się do wyjścia, które nie znajdowało się daleko. Gdy opuścili lokal, Mike szedł w stronę niewielkiego parkingu, zapewne do swojego pojazdu. Był stanowczy, jednak nie sprawiał bólu Alanis i nie wydawał się zbyt nerwowym.
- Proszę, proszę. Pieprzony Flowers z panienką! – krzyknął Togruta, który wraz z Elominem stali przy jednym pojazdów i na widok dwójki ludzi, ruszyli w ich stronę. – Cudownie. Może w końcu uregulujesz swoje długi, hm? A może wypożyczysz nam swoją panienkę, to anuluję ci dług.
- Twoja elektrokosmetyka starych holowidów nie przynosi zysków, a pożyczkę musisz spłacić. I to z niemałym procentem – wyszczerzył kły Elomin, który podszedł bliżej Mike’a.
- Panowie. Nie teraz. Ta dziewczyna jest ranna. Muszę ją opatrzyć.
- Tak. Jasne. Już my wiemy, jak ją chcesz opatrzyć – zaśmiał się Togruta, który powoli sięgał ręką pod swoją kamizelkę.
- Już się tym nie zajmuję! To było. A teraz zostawcie nas w spokoju. Za trzy dni odbieram pieniądze za kontrakt z Dughtisem. Wtedy spłacę część pożyczki – odpowiedział już nieco mniej spokojnie Oskar, który puściwszy rękę Alanis, przyglądał się dwójce na parkingu.
Pani kapitan może nie była najemnikiem z trzydziestoletnim stażem, jednak wyczuła, że może dojść do bójki, w której sam Mike przeciw dwóm zbirom, którzy wydawali się być uzbrojonymi, może sobie nie poradzić.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 31 Sty 2011, o 19:07

- Słuchaj no, taki z Ciebie cwaniak? To zdejmij tę maskę i spójrz mi prosto w o... - Alanis, czując przenikliwe ukłucie, jedynie syknęła z bólu, nie kończąc nawet swojej wypowiedzi. Kel Dor, pomimo niewielkiej postury, dysponował wystarczającą siłą, aby przyszpilić panią kapitan żelaznym uchwytem, z którego nie mogła się wyswobodzić. Nie pierwszy raz w życiu popełniła ten sam błąd, oceniając istotę po wyglądzie.
- Boli? Co Ty możesz wiedzieć o bólu. Ja zaraz Ci pokarzę ból. – rzuciła po chwili, usiłując ukryć swoje cierpienie pod niefrasobliwym tonem, podczas gdy jej ręka odruchowo powędrowała do paska, na którym zwisała kabura z bronią. W tym samym momencie stało się coś, na co pani kapitan w ogóle nie była gotowa – do akcji wkroczył Flowers. Popis siły i zręczności, jaki zaprezentował ten młodzieniec w szaliku, zrobił na Alanis wcale duże wrażenie, choć oczywiście za nic w świecie by się do tego nie przyznała.

