Pani kapitan, usadowiwszy się na tylnym siedzeniu taksówki, dyskretnie zważyła w dłoni otrzymany blaster. Jak na pukawkę o tak kompaktowych rozmiarach był on zaskakująco ciężki. Skąd chuderlak wytrzasnął takie cudo? I ile kredytów kosztują takie wynalazki? Na moment oderwała się od rozmyślań na temat pochodzenia broni i zmrużyła oczy. Spojrzała na mężczyznę, ale ten nie odezwał się jak dotąd ani słowem. Przez głowę przemytniczki przeleciała absurdalna myśl, że być może nie dosłyszał on zadanych przez nią pytań. W końcu kłopoty ze słuchem mogą przytrafić się nawet najlepszym, no ale też bez przesady... Ostatecznie na powrót przeniosła wzrok na pistolet, kręcąc przy tym głową nad tak niedorzeczną ideą.
Z początku Orton miała szczerą ochotę posłać nieznajomego z jego propozycją prosto do diabła, lecz z każdą kolejną chwilą zaczynała powoli rozumieć, że oto pojawiła się dla niej szansa. Ale z drugiej strony, doświadczenia dni ostatnich rozbudziły w Alanis dość niezdrową nieufność. Czy powinna, a może raczej, czy w ogóle mogła zaufać temu mężczyźnie? Nie była tego pewna, więc ponownie pogrążyła się w swoich rozmyślaniach, próbując wszystko to sobie poukładać w głowie.
- Opłaci się to pani, a wtedy odszukanie ojca będzie o wiele łatwiejsze... – powtórzyła bezgłośnie, a jej twarz rozświetlił ciepły blask radosnej wdzięczności. W niepozornym ciele panny Orton kryły się bowiem niezmierzone pokłady wrażliwości. Za najlżejszym zetknięciem świata zewnętrznego z jej świadomością - myśli, uczucia i wzruszenia pojawiały się w niej, pląsając w sercu pani kapitan niby chybotliwy płomień na wietrze. Cóż, nie jej wina, że urodziła się niezwykle czułą dziewczyną, której bujna wyobraźnia zajęta była bezustannie nie tylko bzdetnymi marzeniami, ale także chwytaniem istniejących pomiędzy zjawiskami podobieństw i różnic. Pani, oto co poprawiło przemytniczce humor, jako że dotąd nazywano ją zawsze Orton, Alanis Orton lub wprost tylko Alanis. Aż tu nagle pani.
- A więc czynimy postępy. - rzekła w duchu, a w jej umyśle utworzyła się znienacka niby jakiś wielki hologram, na tle którego począł się przesuwać nieskończony szereg obrazów z życia Alanis: dom rodzinny, bar, przeróżne porty kosmiczne, więzienia, spelunki i wreszcie nędzne zaułki miejskie. Nicią kojarzącą te obrazy był sposób, w jaki się do niej zwracano w tych różnorodnych okolicznościach.
- Ty... – zaczęła niepewnie, jakby próbując smaku tego słowa, czując jak dziwnie i nieswojo było jej zwracać się do nieznajomego na ‘ty’. – ...naprawdę chcesz, żebym zastrzeliła Poltersa? Ale jak ja tam wniosę tę spluwę, gdzie ukryję? – po tonie głosu i minie pani kapitan dało się zauważyć, iż próbuje przełamać jakieś własne lody, czy też inne krępujące ją bariery. Nie było tu barmana, który by podał coś do picia, ani też chłopca, którego można by posłać po kufel piwa, a to z pewnością ułatwiłoby nawiązanie pierwszych nici przyjaźni. Mimo wszystko, Alanis próbowała. Tym bardziej, że gdzieś w głębi nieustannie tliła się maleńka iskierka nadziei. Nadziei na znalezienie choć jednego poczciwego człowieka na tym parszywym globie.
Ale nadal nurtowało ją jedno pytanie. Mianowicie, skąd ten mężczyzna wiedział o jej ojcu? Ojciec... Zadziwiające, że po tym, co przeszła, jedno proste słowo nadal wywoływało u panny Orton takie wzburzenie. Choć swoją drogą trudno się dziwić. Kiedy była młodsza, echo tamtych wydarzeń nawiedzało ją w koszmarach co noc. Przez te wszystkie lata starała się z całych sił i w końcu wydawało się, iż osiągnęła swój cel - wspomnienia o tym strasznym dniu zatarły się. Zatarły? Nie całkiem, po prostu weszły głębiej, tak jak wchodzi w ciało nie wyciągnięty na czas kolec. Jak przemieszcza się przegapiony przez nie dość sprawnego chirurga odłamek. Wpierw przyczaja się i nieruchomieje, nie przysparzając cierpień i nie przypominając o sobie, ale kiedyś, wprawiony w ruch niewiadomą siłą, rozpocznie zwoją drogę przez arterie, sploty nerwów, rozpruwając życiowo ważne organy i skazując swego nosiciela na niewyobrażalne męki.
Tak i pamięć o przeżytym wówczas przerażeniu wbiła się stalową igłą głęboko w podświadomość, aby trwożyć Alanis po nocach. A teraz, gdy okazało się, iż ojciec żyje, ta rana otworzyła się ponownie i zaczęła uwierać z podwójną mocą... Wir tych wszystkich wydarzeń, uczuć i przeżyć porwał pannę Orton z pewnej pustynnej planety zupełnie niespodziewanie, była całkowicie nieprzygotowana na coś takiego, a na dodatek bała się, że tato jej nie pozna lub też w ogóle nie uda jej się go odnaleźć.
Nagle na ręce dziewczyny wyświetliły się cyferki, co zostało zresztą poprzedzone charakterystycznym sygnałem dźwiękowym. Przemytniczka drgnęła, gdyż do tej pory była całkowicie pogrążona w swoich myślach. W pierwszym odruchu postanowiła jakoś zasłonić przed towarzyszem to niecodzienne zjawisko, ale najwyraźniej było już za późno.
- Popatrz na mnie! Popatrz na to. – zagadnęła go, wyciągając rękę ku mężczyźnie i intensywnie patrząc mu w oczy. – Żartów sobie ze mną nie strój! Kiepsko u mnie ostatnio z poczuciem humoru... Widzisz to? Godzina nie jest nieistotna, a czas to nie pieniądz. Czas to... życie, przynajmniej w moim przypadku... – dokończyła łamiącym się głosem, po czym schowała twarz w dłoniach i rozpłakała się bezsilnie jak dziecko. Borykające się w ciemnościach, pozbawione rady i zachęty, rzucone na pastwę przeciwności. Niewystarczająco silne.
Przestała dopiero, gdy doszło do niej, że w tym niezwykle niepotrzebnym pokazie słabości przeszkadza jej wciąż narastający dźwięk. Odgłos ten, z początku prawie niesłyszalny, powoli i całkiem niezauważalnie stawał się coraz głośniejszy, tak że nie dało się określić momentu, kiedy Alanis zaczęła naprawdę go słyszeć. W chwili, gdy się opamiętała, dźwięk był już całkiem silny. Rzuciła okiem na komunikator i wszystko stało się jasne jak słońce... Cóż, nadmiar myślenia zdecydowanie szkodził pannie Orton. A już na pewno nie pomagał. Pora jednak skończyć z tym histeryzowaniem. Zerwie się, otworzy szeroko oczy, będzie walczyła, pracowała i nie ustanie, aż dojdzie do celu. Ale najpierw odbierze to połączenie...