Content

Archiwum

[Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

W tym miejscu znajdują się wszystkie zakończone questy, których akcja toczyła się na Korelii.

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 13 Sie 2011, o 13:36

Drevos sapał coraz słabiej, mrugając nierytmicznie. Pot, który zlepił jego włosy na czole i twarzy, powodował, ze Bothanin nie mógł się do końca skupić. Jednak cały czas wymierzał w Alanis blaster, słuchając jej wyjaśnień. Drevos rzadko kiedy ufał komukolwiek, a zwłaszcza obcym osobom. Nieistotne, czy to była to kobieta, Jedi czy pięciolatek – po prostu tak go nauczyło życie.
Jednak musiał przyznać, ze historia łysej kobiety trzymała się sensu bardziej, aniżeli nie trzymała. Dodatkowo fakt obcięcia palca, które musiało nastąpić w sumie niedawno, oraz jej smutne oczy, które jednak błyszczały w ciemnej poświacie odpadu - musiał jej uwierzyć.
Jednak zanim cokolwiek odpowiedział, rozległ się rytmiczny, wysoki pisk. Sygnał był dość irytujący, lecz niegłośny, 3 sekundy dźwięku i dwie przerwy. Bothanin spoglądając w oczy Ortonównie, zjechał wzrokiem w dół. Coś na jej ręce rozbłyskało czerwonym światłem. Drevos, chociaż miał dobry wzrok, gdyż nieraz wychodził w teren po zmroku. A noc w Odpadzie była ciemniejsza, niż najgłębsze zakamarki Mustafaru.
Postać z blasterem nie mogła jednak widzieć, że czas, który odmierzał to, co zdawało się być nieuniknione, zmienił się z godziny na 59 minut.
Alanis umknęło, może poprzez strach, może poprzez mrok, iż palce wpierw wybawciela, a teraz oprawcy, majstrują gdzieś przy spuście.
- Wydajesz się mówić prawdę. Wydajesz się mieć – tu spojrzał i na jej palec i na jej nadgarstek – niejeden problem. Ale również wydaje się mojej intuicji, że kłamiesz. Ci szpiedzy Grubasa są coraz bardziej sprytni – dodał, jakby do siebie i nacisnął spust.
Alanis poczuła uszczypniecie na szyi. Obraz zaczął się lekko zamazywać, a jej koordynacja ruchowa i równowaga zostały zachwiane. Zrobiło się jej duszno, oblał ją pot, a ostatnie co zauważyła, to Drevosa, który mamrocząc coś niezrozumiałego dla jej otępiałego zmysłu słuchu, zbliżał się powoli do niej, wyciągając swoje wielkie łapy.

***

- Obudziłaś się – usłyszała Alanis. Choć jeszcze była oszołomiona, jak po wypiciu zbyt wielkiej ilości koreliańskeigo wina, mogła rozpoznać głos Drevosa. – Nie szarp się. Jeszcze kilka godzin może szczypać, a im bardziej się ruszysz, tym bardziej narażasz czip na rozwarstwienie i zetkniecie jego zawartości z krwią, co byłoby, rzecz jasna, śmiertelne dla ciebie, a tego nie chce Stary E <czytaj old I>. Musisz wiele wyjaśnić, kobieto. Wiemy z pewnych źródeł, które nawet docierają tutaj, że wysłał cię Polters. Zgadza się? I raczej nie kłam, bo tego osobnika nikt tu nie lubi, więc nikt nie będzie płakać, jak coś ci się stanie.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 15 Sie 2011, o 16:47

