Content

Archiwum

[Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

W tym miejscu znajdują się wszystkie zakończone questy, których akcja toczyła się na Korelii.

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 9 Lut 2011, o 23:49

Pocałunek dla obojga był niezmiernie miły. Kiedy Alanis odsunęła się od Mike’a, ten spoglądał na nią wzrokiem, jak gdyby niemym emocjonalnie. Rozejrzał się po parkingu, jakby sprawdzał czy są sami w tym miejscu.
Pani kapitan musiała po chwili poczuć wyostrzone dwa zmysły: smaku i wzroku. Ten pierwszy, gdy oderwała usta, na jej wargach pozostał lekki posmak delikatnych ziół. Drugi zmysł natomiast przekazywał do mózgu Alalnis obraz mężczyzny, jak i otoczenia lekko zamazany.
Musiała poczuć zawrót głowy, związany język i łomotanie serce i jeszcze kilka innych objawów.

***


Do uszu pani kapitan docierały przytłumione dźwięki, które z minuty na minutę nabierały coraz to wyższej skali. Po chwili dało się słyszeć hipnotyzującą, spokojnie rytmiczną muzykę. Oczy, załzawione widziały wpierw kompletnie nieostre kształty, które odzyskiwały ostrość wraz z upływającym czasem. Kilka różnego koloru świateł przecinało się, tworząc na Ortonównie pejzaż barw.
- Doszłaś już do siebie? - usłyszała głos, który dochodził z naprzeciwka. Gdyby spojrzała w tamtą stronę, zauważyłaby cztery małe kamery, które były na nie ustawione pod różnym kontem. – Ta mieszanka ziół zdecydowanie jest skuteczną. Stary Prght’us’lek nie kłamał.
Bez wątpienia głos należał do … Flowersa. Jedna był on bardziej zimny i wyrachowany, niż wcześniej.
- Wybacz, że tak to się skończyło. Ale nie mogłem nie wykorzystać takiej dziewczyny jak ty. Uroda, pewność siebie, delikatność, wszystko w jednym. Klienci będą na pewno zadowoleni z materiału z Tobą w roli głównej.
Czerwone ślepia kamer informowały, iż Alalnis jest nagrywana. Nie ma na sobie żadnych ubrań, jedynie śliczną, błękitno-pomarańczową szatę z syn jedwabiu.
A ręce i stopy miała przywiązane do kraty, przy której stała plecami, wyprostowana.
- Trucizna z ust do ust. Jakież to romantyczne – powiedział Mike, którego Ortonówna cały czas nie widziała.
Gest ręki od spodni do twarzy. Zarzut Elomina w sprawie tego, czym wcześniej się zajmował. Odpędzenie silniejszego od niego Kel Dora oraz Zayli. Wszystko mogło składac się w sensowną i przerażającą całość.
- Możesz krzyczeć, tym lepiej dla materiału, jednak nikt cię nie usłyszy. Naprawdę, gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, gdzie nie byłbym przypartym do muru w sprawie długów, coś może z tego by było.


Alanis – z tej sytuacji jest tylko jedno wyjście. Dzięki niemu nie dość, że wyjdziesz cała, to być może zyskasz sojusznika do swoich poszukiwań. Jedynie słowami możesz tego dokonać. Daję Ci dwie szasne-dwa posty. Podpowiem: że (1) odwołać się musisz do jednej ważnej kwestii dotyczącej Mike’a, (2) pewna informacja wypływająca od Ciebie, dokładna informacja, zmieni tok wydarzeń. Obie ze sobą się w pewien sposób łączą.
Powodzenia.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 11 Lut 2011, o 23:15

Ciemność... Potworny ból rozsadzał czaszkę Ortonówny. Usadowił się gdzieś za oczami i promieniował stamtąd, obejmując całą głowę, przewiercając się przez żołądek, sięgając aż do czubków palców. Alanis jęknęła. Tak, zdecydowanie urwał się jej film i odnośnie tego nie miała żadnych wątpliwości. Jednak cała reszta pozostawała dla pani kapitan przykryta płaszczykiem tajemnicy. Jaka była przyczyna tej utraty przytomności i jakim cudem jeden pocałunek powalił ją szybciej, niż pięć Białych Rodianinów wypitych pewnego razu z rzędu?
Ortonówna ponownie wydała z siebie przeciągły, żałosny dźwięk. Świadomość powracała powoli, więc dobrą chwilę zajęło przemytniczce stwierdzenie faktu, iż znajduje się w jakimś dziwnym miejscu, oświetlona snopami kolorowych świateł. Spróbowała się poruszyć, ale jej ciało momentalnie oblało się lodowatym potem.
- Co do jasnej cholery... – warknęła, usiłując oswobodzić skrępowane ręce i nogi. Jako że próby spełzły na niczym, Alanis, po chwilowym ataku paniki, zwiesiła głowę i przymknęła powieki, starając się ochronić oczy przed intensywnym oświetleniem.
Z letargu wyrwały ją słowa oprawcy. Z wielkim trudem odwróciła łepetynę w stronę, z której dobiegał głos. Świat wokół nadal wirował, kołysał się, pełen jaskrawych kolorów i dziwacznych kształtów, jak wielki, obłędny Imperialny Niszczyciel, dryfujący w nieznane.
- Flowers... – syknęła cichutko, lecz bez wrogości. A więc jednak, ponownie dała się nabrać i jakby tego było mało, wyglądało na to, że tym razem wdepnęła w naprawdę niezłe tarapaty.

- Może rzeczywiście przyciągam wariatów... – po wysłuchaniu monologu mężczyzny, w głowie Alanis zrodziła się przykra myśl, a usta wykrzywiły się w żałosnym grymasie, który tylko w ostateczności można by uznać za uśmiech. I choć pani kapitan wcale nie było do śmiechu, to na chwilę obecną był to jedyny możliwy komentarz odnośnie jej własnej głupoty i naiwności. Gdyby tylko jakimś cudem oswobodziłaby jedna z rąk, z miejsca pacnęłaby się w czoło otwartą dłonią.... W rzeczy samej, Ortonówna nigdy nie miała szczęścia do mężczyzn. Każdy z facetów, z którymi się dotąd spotykała, okazywał się człowiek bez zasad, kanalią, łajdakiem, czy też innym przyjemniaczkiem. Wielokrotnie pani kapitan zostawała sama, ze słodko-gorzkimi wspomnieniami, ale nadal próbowała, nie ustając w poszukiwaniach tego jedynego. Lecz tym razem było inaczej. Tym razem, mimo iż jeszcze nie była tego w pełni świadoma, coś pękło w jej sercu.
- Wiesz co Flowers, kawał z Ciebie drania. – stwierdziła mocno, w reakcji na zdanie o innych okolicznościach. – Ostatnią osobą, na której zawiodłam się równie mocno, był mój ojciec. Zresztą, razem tworzylibyście wcale udaną parę oszustów. Mike i Oczko, nawet nieźle to brzmi. – kończąc ponownie spuściła głowę. Nie zamierzała sprzeczać się z Flowersem, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co miało się za chwilę stać. Mimo wszystko, Alanis postanowiła być twarda. Przez ostatnie siedemdziesiąt dwie zdążyła stracić statek, bliskiego przyjaciela i wszystkie pieniądze, a jej świat przewrócił się do góry nogami.. Teraz była gotowa na upokorzenie i odarcie z resztek godności.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 12 Lut 2011, o 12:10

Oskar, wpierw z kompletną ignorancją, a następnie z lekkim zaciekawieniem spoglądał na przywiązaną Alanis. Dopiero gdy ta wspomniała o swojej relacji z ojcem, wyszczerzył oczy.

Ortonówna nie mogła wiedzieć, ze Mike kiedyś zajmował się wpierw uwodzeniem, a następnie kręceniem erotycznym holofilmów z udziałem dziewczyn. Będąc w niemałej spółce nie wiedział, co się z nimi działo po tym, jak zdobył materiał. Nie interesowało go to. Musiał, jako zdolny elektrokosmetyk holofilmów, porzucić swoje ambicje twórcze i zacząć spłacać długi swojego ojczyma.
Bill Paters, który pojawił się znikąd i omotał matkę Oskara, kiedy ten miał zaledwie trzy lata, był dla niego później wzorem do naśladowania. Dorastał, tworząc z matką i ojczymem, jak tylko można, w miarę normalną rodzinę.
Ale najważniejsze jest to, że przez ciąg ojczyma do hazardu, rodzina popadła w długi, które Oskar, jako już niespełna dwudziestolatek, był zmuszony spłacić. Pater zniknął, matka Flowersa została porwana i przetrzymywana w bliżej nieokreślonej miejscu, dopóki Oskar nie spłaci długów ojczyma.

