Content

Archiwum

[Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

W tym miejscu znajdują się wszystkie zakończone questy, których akcja toczyła się na Korelii.

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 10 Maj 2011, o 21:59

Wredny wyraz twarzy brunetki zniknął w ciągu dwóch sekund, od momentu reakcji Alanis. Tego kompletnie się nie spodziewała, mając świadomość wyższości nad łysą dziewczyną. Jednak ta zaskoczyła ją na tyle, by jakaś nieznana jej dotąd blokada, skutecznie ją stopowała.
Nigdy przecież żadna z innych prostytutek nie przeciwstawiła się jej i to w obecności innej kobiety.
Jej wzrok podążył za wytrąconym dyskiem, a towarzyszył temu równomierny i szybki oddech kobiety. Zmrożona nie mogła wykonać nawet żadnego ruchu, ale kiedy już miała coś powiedzieć, Ortonówna ją wyprzedziła, wyjaśniając bezczelnie, że był to czysty przypadek.
Druga z kobiet, czego nie mogły zauważyć pozostałem, uśmiechnęła się lekko pod nosem, widząc reakcję łysej kobiety i jej pewność siebie. Jej postawa zmieniła się diametralnie: z zagubionej dziewczynki przemieniła się w dojrzałą kobietą, która wie czego chce. Na dodatek odważną w stosunku do teoretycznie silniejszej, osobowościowo, kobiety. Z uwagą słuchając słów Alanis, dziwka o jaśniejszych włosach, wpatrywała się w nieznajomą.
- Każda z nas potrzebuje pieniędzy, inaczej byśmy tego nie robiły. Chociaż do innych celów, to jednak skłonne jesteśmy do wielu wyrzeczeń – powiedziała powoli. – Nie mogę zawierzyć twojej historii o chorobie, bo może to być całkiem niezłe kłamstewko, jednak zaimponowałaś mi swoją reakcją. A Chloe – tu zerknęła na brunetkę, która zagryzała wargi ze złości – może nauczy się traktować innych trochę lepiej. Nie bój się – dodała do Alanis, przekrzywiając głowę – nic ci ona nie zrobi. Polters może tu być za trzy, cztery godziny. Polecę cię. Po spełnieniu jego chorych zachcianek na pewno dostaniesz i dużo kredytów i zapewne wyśle cię do jakiegoś dobrego doktorka, jeśli wspomnisz mu o swoim problemie. Ale… - tu urwała, a jej lewy kącik ust szybko uniósł się i opadł – będziesz musiała wytrzymać ponad dwanaście godzin jego chorej fantazji. A po tym, możesz już nie być taka sama.
- Pewnie szmata teraz trzęsie swoim chudym tyłkiem i zaraz się rozpłacze i ucieknie – zasyczała brunetka, wyszczerzając swoje równe, białe zęby.
- Daj już spokój – zbeształa ją koleżanka. – To jak? Dzwonić do Poltersa, czy nie?
- Ach, słodki Mike. Która dzisiaj jest tą szczęściarą? - słodkie słowa wypływały z ust brunetki i skierowane były w dół schodów, koło których przemykała jakaś postać
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 13 Maj 2011, o 11:32

- Chyba wszystkie zaczynałyśmy, jako ktoś inny i... – powiedziała Alanis z dość nieciekawą miną na twarzy. Nie kończąc zdania powiodła wzrokiem po koleżankach z nowej pracy, smutne spojrzenie zatrzymując w końcu na brunetce.
- Ciekawe jaką ona ma motywację. – myśl przeleciała przez głowę pani kapitan, ale na szczęście nie osiadła na języku. I choć Ortonówną rzeczywiście nieco ciekawił powód, dla którego złośnica parała się tym zawodem, to po tym, co przed chwilą zaszło, mogła zapomnieć o zadawaniu Chloe jakichkolwiek pytań i snuć jedynie domysły. Może życie zmusiło ją do uprawiania prostytucji, może nie miała pieniędzy na jedzenie dla dziecka. Albo może po prostu nie chciało jej się poszukać porządnej pracy i harować cały dzień za marną średnią planetarną, a decydując się na to, wybrała łatwy pieniądz. Kto wie.
- Tak. – rzuciła krótko. – Znaczy się odnośnie tego dzwonienia. Cóż, raczej nie mam innego wyjścia. - westchnęła cichutko, mimo iż słowa blondynki podniosły ją nieco na duchu. Można by nawet powiedzieć, iż gdzieś w głębi duszy Alanis cieszyła się, że w końcu na swej drodze spotkała osobę miła i bezinteresownie pomocną. A przynajmniej miała nadzieję, iż właśnie taką osobą okaże się być jasnowłosa i stanowić będzie miła odmianę dla gromadki ludzi, którzy zdążyli wykorzystać naiwność i dobre serduszko pani kapitan do własnych celów. O środowisku przemytników, gdzie przyjaźń między pracującymi raczej nie często się zdarza, rozmawiać można co najwyżej o pogodzie, a każdy traktuje kolegę jak konkurenta, nie wspominając.
- Ale... mam kilka pytań. Odnośnie tych jego fantazji i w ogóle... – pani kapitan, zwróciwszy się do blondynki, odkleiła się od poręczy i ponownie podeszła do lustra. Patrząc we własne odbicie zagryzła wargę, a po chwili położyła na posadce chronometr i jednym ruchem zrzuciła z siebie prześcieradło.
- Polters, jaki on jest? Myślisz, że mu się spodobam? Zwłaszcza, że na chwilę obecną wyglądam dość.. nieciekawie. – dokończyła, a jej brązowe oczy pytająco spoglądały na stojącą obok dziewczynę, która z pewnością miała bogate doświadczenie w obcowaniu z klientami pokroju Poltersa i na pewno znała się dobrze na sztuce kochania i flirtach, podczas gdy Alanis...
- Jeśli masz chwilkę, to może mogłybyśmy chwilę porozmawiać, najlepiej na osobności. No wiesz, to mój pierwszy poważny klient. I jeszcze... chciałabym dowiedzieć się, gdzie można zrobić sobie taki śliczny tatuaż. – pani kapitan uśmiechnęła się nieznacznie, starając się przy tym nie zrazić do siebie jasnowłosej. – Tak się rozgadałam, a dopiero teraz sobie uświadomiłam, że nawet nie znam Twojego imienia.

W chwili, gdy panna Orton skończyła swą wypowiedź, odezwała się druga z prostytutek. Na dźwięk imienia, które wymieniła, przemytniczka poczuła, jakby przeszył ją prąd. Czy to możliwe, żeby był to ten sam...
- Interesujące. – pomyślała, jednak dzielnie nie dała po sobie poznać zdenerwowania i zaciekawienia. Jakby nie było, w toku zaznajamiania się z różnorodnością świata, kręcąc się w wirze nieustannych jego przemian, Alanis przyjęła jako zasadę, że uczestnicząc w mało sobie znanej grze, zawsze lepiej ustąpić pierwszego ruchu stronie przeciwnej. Wychodziła na tym korzystnie tysiące razy, a jednocześnie wyrabiała sobie zmysł obserwacji. Umiała bacznie przyglądać się nie znanej sobie rzeczy, czekając na ujawnienie się jakiegoś słabego punktu, jakiejś wyrwy umożliwiającej czynne wkroczenie. Nieco przypominało to defensywne oczekiwanie w spotkaniu pięściarskim na sposobność zadania dobrego ciosu. Kiedy zaś sposobność taka wreszcie nadchodziła, długie doświadczenie pozwalało jej wykorzystać ją w pełni. Tak więc i teraz, mając do czynienia być może z tym samym mężczyzną, którego spotkała w kawiarni, Orton po prostu stanęła w cieniu i postanowiła poczekać.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 15 Maj 2011, o 15:06

Blondynka lubiła odważne dziewczęta. Jeżeli oczywiście swoją odwagą nie stawały jej na drodze. Choć Chloe była narwana, mogła wydawać się głupią i zarozumiałą, to jednak Florence wolała mieć w ją jako przyjaciela, nie wroga. Dodatkowo, mogła ją subtelnie kierować w taki sposób, ze to właśnie Chloe wydawało się, że rządzi.
A z tą łysą dziewczyną mogło tak nie być.
Wpierw wystraszona, nagle zmieniła się w pewną siebie kobietę, co mogło świadczyć o tym, że jest albo świetną aktorką, albo bardzo niebezpieczna. Postawa przyjacielska dała właśnie taki obraz nowej dziewczyny, toteż Florence wiedziała z kim ma do czynienia.
Miała nadzieję, ze znajdzie kolejną, którą będzie mogła sterować, a znalazła, jak mniemała, taką, która może jej zagrozić.
Wsłuchiwała się w słowa Alanis z uwagą i podziwem. Bardzo skrzętnie i prawie skutecznie pozwoliła się im porwać. I wyjawić dokładnie to, czego chciała łysa kobieta. I jeszcze te stwierdzenie z tatuażem! Florence w duchu przyznała, że jest naprawdę niezła. A od bycia niezłej do bycia groźnej było już niedaleko.
Ktoś kiedyś jej powiedział, że jest zbyt podejrzliwa. Ale był bardzo dla niej delikatny w tym stwierdzeniu. Jej zachowanie, w tej kwestii, mogło ocierać się nawet o paranoję.
- A w stadzie mogą być tylko dla samce Alfa – skwitowała monolog Ortonównej, patrząc jej prosto w oczy. – Polters lubi różne, dziwne rzeczy, a co do reszty, to wiesz, że…
Słowa Chloe przerwały jej wypowiedź, która z sylaby na sylabę stawała się coraz bardziej szorstka. Tak bardzo, jak zmieniła się Alanis, z wystraszonej na pewną siebie, tak samo Florence, z przyjaciółki na rywalkę.
- I znowu trzy godziny bez przerwy? – zażartowała brunetka, kierując swoje słowa do zbliżającego się mężczyzny.
- Może kiedyś mi dorównasz i twoi klienci będą ci dawać takie napiwki, jak te głupie, stare baby, mi, kiedy je rżnę, aż nieraz trzeba wzywać pielęgniarki.
Głos młodego mężczyzny był cichy i zabarwiony ironią. Kiedy przeszedł obok dwóch prostytutek można było w nim rozpoznać męską dziwkę.
Tym razem nie był to ten Mike.
- Chyba będziesz musiała sobie sama radzić. Masz kod na prywatne połączenie do Poltersa, niech kolejna, głupia dziwka przez niego wyląduje na wózku. A i jeszcze jedno – dorzuciła jeszcze zimniej blondynka, która przybliżyła się na oddech do Alalnis. – Masz piętnaście minut, by wynieść się z tego burdelu, zanim nie zamiotą cię pod posadzkę.
Odwróciła się i zaczęła schodzić na dół schodami, zostawiając za sobą zdziwioną Chloe.
Alanis znowu została sama, a czas, który odmierzał jej życie, biegł bardzo szybko. A może to tylko takie wrażenie?
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 18 Maj 2011, o 08:06