A potem nadeszła noc. Wszędzie grasował zimny, wschodni wiatr wiejący od morza. Groźny, jak nóż, który wbija się przechodniowi w plecy, zapuszczający się głęboko w aleje podłej dzielnicy i gwiżdżący przeraźliwie w wąskich kanionach ulic. Gdy zaczęło padać, był to ostry, kłujący deszcz, który uderzał w okna z łoskotem blasterowych pocisków.
Alanis zaczynała bardzo powoli odzyskiwać przytomność. Tępy ból głowy odradzał otworzenie oczu, lecz mimo to, zdecydowała się ostrożnie rozchylić powieki. Nie zobaczyła jednak niczego poza mroczną czernią. Może umarła? Pani kapitan zawsze tak właśnie wyobrażała sobie śmierć. Gaśnie ostatni promień światła, milkną wszystkie głosy, ciało staje się bezwładne i pozostaje tylko odwieczna ciemność. Cień i cisza, z których ludzie wychodzą i do których nieubłaganie powracają. Do jej nozdrzy dolatywał jednak zapach mokrej ziemi i rozkładu, zaś na prawą rękę kapała woda. A więc nadal żyła... Co prawda oczy dziewczyny szybko przyzwyczaiły się do mroku, ale mimo to widziała stosunkowo niewiele. Spróbowała się podnieść. Każdy nerw i mięsień gwałtownie zaprotestował, w wyniku czego poczuła przeszywający ból. Ostatecznie postanowiła pozostać w pozycji, w jakiej się znajdowała.
Leżała na wilgotnym podłożu przez długi czas, próbując przypomnieć sobie, jak właściwie znalazła się w tym miejscu. Pamiętała jak razem z Sar'em przedzierali się przez ruiny, chcąc dotrzeć do pewnej knajpy. Miała wypytać jakąś kobietę, Chudą Glorię, a później zaatakowali ich kanibale. Ostatnim co pamiętała były słowa Bothanina, które teraz powracały do niej złowrogim echem. Pannę Orton owładnął niepokój i nagle zrobiło się jej sucho w gardle. Poczuła, iż jest całkowicie bezwolna, schwytana w nieodwołalny bieg wypadków. Ale jedno musiała przyznać - ten wieczór był wcale ciekawy i wielce pouczający. Nieśpiesznie odwróciła głowę, ale kosztowało ją to wiele bólu. Mięśnie były zesztywniałe z zimna i długiego bezruchu.
Dwudziestopięcioletnia Alanis Orton była przemytniczką od niedawna. Miała za sobą kilka lat pracy na trzy zmiany w kantynie, choć nie można powiedzieć, by się tam spełniała. Nie mogła rozwinąć skrzydeł. Dobrze pamiętała, jak powiedziała szefowi, że odchodzi. Pracuje jedynie do końca miesiąca. Znalazła lepszą pracę, bardziej samodzielną i odpowiedzialną. Będzie tam świetna.  Jasne... Cóż, nigdy nie była zbyt rozgarnięta, posiadała jednak duże pokłady cierpliwości i ten rodzaj inteligencji, który pozwalał jej powoli, lecz skutecznie dotrzeć do sedna rzeczy. To zaś, poparte szeroką wiedzą o ludzkiej naturze, nabytą przy wielu różnych okazjach, czyniło z niej dobrą przemytniczkę. A przynajmniej chciała, żeby tak było... Nigdy też nie posiadała ani świadomości, ani nawet pragnienia służenia społeczeństwu. Na społeczeństwo składali się cywile, którzy od czasu do czasu włączali się do odwiecznej wojny podjazdowej między celnikami, policją, i innym służbami a światem przestępczym i - jeśli już trzeba było wybierać - wolała przestępców. Przynajmniej wiadomo, z kim się ma do czynienia. Łotr jest łotrem i tyle. I nie istnieje coś takiego, jak dobry złodziej, czy prawy przemytnik. Zresztą trudno byłoby sobie wyobrazić ko­goś bardziej odbiegającego od stereotypu szmuglera niż Alanis... Spróbowała poruszyć dłonią, lecz ból był tak silny, że prawie zemdlała. Balansując na granicy świadomości, przeniosła się myślami w przeszłość. Marzyła o tym, by wrócić choćby do czasów, kiedy dopiero co poznała Cartha, kiedy miał ledwie dwadzieścia dwa lata, a już zdołała ukończyć kurs pilotażu i zdobyć licencję.
Ogarnęło ją przemożne znużenie - rodzaj wyczerpania, które spada na człowieka, gdy odkryje, że nie jest w stanie uciec od przeszłości sunącej za nim niczym groźny cień. Próbowała wykrzesać z siebie bodaj tyle energii, ile potrzeba, by przejść z pozycji leżącej do półleżącej. Bezskutecznie. Opanowana całkowitym bezwładem woli, wpatrywała się tępo w cztery ściany tego brudnego, zaśmieconego pomieszczenia.