- Ty się zawiodłaś na swoim ojcu? Ty? Nie musiałaś rezygnować ze swoich marzeń i robić takie okropne rzeczy, jakie ja teraz jestem zmuszony robić! Nic nie wiesz, więc zamknij się.Mike podnosił i ściszał głos co kilka słów. Dało się zauważyć, że pani kapitan trafiła w jakiś czuły punkt. Musiała dalej rozegrać to w taki sposób, by oswobodzić się z więzów i wyjść z tej nieprzyjemnej sytuacji.
Może należałoby szczerze zrozumieć motywy Flowersa? Albo omotać go, a następnie ukarać za swoje zuchwalstwo? Alanis nie miała za dużo czasu.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 13 Lut 2011, o 21:08

Gdy tylko Alanis usłyszała, że nie wie niczego o rezygnowaniu z marzeń i ma się zamknąć, jedynie zacisnęła pięści - tak mocno, że poczuła wpijające się w skórę paznokcie. Oskar nawet nie wiedział, jak bardzo pomylił się odnośnie Ortonówny, gdyż akurat w kategorii porażek i wybraniu półśrodków była ona, jeśli można tak powiedzieć, ekspertem. Gdyby spojrzeć wstecz na jej dotychczasowe osiągnięcia, to dałoby się zauważyć, iż nic nie poszło tak, jak miało pójść.
- A Ty niby jesteś wszechwiedzący? Jesteś pewny, bo wiesz wszystko o mojej przeszłości i o tym, czym się teraz zajmuję, co nie? – zapytała poniesionym tonem, co nieczęsto zdarzało się pani kapitan.
Myślisz, że tylko Ty masz problemy i ciężko w życiu? Jeśli tak, to się cholernie mylisz... - nie przerywając wypowiedzi, Alanis jednocześnie zobaczyła samą siebie, kroczącą szlakami minionych czasów. Dostrzegła przerażoną małą dziewczynkę, która z całych sił starała się wyprzeć z pamięci wspomnienia pewnej nocy. Następnie ujrzała zagubioną pomocnicę barmana, która za wszelką cenę starała się przetrwać w niegościnnej okolicy dolnych dzielnic Coruscant. Wreszcie przed jej oczyma ukazała się przemytniczka w kapeluszu ze sztywnym rondem i w skórzanej kurtce, stawiająca sobie za punkt honoru zachowywać się najbezczelniej, jak tylko to się dało, nie popadając przy tym w konflikt z władzami porządkowymi. Dziś nie starała się wcale łagodzić tego obrazu - istniała w jej przeszłości epoka, kiedy była pospolitą łobuziarą. Tamta dziewczyna umarła jednak wraz z Carthem Zaisem, a ideały Ortonówny znacznie zmieniły się od tego czasu.
- Wiesz, jak to jest mieć ojca, który okazuje się być hazardzistą i oszustem? Jak to jest żyć z przeświadczeniem o tym, że Twój ojciec nie żyje, a kilkanaście lat później dowiedzieć się, że wszystko w co wierzysz, wszystko co wiesz, warte jest funta kłaków? – kontynuowała stanowczo, a gdy tylko pomyślała o Zandarze, zawrzała. Czuła jakby od nadmiaru uczuć, miała zaraz eksplodować. Ponownie... Miłość, nienawiść, gniew, wszystko to mieszało się w niej i kotłowało.

- Więc nie mów mi, że niczego nie wiem... – ostatnie słowa wypowiedziała cichutko, próbując opanować buchające emocje. Cóż, jakby nie patrzeć, Ortonówna nigdy z chęcią nie wracała do przeszłych wydarzeń z własnego życia, nie wspominając o opowiadaniu ich komukolwiek. Nawet najlepsi przyjaciele panny Orton wiedzieli o niej praktycznie tyle, co nic...
Wyrwana w młodości z korzeniami, przez całe życie uciekając przed demonami z dawnych lat, w gruncie rzeczy nigdy dotychczas nie zdołała znaleźć dla siebie stałego miejsca. Wszędzie, gdzie rzucał ją los, dopasowywała się do miejscowego otoczenia i zżywała się ze środowiskiem w stopniu wystarczającym dla towarzyszy, lecz nie dającym jej samej zadowolenia. Niezmiennie trapiło ją poczucie jakiegoś niepokoju, wędrowała tak przez świat w pogoni za prawdziwym życiem, nie oglądając się za siebie i usiłując znaleźć na swojej drodze miłość, spokój i spełnienie... Tylko tyle i aż tyle...
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 14 Lut 2011, o 23:06

Choć z początku mogło się wydawać, że Alanis załagodzi swoją kompletnie beznadziejną sytuację, jej kolejne słowa podburzyły dobrze rokujący kierunek rozmowy.
Mike nie poczuł się zbyt komfortowo, gdy kobieta wpierw wspomniała o problemie z ojcem, a następnie zaczęła wypominać mu, że nie tylko on ma problemy. Teraz liczyły się jego problemy, a stwierdzenia pani kapitan nie pomagało opanować sytuacji.
Jedynie to, że i problem z hazardem ojca i ta dziwna wiązka, która zlepiała Mike'a i Ortonównę stopowały to, w jakim celu się tam właśnie znaleźli.
Aby obnażyć fizycznie, psychicznie i mentalnie niczego winną kobietę, by pokryć długi ojca.

Oskar wpatrywał się w dziewczynę oddychając nierówno, miotany dziesiątkami myśli i emocji, które krążyły w jego całym ciele. Hipnotyczna muzyka gdzieś daleko byłą jedynie tłem, a kolorowe promienie zlewały się w jeden, nieciekawy odcień szarości.
To wszystko mogła zobaczyć Alanis, w jego oczach, kiedy Oskar wyszedł zza kamer i stanął niecałe półtora metra od niej.


Alalnis - było dobrze, ale potem zjechałaś z dobrej drogi ;) Ciągnij odpowiednio jeden wątek(chyba wiesz jaki) i pomyśl nad kolejnym... :twisted:
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 16 Lut 2011, o 10:28

Alanis zamknęła oczy. Starała się uspokoić i nadać swoim oddechom regularny rytm, ale wszystko na nic, gdyż jej serce wciąż waliło w szalonym tempie, a myśli kotłowały w głowie. Była osłabiona, wręcz piekielnie zmęczona. Czuła się niemal dokładnie tak, jak kilka lat temu, gdy wpakowała się w niemal identyczne tarapaty. Niemal... Po raz kolejny dotarł do niej zupełny już obraz sytuacji. Serce zabiło jeszcze mocniej, aż w gardle poczuła miarowe, dudniące tętno. Jakby nie było, wciąż stała ubrana jedynie w sukienkę a ręce miała skrępowane. Na dodatek Oskar nie ustosunkował się w żaden sposób do jej wypowiedzi, a im dłużej milczał, tym bardziej się obawiała tego, co mogło się zaraz wydarzyć. Krew uderzyła Alanis do głowy ze zdwojoną siłą.

Dopiero zaczynała stawiać pierwsze kroki w zawodzie przemytnika, gdy na Tatooine równie łatwo wpadła w sidła zastawione przez siepaczy gangstera, któremu wisiała forsę. Ale choć wtedy sytuacja wyglądała równie fatalnie, to jednak coś było inaczej. Cóż, po prostu mogła liczyć na pomoc przyjaciół, i właśnie dzięki ich interwencji wyszła z tamtej opresji praktycznie bez szwanku. A teraz...
Wzięła głęboki oddech, rozpaczliwie usiłując znaleźć wyjście z tej sytuacji. Niestety, każde rozwiązanie, które przychodziło Alanis do głowy niosło z sobą niesłychane ryzyko. I choć nie mogła mieć pewności, czy w ogóle uda jej się przetrwać, czy też może w najbliższym czasie zginie, to gdzieś w głębi jej duszy wciąż płonęło pragnienie życia. Może nie za wszelką cenę, ale mimo wszystko, jeszcze nie miała ochoty na zejście z tego świata.
- Oskar... – wyrwało się pani kapitan, gdy otworzywszy oczy, zobaczyła stojącego nieopodal mężczyznę. Nastała długa cisza, przerywana jego ciężkim oddechem. Ortonówna, po obrzuceniu spojrzeniem twarzy Flowersa, sama nie wiedziała, czego się spodziewać. Zwłaszcza, że jego pojawienie się mogło oznaczać tylko jedną, z dwóch opcji – albo wciąż miał wątpliwości, co stanowiłoby dla niej prawdopodobnie ostatnią szansę, albo przedstawienie miało się zaraz rozpocząć.
- Oskar, posłuchaj mnie, nie musisz tego robić. Pozwól mi pomóc. – odezwała się pani kapitan, patrząc mu przy tym prosto w oczy. W tym samym momencie pożałowała swojej agresywnej gadki sprzed kilku chwil. Z doświadczenia wiedziała, że ciepły i kojący ton głosu może dużo zdziałać. Przynajmniej dotychczas czasami działał na niektórych republikańskich celników.
- Chodzi o tych dwóch padalców, których spotkaliśmy na parkingu, prawda? Jeśli tak, jeśli robisz to wszystko, by zdobyć kredyty i uregulować dług, to zdecydowanie bardziej może Ci się opłacić wypuszczenie mnie. – kontynuowała, mając nadzieję, że być może w ten sposób uda jej się przemówić Flowersowi do rozumu. Oczywiście jeżeli całym tym bajzlu rzeczywiście chodziło o nieuregulowany dług.
- Posłuchaj, nie jestem na tej planecie dla przyjemności. Wręcz przeciwnie, mam robotę do wykonania. Gdy mnie... – tutaj Alanis zrobiła maleńką przerwę, jakby szukała najodpowiedniejszego i zarazem najmniej najdelikatniejszego określenia. -... przebierałeś, z pewnością zwróciłeś uwagę na mój ekwipunek. Czy tak wyglądają rzeczy kogoś, kto przyleciał jedynie po to, żeby spotkać się z rodziną? Wtedy, w kawiarni, słusznie zauważyłeś, że nie pasuję do tego miejsca. – Ortonówna wiedziała, iż stąpa po kruchym lodem, a jedno nieostrożne potknięcie może mieć straszliwe skutki. Jednak mimo to, wyraz twarzy Flowersa i jego niezdecydowany wzrok dodawały jej otuchy. Istniała maleńka, mikroskopijna wręcz możliwość, że młodzieniec nie jest jeszcze ostatecznie zdecydowany, że toczy się w nim jakiś konflikt. Nadzieja, jak zwykle, matką głupich.
- Proszę, rozwiąż mnie. Rozwiąż mnie, a obiecuję, nie pożałujesz.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 17 Lut 2011, o 11:57