Twarz Alanis przybrała wyraz rozczarowania i zaskoczenia, które zresztą pogłębiało się wraz z kolejnymi wypowiadanymi przez blondynkę zdaniami. Chyba nawet dotkliwiej niż fakt, że mężczyzna okazał się nie być tym, którego miała nadzieję ujrzeć, zabolała panią kapitan reakcja prostytutki. Chciała się odezwać, bo rozchyliła delikatnie usta, ale w tym samym momencie uświadomiła sobie, że zabrakło jej słów. Stała więc tylko, przypatrując się schodzącej po schodach kobiecie i usiłując zrozumieć, co właściwie przed chwilą zaszło. W którym momencie i gdzie popełniła błąd? Czyżby ponownie przegapiła moment krytyczny, czy też inny punkt przełomu rozmowy? Ale usiłowała jedynie być miłą i uprzejmą. I chyba wszystko szło raczej dobrze, blodni już wyciągała pomocną dłoń, aż tu nagle... Wolta o sto osiemdziesiąt stopni, podobnie jak Mike. Tuż przed tym feralnym pocałunkiem też miała wrażenie, że nawiązała się między jakaś nimi nić sympatii. Jasne...
- To przez ten Twój niewyparzony pysk, głupia. Niepotrzebnie się roztrajkotałaś. Trza było siedzieć cicho, a nie... - pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy, była dość prozaiczna. Moment później cała konwersacja ognistymi głoskami stanęła pannie Orton przed oczyma, lecz na próżno szukała w pamięci wyrażeń i zwrotów, którymi mogłaby urazić rozmówczynię. Zresztą coś podobnego nawet jej się nie śniło i nie miał wcale takiego zamiaru. Trzeba jednak uczciwie przyznać, iż ta przemytniczka z bożej łaski, która nawet w towarzystwie znajomych odzywała się raczej niechętnie, ostatnimi czasy coraz częściej wylewała z siebie potoki niepotrzebnych słów. I mimo iż zazwyczaj starała się najpierw myśleć, a dopiero później mówić, to oczywiście zdarzało się jednak i tak, że bezmyślność brała górę. Może właśnie tak było i w tym przypadku. A przecież czasem lepiej zachować milczenie i sprawiać wrażenie durnia, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości.

- Kurwa. – szepnęła dobitnie Ortonówna, wyrażając tym nieładnym przekleństwem nie tylko swoją frustrację, ale także opinię na temat kokoty. Następnie usiadła pod ścianą i podparłszy twarz rękoma, zamyśliła się, zaś jej ponura mina świadczyła, iż nie były to przyjemne myśli. Znowu coś zrobiła nie tak, jak powinna. Po raz kolejny przejechała się na własnej łatwowierności. I choć tyle razy miała okazję zobaczyć prawdziwe oblicze ludzi, którzy zdążyli zatracić człowieczeństwo, to nadal wierzyła, a przynajmniej wciąż chciała wierzyć w dobro. Ale najwyraźniej myliła się... Zarówno odnośnie elektrokosmetyka starych holowidów, jak i jasnowłosej prostytutki, której imienia nie było jej dane poznać. Czyżby panna Orton aż tak słabo znała się na ludziach? Cóż, całkiem możliwe. Ale swoją drogą, może wreszcie przyszedł czas, aby zaczęła w końcu uczyć się na własnych błędach.
Obdarzyła czasomierz złowrogim spojrzeniem. Miała ochotę rozwalić to niewielkie urządzenie, ale tylko dzięki swemu filozoficznemu spokojowi zdołała opanować gniew. W pewnej chwili przeleciało Alanis przez głowę, że w tym wszystkim tkwi jakaś ukryta drwina. Dlaczego własnej jej musiało się coś takiego przytrafić? Czy los nie mógłby postawić przed nią nieco zwyklejszych, mniej niecodziennych wyznań? Choć odganiała od siebie te pytania, niczym natrętną muchę, to wciąż, niby bumerang, wracały one do Alanis.
- Możesz mieć żal tylko do siebie. Sama się w to wpakowałaś. Skończ lepiej z tym melodramatyzowaniem i weź się do roboty. - przywołała do porządku nieposłuszny umysł, nie pozwalając mu na dalsze bezużyteczne dygresje. Czas rzeczywiście umykał niepostrzeżenie, a ona marnowała cenne sekundy na bujanie w obłokach. Nie chcąc tracić ani minuty więcej, wstała, poprawiła błękitno-pomarańczową sukienkę i wziąwszy z podłogi swoje rzeczy, ruszyła przed siebie.
- Co? Nigdy nie widziałeś łysej dziwki? – słowa te, silnie nacechowane negatywnymi emocjami, skierowała do mężczyzny, który choć zdążył się już nieco oddalić, to nadal oglądał się w kierunku Chloe i Alanis. Nie czekała jednak na odpowiedz.
- Przepraszam. – rzuciła na odchodne, tym razem już bez przesadnej grzeczności, wymijając przy tym ciemnowłosą. Następnie upewniwszy się, że blondynka zdążyła się już ulotnić, zaczęła schodzić po schodach. Skoro rzeczywiście nie jest tu mile widziana, to przydałoby się opuścić ten lokal...

- Amarantowa Fantazja... wcale chwytliwa nazwa. – uśmiechnęła się do siebie Orton, siedząc na pobliskim murku i przyglądając się podświetlonemu na fioletowo neonowi. Czasem któryś z przechodniów spojrzał na nią, ni to z ciekawością, ni z pogardą, ale chyba była to taka dzielnica, że żadnym strojem nie można tu było nikogo zadziwić. Bliskość nie tylko Kakofonii, ale i Pępka, cudowny tygiel ludzi biznesu i artystów, stłoczonych na tych ulicach i zaułkach oraz mnogość pewnych przybytków, wszystko to wzmagało pstrokaciznę ogólnej panoramy obecnością takich indywiduów, że dziwne wydawałoby się zwracanie uwagi na tego rodzaju postacie. Pani kapitan ociągała się i zwlekała z wybraniem numeru do Poltersa. Najzwyczajniej w świecie się bała. Nie był to jednak taki strach, jak podczas ucieczki przed Gwiezdnym Niszczycielem, czy innym krążownikiem Republiki. Dziwne uczucie w brzuchu przypominało jej bardziej lęk, którego doświadczała zdając egzamin z pilotażu.
- A tam, raz kozie śmierć. Jak mu się nie spodobam, to najwyżej pójdę na lądowisko pieszo. Boso na Korelii, tego jeszcze nie grali. – skwitowała szybko, ale gdzieś w głębi wiedziała, że w razie niepowodzenia z Polersem, naprawdę ciężko byłoby jej dostać się do doków. A nawet gdyby, to czy zdążyłaby dolecieć do stolicy? Wylądować, dostać się do szpitala... Nierealne.
- Znowu fantazjujesz, Alanis.
Zeskoczyła na równe nogi i w nagłym przypływie pewności siebie, zainicjowała połączenie.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 21 Maj 2011, o 10:32

- Słuchaj chudzielcu. Gówno mnie interesuje, że napotkałeś problemy. Miałeś dostatecznie dużo wsparcia z mojej kieszeni i dzięki moim koneksjom. Masz 72 godziny na to, by rozwiązać mój problem, jasne?
Starszy, z nadwagą człowiek kierował swoje słowa do wyższego od siebie rozmówcy, który nie wyglądał za dobrze. Słowa Poltersa niosły się po pomieszczeniu, które było ogromne, jednak bardzo skromnie i z klasą urządzone. Prywatny apartament bankowca, mieszczący się na pięćsetnym i ostatnim piętrze hotelu Gwiazdy w Pępku, robił wrażenie na każdym gościu, który miał przywilej w nim przebywać.
Wściekłość w głosie, lecz opanowanie na rozlanej twarzy Poltersa przerwał sygnał nadejścia połączenia. Jego wzrok skierował się na komunikator, który migał w kolorze amarantu. Bankowiec wykrzywił usta i widząc, jak wysoki chłopak chce opuscić apartament, syknął:
- Kane, zostań.
Kiedy podszedł do urządzenia, wziął je i oddalił się kawałek dalej tak, by ów Kane nie widział i nie słyszał z kim Polters rozmawia. W końcu bankowiec odebrał połączenie, a jego oczom ukazała się lekko wystraszona, łysa kobieta.
- Co do jasnej cholery?! – zdziwił się. – Kim jesteś i czego chcesz. I skąd masz do mnie numer?!
Jego ostatnie słowa brzmiały bardziej nerwowo, niż poprzednio.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 22 Maj 2011, o 19:50