- Gdzie ja jestem?! - wyciągnięta z ciemnego jeziora niepamięci, Alanis zatrzepotała niczym złapany na srebrną błystkę boleń, konwulsyjnie wdychając powietrze. Ochłonęła już nieco z nękającego ją uczucia zmęczenia. Jednak uporczywy ból, który wwiercał się w mózg gdzieś pod gałką oczną, a także łzy, których nie była w stanie powstrzymać, wszystko to zdawało się świadczyć, że nie jest z nią dobrze. Nie na tyle, żeby walczyć, czy nawet uciekać. Po chwili usłyszała głos Bothanina i ujrzała jego futrzane oblicze. Twarz mężczyzny wydawała się bez życia, była wymizerowana niedożywieniem i zupełnie zbladła, jakby odpłynęła z niej krew. Powieki zatrzepotały, chyba w niekontrolowanym spazmie mięśni, potem otworzyły się szeroko. Czuła, jak jego ciemne oczy przenikają ją na wylot.
- Posłuchaj Drevos, czy jak Ci tam na imię... - odezwała się cicho, lecz wystarczająco stanowczo, by Bothanin zwrócił uwagę na treść jej słów.
- Moja historia jest skomplikowana, to fakt. Jeśli masz wystarczająco dużo czasu i cierpliwości, mogę wszystko wyjaśnić. Bo mam wiele do wyjaśnienia. Jak już mówiłam, jestem Alanis. Alanis Zherron... - odczekała chwilę, lecz jako że futrzany się nie odzywał, postanowiła kontynuować. Opowiedziała mu o wszystkim. Począwszy od czasów swojej młodości, następnie przeskoczywszy do wizyty na Tatooine, a na koniec zostawiwszy przygody na Korelii. Opisywała nieprawdopodobne koleje, zakręty losu, z najdrobniejszymi wręcz szczegółami. Z jej ust wychodziły przygodny śmieszne i straszne jednocześnie. Niczego nie zatajała i nie wstydziła się krępujących tematów. 
- ...i tak trafiłam tutaj. Nie jestem szpiegiem. Po prostu szukam mojego ojca... - gdy zakończyła swoistą spowiedź, w oczach tej niepozornej dziewczyny tkwiło całe nieszczęście i upokorzenie człowieka.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 15 Sie 2011, o 20:13

Nie tylko Drevos słuchał opowieści pani kapitan. Chociaż pokój nie wyglądał, by mógł mieć jakiekolwiek nowinki technologiczne nie licząc niemrawego światła, posiadał również wbudowane dwie kamery oraz mikrofony.
Więc opowieści słuchał jeszcze ktoś. Jeszcze dwie osoby.
Gdy Alanis skończyła mówić, choć mogła starać się uciec, wpatrywała się w Drevosa. Ten po chwili wstał i przycisnął lewe ucho. Doświadczenie Ortonównej podpowiedziało jej, ze ma tam wbudowany głośnik i ktoś właśnie, w tym momencie, przekazuje mu jakieś informacje. Bothanin jedynie ruszał głowę na znak, że rozumie to, co do niego ktoś tam mówi.
Kiedy po kilku minutach ciszy rozsunęła się tafla drzwi pomieszczenia, w którym znajdowała się dziewczyna, do środka weszły dwie postaci. Pierwsza z nich, którą znała doskonale, ukrywała się w cieniu, więc jedynie sylwetka stanowiła o tym, że to szczupły mężczyzna.
Drugą postacią był… pajęczy droid. Jednak sam robot o kształtach, które Alanis nie mogły przerazić, nie był najstraszniejszy. Jego odwłokiem natomiast była niemała szklana kula, wypełniona jakimś różowatym, gęstym płynem. Dopiero po chwili wpatrywania się w niego zauważyła, że w tej mazi, podłączony do kabelków, pływa…mózg.
- Alanis Zherron.. – potwierdził mechaniczny głos, który zdawał się dziewczynie wydobywać z paszczy pająka. Był on bez żadnych emocji, czysty i lekko zniekształcony. Typowy głos cybernetycznego bytu. – Jesteś niepodobna do swojej matki. Wiele przeszłaś, to widać. I tylko po to, by…by…
Tu głos przerwał, a pająk podreptał w stronę łóżka, na który siedziała już Alanis. Drevos cofnął się do drzwi, przepuszczając młodzieńca, który ruszył za pająkiem-drodiem. Kiedy wyszedł z cienia, okazując swoją twarz, Ortonówna jęknęła. Te spojrzenie, kilkudniowy zarost i poczucie, iż chemia, lub cokolwiek innego, łączy panią kapitan z tym właśnie młodzieńcem.
Oskar ‘Mike’ Flowers.
- Alanis, możesz odetchnąć. Tu nastąpił kres twoich poszukiwań. – powiedział czułym i przyjacielskim głosem Mike, uśmiechając się do dziewczyny lekko, wskazując ręką na droida-pająka, a raczej na słój z pływającym mózgiem.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 18 Sie 2011, o 12:56