Mike słuchał. Przyglądał się i słuchał.
Zdecydowanie Alanis trafiła w jeden słaby punkt Flowersa: kłopoty finansowe.
Wcześniej musnęła innego, ważniejszego tematu, jednak rozmył się on po chwili.
Kredyty. Ten temat zapewne nie uratował Orton, a jedynie wydłużył w czasie to, co miało być nieuniknione.
-Jak tak delikatna i czarująca dziewczyna może mi pomóc w sprawie kredytów?! Niczego przy sobie nie masz, mówisz zagadkami, o jakieś rodzinie. Jak mam Ci wierzyć?
Ostatnie zdanie brzmiało naprawde szczerze i dało sie w nim wyczuć nutkę samotności i strachu.
- Nie...to chyba nie ma sensu...nie jesteś w stanie mi pomóc, bo kredyty to nie cały mój problem...
Oskar odwrócił sie i zniknął za szalonymi oczami kamer.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 18 Lut 2011, o 16:05

- Jak mam Ci wierzyć? – właśnie te słowa, ze wszystkich wypowiedzianych przez Oskara, odbiły się w głowie Alanis największym echem, jednocześnie przeszywając serce przemytniczki jak sztylet. Chciała jeszcze coś odpowiedzieć, wytłumaczyć, zmienić wszystko przy pomocy jednego, błyskotliwego zdania, ale dała spokój zważywszy beznadziejność sytuacji. To był koniec. Nie miała odnośnie tego żadnych wątpliwości, więc jedynie wbiła wzrok w podłogę. Bunt jej wygasł, a duch zamknął się znów w znużonym ciele. Młodzieniec mógł tryumfować.
Ale z drugiej strony, może Oskar nie mylił się odnośnie pani kapitan? Może rzeczywiście nie była osobą godną zaufania. Cóż, chociaż Alanis nie do końca znała motywy, jakie nim kierowały, to prawdopodobnie postawiwszy się na jego miejscu, również nie uwierzyłaby w równie mętne tłumaczenia.
- Trzeba było jednak walić z grubej rury od początku. Powiedzieć prawdę i tylko prawdę. – westchnęła smutno, wspominając naiwność swojej przemowy, a także zawiłość wypowiadania zawartych w niej myśli. Gdyby tylko Flowers podszedł nieco bliżej... Gdyby spojrzał Ortonównie głęboko w oczy, mógłby wyczytać z nich bez najmniejszego problemu wszystko to, co chciała mu powiedzieć. Bez niepotrzebnych słów, dzięki którym udało jej się go do siebie zrazić.

Podnosząc głowę, obrzuciła badawczym spojrzeniem stojącą naprzeciw kamerę, szczególną uwagę zwracając przy tym na mrugające światełko. A więc to już się nagrywało?
- Brawo Alanis. Kariera od barmanki, poprzez przemytniczkę, aż do gwiazdy porno. Normalnie rewelacja. - Ortonówna pocieszyła się wyobrażając sobie minę, z jaką jej przyjaciele znajdą w pierwszej-lepszej wypożyczalni holofilm z nią w roli głównej. Była to wcale zabawna perspektywa, zwłaszcza gdyby udało jej się przeżyć to, co szykował dla niej Flowers... No właśnie, przeżyć. A jeśli... A jeśli tutaj zakończy się linia życia pani kapitan? Tak po prostu, już nigdy więcej nie będzie miała żadnych przygód? Nie naprawi błędów z przeszłości? Nie spotka się z ojcem, siostrą? Nie zrobi setki innych spraw, nie dokona tysiąca głupich rzeczy, których mogłaby dokonać? Poczuła niesamowity wręcz wstyd, który po chwili przerodził się w gniew. Jednocześnie oczyma wyobraźni dostrzegła widmo jej szczenięcych lat, snujące się po pomieszczeniu, w sztywnym kapeluszu i kanciastej kurcie, z bezczelnym wyrazem twarzy. Po chwili ten postrach miejskich zaułków połączył się w jedno z nią samą.
- Flowers, jeżeli to ma być ostania rzecz, jaką powiem w swoim życiu, to wysłuchaj mnie dokładnie. A powiem Ci tylko jedną rzecz – nie jesteś ani trochę lepszy od swojego ojca. Możesz usprawiedliwiać się, że musisz to robić, tłumaczyć, że nie masz innego wyjścia, że przez niego musiałeś zrezygnować z marzeń. Ale gdzieś w głębi duszy wiesz, że z każdą kolejną wykorzystaną dziewczyną, stajesz się coraz bardziej podobny do niego. Będziesz uciekał coraz dalej, bojąc się zatrzymać i obejrzeć za siebie. Ze wstydu. – zaatakowała na oślep, mając w pamięci to, jak mężczyzna zareagował, gdy poprzednim razem wspomniała o jego ojcu.
Z marzeń się nie rezygnuje, o nie się walczy. Kredyty to nie jedyny Twój problem? Więc, do jasnej cholery, powiedz mi jaki jest inny powód, dla którego do robisz!
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 19 Lut 2011, o 14:46

Porażka.
Taktyka Alanis i odwoływanie się prawie, że gniewem do świadomości Mike’a, nie było najlepszym pomysłem. Fakt, nie była w sytuacji, gdzie mogła spokojnie wszystko przeanalizować i podjąć więcej prób przekonania oprawcy, by ją puścił. Gdy z początku przywołała możliwość pomocy w kwestiach finansowych, wszystko było na najlepszej drodze. Jednak kolejne argumenty nic nie dały.
Mało tego. Pogorszyły sytuację.

Muzyka została zgłośniona, a taniec świateł był jeszcze szybszy, niż przed chwilą. Taka mieszanka fonii i wizji umiejętnie zaszkodziła pojmowaniu tego, co działo się wokoło. Kątem oka zauważyła, jak ktoś podchodził i po chwili poczuła ostre ukłucie na swoim ramieniu, oraz drugie, znacznie mocniejsze na wewnętrznej stronie nadgarstka. Ta druga rana była zrobiona czymś grubszym i bardziej zimnym, aniżeli pierwsza, która mogła przypominać niemałą igłę.
Alanis zdołała dojrzeć oczy, które na nią patrzały. Oczy, które były smutne, zagubione, ale zdeterminowane.
Pani kapitan traciła przytomność, jednak zdołała zobaczyć kilka czerwonych oczu, które na nie patrzały i rejestrowały obraz, oraz dwójkę zamaskowanych osobników, którzy zbliżali się do niej. Ostatnie co poczuła, to świadomość bycia nagiej i dotykanej po szyi.

***


- No nie wierzę. Żeby kompletnie łysa babka, nawet bez brwi, ze złamanym nosem mnie tak podniecała.