- Skoro tak twierdzisz... Mike... – odpowiedziała Ortonówna, chociaż sama za bardzo nie wiedziała, dlaczego pozwoliła Oskarowi, aby ściągnął jej kurtkę i oglądnął ranę. W końcu poznała go dopiero przed chwilą, a jakby tego było mało, wiedziała o nim tyle, co nic. W tych warunkach, Oskar wydał się Alanis dziwaczną nowością, istotą niezrozumiałą, a wrażenie, jakie na niej wywierał, skłonna była uznać również za rzecz obcą i niezwykłą. Znów poczuła się jak ta młodziutka i głupia dziewucha, jaką była jeszcze niedawno. Jak ta naiwna pomocnica barmana, która pracując w kantynie dostrzegła, że siedzący przy jednym ze stolików, młody mężczyzna odwraca się uporczywie, obrzucając ją wzrokiem roześmianym i wyzywającym. Cóż, dawniej nie gardziła żadną sposobnością i chętnie zawierała znajomości. Za owych czasów sama przecież odpowiedziała uśmiechem, zachęcając do dalszego zbliżenia. Ech, tak to jest, gdy w głowie ma się jedynie trochę niedojrzałych uczuć, ogrom nie przetrawionego piękna i wielką czarną masę niewiedzy, zaś serce przepełnione jest po brzegi miłością. Teraz jednak sprawa przedstawiała się inaczej. A przynajmniej tak jej się wydawało.
Mimo wszystko, panna Orton nieco obawiała się Flowersa, ale jednocześnie odczuwała osobliwą przyjemność, iż ktoś traktuje ją w ten sposób, z taką delikatnością i troską. Zdecydowanie nie była do czegoś takiego przyzwyczajona - zwłaszcza, że żaden z jej znajomych nawet nie zwróciłby uwagi na tak niewielkie zranienie. Wewnętrzny głos kobiecego instynktu nawoływał do poddania się czarowi tego przybysza z innego świata: ogładzonego młodzieńca o delikatnych, ale zarazem silnych rękach, człowieka, który z całą pewnością nie był zbrukany ani napiętnowany przez niegodne warunki bytowania.
Lecz z drugiej strony, szkoła życia, jaką dostała od losu sprawiła, że Alanis zazwyczaj starała się wystrzegać niebezpieczeństw, a szczególnie tych wabiącym subtelnie i tajemniczo. A właśnie do tej kategorii został przez panią kapitan zaklasyfikowany Mike.

Idąc po parkingu, pod rękę z Flowersem, pani kapitan ponownie zamyśliła się. Nawet nie protestowała, choć jej instynkt samozachowawczy krzyczał, aby puścić dłoń, wyrwać się i uciekać jak najdalej. No właśnie, tylko dokąd? Alanis westchnęła tylko, gdyż odpowiedź na to pytanie była, najłagodniej mówiąc, nieciekawa. Świadomość, że znów wpakowała się w niepotrzebne kłopoty, przyprawiała ją wręcz o ból głowy. Proste zadanie, zwykły przemytniczy chleb powszedni, przerodziło się w misję, której powodzenia Alanis nie była pewna. W końcu prawdopodobieństwo znalezienia jej ojca było prawie że znikome. A co, gdy już go znajdzie? Czy ją w ogóle rozpozna? Ortonówna pochmurniała, a przez jej głowę przebiegła ponura myśl, że może wolałaby dalej żyć w starszej wersji wszechświata, gdzie jej ojciec był martwy, a ona nie miała siostry...
- Fajnych masz kolegów. - rzekła i na sam dźwięk tych słów poczuła, jak jej policzki oblewa niewielki rumieniec, jako że sama nie wiedziała, dlaczego użyła aż tak infantylnego i niedostosowanego do powagi sytuacji, zwrotu.
- A co byś powiedział na szybki zastrzyk gotówki? – szepnęła pani kapitan, wystarczająco głośnio, aby wypowiedziane przez nią słowa doleciały do uszu Flowersa, jednocześnie pozostając nieodgadnionymi dla zbirów. Pomijając niechęć Alanis do wymiany ognia na krótkich dystansach, zrodziła się w niej litość i naiwny pomysł, aby wspomóc towarzysza niedoli. Zwłaszcza, że ich znajomość zaczynała się dość obiecująco rozwi¬jać.
- Ale jak masz zamiar wykorzystać mnie, a później zostawić samą i w pizdu, to lepiej powiedz od razu. – maleńki uśmiech, który jeszcze przed chwilą gościł na twarzy przemytniczki zniknął, ustępując przy tym miejsca udawanemu wyrazowi stanowczości i pewności siebie. Bacznie przyglądając się reakcji Mike’a, Alanis podrzucała w ręce kartę czipową, którą otrzymała od pana Gardicka.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 2 Lut 2011, o 22:45