Podczas gdy urządzenie łączyło się z Poltersem, panną Orton targały przeróżnej maści emocje. Strach mieszał się z nadzieją, nieśmiałość z mocnym postanowieniem... W końcu opanowała się nieco i wyciszyła, usiłując odnaleźć w sobie choć odrobinę tego wewnętrznego spokoju, który ostatnimi czasy gdzieś się zapodział, a z którego niegdyś słynęła. Najwyraźniej poskutkowało i ostatecznie postanowiła nadal trwać na swoim miejscu, mimo iż gdzieś w głębi, jakaś niewielka cząstka jej samej wołała bezustannie, żeby rzucić to wszystko w diabły i szukać innego wyjścia. Ale przecież role zostały już rozdzielone, jak w najlepszej sztuce, a każdy z występujących powinien doskonale znać swoje miejsce. Ona także powinna... Przede wszystkim jednak, w umyśle panny Orton niczym drzazga, lecz wciąż przedostając się na plan pierwszy, tkwiło zagadnienie, jak w ogóle zachowywać się podczas rozmowy. Jaką postawę należałoby przyjąć, aby zrobić na nim dobre wrażenie? Nieustannie i z największą troską powracała do tego. Przychodziły jej do głowy tchórzliwe pomysły, aby odegrać jakąś rolę, jeszcze lękliwsze głosy wewnętrzne ostrzegały pannę Orton, że na tej drodze czeka ją nieuchronna klęska, że to niezgodne z jej naturą i że musiałaby w końcu wyjść na błazna.
Polters najwyraźniej był zajęty ważniejszymi sprawami, więc Alanis skorzystała z okazji i jeszcze raz spojrzała na siebie krytycznym okiem, analizując przy tym wszystkie wady i zalety swojej obecnej powierzchowności. Zajęło to pani kapitan tylko momencik, gdyż wystarczająco dużo czasu spędziła na przyglądaniu się własnemu odbiciu w burdelowym lustrze. Jednym z mniejszych problemów był brak butów na nogach. W obecnej sytuacji najlepiej spisałyby się wysokie szpilki, za którymi co prawda przemytniczka nigdy zbytnio nie przepadała, ale zawsze uważała za bardzo kobiece. Przydałyby się także pończochy. W jakimś holożurnalu wyczytała kiedyś, że można kupić takie, które miały silikonowy pasek utrzymujący je we właściwym miejscu. Chyba nawet miała takie jedne, ale teraz nie potrafiła sobie przypomnieć. Nie było to zresztą zbyt istotne, bo nawet jeżeli rzeczywiście je posiadała, to zapewne leżały ukryte gdzieś głęboko w szufladzie. W szafce znajdującej się na jej statku typu Firefly, a więc wiele kilometrów stąd... Sukienka, którą miała na sobie sięgała niemal kolan i była trochę wyzywająca. Może to i dobrze. Ale jedyną rzeczą naprawdę przyprawiającą panią kapitan o ból głowy były włosy. Gdyby nie ich brak, Alanis prawdopodobnie postanowiłaby je rozpuszczone. Spływałyby więc teraz ciemną, błyszczącą kaskadą aż do ramion... No cóż...

Gdy skończyła już pobieżny przegląd, rozpoczęła ostatnie przygotowania. Odchrząknęła delikatnie, upewniając się, że głos nie zadrży, gdy odezwie się wreszcie do swego wybawcy. Wyprostowała się i wyprężyła piersi, stając w pozie pełnej swobodnego wdzięku.
Wreszcie odebrał! Nieco zaskoczył ją jego ton. Gniew przemieszany ze zdenerwowaniem, niebezpieczne połączenie. To i niedokończone rozważania nad właściwym sposobem postępowania sprawiły, że już na samym początku zaniemówiła. Ale już po chwili dwa głębokie oddechy pomogły Alanis odzyskać panowanie nad sobą, choć nie było to łatwe zadanie. Przygryzając dolną wargę, uśmiechnęła się na tyle uroczo, na ile pozwalały jej zdolności aktorskie.
- Przepraszam, panie Polters. Chyba zadzwoniłam nie w porę. – zaczęła spokojnie lekkim, wyważonym tonem, jakby w ogóle nie zwracając uwagi na jego groźną postawę.
- Dzwonię z polecenia Madame Lassot, czy nie uprzedziła, że będę do Pana dzwonić? - zapytała retorycznie i kontynuował z rozrzewnieniem. – Najwyraźniej nie. A szkoda, bo formalności mielibyśmy już za sobą. Pozwoli pan, że się przedstawię. Alanis Orton. - tu podniosła brwi i lekko pochyliła głowę na bok. – Jestem... prezentem dla naszego najlepszego klienta, jako dowód uznania i podziękowanie za dotychczasową owocną współpracę. Zostałam wysłana przez Madame, aby spełnić pańskie najskrytsze fantazje. - jako że Polters nie odpowiadał, wstrzymała na moment oddech, jakby zastanawiając się czy powinna zwerbalizować to, co właśnie przyszło jej na myśl. Po chwili w jej niemożliwie brązowych oczach pojawił się błysk, co mogło oznaczać, że jednak się zdecydowała na małą improwizację.
- Czas spędzony ze mną pozwoli panu zapomnieć o zmartwieniach dnia codziennego. Potrafię wyjść na przeciw oczekiwaniom mężczyzny, wyczuć potrzeby zarówno ciała, jak i duszy. Moja wyobraźnia jest wyjątkowo bogata, moje dłonie są niezwykle zręczne, zaś usta zmysłowo wilgotne, a wszystko to specjalnie dla pana. Sobą gwarantuję panu dyskrecję, spokój i pełen komfort, a w nim wszystko czego zapragniesz. Chce się pan przekonać – nic prostszego, po prostu spotkajmy się. A gdy się spotkamy, nie będziesz już chciał opuścić moich ramion. Nie będzie pan żałował niczego… ani jednej chwili. – parafrazując z pamięci słowa ulicznej prostytutki, którą niegdyś codziennie mijała w drodze do pracy w barze, pani kapitan starała się z całych sił, aby wszystko to zabrzmiało wystarczająco uwodzicielsko i kusząco. I choć zdawało jej się, że nigdy w życiu tak się nie męczyła, to jednocześnie miała szczerą nadzieję, iż Polters połknie przynętę. Na czoło wystąpiła jej wilgotna rosa, wyciśnięta przez nawał niezwykłego dla przemytniczki słownictwa. Pozostało poczekać na reakcję mężczyzny.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 23 Maj 2011, o 13:29

Polters spoglądał w niebieskawe widmo rozmówcy.
Po chwili przysłuchiwał się wpierw urywanym i cichym słowom łysej kobiety, by po chwili docierały do niego całe i silne wyrażenia. Kiedy Alanis mówiła: ” Przepraszam, panie Polters, Madame Lasset, jestem prezentem..”, bankowcowi jakby spuszczono powietrze. Stres ustąpił zainteresowaniu, by za moment przekształcić się w żądze poznania tajemniczej kobiety. Ona wiedziała co mówić, by skupić uwagę na sobie, takiego starego zboczeńca, jakim był Polters.
W momencie mówienia o tym, co potrafi nieznajoma, jedynie ten, kto mógł stać obok bankowca zobaczyłby, że z kącika ust spływa mu strużka śliny, a oczy błyszczą niczym wypolerowany diament.
- Cieszy mnie dbanie o klientów, po to zresztą są wszelakiego rodzaju instytucje młoda damo – odpowiedział w końcu Polters, gdy Alanis zakończyła swój jakże przekonujący monolog. – Panno Orton – powiedział głośniej i bardziej oficjalnie, przechodząc do głównego pomieszczenia, w którym nadal stał Kane. – Powinna panna mnie odwiedzić. Z miejsca, w którym panna się teraz znajduje zabierze pannę taxi z numerem bocznym 6969P, które zawiezie na skrzyżowanie Hilinsa i Pięciu Julian. A stamtąd – tu spojrzał na detektywa – ktoś pannę odbierze. Do zobaczenia.
Zanim wyłączył przekaz, zachował w pamięci obraz Alanis i pokazał go Avilusowi.
- Skoro spaprałeś sprawę Williamsa, to teraz możesz się odkuć. Jedź na róg Hilinsa i Pięciu Julian i odbierz tą kobietę. Bez zbędnych wyjaśnień, szybko i sprawnie, Zrozumiałeś?
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 24 Maj 2011, o 02:16