Otyły mężczyzna spoglądał na Ortonówną, która leżała na zbyt mocno przyozdobionym w różane koloru łożu. Pokój nie był za duży. W środku było duszno, a barwa, która dominowała w poświacie pomieszczenia, jak żywo przypominała krew. W każdym rogu wnętrza, pod sufitem włączone były nieduże projektory, które emitowały erotyczne sceny osobników różnych ras i płci. Coraz bardziej to wyraźne dźwięki dochodziły za ścian. Nie tylko pseudo romantyczna muzyka, ale również pojękiwania kobiet, mężczyzn i bogowie raczą wiedzieć kogo jeszcze.
- Długo byłaś nieprzytomna, kotku. Ale popatrzałem trochę na ciebie i już raz doszedłem. Teraz ty mi w tym ładnie pomożesz, a potem zrobię to, za co zapłaciłem – oblizał wargi mokry od potu mężczyzna ze śmieszną blond czupryną na czubku głowy.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 20 Lut 2011, o 13:24

Alanis powoli zaczynała odzyskiwać przytomność, choć wciąż była nieco otumaniona i nie do końca wiedziała, co właściwie się stało i gdzie się obecnie znajduje. No właśnie, co właściwie zdarzyło się później, po tym, jak urwał jej się film? Sama nie była pewna, czy ten koszmarny sen, którego doświadczyła, był jedynie majakiem, czy też czymś więcej... Z każdą kolejną chwilą coraz bardziej dochodziła do siebie, leniwie dryfując od mroków słodkiej nieświadomości do brutalnego zderzenia z rzeczywistością. Poczuła pulsujący w skroniach tępy ból, jak zapowiedź koszmarnego kaca. Dokuczała jej suchość w ustach i dziwne odrętwienie rąk, a w głowie kiełkowało nieprzyjemne uczucie. Zmusiła się do otworzenia oczu. Znajdowała się w jakimś dziwnym pomieszczeniu, ale zmysły przemytniczki nie były jeszcze w stanie wyłapać wszystkich szczegółów. Nagły przypływ lęku przeszył ją lodowatym ukłuciem, jakby ktoś wbił w jej ciało sopel lodu.
- Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? - była jak wijący się robak nadziany na szpilkę, czuła, że coś jest nie tak, że coś ją boli, ale jeszcze nie zdawała sobie sprawy dlaczego. Dla oprawcy z pewnością było to wspaniałe uczucie – miał nad nią pełną władzę.

- Proszę, jeśli tego chcesz, to po prostu rób wszystko, na co masz ochotę. Ale błagam Cię, nie zabijaj mnie. Proszę... – sama nie mogła uwierzyć w to, co przed momentem powiedziała. Przecież właśnie wyraziła zgodę na to by ten typ ją zgwałcił. Lecz równie dobrze, tenże typ mógł okazać się umysłowo chorym czubkiem, który mógłby ją w każdej chwili zabić - dlatego nie może zacząć krzyczeć, nie wolno jej wzywać pomocy. Czuła, że jedynym rozwiązaniem jest uległość – tylko takie zachowanie mogło być kluczem do wolności. To było światełko nadziei. Zdana na łaskę i niełaskę oprawcy tylko tak może zwiększyć swoje szanse na przeżycie.
Lecz dopiero po chwili pani kapitan w pełni zrozumiała słowa wypowiedziane blondyna. Już raz doszedł... A więc... Wezbrała w niej fala mdłości. Zacisnęła z całej siły powieki i przygryzła wargę do krwi. Pragnęła, by jak najmniej z tego, co się dzieje, docierało do jej umysłu, by jak najmniej zapamiętać.
Alanis upadła nisko, tak nisko, iż praktycznie sięgnęła dna. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała już siły, aby się od niego odbić. Spojrzała na stojącego obok mężczyznę, który bezprawnie zbruka jej ciało, pozbawi godności, upodli. Wstrzymała oddech. Wiedziała, że po tym obrzydlistwie do końca życia będzie się czuła brudna. Nawet jak przeżyje i zmyje z siebie cały ten brud, to i tak nie opuści jej wrażenie, że to przeniknęło przez skórę w głąb ciała.
- O Boże, a jak on ma syfa albo inne draństwo? – po plecach Alanis przebiegł zimny dreszcze. Za późno. Teraz mogła mieć tylko nadzieję, że gdy ten koszmar się skończy - o ile tego dożyje - to okaże się zdrowa.
Nie zdawała sobie sprawy ile jeszcze dziś będzie musiała znieść jej psychika... Ale wiedziała jedno. Ta Ortonówna, która miała jeszcze tyle istotnych rzeczy do zrobienia, tyle osób do pokochania i okazania im swoich uczuć, tyle miejsc do zobaczenia, właśnie umarła... Nie miała złudzeń, że ktoś mógłby ją na czas odnaleźć, ocalić – takie rzeczy zdarzają się bowiem tylko w holofilmach...
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 20 Lut 2011, o 23:22

Łysa kobieta skamlała. Tego klient się nie spodziewał, gdyż nigdy nie zaznał tego typu zachowania. W takim właśnie miejscu, za takie pieniądze. Spojrzał na jej nogi, które wystawały spod niedługiej spódniczki, a dokładniej na bladobeżową, niewielką maź. Zawsze lubił popatrzeć na zwieńczone dzieło chwilę po tym, jak osiągnął orgazm bez niczyjego udziału czy pomocy.
- Nie będę cię zabijał, głupia dziwko. Zwariowałaś? Jestem tu stałym klientem! Tobie to też się opłaca. Madame Lassot ponoć nieźle płaci swoim kurewkom.
Uśmiech na jego twarzy znikł, a w zamian pojawiło się zniecierpliwienie. Kiedy zaczął szybciej sapać i zbliżać swoją spoconą twarz oraz ciało, jego wzrok, po raz kolejny, przykuł chronometr, który leżał na malutkim, durastalowym stoliczku, obok łysej głowy Ortonówny.
- HT3x, a wygląda jak zwykły DP Sorion z 35BBY! – krzyknął podniecony, jakby znalazł receptę na długowieczność, biorąc do ręki niewielkie urządzenie - Oj maleńka…wpadłaś w niezłe gówno. I do tego ta kwadratowa rana pod twoim nadgarstkiem. No, no...
Złapał ją w tamtym miejscu drugą ręką i wymasował swoim tłustym palcem.
Chronometr, który rozpoznał grubas, pokazywał ciąg sześciu cyfr :

22 34 16,
22 34 15,
22 34 14,
...
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 22 Lut 2011, o 14:53

Alanis zamknęła oczy. Blondyn miał zdecydowaną rację, rzeczywiście wpadła w niezłe gówno... Z deszczu pod rynnę i prosto do rynsztoka... Gdy o tym wszystkim pomyślała, po raz pierwszy od bardzo wielu lat, zebrało jej się na płacz. Poczuła się nieco dziwne, jako że już dawno zapomniała, czym są łzy. Przynajmniej tak się pannie Orton wydawało... Po utracie zarówno ojca jak i matki, osuszyła je wszystkie suchymi słowami, codzienną rutyną. Zresztą, wtedy nie było czasu na rozczulanie się nad sobą. Aby przetrwać, należało być twardą i nie wychylać się. I taka właśnie była. A później... Później wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie miała ani siły, ani ochoty na to, by zatrzymać się i spojrzeć w przeszłość. Mijały kolejne minuty, dni, miesiące, a ona żyła nadal. Postępując zgodnie z zasadą, iż człowiek powinien działać, a nie wspominać.
Lecz gdzie doprowadziły ją wybory, których dokonała w swoim życiu? Donikąd... A może raczej należałoby powiedzieć, że na łóżko. Zapewne w jakimś podrzędnym, koreliańskim burdelu – przynajmniej tyle, pomimo dokuczliwego bólu głowy, była w stanie wywnioskować ze słów mężczyzny.
W tym samym momencie, w którym blondyn zajął się chronometrem, z lewego oka pani kapitan uleciała niechciana łza. Jak mogła być tak naiwna, tak głupia, żeby dać się omotać Flowersowi. Przecież zawsze sobie przysięgała, że nigdy nie dopuści, by jej los zależał od kogoś innego. W dziecinnej pogoni za szczęściem znów dała się wpuścić w maliny.
- Widzisz Alanis, jednak trzeba było posłuchać tej Twi’lekanki. Nie, może raczej trzeba zabić tego jaszczura, jeszcze zanim wypowiedział magiczne słowo. A tak w ogóle, to trzeba było nie podejmować się tego zadania od Galena, tylko przystać na propozycję Starra. Leciałabyś teraz spokojnie w konwoju, a nie... – przemytniczka gryzła się z myślami, podczas gdy gruby sapał coraz głośniej. Otworzyła na chwilę oczy i ujrzała nabrzmiałą żyłę na jego szyi, pulsującą obietnicę wolności. Przez jedną krótką chwilę pomyślała, że mogłaby mu ją przegryźć - krew siknęłaby strumieniem, a ona mogłaby uciec. Tylko dokąd? Co znajdowało się za drzwiami? A co, jeśli okazałyby się zamknięte na cztery spusty? Tego nie wiedziała, ale zabicie stałego klienta z pewnością wiązałoby się z jeszcze nieprzyjemniejszymi konsekwencjami.
Gdy Alanis poczuła gorącą strużkę spermy spływającą jej po udach, ponownie zrobiło jej się niedobrze.
- Co on z tym zegarkiem, pasjonat jakiś, czy znawca tematu? Może lepiej myśl o czymś innym, Alanis. – nakazała sobie, choć wcale nie było to takie proste. Dopiero po chwili Ortonówna znalazła rzecz, a dokładniej osobę, na której w pełni skupiła swoje myśli. Zagryzła zęby. Wytrzyma. Wytrzyma wszystko, co jeszcze w zanadrzu ma dla niej los. A później... Później kogoś odwiedzi.