Dwójka obcych stała, wpatrując się w Mike'a i Alanis, oczekując odpowiedzi. Za chwilę kończyła im się cierpliwość, a alkohol w ich krwi krążył coraz szybciej, pobudzając adrenalinę.
Mike może i był zwinny i bystry jeśli chodzi o walkę, jednak w tej sytuacji zachowywał się kompletnie pasywnie. Przyczyną tego było to, iż doskonale widział czym zajmują się ci dwaj, a on jest jedynie z niewinną kobietą. I to nieuzbrojony. Nie dość, że zostałby pobity, to jeszcze coś mogłoby sie stać z nowo poznaną dziewczyną, którą coraz bardziej zaczął lubić.
Oskar wpatrywał się w oprawców, nie mając żadnego pomysłu i oczekując na ich ruch. Nagle wzdrygnął się, kiedy usłyszał pytanie Alanis. Zaskoczony pytaniem o gotówkę, jakby to ona miała zapłacić za jego długi.
- Ja nie mogę tego przyjąć. Nie znasz mnie, a ja nie mam obecnie z czego oddać A co stwierdzenia pozostawienia cię, nie mam najmniejszego zamiaru tego robić - uśmiechnął się nieznacznie i spojrzał na czip kredytowy.
- Hej! Mała, co tam masz świecącego w rękach, hm? - zapytał Elomin, podchodząc do kobiety i mężczyzny.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 4 Lut 2011, o 22:23

- Co on, uczciwy czy jaki? – myśl ta, raz narodziwszy się w głowie, opanowała Alanis wszechwładnie, toteż w momencie zamilkła. Stojący obok mężczyzna zaskoczył ją, jako że nie spodziewała się odmowy. Spoglądnęła na Oskara z czcią pełną lęku. I chociaż młodzieniec odpowiedział na jej propozycję z przyjaznym wyrazem twarzy, to Ortonówna odczuła w tym uśmiechu coś jakby pobłażanie zmieszane z litością. Widziała to w jego spojrzeniu, a przynajmniej tak jej się zdawało, lecz nie dała tego po sobie poznać, jako iż jedną z rzeczy, których nauczyło ją życie, było utrzymywanie w karbach własnych odruchów. Cóż, głupia była chcąc popisać się przed nim, a uświadomiwszy sobie niezgrabność swojego zachowania, coraz bardziej zaczynała obawiać się tego, że i pod innymi względami okaże się równie niezręczna, zrażając tym samym Mike’a do swojej osoby. W odczuciu panny Orton, dzieląca ich przepaść właśnie się rozszerzała, lecz jeszcze szybciej wzrastało śmiałe postanowienie przedostania się przez nią. I choć Alanis przeklinała własną naiwność, a zwłaszcza fakt, iż dała się tu zwabić tak łatwo, to jednocześnie zdecydowała, że skoro już wpadła jak śliwka w kompot, wytrwa do końca.
- Ej no, bez przesady. – odezwała się w końcu, a jej oczach ukazał się blask przekory. – Znam twoje imię, nazwisko, nawet pseudonim. A przed chwilą dowiedziałam się, w jakim zawodzie pracujesz. To wcale dużo, nie sądzisz? – słowa te skierowała raczej do siebie, aniżeli do Flowersa. W każdym bądź razie nie oczekiwała odpowiedzi, bo nie dając dojść mu do głosu, prawie natychmiast zaczęła mówić dalej.
- Poza tym, chyba lepiej jest być dłużnym mnie, niż tym... – Ortonówna nie zdążyła nawet dokończyć, nie mówiąc już w ogóle o znalezieniu w głowie odpowiedniego określenia, które w dostatecznym stopniu charakteryzowałoby urok stojącej przed nimi pary, gdyż w zdanie wszedł jej Elomin. Zaciskając dłoń na trzymanej karcie czipowej, obrzuciła go jednym ze swoich dezaprobujących spojrzeń - zarezerwowanych dla przerywających tok myślenia lub wypowiedzi panny Orton. A trzeba przyznać, że ostatnio przytrafiało jej się to wyjątkowo często... Już miała ochotę rzucić jakimś durnym komentarzem, ale w ostatniej chwili powstrzymała się i nie powiedziała nic.