Ortonówną nieco zdziwił fakt, że szycha bankowości dała nabrać się na coś takiego. Nie spuszczając rozmówcy z oka, dostrzegła na twarzy mężczyzny ślady tego, co się w nim działo. Nieokrzesany, gniewny prostak znikł gdzieś bez śladu i ustąpił miejsca ukrytemu za maską bankowca, spragnionemu wrażeń erotomanowi, który z każdą kolejną chwilą zaczynał mieć coraz większą chrapkę na pannę Orton.
- A więc do zobaczenia, panie Polters. – odrzekła zalotnie, po czym zakończyła połączenie i odsapnęła ciężko. Wciąż jeszcze wzburzona po rozmowie z Poltersem, odwróciła się plecami do murku i rozejrzała dookoła. Oczywiście była zadowolona z tego, iż udało jej się go oczarować. Ale jednocześnie miała świadomość, że właśnie podpisała na siebie swoisty wyrok.
- No cóż. Niech będzie, co ma być! — postanowiła rezolutnie i zaczęła kręcić się po okolicy w oczekiwaniu na obiecany transport. W sercu odczuwała przerażającą pustkę. Nie było w niej także ani śladu tej energii, którą tryskała wręcz, schodząc z pokładu ‘Pazura 2’ z zamiarem odnalezienia ojca. Uczucia te ustąpiły natomiast miejsca lekkiej apatii, jako że cel jej wizyty na Korelii wydawał się pannie Orton, przynajmniej na obecną chwilę, dość odległy i rozmyty.
- No cóż, to też będzie wyjście. W wielkim stylu. — myślała, idąc leniwie i powoli brzegiem kanału. – Dwanaście godzin... Wszystko mi jedno! Będę miała swoje wybawienie! Co za finał! I czy to ma być finał? Największy wstyd, że głupio to wszystko wygląda... Ale gwiżdżę i na to! Tfu, co za głupstwa przychodzą mi do głowy...
Wlokła się tak ze wzrokiem wbitym w ziemię, aż w pewnym momencie doszło do niej, że praktycznie nie ma zielonego pojęcia gdzie się znajduje, ani w którym kierunku powinna pójść, aby ponownie znaleźć się niedaleko Amarantowej Fantazji. Zapytała więc o drogę jakiegoś tubylca, a ten - zorientowawszy się, że ma do czynienia z przyjezdną – okazał zrozumienie i wskazał jej właściwą drogę. Jak się okazało, nie oddaliła się zbytnio od miejsca, z którego miała ją odebrać taksówka. Trzeba było iść prosto i na drugim rogu skręcić na lewo, ale panna Orton, gdy doszła do pierwszej przecznicy, zatrzymała się, zamyśliwszy się przez moment. W końcu skręciła w boczną uliczkę i poszła okrężną drogą, w zamiarze odroczenia ostatniej chwili i zyskania jeszcze choć jednej minuty wolności.

Znalazła się wreszcie w punkcie wyjścia i powłócząc nogami, podeszła do kosmotaksówki, która właśnie podjechała na postój. Obrzuciła pojazd uważnym spojrzeniem. Kształt i kolor skojarzył się jej z owadami, za którymi przemytniczka, najzwyczajniej w świecie nie przepadała. Pannę Orton aż ciarki przeszły po plecach, gdy przypomniała sobie, jak w dzieciństwie przez przypadek natrafiła na siedlisko czerwonych laigreków. Długo wtedy patrzyła na kłębiącą się masę tych stworzeń, konsumujących akurat swoją ofiarę.
Wsiadła do taksówki, zatrzaskując za sobą drzwi. Pleksiglasowa szyba oddzielająca przednie siedzenia od tylnych była porysowana i Alanis nie mogła dokładnie przyjrzeć się taksówkarzowi. Nie minęło jednak dużo czasu, a taksówka popędziła na róg Hilinsa i Pięciu Julian.
W międzyczasie Ortonówna wzięła do ręki chronometr i przyglądnęła się przeskakującym cyferkom. Zastanawiało ją, czy... Po chwili spróbowała wejść w rolę Poltersa i spojrzeć na siebie jego oczyma, lecz sztuka ta nie udała jej się. Umiała wprawdzie wczuwać się w innych, ale musieli to być ludzie, których tryb życia nie był Alanis obcy. Zaś o życiu tego mężczyzny wiedziała tyle, co nic. No prawie nic...
- Na taki czyn chcę się odważyć, a jednocześnie boję się takich błahostek! - pomyślała z dziwnym uśmiechem. – Właściwie po co tam teraz jadę? Żeby wydoić gościa z kredytów. Proste i logiczne. Czy jestem do tego zdolna? Oczywiście. Czy to można traktować poważnie? Bzdury, głupia fantazja, dziecinada!
Niebawem myśli pani kapitan podążyły innym torem. Odłożyła czasomierz na siedzenie obok i zaczęła przyglądać ponurym twarzom ludzi, których mijali. Zauważyła młodego człowieka o wąskich szparkach oczu, stale nie domkniętych ustach, ubranego w szykowny garnitur. Sądząc po tak wrednej mordzie, w środowisku szmuglerów byłby to z pewnością lizus, nierób i donosiciel. Tutaj zaś, w Pępku, pełnił on zapewne jakąś zaszczytną funkcję lub zapewnił sobie ciepłą posadkę. Ona, Alanis Orton, więcej jest warta niż ten gość. Myśl ta ucieszyła ją i podniosła nieco na duchu. Poczęła porównywać swoją osobę z osobistościami tej dzielnicy. Burmistrz, bankierzy, biznesmeni, kolekcjonerzy dzieł sztuki - głowy ich z pewnością były pełne wiedzy. Cóż, jej własny mózg również był w niemniejszym stopniu napełniony wiedzą, choć była to wiedza innego rodzaju. Który z nich umiałby na przykład wylądować frachtowcem z urwanym podwoziem? Albo naprawić łącze mocy spolaryzowane na osi ujemnej? Alanis westchnęła, ujrzawszy swe życie w szeregu obrazów tchnących niebezpieczeństwem i ryzykiem, trudem i znojem. Przypomniała sobie wszystkie niepowodzenia i udręki doznane podczas przemytniczej kariery. Pod tym przynajmniej względem górowała niewątpliwie nad nimi.
Jej przemyślenia przerwał głos kierowcy. Byli na miejscu. Pani kapitan wysiadła z taksówki i po przejściu kilkunastu kroków, stanęła pod latarnią. Następnie rozglądnęła się niepewnie po okolicy w poszukiwaniu istoty, która miała ją stąd odebrać.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Dagos Bardok » 24 Maj 2011, o 14:50

Kane obruszył się lekko na wieść o "spapranej robocie". Nie uważał tak. Zrobił co mógł, a jeżeli nie bierze się pod wzgląd jego niewyróżniającą się humanoidalność to nie jego interes. Williams nie jest powodem do odmowy zapłaty. Polters złamał umowę. Po wypełnieniu celu, przynajmniej w moich oczach, powinno się uiszczać odpowiednią kwotę. Trzeba będzie to z niego wyciągnąć.
- Jestem do pana dyspozycji, panie Polters - powiedział nudnym tonem Kane. - Dobrze zrozumiałem nazwisko tej kobiety, Orton?
Nie czekając na odpowiedź skierował się w stronę drzwi. Tuż przed wyjściem zatrzymał się na chwilę, lecz nie odwrócił głowy.
- Proszę mnie nie doceniać, panie Polters. Będę miał na pana oko - rzucił z lekkim uśmieszkiem młodzieniec akcentując szczególnie słowo "oko". W tle rozległ się sprzeciw jego pracodawcy, ale Avilius był już zbyt daleko by ją usłyszeć. Dochodząc do windy poczuł dreszcz strachu. Jazda na górę tym cholerstwem okazała się dla niego męczarnią, która prawie pomieszała mu w głowie. Niestety projektant tego wieżowca nie przewidział wpływu klaustrofobii na niektórych i nie zamontował schodów. Było to oczywiste ponieważ było tu zbyt dużo pięter by budować tu coś tak iście niepotrzebnego.
Kane wcisnął lekko guzik i po chwili drzwi otworzyły się z cichym sykiem, a chłopak wparował do "dwuminutowej krainy tortur".

Drzwi taksówki zatrzasnęły się z głośny hukiem. Avilius w dalszym ciągu był zbyt przerażony by móc panować w pełni nad sobą. Rozsiał się na wygodnej kanapie z tyłu latającego pojazdu i odetchnął głęboko. Po pary wdechach i wydechach mógł być znów sobą. Takie małe pomieszczenia go kiedyś zabiją - pomyślał z dreszczem.
- Avilius Kane, za przejazd płaci niejaki pan Polters. Tu jest odpowiednia karta - młodzieniec wyciągnął małą plastikową rzecz z kieszeni. Otrzymał ją w czasie prowadzenia sprawy Williamsa i nie zamierzał jej tak szybko oddawać. Po krótkim piknięciu taksówkarz, będący iście dziwną formą życia, ku zaskoczeniu pasażera podziękował w znanym języku za uiszczenie opłaty i rozpoczął jazdę w kierunku ulicy Hilinsa.