Zatrzymawszy spojrzenie na ranie, o której wspomniał grubas, przemytniczka zmarszczyła brwi, a jej usta otworzyły się, jakby chciała coś powiedzieć. Jak do tej pory mogła nie zwrócić na to uwagi? Kiedy powstała owa rana, i w jakim celu? Nie wiedziała. W zanadrzu miała tak wiele pytań i żadnej odpowiedzi. Jedynie mgliste wspomnienie tego, co działo się z nią tuż przed tym, jak straciła przytomność. Zresztą wszystko działo się tak szybko, że pani kapitan czuła się niczym dziecko na pędzącej karuzeli, zaś jej umysł rejestrował jedynie wybrane szczegóły z wydarzeń, których była uczestniczką.
Usilnie starając się być bardziej potulnym jagnięciem niż dzikim człowiekiem, Alanis ciągle szukała w myśli właściwego sposobu postępowania. Z trudem przetrząsała swój słownik, zastanawiając się nad odpowiednimi wyrazami, miała jednak wątpliwości co do ich wymowy, i odrzucając takie, które mogłyby sprowokować blondyna lub też brzmiały niewłaściwie. Jednocześnie Alanis nie przestawała dręczyć świadomość, że ta ciągła troska o poprawne wysławianie się, zwłaszcza w stosunku do tych, którzy byli jej bliscy, w rezultacie zawsze czyniła z niej idiotkę, nie pozwalając wypowiedzieć swych myśli lub tego, co tkwiło w sercu.
- Wybacz... Jestem tu nowa i jeszcze gubię się nieco w tym wszystkim. Nawet nie wiem o co chodzi z tą raną... – rzekła pokornie Ortonówna, nieśmiało przyglądając się stałemu klientowi przybytku. I choć jej przemytnicze zamiłowanie do swobody buntowało się przeciwko wszelkim ograniczeniom, to jednak tym razem, mimo wszystko, musiało ono przegrać.
- Ale jeśli wolisz, to nie wypowiem już ani jednego słowa. – wyszeptała, spuszczając przy tym wzrok z mężczyzny. W nerwach sama nawet nie spostrzegła, że ostatnie zdanie wypowiedziała z dantooinśkim akcentem, którego naleciałości usiłowała pozbyć się przez większą część swojego życia.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 5 Mar 2011, o 19:49

Grubas, do tej pory wyglądający na spasionego zboczeńca, chcącego jedynie zdobyć to, za co zapłacił, zmienił swoją postawę. Jego mięśnie nie były już tak sztywne, wzrok przestał być zdziczały i nawet kącik ust lekko uniósł się.
- Kobieto. Rzadko która z was dziwek jest tu z własnej, nieprzymuszonej woli. A ciebie wyjątkowo ktoś albo nie lubi, albo musiałaś się ostro stawiać. – Blondyn usiadł na łóżku obok leżącej Alanis i wziął ją za rękę. – To ślad po zastrzyku. Niechlujny ale chyba skuteczny na tyle, by to, co ci wstrzyknęli, spełniło swoją rolę. A co do chronometru – tu zaświeciły mu się oczy. – Tak się składa, że od dziecka pasjonuje się sprzętem, który odmierza czas. A to tutaj, – chwycił za chronometr leżący na szafce – to niezła imitacja, ale jednak imitacja, zwykłej maszyny, która odmierza czas do…
Tu na chwilę zamilkł. Przypomniał sobie, że słyszał, iż w Kakofonii były kiedyś przypadki kobiet, które znalezione martwe, miały ślad na ręku, podobny do tego, który ma ta dziewczyna. Jego kuzyn, Phil Kolleris, będąc gliniarzem z dochodzeniówki, opowiadał mu o tym na jednym z obiadów rodzinnych.
Z każdym wypowiadanym słowem jego entuzjazm był coraz bardziej widoczny, że jeśli nie widzieć w jakiej teraz oboje byli sytuacji, można byłoby pomyśleć, że Ortonówna stara się zakupić takie urządzenie na jakimś targowisku. Jednak klient domu publicznego przy Hidden Street potrząsnął głową i do kończył już nie jak obłędny pasjonat, a szorstki i bezuczuciowy mężczyzna.
- …do rozpuszczenia w twoim organizmie zapewne trucizny, która spokojnie wędruje w twoim krwioobiegu w szczelnym mechanizmie, który niebawem rozpuści się, kiedy czas na tym właśnie HT3x, cofnie się do samych zer.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 10 Mar 2011, o 12:16

- Trucizna? – niepewnie powtórzyła po grubym, głośno przełykając przy tym ślinę. Co to słowo oznacza? Co ona ma z tym wspólnego? Sens jego wypowiedzi powolutku zaczynał do niej docierać, zaś wyobraźnia podsunęła Alanis obraz zwłok skurczonych w jakimś nieznanym cierpieniu. Taka śmierć jest chyba straszna. W chwili gdy to pomyślała, uświadomiła sobie nagle całą rozpaczliwość swego położenia, a jej oczy zrobiły się ogromne jak dwa talerze, niemal wyszły z orbit. Jednocześnie mocno zapragnęła, aby wszystko to okazało się kłamstwem wymyślonym w jakimś nieznanym celu. A może jest to tylko sen? Tak, zdecydowanie wolałaby, żeby był to jedynie jakiś upiorny majak nocny. Za chwilę zbudzi się znów do życia w swej kajucie, cała spocona, z resztkami tego koszmaru ulatującymi szybko z jej głowy... Wiedziała jednak dobrze, że musi to być rzeczywistość.
- To nie prawda... To nie może być prawda. Pan żartował, co nie? – zapytała z niedowierzaniem, choć w jej głosie dało się również zauważyć delikatną nutkę nadziei, jak gdyby naprawdę oczekiwała, że grubas odpowie twierdząco na to pytanie. Lub chociaż skinie głową, uśmiechnie się, da jakikolwiek, nawet najmniejszy znak, który uspokoiłby oszalałe z przerażenia serce przemytniczki. Ale nic takiego nie nastąpiło, a spojrzenie, jakim obdarzył ją blondyn, zadziałało na pannę Orton równie boleśnie, jak białe światło rażące zmęczone oczy chorego.

- Ale ja... Ja tylko chciałam spotkać się z ojcem, którego nie widziałam od tylu lat. A teraz.. Tu... Umrę, a on nawet się o tym nie dowie, bo i jak? To, to niesprawiedliwe... – stwierdziła smutno. Jeszcze nigdy w życiu mówienie nie sprawiało Alanis takiej trudności. Było jej głupio i nieswojo, ale za żadne skarby nie mogła się zdobyć na jakieś sensowniejsze odezwanie. Obrzuciła przelotnym spojrzeniem stojący na szafce chronometr, jakby jej umysł podświadomie nie chciał skupiać się na tym urządzeniu. Złowrogie, czerwone cyferki bezlitośnie odliczały czas, jaki pozostał do wykonania wyroku.
- Bydlaki, cholerne bydlaki. – pomyślała z bezsilną złością, która po chwili przemieniła się w uczucie zagrożenia, paraliżujące resztki samokontroli. Dlaczego akurat jej musiało przytrafić się coś takiego? Oczywiście pomijając fakt, że od momentu poznania Flowersa zachowywała się jak idiotka. Klasyczny wręcz, przepiękny okaz idiotki. Można pokazywać w klatce.
Weź się w garść, Alanis. Masz jeszcze ponad dwadzieścia godzin życia. – usiłując dodać sobie otuchy uświadomiła sobie, że właśnie tak do sprawy podszedłby Wujek. Wiele by oddała, żeby jeszcze raz móc zobaczyć uśmiech tego mężczyzny, który przez tyle lat zastępował Ortonównie ojca. Z pewnością wiedziałby, jak wybrnąć z tej sytuacji. Ba, na pewno nie pozwoliłby jej wpakować się w taką kabałę. Mocno przeżyła jego odejście. Podobnie było ze zniknięciem matki i śmiercią ojca, choć jego przypadek jest akurat nieco inny. Mimo wszystko, pani kapitan od zawsze miała do czynienia ze śmiercią najbliższych, a ból i cierpienie były nierozłącznymi elementami jej życia. Potrafiła ukryć je tak głęboko, żeby spoczywały na samym dnie duszy. Być równie twardą, co koledzy po fachu. Ale nie tym razem...
- Proszę... Zrobię wszystko, co pan każe, albo nawet jeszcze więcej. Ale błagam, niech mi pan pomoże... Ja... Ja nie chcę umierać. – mówiąc to, nieśmiało zerkała na siedzącego obok mężczyznę. I choć wypowiadane przez nią słowa płynęły prosto z serca, to nie mogła wiedzieć, jaka będzie jego reakcja.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 12 Mar 2011, o 00:40