Po krótkiej chwili bandzior zbliżył się na tyle, iż Alanis bez trudu mogła dostrzec szczegóły jego aparycji. Długi, cienki, sterczący ukośnie z ust papieros sprawiał, że dość duża, brunatna jak dantooińska szynka twarz Elomina wydawała się być jeszcze bardziej płaska, niż była w rzeczywistości. Mimo że dzień był ciepły, ten ‘wcielony pomiot piekielny’ – jak nazwała go sobie Alanis w myślach, miał na sobie czarny kaftan, zapięty pod szyję.
- Co mam? Może to sekret. Może więcej niż jeden. I nie wygląda na to, bym je Ci teraz zdradziła, prawda Złociutki? – odparła możliwie jak najmilszym tonem, podchodząc jeszcze bliżej.
- A może wręcz przeciwnie, może to coś wartościowego... – kontynuowała nadal tym samym, łagodnym tonem, jednocześnie pokazując Elominowi kartę czipową w taki sposób, że pozornie była ona na wyciągnięcie ręki. – Chyba wystarczy, aby zostawić Flowersa na trzy dni w spokoju... – kończąc to zdanie miała szczerą nadzieję, że stojący przed nią osobnik pokusi się na oferowaną sumę, a wszystko zakończy się bez niepotrzebnych incydentów.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 6 Lut 2011, o 18:15

Elomin wyszczerzył kły, a oczy zaświeciły mu się niczym neony burdeli na Nar Shaddaa.
- Trzy dni. Ten czip daje ci trzy dni na to, byś skombinował całą kasę. A to żebyś wziął na poważnie swoje długi, Flowers.
Ani Mike, ani tym bardziej Alanis nie mogli spodziewać się tego, co właśnie miało nastąpić. Togruta znalazł się blisko nich i na odlew uderzył w twarz panią kapitan, która upadła na ziemię, na prawe ramię. Oskar spojrzał przerażony na oprawców i już chciał ruszyć w ich kierunku, kierowany emocjami nie rozumem, kiedy Elomin wyciągnął niemały wibronóż i kiwnął nim w kierunku Flowersa, jakby kiwał palcem do dziecka chcąc powiedzieć: tak nie wolno. MIke znieruchomiał i podszedł do Ortonówny.

Kiedy dwójka napastników ulotniła się, Mike sięgnął do spodni, wyjął coś z nich i potarł dłonią dolną okolicę twarzy, po czym przyjrzał się kobiecie. Z jej ust leciała strużka krwi.
- Przepraszam. Prze mnie masz same kłopoty. Myślę, że powinniśmy się rozstać, chociaż bardzo tego nie chcę. – Ton jego głosu był smutny, aczkolwiek szczery. Mike pomógł wstać Ortonównie. – Mówiłaś, że kogoś szukasz, a jak na razie to znajdują cię jedynie kłopoty…
Gdy to mówił patrzał w jej oczy. Spodobała mu się od pierwszego wejrzenia, jednak w miarę upływu czasu zaczął dostrzegać w niej coś więcej. Chociaż w życiu był tylko raz naprawdę zakochany, nie wiedział, czy to co teraz czuję, to podobne uczucie. Jakby jej aura była stworzona z takich samych komponentów, co jego. Jakby niewidoczna nić, choć cienka, nierozerwalnie trzymała ją przy nim.
Oskar nachylił się powoli, nie odwracając swoich oczu od jej spojrzenia, podtrzymując jej głowę. Jego usta zbliżyły się o kilka milimetrów od jej obu warg, które zapewne nosiły posmak świeżej krwi.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 8 Lut 2011, o 21:38