Ciemne oczy, łysa głowa oraz naprawdę zaniedbany stan odzienia. Dziewczyna, która przez parę chwil widniała przed oczyma Aviliusa ukazana mu przez Poltersa stała teraz niedaleko niego czekając i rozglądając się na boki. Jednak Kane nie zamierzał tak od razu ukazywać się swojemu "celowi". Wpatrywał się wpierw przez jakiś czas zanim był gotów do konfrontacji.
- Ogólnie przyjęte zasady mody, przeczą temu jakoby czerwone trampki pasowały do skórzanych kurtek, nie wspominając już o łysej głowie oraz pani wieku - rozpoczął rozmowę młodzieniec jakby "wyrastając spod ziemi" za plecami panny Orton.
Awatar użytkownika
Dagos Bardok
 
Posty: 1017
Rejestracja: 11 Wrz 2008, o 18:42

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 25 Maj 2011, o 17:31

Silnik zawył, taksówka ruszyła z miejsca i zanim Alanis zdążyła cokolwiek pomyśleć, straciła pojazd z oczu. Zaczął wiać chłodny wiatr, najprawdopodobniej zbierało się na deszcz. Przez moment panna Orton miała dziwne wrażenie, że zapomniała o czymś ważnym, ale jako że nie była w stanie dokładnie tego sprecyzować, zdusiła je w sobie i zrzuciła winę na ogólny mętlik, który panował obecnie w jej głowie. Oparła się o latarnię i założywszy ręce jęła się rozglądać wokół, badając otoczenie ciekawskim wzrokiem. Uwagę pani kapitan przykuły zwłaszcza długie czarne śmigacze wjeżdżające w przecznicę. Obserwowała pozbawione wyrazu twarze facetów z nich wysiadających i zapamiętała na zawsze ich dziwne, obszerne płaszcze. Bankowcy i biznesmeni. Niektórzy z nich byli tak postawni, że kiedy gramolili się z wozów, repulsory dźwigały się o dobre parę cali. Jednocześnie pożerała wzrokiem ich błyszczące sygnety i wysadzane drogimi kamieniami klamry pasków u spodni, a także grube złote bransoletki, które utrzymywały na przegubach ich rąk cienkie niczym opłatek platynowe zegarki. Świecidełka... Mimo iż przemytniczki nigdy nie było i prawdopodobnie nie będzie stać na nic droższego, to zawsze z chęcią przystawała przed wystawą jubilera. Uśmiechnęła się blado pod nosem. Zwykła kobieca słabostka z rodzaju tych, którym ulegają wszystkie bez wyjątku niewiasty, nie wyłączając najlepszych. Przynajmniej tak jej się wydawało.
- Kimże jesteś właściwie, Alanis Orton? - zapytała sama siebie, przyglądając się swojemu odbiciu w nieodległej witrynie. Pani kapitan patrzyła na swój wizerunek długo i uważnie, choć nie była pewna, czy ten tytuł nadal będzie do niej pasował po tym, co będzie musiała zrobić.
- Kim jesteś? Kim będziesz? Gdzie właściwe jest Twoje miejsce? Niechybnie u boku tego wszystkiego, co podłe, pospolite i brzydkie. Czy naprawdę zamierzasz dopiąć swego? Dlaczego zamiast uganiać się za przygodami nie weźmiesz się do porządnej pracy, tak jak Ci tutaj i nie zaczniesz zarabiasz uczciwie na życie, co? Odpowiedz mi na to! - pogroziła sama sobie pięścią, choć dobrze wiedziała, iż nie została stworzona do pracy biurowej, ani do ślęczenia w rachunkach. A jeśli zmuszona byłaby robić tego rodzaju rzeczy, jeśli tak dalece upodobniłaby się do tych innych ludzi, że musiałby wykonywać ich pracę, oddychać ich powietrzem i dzielić ich poglądy - znikłaby cała różnica i Alanis niechybnie by oszalała.

- Masz jakiś problem kolego? Może lepiej przypilnuj własnych interesów. – odrzekła szorstkim głosem, a następnie popatrzyła nań hardo - nie słodkim i łagodnym spojrzeniem, lecz błyskiem pięknych a groźnych oczu, które w jednej chwili oceniły jego urodę, strój i stanowisko społeczne. Sama aż za dobrze wiedziała, jak obecnie wygląda i nie było najmniejszej nawet potrzeby, aby jakiś chuderlak jeszcze jej o tym przypominał. Dopiero po chwili zaskoczyła, że ów młodzieniec mógł być posłańcem od szychy bankowości.
- Wybacz, ale ostatnimi czasy jestem nieco nerwowa. – tym razem ton głosu był najzupełniej zrównoważony i nie zawierał już ani śladu gniewu. – Jeśli przysłał Cię Polters, to ruszajmy. Nie ma czasu do st... – nagle urwała w pół słowa. W tym samym momencie zdała sobie sprawę z tego, że zapodziała chronometr. Nie było innego wyjścia, musiał zostać w taksówce.
- Czas. Godzina! Którą mamy teraz godzinę? – zapytawszy, spojrzała na mężczyznę, jakby szukając w nim oparcia. Jak pasażer, który w nagłej panicznej obawie przed rozbiciem statku stara się zapamiętać miejsce przechowywania pasów bezpieczeństwa.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Dagos Bardok » 30 Maj 2011, o 11:56

- Godzina jest nieistotna - rzucił tajemniczo Kane i złapał wyższą od siebie dziewczyną za ramię i pociągnął w odosobniony, ciemny kąt. Przez chwilę wpatrywał się w szamocącą i zdecydowanie zbyt głośną osobę, po czym rozpoczął.
- Mam dla ciebie ofertę. Przemyśl ją i pod żadnych pozorem nie odpowiadaj mi teraz - Avilius mówił cichym i spokojnym głosem co chwilę grzebiąc w kieszeni, która w tym nikłym świetle zaczęła wydawać się na mocno wypchaną.
Po paru sekundach wyciągnął z niej mały blaster. Takie wersje tych broni używane były zazwyczaj przez łowców nagród, gdy musieli pracować w tłumie, bądź w przebraniu, gdzie nie mieli miejsca na duże kalibry.
- Pan Polters nie chce płacić. Poza tym otrzymałem bardzo ciekawą ofertę "z góry", dotyczącą jego osoby. Pan Polters pani nie pomoże, to chciwy człowiek, który w najlepszym wypadku zrobi z pani swoją oficjalną dziwkę na posyłki. Proszę nie kończyć w ten sposób. Opłaci się to pani, a wtedy odszukanie ojca będzie o wiele łatwiejsze. Decyzję pozostawiam pani - zakończył monolog wciskając jej w ręce mini blaster i odchodząc na róg skrzyżowania. Natychmiast podjechała podstawiona wcześniej taksówka, która miała specjalny kurs opłacony z góry.
- Pan Polters czeka. Poza tym, jest 16.48 wg czasu Koreli. Proszę...
Awatar użytkownika
Dagos Bardok
 
Posty: 1017
Rejestracja: 11 Wrz 2008, o 18:42

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 30 Maj 2011, o 21:19

Na twarzy Alanis pojawił się wyraz niezadowolenia. Gołym okiem można było zauważyć, iż nie podobało jej się zachowanie nieznajomego, a już szczególnie to, że przestawił ją w kąt niczym bezwolną zabawkę. Prawdę mówiąc, nie miała zbytniej ochoty iść z tym chudzielcem gdziekolwiek, ale jednocześnie czuła, że jego uchwyt jest dość mocny.
- Łapy przy sobie. - warknęła nagle, strącając jego dłoń ze swojego ramienia. Wyszarpnąwszy się wreszcie, zrobiła krok w tył. Ktoś mógłby pomyśleć, że wycofuje się niepewna siły swoich słów. Nic z tych rzeczy. Odsunąwszy się na względnie bezpieczną odległość, uważnie zlustrowała mężczyznę od stóp do głów, jakby oczekując reakcji z jego strony. Co prawda, nie znała jeszcze jego intencji, ba, nawet nie była do końca pewna kim jest obcy, ale jakieś dziwne przeczucie już podpowiadało pani kapitan, że szykują się kłopoty. I to duże, jeśli ktoś nie będzie uważał. Jednocześnie w jej głowie kiełkował prosty plan – w przypadku, gdyby młodzieniec nadal zachowywał się tak, jak do tej pory, przywali mu z kopa w brzuch, krocze, czy co tam jej się pod nogę nawinie – akurat ten cios Alanis opanowała do perfekcji, co mógłby potwierdzić pewien Rodianin, którego spotkała niedawno na Tatooine.
Szczęśliwie mężczyzna nie okazał się być damskim bokserem, ani też dewiantem psychicznym, więc Ortonówna wsłuchała się w jego słowa. Choć żywo zainteresowana, odczuwała w nich jakiś fałszywy zgrzyt. Nie myliła się, bo po chwili wyciągnął on niewielki blaster. Dziewczyna wzdrygnęła się na widok broni, ale postanowiła słuchać dalej. W miarę jak trwało to całe bajdurzenie, dotychczasowy cel panny Orton zdawał się odpływać coraz dalej. Stanęło przed nią kolejne zadanie przerastające jej siły. Tak, jak gdyby wszystko zmówiło się, żeby ją ściągać w dół: Mr. John, Durruk, Mike, wszyscy znajomi, całe jej życie. A teraz jeszcze ten stojący przed nią facecik składał jej propozycję, która... No własnie.

- Czyli co, mam postraszyć Poltersa? Tym czymś? A może od razu Go zabić? Jeżeli to drugie, to czemu sam tego nie zrobisz? – zapytała, przenosząc wzrok z faceta na dwustrzałowy wynalazek Gee-Tech’u, który przed chwilą wylądował w dłoniach przemytniczki. W tym samym momencie jej mina spochmurniała jeszcze bardziej, a następnie dziewczyna sapnęła cicho. Jeśli przystałaby na jego propozycję, pewnie znów będzie musiała odebrać komuś życie. Czyli zrobić coś całkowicie sprzecznego z własną naturą i przekonaniami, bo prawda była taka, że nie cierpiała zabijać. Może kiedyś sprawiało jej to jakąś frajdę, ale nie teraz. Wstydziła się swoich czynów, nie tylko tych sprzed lat, ale także nieco bardziej współczesnych. W swoim życiu zabiła bowiem tylko jednego człowieka. Jednego. I jego twarz do dziś nawiedza ją po nocach. Lecz śmierci Tuskenów, którzy padli z jej ręki, również żałowała i wciąż jeszcze miała moralnego kaca. Niezbyt uśmiechała jej się ta oferta 'z góry’, ale cóż..
- Ale załóżmy, że się zgodzę. Tylko jaką mam gwarancję, że mnie nie oszukasz? I co, do cholery, wiesz o moim ojcu? - z ust Alanis padały nerwowe słowa będące jedynie ograniczoną wersją tego, co czuła. A był to straszliwy niepokój, nieledwie przypominający głód.
Wsiadając do taksówki policzyła ile czasu jej zostało, po czym uśmiechnęła się gorzko nad niedorzecznością tego, co ją dotychczas spotkało. Wyglądało na to, że wszystko, co najlepsze, dopiero przed nią... Jak zwykle.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 30 Maj 2011, o 22:50