Według klienta, reakcja kobiety była nie dość, że prawdziwa, to na dodatek…wzruszająca. Choć jego postura i ogólna aparycja na to nie wskazywały, nie był złym człowiekiem. Po prostu lubił seks, a ze swoją żoną dawno tego nie robił.
Przynajmniej tak, jak lubił.
Tutaj, za niewielką ilość kredytów mógł uporać się ze swoimi, co by nie mówić, w miarę rozsądnymi rządzami. Tym razem jednak sytuacja zmieniła swój bieg diametralnie. Nieraz słyszał od dziwek niewiarygodne historie, aczkolwiek teraz miał dowód na to, że kobieta nie kłamie. Mało tego, widział w holocenie i nie tylko informacje na temat kobiet, które miały taki mechanizm w sobie i umierały.
I te przerażająco prawdziwe: smutek i rozczarowanie, w oczach łysej kobiety.
Pomimo zrobienia wielu złych rzeczy, jak na przykład cotygodniowa zdrada żony, z którą spędził, jak dotąd, trzydzieści lat, teraz mógł zrobić coś dobrego.
Bezinteresownie.
- Tak. Trucizna. Musisz znaleźć kogoś, kto pomoże Ci w tej materii. W Kakofonii nie znajdziesz specjalisty od takich rzeczy. Może w Pępku? Ale musisz i wyglądać i mieć forsę, by w ogóle gdzieś zacząć. Na mnie nie licz.
Mówiąc szorstkim i zimnym tonem, grubas wstał i podszedł do drzwi, wystukując kod na terminalu obok. Po chwili drzwi się otworzyły.
- 4235. Powodzenia.
Kiedy wypowiedział te cztery cyfry, drzwi się zamknęły z powrotem, a tłusty człowiek, któremu sumienie zapukało do świadomości, zostawił ją samą w pokoju.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 18 Mar 2011, o 14:32

Podczas gdy blondyna ruszyło sumienie i zaczął udzielać jej dobrych rad, Alanis nie odezwała się ani słowem. Jedynie siedziała na łóżku, zapatrzona gdzieś przed siebie oczami, w których nie było łez. Cóż, najzwyczajniej w świecie wszystko to przerastało Ortonównę, a myśl, iż wydostanie się z tego przybytku jest jedynie pierwszym etapem na drodze do wolności, uporczywie wżerała się w mózg pani kapitan i przyprawiała ją o ból głowy. Co prawda podczas swojej przemytniczej kariery wielokrotnie robiła rzeczy głupie i niebezpieczne, ale jeszcze nigdy tak bardzo nie bała się o własne życie.
Jednocześnie gdzieś w głębi duszy czuła, że choć jeszcze przed chwilą na poważnie rozważała możliwość przegryzienia mu tętnicy, to teraz jej wrogość w stosunku do grubego zniknęła, a zaczęło przeważać raczej poczucie wdzięczności. Ostatecznie mógł on po prostu zrobić to, za co zapłacił i nie zważając na jej rozpaczliwą sytuację, zostawić ją samą z tym problemem. Ale uczucie to jednak rychło wygasło, ustępując miejsca wielkiemu, przytłaczającemu smutkowi. No bo cóż z tego, że w swej dobroci ten otyły mężczyzna zdradził jej kod otwierający drzwi, skoro Ortonówna nie wiedziała nawet dokąd się udać po pomoc. Bez pieniędzy, w obcym mieście i jakby tego było mało, z jej obecnym wyglądem... Choć z drugiej strony za daleko już zajechała w swej podróży, aby móc powrócić do punktu wyjścia.
Kiedy wreszcie drzwi zamknęły się za mężczyzną, Alanis mimo wszystko odetchnęła z ulgą.
- 4235. – powtórzyła w myślach, aby te cztery zabawne cyferki przypadkiem nie wyleciały jej z głowy. Po chwili zeskoczyła z łóżka i wzięła do ręki chronometr, którego czerwony wyświetlacz wciąż odmierzał czas, jaki pozostał pani kapitan. Już miała wziąć się za wpisywanie kodu, ale zwróciła uwagę na swoje odzienie.
- Zdecydowanie zbyt kuso i wyzywająco. – podsumowała swoje przemyślenia. Cóż, jedni uwielbiają wyróżniać się strojem, zaś innym służy za kryjówkę i sposób na pozostanie niezauważonym. Pani kapitan zdecydowanie zaliczała się do tej drugiej grupy. Poza tym, paradując w tak skąpym wdzianku po ulicach którejkolwiek z dzielnic tego miasta, Alanis chyba spaliłaby się ze wstydu. W końcu, z chronometrem w jednej ręce, a zwiniętym w kłębek bordowym prześcieradłem w drugiej, wyszła z pokoiku.

Ortonówna w miarę szybko stawiała kroki, a jej bose stopy delikatnie natrafiały na kawałki posadzki, nie wywołując przy tym żadnego niepożądanego dźwięku. Serce waliło przemytniczce jak młotem, zaś w duszy odczuwała lęk - była świadoma, że czas zdecydowanie działa na jej niekorzyść. Po chwili wyszła na długi, skąpany w półmroku korytarz, nie wiedząc, czego się spodziewać ani w którą stronę iść. Przez głowę Alanis przebiegła myśl, że ma teraz szanse wydostać się stąd i zapomnieć o tym, co ją tutaj spotkało i wrócić do swojego życia, zostawiając to wszystko za sobą.
- Którędy teraz? Nie myśl, tylko działaj. – rozglądała się po rezydencji, niepewna i strwożona, nie wiedząc dobrze, gdzie się znajduje. Stojąc na rozstaju dróg, miotała się niczym laboratoryjny gryzoń, który wpuszczony do labiryntu zmuszony jest jak najszybciej odnaleźć wyjście.
- Nic Ci nie jest. Raczej. – powtarzała, dodając sobie otuchy. – A co najważniejsze, jeszcze żyjesz. Jeszcze... - stwierdziła, patrząc na chronometr. W rezydencji panowała cisza, toteż gdy zbiegła już po schodach, bez większego problemu usłyszała w oddali za sobą jakieś niepokojące odgłosy, które przypominały... Zwolniła i zaczęła nasłuchiwać i rozglądać się uważnie. Może tylko jej się zdawało? Mimo wszystko, przylgnęła plecami do ściany. Jeszcze raz rozejrzała się dookoła i w pewnym momencie serce panny Orton zabiło szybciej, bo w głębi korytarza spostrzegła ludzką sylwetkę. Dopiero po chwili zorientowała się, że to jedynie lustro, w którym sama się odbijała. Podeszła bliżej.
- Co do ...? Wyglądam jak nieboskie stworzenie... - w pierwszej chwili Alanis trudno było uwierzyć, że ten obraz nędzy i rozpaczy to ona. Miejsce dziewczyny z Dantooine zajął łysy upiór ze złamanym nosem. Westchnęła, a jej twarz wykrzywił smutny grymas. Jednak nie było czasu na użalanie się nad sobą, więc ruszyła przed siebie, szukać wyjścia.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 28 Mar 2011, o 13:09