Alanis, leżąc na posadzce, badała językiem stan swojego uzębienia. Szczęśliwie, wszystkie zęby były nadal na swoim miejscu, z czego pani kapitan była wielce zadowolona. Niestety, początkowa euforia minęła, kiedy w ustach poczuła smak swojej krwi. Unosząc dłoń do twarzy, otarła wargi jej wierzchem, w wyniku czego na skórze pojawiła się szkarłatna smuga.
- Najpierw jakieś krwiopijcze szczurojady, a teraz to... Cholerny damski bokser. – syknęła pod nosem, odprowadzając wzrokiem oddalających się rzezimieszków. Gdy Togruta i Elonim znikli wreszcie za rogiem, Alanis przeniosła spojrzenie na stojącego obok bruneta.
- Po prostu kłopoty to moja specjalność. Zresztą, takie kłopoty, w porównaniu z problemami, jakie niesie ze sobą praca w mym zawodzie, to pikuś. – odparła, uśmiechając się nieznacznie. Po chwili, dzięki pomocy Oskara, stanęła na własne nogi, z trudem łapiąc pion. Sięgając pamięcią wstecz, sama nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz brała udział w jakiejś porządniejszej bójce. Bo choć nienawidziła tego prawie tak samo jak chaotycznych strzelanin, to trzeba przyznać, że takie incydenty czasem przytrafiają się nawet najlepszym przemytnikom.
- Dzięki. – rzuciła nieśmiało Alanis, puszczając w końcu pomocną rękę mężczyzny, na której przez dłuższą chwilę zatrzymał się wzrok Ortonówny. W tym samym momencie znowu poczuła, że coś ją pociąga ku temu elektrokosmetykowi starych holowidów. Ze zdumieniem uprzytomniła sobie, że do głowy wtargnęła jej szalona myśl. Złapała się na rozważaniu, jakim cudem byłaby pieszczota takiej dłoni i zarumieniła się w poczuciu winy. To była zbyt grubiańska myśl, niemniej jednak miękkość jego skóry nie przestawała zaprzątać jej umysłu. Cóż, Alanis przywykła już do zgrubiałych rąk robotników fabrycznych z Coruscant, którzy po ciężkim dniu pracy odwiedzali kantynę, gdzie pracowała niegdyś... i aż nazbyt dobrze wiedziała, czemu ich ręce były twarde. Lecz jego dłoń...

Kiedy tak opowiadał o jej talencie do przyciągania kłopotów, dziewczyna spoglądała nań smutnymi oczyma. Może rzeczywiście miał rację? W sumie, gdyby tak podsumować wszystkie dotychczasowe wyczyny panny Orton... Ale nawet jeśli, czy tak miało się to wszystko skończyć? A więc spotkała nareszcie mężczyznę - tego mężczyznę, którego zjawienia się oczekiwała w jakiś bliżej nie wytłumaczony sposób. Siedziała koło niego przy stole. Trzymała jego rękę we własnej dłoni, zaglądała mu w oczy, dostrzegając tam obraz pięknej duszy, a teraz... Teraz każde pójdzie w swoją stronę. I już? Po wszystkim? A co jeśli ich ścieżki już nigdy się nie skrzyżują? Alanis westchnęła, jednocześnie spuszczając wzrok. Pragnęła oprzeć się o tego przystojnego mężczyznę. Czuła, że coś pcha ją przemożnie ku niemu i z wysiłkiem broniła się przed tym. Nigdy dotąd mężczyźni nie rozbudzali w niej dobra. Wprost przeciwnie - wpływ ich zawsze ujawniał zwierzęcą stronę jej natury.
- Skoro to pożegnanie... – zaczęła cichutko, jednak nie dokończyła, gdyż w jej głowie nagle pojawił się pomysł, który momentalnie wprowadziła w życie. Złapała Oskara za poły kurtki i przyciągnęła do siebie, obdarzając go całusem tak namiętnym, jak tylko potrafiła.
- Wybacz... Nie wiem co we mnie wstąpiło... Naprawdę, naprawdę powinnam już iść... Gdzieś... – stwierdziła zakłopotana, przerywając pocałunek i cofając się o dwa kroki.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Następna

Wróć do Archiwum

cron