Coraz to bardziej kłopotliwą i tajemniczą sytuację przerwały dwa wydarzenia.
Oba związane, chcąc nie chcąc, z Alanis.
Oba poprzedziły dźwięki. Jeden wysoki, rytmiczny, sekundowy, zaloopowany:
Na ręce dziewczyny zamigotały czerwone, niczym sithowe oczy, cyfry:

15. 00.00

14. 59.59

14. 59.58


Drugi dźwięk, bardzie stonowany, lecz urywany o natężeniu głośności narastająco, oznajmił, iż ktoś stara się połączyć z Ortonówną poprzez jej komunikator. A pani kapitan doskonale wiedziała, kto znał ten numer. Tylko jedna osoba w całej tej parszywej Galaktyce.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 2 Cze 2011, o 09:20

Pani kapitan, usadowiwszy się na tylnym siedzeniu taksówki, dyskretnie zważyła w dłoni otrzymany blaster. Jak na pukawkę o tak kompaktowych rozmiarach był on zaskakująco ciężki. Skąd chuderlak wytrzasnął takie cudo? I ile kredytów kosztują takie wynalazki? Na moment oderwała się od rozmyślań na temat pochodzenia broni i zmrużyła oczy. Spojrzała na mężczyznę, ale ten nie odezwał się jak dotąd ani słowem. Przez głowę przemytniczki przeleciała absurdalna myśl, że być może nie dosłyszał on zadanych przez nią pytań. W końcu kłopoty ze słuchem mogą przytrafić się nawet najlepszym, no ale też bez przesady... Ostatecznie na powrót przeniosła wzrok na pistolet, kręcąc przy tym głową nad tak niedorzeczną ideą.
Z początku Orton miała szczerą ochotę posłać nieznajomego z jego propozycją prosto do diabła, lecz z każdą kolejną chwilą zaczynała powoli rozumieć, że oto pojawiła się dla niej szansa. Ale z drugiej strony, doświadczenia dni ostatnich rozbudziły w Alanis dość niezdrową nieufność. Czy powinna, a może raczej, czy w ogóle mogła zaufać temu mężczyźnie? Nie była tego pewna, więc ponownie pogrążyła się w swoich rozmyślaniach, próbując wszystko to sobie poukładać w głowie.
- Opłaci się to pani, a wtedy odszukanie ojca będzie o wiele łatwiejsze... – powtórzyła bezgłośnie, a jej twarz rozświetlił ciepły blask radosnej wdzięczności. W niepozornym ciele panny Orton kryły się bowiem niezmierzone pokłady wrażliwości. Za najlżejszym zetknięciem świata zewnętrznego z jej świadomością - myśli, uczucia i wzruszenia pojawiały się w niej, pląsając w sercu pani kapitan niby chybotliwy płomień na wietrze. Cóż, nie jej wina, że urodziła się niezwykle czułą dziewczyną, której bujna wyobraźnia zajęta była bezustannie nie tylko bzdetnymi marzeniami, ale także chwytaniem istniejących pomiędzy zjawiskami podobieństw i różnic. Pani, oto co poprawiło przemytniczce humor, jako że dotąd nazywano ją zawsze Orton, Alanis Orton lub wprost tylko Alanis. Aż tu nagle pani.
- A więc czynimy postępy. - rzekła w duchu, a w jej umyśle utworzyła się znienacka niby jakiś wielki hologram, na tle którego począł się przesuwać nieskończony szereg obrazów z życia Alanis: dom rodzinny, bar, przeróżne porty kosmiczne, więzienia, spelunki i wreszcie nędzne zaułki miejskie. Nicią kojarzącą te obrazy był sposób, w jaki się do niej zwracano w tych różnorodnych okolicznościach.
- Ty... – zaczęła niepewnie, jakby próbując smaku tego słowa, czując jak dziwnie i nieswojo było jej zwracać się do nieznajomego na ‘ty’. – ...naprawdę chcesz, żebym zastrzeliła Poltersa? Ale jak ja tam wniosę tę spluwę, gdzie ukryję? – po tonie głosu i minie pani kapitan dało się zauważyć, iż próbuje przełamać jakieś własne lody, czy też inne krępujące ją bariery. Nie było tu barmana, który by podał coś do picia, ani też chłopca, którego można by posłać po kufel piwa, a to z pewnością ułatwiłoby nawiązanie pierwszych nici przyjaźni. Mimo wszystko, Alanis próbowała. Tym bardziej, że gdzieś w głębi nieustannie tliła się maleńka iskierka nadziei. Nadziei na znalezienie choć jednego poczciwego człowieka na tym parszywym globie.

Ale nadal nurtowało ją jedno pytanie. Mianowicie, skąd ten mężczyzna wiedział o jej ojcu? Ojciec... Zadziwiające, że po tym, co przeszła, jedno proste słowo nadal wywoływało u panny Orton takie wzburzenie. Choć swoją drogą trudno się dziwić. Kiedy była młodsza, echo tamtych wydarzeń nawiedzało ją w koszmarach co noc. Przez te wszystkie lata starała się z całych sił i w końcu wydawało się, iż osiągnęła swój cel - wspomnienia o tym strasznym dniu zatarły się. Zatarły? Nie całkiem, po prostu weszły głębiej, tak jak wchodzi w ciało nie wyciągnięty na czas kolec. Jak przemieszcza się przegapiony przez nie dość sprawnego chirurga odłamek. Wpierw przyczaja się i nieruchomieje, nie przysparzając cierpień i nie przypominając o sobie, ale kiedyś, wprawiony w ruch niewiadomą siłą, rozpocznie zwoją drogę przez arterie, sploty nerwów, rozpruwając życiowo ważne organy i skazując swego nosiciela na niewyobrażalne męki.
Tak i pamięć o przeżytym wówczas przerażeniu wbiła się stalową igłą głęboko w podświadomość, aby trwożyć Alanis po nocach. A teraz, gdy okazało się, iż ojciec żyje, ta rana otworzyła się ponownie i zaczęła uwierać z podwójną mocą... Wir tych wszystkich wydarzeń, uczuć i przeżyć porwał pannę Orton z pewnej pustynnej planety zupełnie niespodziewanie, była całkowicie nieprzygotowana na coś takiego, a na dodatek bała się, że tato jej nie pozna lub też w ogóle nie uda jej się go odnaleźć.
Nagle na ręce dziewczyny wyświetliły się cyferki, co zostało zresztą poprzedzone charakterystycznym sygnałem dźwiękowym. Przemytniczka drgnęła, gdyż do tej pory była całkowicie pogrążona w swoich myślach. W pierwszym odruchu postanowiła jakoś zasłonić przed towarzyszem to niecodzienne zjawisko, ale najwyraźniej było już za późno.
- Popatrz na mnie! Popatrz na to. – zagadnęła go, wyciągając rękę ku mężczyźnie i intensywnie patrząc mu w oczy. – Żartów sobie ze mną nie strój! Kiepsko u mnie ostatnio z poczuciem humoru... Widzisz to? Godzina nie jest nieistotna, a czas to nie pieniądz. Czas to... życie, przynajmniej w moim przypadku... – dokończyła łamiącym się głosem, po czym schowała twarz w dłoniach i rozpłakała się bezsilnie jak dziecko. Borykające się w ciemnościach, pozbawione rady i zachęty, rzucone na pastwę przeciwności. Niewystarczająco silne.
Przestała dopiero, gdy doszło do niej, że w tym niezwykle niepotrzebnym pokazie słabości przeszkadza jej wciąż narastający dźwięk. Odgłos ten, z początku prawie niesłyszalny, powoli i całkiem niezauważalnie stawał się coraz głośniejszy, tak że nie dało się określić momentu, kiedy Alanis zaczęła naprawdę go słyszeć. W chwili, gdy się opamiętała, dźwięk był już całkiem silny. Rzuciła okiem na komunikator i wszystko stało się jasne jak słońce... Cóż, nadmiar myślenia zdecydowanie szkodził pannie Orton. A już na pewno nie pomagał. Pora jednak skończyć z tym histeryzowaniem. Zerwie się, otworzy szeroko oczy, będzie walczyła, pracowała i nie ustanie, aż dojdzie do celu. Ale najpierw odbierze to połączenie...
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Dagos Bardok » 17 Cze 2011, o 11:45

- Proszę nie odbierać! - wrzasnął natychmiast Kane, gdy tylko nowa towarzyszka złapała za komunikator. - Odebranie tego połączenie może źle się dla Pani skończyć. Te "cyferki" na pani "zegarku" to odliczanie. Prawdopodobnie ma pani w sobie trochę nanobotów, które wysadzą Pani żyły w razie nieposłuszeństwa. Doprowadzi to do wewnętrznego wylewu, a w ostateczności do nieuchronnej śmierci. Ale nie ma się Pani co obawiać...
Ilość używanego sformułowania "pani" osiągnęła w pewnym momencie punkt krytyczny. Avilius starał się być grzeczny jak na prawdziwego detektywa przystało.
- To jedynie ma wywołać fałszywe poczucie strachu bazując na wrodzonej kobiecej wrażliwości. Prawdopodobnie po upływie określonego czasu nic się nie stanie. Tego jednak nie mogę być pewien. Ale spokojnie! - szybko dodał zauważając nagły dyg pani Orton. - Po wyeliminowaniu pana Poltersa osobiście odwiozę panią do odpowiedniego działu kliniki mechanizacyjnej.
Prawdziwie inteligentny szantaż. Bazujący na emocjach i strachu. Praktycznie niezauważalny. Avilius Kane potrafił "zmotywować" odpowiednio do działania.
- Teraz gdy nawet Polters pragnie panią wyeliminować, jedynie ja jestem pani ostatnią nadzieją. Koniec podróży. Widzimy się przy windzie. Ma Pani 13 minut.
Awatar użytkownika
Dagos Bardok
 