Lustro, które teraz przedstawiało wręcz nieludzkie odbicie Alanis, znajdowało się tuż przy schodach prowadzących w dół. Pokój, w którym się obudziła była na piętrze i pomimo tego, że Ortonówna doskonale wiedziała, co dzieje się za wszystkimi drzwiami korytarza, nie było tego praktycznie słychać. Wygłuszenie małych pomieszczeń, gdzie klienci mogli oddawać się swoim fantazjom związanym z pracownicami domu publicznego, spełniało swoją rolę.
Amarantowa Fantazja, bo tak nazywał się burdel, który mieścił się na pograniczy Kakofonii i Pępka, był jednym z najbardziej popularnych wśród wszystkich tego typu budynków na Korelii. Był dość młodym tworem, jednak umiejętności pracownic, organizacja, oraz kilka innych czynników sprawiły, że Amarantowa Fantazja miała swoich stałych klientów, zarówno bogatych mieszkańców Sektora Centralnego, jak i dziwaków-artystów z dzielnicy, od której pani kapitan zaczęła poszukiwania cennego kamienia oraz...swojego ojca.
Nie potrzeba geniusza, by zauważyć, iż kobiecie nie szło za dobrze. Wpierw dała się omotać przypadkowemu mężczyźnie. Cóż, ludzie są tak skonturowani, że potrafią poddać się czemuś szalonemu i nielogicznemu, ot tak. Próba zrozumienia Mike’a poszła na marne, toteż Ortonówna trafiła do burdelu. Mało tego, po pierwsze: nie była już tą samą, śliczną dziewczyną, a oszpeconym człowiekiem, a dokładniej – pozbawionym owłosienia. A dwa: w jej ciele krążył czip, który w odpowiednim momencie miał rozlać swoją zawartość do krwi Alanis i zatruć ją. Pozostało jedno podstawowe pytanie, czy zrobił to Flowers, czy też opiekunowie Amarantowej Fantazji byli tak uprzejmi?
Kiedy Ortonówna przypatrywała się swojemu obliczu w lustrze, blednąc z minuty na minutę, po schodach wchodziły dwie kobiety. Były zgrabne, dobrze ubrane, piękne i obłożone dziesiątkami różnego rodzaju kosmetyków, które zakrywały niedoskonałości w ich wyglądzie. Jednak tego dojrzeć Alanis nie mogła, gdyż niewielkie światło na schodach jedynie oświetlało stopnie, a nie twarze tych, których po nich chodzili.
- Tak. Na dziś jeszcze mam dwójkę klientów. Przeklętego Obersa, który znowu zacznie chwalić się swoimi beznadziejnymi elektroobrazami, oraz szanownego Petera Poltersa, czołowego zboczeńca i wielką szychę bankowości Przystani.
- Polters? Zgodzisz się, by być jego osobistą dziwką? – zapytał drugi kobiecy głos. – Ponoć pławić się będziesz w luksusach, poznasz wielu wpływowych ludzi.
- Tak. I będę spełniać jego chore zachcianki? Co to, to nie.
- Ponoć nie staje mu zbyt często, a sam jest przeciwnikiem jakichkolwiek wspomagaczy. Trzy razy w tygodniu i tyle – poinformował drugi głos, a obie kobiety były już kilka stopni przed Alalnis. – Jakby to mi zaproponował, to bym się od razu zgodziła.
- No widzisz, a ja nie. Nie jestem desperatką, która by mo…a ty kim jesteś? – przerwała pierwsza z kobiet i zapytała łysą, wystraszoną dziewczynę, która przygląda się im z zaciekawieniem, jak i zaskoczeniem. W ręku trzymała chronometr, który pokazywał rząd cyfr: 21.10.34.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 31 Mar 2011, o 01:48

Alanis jeszcze raz przyglądnęła się swemu odbiciu. Nigdy nie była żadną królową piękności i wcale też za taką się nie uważała. Sylwetka? Również nic specjalnego. Jedyne, co w sobie lubiła, to oczy. Brązowe, identyczne jak u matki. Dobrze wiedziała jak się nimi posługiwać, aby osiągnąć cel i korzystała z tego zwłaszcza gdy była nieco młodsza. Potrafiła załatwić nimi prawie wszystko - dodatkowy karton niebieskiego mleka, czy nawet darmowy bilet w czasie podróży repulsorowym autobusem. Choć z drugiej strony, Ortonówna nigdy nie przywiązywała zbytniej wagi do swojego wyglądu, bo też nie zależało jej na tym, by za wszelką cenę zwracać na siebie w ten sposób uwagę. Nie spędzała godzin na strojeniu się, co mogło mieć wydźwięk w relacjach przemytniczki z mężczyznami. Ale dopiero teraz, po zafundowanych jej zabiegach, wyglądała iście tragikomicznie.
Z ciężkim sercem popatrywała na twarz odbijającą się sie w lustrze. Puste oczy, w których jeszcze niedawno tańczyła radość, patrzyły na nią, jakby szukały zrozumienia. Zrozumienia? A może pocieszenia. A może wszystkiego na raz. Jednocześnie zdradzały, że ostatnie dni nie były dla Alanis najlepsze. Westchnęła głęboko, bo poczuła sie znowu taka mała i bezbronna, a na dodatek coś ściskało jej gardło. Może płacz? A jednak nie mogła sie zdobyć na to, aby zapłakać. Czuła, ze gdyby teraz sobie na to pozwoliła, to chyba nie mogłaby juz przestać. Bała się. Bardzo się bała. I nie chodziło tylko o to, że została oszpecona. Cóż, włosy odrosną, prędzej czy później. Przerażała ją myśl, że może nie zdążyć. Tyle obaw a tylko jedna szansa. Już nie było miejsca na błędy. Zarzuciła na siebie prześcieradło i po raz ostatni spojrzała na siebie.
- Nie wolno ci teraz tak myśleć. Musisz być silna.

Już miała ruszać w dalszą drogę, lecz w tym samym momencie jej ucho złowiło jakieś niepokojące odgłosy. Najwyraźniej ktoś wchodził po schodach, jednak w panujących ciemnościach pani kapitan nie mogła dostrzec wyraźnie ani twarzy, ani sylwetek dwóch powoli zbliżających się w jej kierunku postaci.
- Co robić? Co robić? – myśli szybko przelatywały przez głowę kobiety, która jednocześnie usiłowała stłumić w sobie rosnącą panikę. Pierwszą, odruchową reakcją pani kapitan na zaistniałą sytuację była przemożna chęć schowania się przed nieznajomymi i pozostania poza zasięgiem ich wzroku. Rozglądnęła się, przełykając przy tym nerwowo ślinę. Jeden rzut oka wystarczył, aby dojść do wniosku, że na tym korytarzu nie ma miejsca odpowiedniego na kryjówkę. A nawet gdyby takie było, to i tak pani kapitan nie zdążyłaby nic zrobić, gdyż nieuchronnie zbliżał się moment konfrontacji z dwiema osobami, których szczątki rozmowy powoli zaczynały dolatywać do uszu Alanis.
Ostatecznie Ortonówna cofnęła się o kilka kroków, przytuliła do ściany i, stojąc nieruchomo, z lękiem oczekiwała na dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili usłyszała skierowane do niej pytanie.
- Alanis... – odpowiedziała drżącym głosem. – To znaczy, tak się nazywam. Alanis Orton. – poprawiła się, a następnie zamarła, niepewna zamiarów swojej rozmówczyni. Pani kapitan okryła się mocniej tym, co miała na sobie, a następnie zmrużyła oczy przenosząc spojrzenie to na jedną, to znów na drugą damę. Jej wzrok przyzwyczaił się już do ciemności na korytarzu w takim stopniu, że choć nie była w stanie dostrzec szczegółów, to mogła ujrzeć choć zarys ich urody. Nawet w panującym półmroku dało się zauważyć, iż obie były śliczne jak z holoobrazka.
- Proszę, nie róbcie mi krzywdy. Nie jestem nikim ważnym ani wyjątkowym, po prostu szukam wyjścia... – odezwała się cichutko. – ...z tego przybytku. Z tej sytuacji... –kontynuowała takim tonem, jakby po drodze zgubiła całą pewność siebie.

Następnie pochyliła głowę i spuściwszy wzrok z kobiet, skupiła go na chronometrze, który trzymała w dłoni. Zapadła ciężka, niezręczna cisza, która sprawiła, że przemytniczka poczuła się dość niekomfortowo. Sądząc po braku jakiejkolwiek reakcji z ich strony można było dojść do wniosku, że albo Alanis zrobiła na nich nienajlepsze wrażenie, albo też umysły pracownic wypełniło czyste zaskoczenie i same nie do końca widziały, co powiedzieć. A może obie te rzeczy naraz. Zresztą nie można było im się dziwić, bo gdyby pani kapitan spotkała na swojej drodze osobę wyglądającą równie idiotycznie jak ona i bełkocącą bez ładu i składu, prawdopodobnie byłaby równie skonfundowana, co te dwie. Swoją drogą cud, iż jeszcze nie zawołały ochrony.
Przez dłuższą chwilę cała trójka stała w milczeniu, a Ortonówna rozpaczliwie szukała odpowiednich słów, aby przerwać nieznośną ciszę. Stojąc tuż koło ściany, jedną ręką szukała w niej oparcia, zaś fizys miała bladą i nerwowo napiętą. I choć z całych sił chciała wykombinować w miarę sensowne wyjście z tej sytuacji, to przez jej głowę przepływał jedynie wezbrany potok niepotrzebnych, bezproduktywnych myśli. Przede wszystkim była cholernie zła na siebie i niezmiernie drażniło ją, że wszystko się tak pokomplikowało i to głównie przez własną głupotę. Nie wspominając już o tym, że w obliczu kryzysowej sytuacji niepotrzebnie zaczęła panikować, użalać się nad sobą i w ogóle zachowywać się niczym jakiś tępy Dantari.
Choć z drugiej strony, ze wszystkich swoich przyjaciół po fachu, to właśnie ona zawsze miała największego pecha i rzadko kiedy coś szło jej jak po maśle. Wszystkich... Zabrzmiało, jakby panią kapitan otaczał nieprzeprany legion znajomych i koleżanek. Łajdak, pijak, weteran i karciana oszustka - ot i proszę, można policzyć na palcach jednej ręki. Galeria postaci jak z taniego holokryminału, kompani od siedmiu boleści, którzy w zależności od nastroju mogą podać ci pomocną dłoń lub wbić wibronóż w plecy. Może właśnie tej cechy zawsze jej brakowało, tej bezczelnej pewności siebie podchodzącej wręcz pod cwaniactwo. W głębi duszy Alanis odczuwała zresztą coś, co w pewnym stopniu jeszcze bardziej pogłębiało gorycz porażki. Oto odnalazła jeszcze jedno potwierdzenie słuszności zasady, którą do głowy panny Orton usiłował wbić ktoś o wiele mądrzejszy od niej: nigdy nikomu nie wierzyć.
Zerknęła dyskretnie na stojące naprzeciw przedstawicielki najstarszego zawodu wszechświata i w tym samym momencie zrozumiała bezsens i krótkowzroczność swojego postępowania. Prosty plan, znaleźć wyjście, a później kogoś, kto będzie w stanie udzielić pomocy. Wszystko jasne... Ale gdzie się udać po tą pomoc? Może po prostu zadzwonić na pogotowie i już po chwili zjawią się doktorzy w lśniących, białych kitlach, którzy uratują biedną Alanis. Tylko najpierw poczeka w kolejce pół roku, albo nawet dłużej, bo znając kondycję coruscańskiej służby zdrowia... Cóż, koreliańska zapewne nie jest pod żadnym względem lepsza. Tak więc pomysły te odrzuciła niemal natychmiast jako bezwzględnie nieprawdopodobne. Wsiąść w pierwszą lepszą taksówkę, dotrzeć do statku i odlecieć w siną dal? Ta, wszystko byłoby możliwe, gdyby tylko miała więcej czasu i trochę pieniędzy.
- Durnota totalna. – podsumowała własne przemyślenia, kwitując je bladym uśmiechem.
Zastanowiła się jeszcze chwilę, wracając przy tym do słów wypowiedzianych przez blondyna i tych fragmentów z konwersacji pomiędzy dwoma paniami, które udało się pani kapitan zapamiętać. W tym czasie, w głowie Alanis zrodził się pewien pomysł. Myśl ta przez chwilę zdawała się ją szczerze nęcić, lecz wnet przekształciła się w dręczącą zmorę. Poczuła paniczny strach przed taką możliwością, a jej dusza od¬wracała się od niej w popłochu. Choć może w tym szaleństwie rzeczywiście była metoda... Ostatecznie czego się nie robi, żeby przeżyć.
- Sorry dziewczyny. Wiem, że niezbyt udane wyszło mi to powitanie, ale jestem tutaj nowa, więc bardzo proszę o wyrozumiałość z Waszej strony. Nie mogę się trochę odnaleźć. - po delikatnym uśmiechu przedzierającym się przez pokłady zmęczenia można by wywnioskować, że panna Orton zaczynała powoli odzyskiwać swą zwykłą śmiałość.
- Przypadkiem usłyszałam fragment waszej rozmowy i gdyby o mnie chodziło, nie wahałabym się ani chwili. Akurat ja... jestem desperatką. – dokończyła łagodnie.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 1 Maj 2011, o 19:31

Brunetka, która stwierdziła, że nie jest desperatką, rozszerzyła lekko usta. Wyglądała jak ryba, która właśnie spojrzała w oczy rybakowi .
- No czegoś podobnego to ja w życiu nie widziałam – stwierdziła szczerze, bez ironii druga z nich. Miała krótko obstrzyżone włosy koloru blond, a na jej lewy, policzku widniał delikatny tatuaż. Jego przedziwny wzór mienił się różnymi kolorami.
- Ja również – przytaknęła jej druga. – Faktycznie musisz być nowa. Nie słyszałam o łysej kurwie, która by tu z nami pracowała, a znam je prawie wszystkie.
Jej ton mógł świadczyć o tym, że to ona jest samicą Alfa. Wyniosłość, pewność siebie i prześmiewczość w jej głosie, mogły zdeprymować niejedną dziewczynę.
- A cóż się takiego stało, że chcesz oddać się jednemu z najbardziej zboczonych klientów Pępka? – zapytała spokojnie blondynka.
Jednak nie czekając na odpowiedź, jej kompanka wtrąciła nagle.
- A co tam ma opowiadać nam! Niech powie to tej świni, Poltersowi prosto w oczy, hi hi! – zaśmiała się z dziką rozkoszą i wyciągnęła z torebki niewielki dysk. – Połączenie z bankierem-zboczeńcem za pięć, cztery, trzy….
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 8 Maj 2011, o 01:24

Nawet w tak nikłym świetle pani kapitan udało się zauważyć, że tatuaż blondynki opalizował - co zresztą komponowało się pięknie na tle fioletowych ścian. Swego czasu pewien mężczyzna, z którego opinią Alanis wtedy raczej się liczyła, usiłował namówić ją, żeby zrobiła sobie ‘dziarę’. Cóż, w odpowiedzi usłyszał jedynie wybuch śmiechu, a chwilę później mógł dojrzeć prosty gest pukania się w czoło. Takie rzeczy w ogóle nie zaprzątały wtedy jej głowy, zaś umysł nadawał na innych falach. A tak poza tym, od zawsze bała się igieł... Ale ten tatuaż był naprawdę, naprawdę ładny.
Z tego lekkiego zamyślenia wyrwało ją dopiero pytanie dziewczyny o jasnym kolorze włosów. Ortonówna milczała przez chwilkę, zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu znalazła odpowiednie słowa i już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale przeszkodziła jej druga z prostytutek. Zupełnie nieproszona i poza kolejnością. W efekcie pani kapitan zagryzła zęby i przekrzywiwszy głowę, spojrzała na nią z politowaniem. Och, aż za dobrze znała ten rodzaj kobiet – nadęte, zadufane w sobie lalunie, które zadzierają nosa i na każdego patrzą z góry myśląc, że im wszystko wolno. Zero samokrytycyzmu, za to dużo pomiatania innymi. Panna Orton będąc całkowicie pewną, że oto ma przed sobą doborowy okaz tego gatunku, poczuła całą beznadziejność przekonywania brunetki do siebie i własnych racji. Ale dopiero gdy ta wyciągnęła komunikator i zaczęła wybierać numer do wielkiej szychy bankowości, Alanis zagotowała się ze złości, choć nie dała tego po sobie poznać. Jej oczy błysnęły tylko przekornie, a na twarzy pojawił się charakterystyczny uśmiech. Mimo iż sytuacja była najzupełniej niedorzeczna, niebezpieczna i odrobinę śmieszna – a w zachowaniu złośnicy zauważyła rozmyślne szyderstwo - postanowiła nie poddawać się tak łatwo.

- Dwa... – przemytniczka dołączyła się do odliczania, jednocześnie podchodząc bliżej. –...Jeden. – dokończyła, gdy zbliżyła się na taką odległość, że mogła bez trudu zobaczyć nawet markę urządzenia. Niemal w tym samym momencie, jednym szybkim ruchem wytrąciła ciemnowłosej urządzenie z ręki.
- Ups! Ale ze mnie niezdara. Przepraszam, naprawdę nie chciałam. – Alanis zwróciła się do kobiety przesadnie uprzejmym tonem, wpatrując się w nią uważnie. – Chyba miał solidną obudowę, więc może nic się nie stało. Ostatecznie to tylko ileś tam schodów. – skwitowała, podchodząc do poręczy i zaglądając w dół. W panujących ciemnościach i tak nie było widać, gdzie komunikator zakończył swoją podróż, więc zachowanie pani kapitan można było uznać za czysto teatralne.
- To o czym gadałyśmy? Ach tak, już sobie przypomniałam. Powód. – oparłszy się na balustradzie, Orton skupiła wzrok na blondynce, całkowicie lekceważąc przy tym złośnicę. Nie musiała nawet patrzeć na nią, żeby wywnioskować jaka będzie jej reakcja. A o minie już nawet nie wspominając... Natura obdarzyła Ortonównę wystarczająco bujną wyobraźnią.
- Stare przysłowie Huttów mówi, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, no nie? Cóż, rzeczywiście potrzebuję pieniędzy... Bo choć może jeszcze tego po mnie nie widać, ale jestem chora... Śmiertelnie chora. I jakby to powiedzieć najprościej, nie zostało mi wiele czasu. – jasnowłosa rozmówczyni wciąż zachowywała chłodne milczenie, zaś Alanis przyglądała się jej ze smutkiem, uprzytomniając sobie, że dziewczyna prawdopodobnie nigdy nie zdoła pojąć, przez co przemytniczka przeszła i przez co jeszcze będzie musiała przejść.
- Jest oczywiście szansa. Gdybym znalazła odpowiedniego doktora... Ale takie zabiegi kosztują. I to sporo... Cóż, to moja historia w skrócie. Mój powód. – zakończyła, nerwowo przygryzając paznokieć. Jednak już po chwili Orton zorientowała się, że obie damy patrzą na nią, więc szybko wyjęła palec z ust. Jej szczera spowiedź, u podstaw której tkwił duch buntu, mogła wzbudzić w blondynce niechęć, lecz wrodzona skłonność kazała pani kapitan mówić prawdę. Z drugiej strony, tylko czekała na reakcję drugiej z prostytutek... Wręcz nie mogła się doczekać.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

PoprzedniaNastępna

Wróć do Archiwum

cron