Posty: 1017
Rejestracja: 11 Wrz 2008, o 18:42

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 17 Cze 2011, o 22:23

- Jedynie ja jestem pani ostatnią nadzieją... – wspomnienie tych słów, wypowiedzianych przez mężczyznę grzecznym, acz dobitnym tonem, wywołało delikatny uśmiech na twarzy pani kapitan. Co on może wiedzieć o nadziei, o sytuacji, w której znalazła się panna Orton... Choć jednocześnie trzeba przyznać, że chuderlakowi ani razu nie rozbłysły oczy, policzki nie zabarwiły się rumieńcem, spokój zaś i umiar, z jakim przeprowadził rozmowę, wprost ją zadziwił. Ale też nieznajomy nie odpowiedział na pytanie dotyczące jej ojca. Niepokojące...
- ... a ja nawet nie znam pana imienia. – dopowiedziała w myślach. Przemytniczka spróbowała odtworzyć w pamięci minione zdarzenia i zrozumieć co już osiągnęła i dokąd ma teraz iść. Jeszcze jeden odcinek niezaplanowanej drogi został pokonany i znów znalazła się na rozstajach. Niczym bohater prawie zapomnianych baśni z dzieciństwa, tych odległych, kiedy nie pamięta się już nawet kto je opowiadał: czy to matka, czy też może tato. Ortonówna najbardziej lubiła myśleć, że słyszała to od ojca, i z mroku nawet jakby wyłaniała się na mgnienie oka jego twarz i Alanis niemal słyszała głos czytający jej z przeciągłą intonacją: ‘Za górami, za lasami...’ I oto, jak ten śmiałek z baśni stojący przy kamieniu, tak teraz pani kapitan stała przy drzwiach od windy i rozciągały się przed nią dwie drogi wyboru. Wybór... Dziewczynie zupełnie odechciało się o tym myśleć, ale w głowie dźwięczało jej wciąż echo rozmowy, a raczej monologu chuderlaka. Alanis wydało się, że w jego słowach słyszała niewyraźną aluzję, wieloznaczne niepowiedzenie i podejmując z nim grę, choć nie znała wszystkich reguł, jedynie skinęła głową, nie chcąc przy tym palnąć jakiejś niepotrzebnej głupoty. Język w ogóle słabo się nadawał, by opisać to, co działo się z nią w środku. Do takiej praktyki przywykła zresztą od dawna; monologi wewnętrzne były dla pani kapitan istnym wybawieniem oraz sposobem na przetrwanie. W praktyce bieżącej Orton zachowała swoje dawne metody, nieznacznie je modyfikując w miarę potrzeby. Zazwyczaj mówiła krótko, treściwie, zwięźle - natomiast wypracowany od lat system samoobrony kazał jej rozbudowywać się w głąb. Bogactwo leksykalne i konstrukcja skrywanych wypowiedzi wprawiłyby zapewne w zdumienie niejedną istotę.

Ostatecznie nic mu nie odpowiedziała. Ale najwyraźniej to kiwnięcie głową, które mogło w równym stopniu oznaczać zarówno odmowę jak i potwierdzenie, mężczyzna uznał za zgodę. Choć z drugiej strony, nie ulega kwestii, że dała się złapać na przynętę. A skoro już się tu znalazła, uczyni to, czego oczekuje po niej chuderlak – zabije Poltersa. Chyba... Być może... Jeżeli starczy jej odwagi... Sama nie była pewna tego, co zrobi, a nędza i podłość zadania, którego się podjęła, nie tylko wypełniły myśl Alanis po brzegi, lecz także skłoniły ją do zadumy. Bo przecież wszyscy i każdy z osobna rozumie, że śmierć jest nieunikniona. Ale zawsze wydaje się, że tobie nie przytrafi się żaden nieszczęśliwy wypadek, bolty cię ominą, a choroba nie dotknie. Zaś śmierć ze starości nie przyjdzie tak szybko, można nawet o tym nie myśleć. Cóż, nie da się żyć w ciągłej świadomości swojej śmiertelności. Trzeba o tym zapomnieć, a jeśli takie myśli mimo wszystko się pojawią, trzeba je przepędzać, zagłuszać. Inaczej mogą zapuścić w umyśle korzenie i rozrosnąć się, a ich jadowite zarodniki zatrują życie temu, kto im się podda. Nie wolno myśleć o tym, że i ciebie czeka śmierć. Inaczej można postradać zmysły. Tylko jedno ratuje człowieka od szaleństwa – nieświadomość. Straszna zaś jest nie sama śmierć. Straszne jest jej oczekiwanie. Niespełna kilkanaście godzin...
Stojąc przy windzie Alanis robiła wrażenie osoby tak bardzo nie na miejscu, że aż przykro było patrzeć. Spojrzała na trzymaną w ręku niewielką broń, która miała zakończyć życie pana Poltersa. W tej samej jednak chwili uprzytomniła sobie, że nie powinna była przyjmować tego śmiercionośnego narzędzia i zaczęła toczyć walkę z sobą. Przemyślenia doprowadziły ją do wniosku, że samo wniesienie pistoletu będzie niewykonalne, nie wspominając już o jego użyciu.
- Zanim wejdę do gabinetu Poltersa, przydałoby się pozbyć tej pukawki. - skwitowała tę myśl potwierdzającym mruknięciem. I choć perspektywa zabicia kogokolwiek nadal jej się zbytnio nie uśmiechała, to... Cóż, jakby nie było, śmierć szychy bankowości dla pani kapitan oznaczała nie tylko życie, ale także możność kontynuowania poszukiwań ojca — i kto wie — może nawet, z pomocą chuderlaka, odnalezienie go... W takich chwilach Alanis zawsze znajdowała usprawiedliwienie dla popełnionych przez siebie zdrad własnych zasad, dla pogwałcenia najwznioślejszych ideałów i milczącego sprzeniewierzenia się woli rodziców. Podcięto jej skrzydła i zaobrączkowano, wyznaczając termin i tym samym popychając ją do działania. Czy była to kara za zadufanie, pychę? Głupotę? Orton znów musiała przezwyciężyć samą siebie, ale teraz było to łatwiejsze. Cały świat był przeciwko niej, wszystko szło nie tak. Oddalała się teraz od centrum, i z każdą sekundą ten cel był coraz mniej wyraźny, pogrążał się w mrokach, które dzieliły panią kapitan od niego, tracił swoją realność, znów zmieniając się w coś abstrakcyjnego i niedosiężnego. To znów krystalizował się, przybierając postać jej ojca. Ale wrogość świata do niej i jej misji zaczynała powoli budzić w Alanis złość. Upartą złość.
Pozostało czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 18 Cze 2011, o 17:09

Naiwność i zbytnie zaufanie.
To chyba dwie cechy Ortonówny, które pchają ją droga, która zawsze kończy się przepaścią. Raz głębszą, raz płytszą, ale zawsze.
Plan był prosty: miała udać się do bankowca i udając dziwkę, z którą mógł zrobić wszystko, poprosić o pomoc w pozbyciu się krążącej w jej żyłach trucizny. A teraz, kiedy kompletnie nieznajomy mężczyzna przekonał ją do zabicia Poltersa, Alanis straciła trzeźwe spojrzenie na sytuację.
Mało tego, zgodziła się to zrobić. Historia lubi się powtarzać: wpierw brak odmowy Mr Johnowi, następnie zamieszanie na Tatooine, układ z Durrukiem, a teraz to. Podziwiać, współczuć czy śmiać się? Przecież tak naprawdę chodziło nie tylko o jej życie, ale również o życie jej ojca.
Odrzucenie połączenia od Trando mogło być fatalne w skutkach. Ale o tym pani kapitan miała się przekonać niebawem.

Budynek, w którym mieściły się wszelkiej maści ważne dla całej Przystani biura, był prawie cały oszklony. Ponad czterysta pięter, a każde przeźroczyste. Niewidoczna dla oka systemy zabezpieczeń i w sumie mało, jak na taki biurowiec, organicznej ochrony. W ogromnym holu, który znajdował się na parterze, znajdowały się kilkanaście turbowind. O dziwo, nie było tam typowej recepcji z bramkami, które wykrywały niebezpieczne przedmioty. Tłum wszelkiej maści ras przewijał się miedzy wejściem do biurowca, a turbowindami. Pod tą, o numerze 7, stała trochę niepasująca do otoczenia kobieta. W dość wyżywającym stroju, łysa, zmęczona, wychudła i przestraszona. Na pewno nie wyglądała na pracownika którejkolwiek firmy. I to właśnie zwróciło uwagę droida porządkowego. Od zwykła jednostka cybernetyczna, która starał się zachowywać jakikolwiek porządek w migracji istot organicznych.
Alanis, na swoim ramieniu, poczuła zimno. Odwróciwszy się, zobaczyła jednego z porządkowych droidów.
- AX3. Do usług, proszę pani. Proszę o udanie się do biura ochrony budynku w cel identyfikacji oraz podania celu przybycia w to miejsce. Argumentacja: pani wystrój nie mieści się w nawiasach proceduralnych, odpowiadających za te kwestie.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 19 Cze 2011, o 01:15

Nieznajomy jeszcze się nie zjawił.
Rozglądając się po otaczających ją dobrze wychowanych i elegancko ubranych mężczyznach i kobietach, Alanis wdychała atmosferę biznesu i wykwintu, a jednocześnie wydawało jej się, że wszystko jest tu aż nader schludne. Niedaleko od niej stała ogromna donica, w której rosła sobie spokojnie jakaś nawet ładna roślinka. Podłogi wyszorowane do połysku dosłownie lśniły. Ani pyłku nie znalazłbyś zapewne w całym tym budynku. Tylko w siedzibach złych ludzi i w mieszkaniach starych wdów bywa tak czysto.
Tak, Alanis była cholernie naiwna. Co prawda Wujek usilnie próbował wbić jej do głowy, że nie powinna od nikogo zależeć i na nikim polegać, ale cóż poradzić. Wujek. W pewnym momencie swego życia był on dla niej jedyną podporą. A ona dla niego. Lecz staruszek dobrze wiedział, że nie jest wieczny. Chciał, żeby wyrosła nie na bluszcz, a na sosnę, czy jakoś tak, zapominając przy tym, że to zaprzeczenie kobiecej natury... Alanis jakoś radziła bez niego. Radziła sobie i bez Cartha. Lecz połączenie z drugim człowiekiem zdawało się przemytniczce jedynym powodem, by myśleć o przyszłości. Kiedy siedząc w kawiarni, Mike dotkną jej dłoni, pannie Orton wydało się, że jej życie zyskało nowy sens. Niby pamiętała, że ufać innym jest niebezpiecznie, a zależeć od nich - niegodnie, i, próbując wyznać swoje uczucia przystojniakowi, działała przeciw sobie. No i sparzyła się. Ale taką już miała naturę... Rzuciwszy okiem na numer windy, westchnęła bezgłośnie.
- Szczęśliwa siódemka. – myśl ledwo zdążyła przemknąć jej przez głowę, a dziewczyna poczuła na swym ramieniu zimny dotyk i momentalnie wróciła do rzeczywistości. Z początku, nie będąc pewną kto i w jakim celu ją zaczepia, zastygła w bezruchu. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż już po chwili oczy Alanis spotkały się z fotoreceptorami droida. Droid? A więc spośród tylu przeróżnych istot, które mijały Ortonównę, równocześnie odwracając od niej z niesmakiem głowę, zainteresowała się nią maszyna. Wytwór zautomatyzowanej linii produkcyjnej, a może raczej zegarmistrzowska, ręczna robota specjalisty-rzemieślnika? Rozważania nad tym nie przeszkadzały jej w słuchaniu metalicznego głosu robota, a gdy w końcu zdradził, dlaczego jego uwagę przykuła właśnie pani kapitan, Alanis wcale a wcale się nie zdziwiła. Droid po prostu robił to, co do niego należało i nie miała mu tego za złe. Jakże wygodna musi być taka egzystencja - zaprogramowana na ciągłe powtarzanie tych samych schematów, mechaniczne wykonywanie monotonicznych czynności. Bez wątpliwości, strachu, rozterek, konieczności wyboru. Przemytniczka nieco pozazdrościła tej czystej prostoty, ale... Cóż, ciekawe jak ta kupka metalu postąpiłaby, będąc na miejscu pani kapitan? I czy nocą, przechodząc w stan spoczynku, droidy śnią o elektrycznych owcach?

- Rozumiem. Nie będę sprawiać kłopotów. – odpowiedziała spokojnym tonem, przytakując na potwierdzenie głową. Tak, wystrój Ortonówny zdecydowanie nie mieścił się w nawiasach proceduralnych i co do tego nie miała akurat najmniejszych wątpliwości. Jakby tego było mało, nie zostało jej nic z tego, co wcześniej posiadała. Ulubiona kurtka i reszta ubrania, śrubokręt dźwiękowy, nowo zakupiony X-45 i wiele innych - wszystko przepadło. Najbardziej żal karabinu, zwłaszcza, że był w świetnym stanie: starannie nasmarowany i wypielęgnowany, błyszczał i przyciągał wzrok kruczoczarną stalą. Zamek chodził płynnie, wydając przy tym głuchy szczek, bezpiecznik przełączał sie; między ogniem ciągłym a pojedynczym nieco opornie - wszystko to świadczyło o tym, ze automat był praktycznie nowy. Rękojeść wygodnie leżała w dłoni, łoże lufy było dobrze wypolerowane. Ta bron roztaczała aurę niezawodności, budziła spokój i pewność siebie. I cóż z tego, że wydała na nią tyle kredytów, skoro pukawka została na Tatooine. A Durruk nie wyglądał na jaszczura, który...
- A na cholerę Ci teraz karabiny! - tok jej myśli urwał się nagle, gdy zdała sobie sprawę z tego, że nadal trzyma mikroblaster, który otrzymała od nieznajomego. Nerwowo schowała ręce za siebie.
Alanis Orton... Mało kto wie, że nim zdecydowała się zająć pilotażem i ogólnie pojętym przemytnictwem, imała się różnych prac, które jednak nie dawały jej satysfakcji. Tam, gdzie żyła, otaczała ją wszechogarniająca przemoc, a ulice co jakiś czas spływały krwią. Gdy na swej drodze przypadkiem spotkała pewnego mężczyznę, postanowiła związać z nim swoją przyszłość i odmienić los. Udało się. Ale nie do końca. Ostatecznie jej wybór doprowadził do tego, że po raz pierwszy komuś coś brutalnie odebrała, coś nie do odzyskania...Zawsze zastanawiało ją, dlaczego ze wszystkich dostępnych zawodów i profesji świata, ludzie tak często wybierają te, które wiążą się z zabijaniem. A przecież jest tyle innych rzeczy do zrobienia, tyle pięknych miejsc do zobaczenia... Świętoszkowate przemyślenia tej, która pragnąc dobra, czyni zło. Która zabiła ukochaną osobę...
Pani kapitan zerknęła przez ramię i cofnęła się o kilka kroków. Wymacawszy dłonią krawędź doniczki, wrzuciła tam maleńki pistolet, który zniknął w gęstwinie liści.
- No to ruszajmy. Prowadź. – uśmiechnęła się do droida, wykonując przy tym gest pierwszeństwa.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Dagos Bardok » 26 Cze 2011, o 12:22

- Kod 3221, odejść - zakomunikował droidowi tajemniczy głos, który jak się okazało należał do Aviliusa. Ten wparowując przez drzwi chwilę wcześniej przestraszył się, albowiem robot mógłby zakomunikować właścicielowi budynku o ich przybyciu, a to nie było teraz pożądane. Wręcz bardzo niepożądane.
- Nie można przyjąć, pańskie prawa zostały ograniczone, dnia dzisiejszego, 15 minut temu.
- Chol..., przygotuj więc dwanaście nophixów z owocem Gisa, by były gotowe dla moich gości za pół godziny - rzucił poważnym tonem w stronę droida. - Ja przygotuję tej pani odpowiednie ubranie, to chyba jeszcze leży w kręgu moich obowiązków?
- Tak jest, panie Kane.
Chłopak otarł pot z czoła i usiadł na krawędzi donicy.
- Zero wyobraźni. Ten droid mógł wszystko wydać, dobrze, że to stara wersja. Służy on do wprowadzania gości, lecz kiedyś ja to robiłem. Pewnie dlatego, przyjął moje polecenie. Cholerny Polters! Szybko, nie ma czasu wchodź do windy.
Awatar użytkownika
Dagos Bardok
 
Posty: 1017
Rejestracja: 11 Wrz 2008, o 18:42

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 26 Cze 2011, o 18:14

Kane’owi udało się oszukać droida. Kiedy ten zniknął za winklem, razem z Alanis weszli do windy. Wcisnęli odpowiednie piętro, a turbowidna w około dwie minuty przeniosła ich w górę. Drzwi na korytarz otworzyły się. Po lewej stronie dwóch uzbrojonych osobników zbliżało się do pani kapitan i detektywa. Kiedy ich zobaczyli, wyjęli broń i podbiegli do nich.
Avilius mógł sobie przypomnieć, że to dwaj łowcy nagród, prywatni ochroniarze za niemałe kredyty pana Poltersa. Obaj doświadczeni, znający się na swojej robocie. Z takimi lepiej się nie sprzeczać.
- Szef cię oczekuje, Kane.
Te kilka słów, które wypowiedział jeden z nich, kompletnie bez emocji, wystarczyło, by oboje ruszyli za nim. Drugi z łowców zamykał sznur pochodu. Po dwóch minutach prowadzący zatrzymał się i ustąpił miejsca Kane’owi, który szedł pierwszy. Tafla drzwi się rozsunęła, a oczom obojgu okazał się widok ogromnego apartamentu. Detektyw znał go aż za dobrze. Prywatny pokój Poltersa.
- Wchodzić. Szef jest w różowym zakątku.
Miejsce, nazwane przez właściciela, było w rogu, za jedną ze ścianek działowych. Ogromna fioletowa kanapa wokół różowych ścian, dodatków wszelakiej maście – od piór, po futra, aż po holoobrazy, tworzyły klimat…jaki Alanis znała aż za dobrze i który jej się niebawem przypomni.
- Zapraszam do mojego cichego zakątka – usłyszeli. Głośniki, które zamontowane były w całym pomieszczeniu, oddawały wręcz idealny i naturalny głos bankowca. Jedyne co mogło przeszkodzić w rozumieniu słów Poltersa, to zasunięta tafla drzwi wejściowych.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

PoprzedniaNastępna

Wróć do Archiwum

cron