Orton spoglądała drętwo na Bothanina, zastanawiając się, czy uwierzył on w jej zawiłą opowieść. A zresztą, jakie to miało znaczenie... Może powinna była uciec? Zawrócić? No, jasne. Przestań iść, i twoja wyprawa się skończy. Nic prostszego. Tylko czy to jest wyjście? I czy to jest zakończenie, do którego dążyła? A przecież zaszła już tak daleko... Futrzany coś tam kombinował, lecz niezbyt ją to interesowało. Zamiast skupiać się na poczynaniach mężczyzny, zaczęła patrzeć wprost przed siebie. Nie drzemała, ale i nie myślała o niczym. Jej umysł był pustą kartą, z wyjątkiem tych rzadkich chwil, kiedy z pamięci wynurzały się nie wzywane wspomnienia i tuż pod powiekami oblekały się w kształty i barwę. Alanis niby widziała te kadry, ale prawie nie zwracała na nie uwagi, tak jakby były sennym marzeniem. A jednak nie spała. Swoją drogą, po prostu nie pozwalał jej na to ból, który wciąż dokuczał pannie Orton. W końcu jednak przemogła się i usiadła na łóżku, wyrwana z odrętwienia odgłosem, który dobiegł z sąsiedniego pomieszczenia. Była pewna, że cicho stuknęły drzwi. Zwalczając w sobie pokusę ponownej ucieczki w nieświadomość, zaintrygowana, zmusiła się do obrócenia głowy w tamtą stronę. Na początku widziała tylko rozmazane światło. Wbijało jej się przez oczodoły prosto w mózg. Stopniowo obrazy przybrały kształt człowieka i droida. Spróbowała skupić na nich wzrok, ale wysiłek sprawił, że żołądek się zbuntował. A może to raczej przez pływający w szklanej kuli mózg, który dostrzegła.
- Alanis Zherron...Jesteś niepodobna do swojej matki. Wiele przeszłaś, to widać. I tylko po to, by…by… - gdy dźwięki wydawane przez droida, czy też cyborga, doleciały do uszu pani kapitan, chaos w jej głowie osiągnął apogeum. Tak naprawdę, to w ogóle nie miała pojęcia, w czym rzecz. Spojrza­ła na półmechaniczny twór krótko, lecz badawczo. O co mogło mu chodzić? Jak mógł porównywać Alanis do Eleny? Czyżby?... Zdawało się, że chciała coś powiedzieć, lecz zawahała się i zmieniła zamiar. A chwilę później z cienia wynurzyła się druga postać. Ktoś stanął przy wejściu i zapalił papierosa. Łysa od razu rozpoznała Mike'a Flowersa. Łajdaka, przez którego wszystko się pokomplikowało. Wędrując przez dzielnice Przystani, wiele razy wyobrażała sobie, co się stanie i jak zareaguje, gdy go spotka. Cóż, żadna z gotowych odpowiedzi nie pasowała niestety do obecnej sytuacji, więc panna Orton tylko jęknęła. Często bywa, że myśl, która we śnie wydawała się genialna, po przebudzeniu okazuje się bezmyślnym połączeniem słów. Tak było i teraz.
Alanis, możesz odetchnąć. Tu nastąpił kres twoich poszukiwań. - przemytniczka nie najlepiej rozumiała, co ten miał na myśli, bo szczerze mówiąc uważała, że jej tułaczka daleka jest od zakończenia. Ale przystojny mówił tak zgrabnie i tkliwie, iż chciało się go słuchać i słuchać, mówić z nim jednym językiem, dziękować mu za to, że w ogóle się odzywa. Lecz już w następnym momencie wyrwała umysł ze swoistego transu, a zerwawszy się na równe nogi, zrobiła kilka kroków w kierunku Flowersa.
- To Ty! Znowu Ty! – warknęła, podchodząc bliżej. - Co? Co? Jaki kres? Co ty pieprzysz? To żarty, tak? Gdzieś tu jest ukryta holokamera? Mam się uśmiechnąć? Dobre sobie. To ma być mój ojciec? To jakaś metalowa popierdółka, a nie... Ja mojego tatę znam. Znałam... Poznałabym... - z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem, mówiła coraz ciszej, a początkowy gniew przeradzał się w zwątpienie. Twarz jej była blada i nerwowo napięta. Stała tuż koło drzwi, jedną ręką szukając w nich oparcia, drugą zaś przy­ciskając do boku.
- A zresztą nie gadam z Tobą. Bo znów zaczniesz czarować... Zejdź mi z drogi. - syknęła, wymijając mężczyznę. Jeszcze raz rzuciła okiem na droida.
- Nie, nie, ja nie mogę... - chciała powiedzieć, lecz głos jej uwiązł w krtani. Zbyt czuła się zmieszana, by mogla przemówić. I choć trybiki w głowie dziewczyny obracały się dość powoli, to aż za dobrze rozumiała, co jest grane. I właśnie ta świadomość rozdzierała jej serce...

- O bogowie! - rzekła łamiącym się głosem. - O bogowie! - powtórzyła. A po chwili raz jeszcze wyszeptała cicho. Zeszła ze schodów na ulicę, wdychając powietrze pełną piersią. Dusiła się w atmosferze tego budynku, a sam widok Flowersa doprowadzał ją do szału i wzbudził w niej natychmiast nieufność. Mżył chłodny deszcz, ale Orton nadstawiła gołą głowę pod jego krople, krocząc naprzód w smutnej zadumie. Nie zdawała sobie niemal sprawy z tego, że pada. Była całkowicie rozbita i odtwarzała nieprawdopodobne sceny przeżyte przed chwilą. Przez moment dziewczyna była nawet gotowa uwierzyć, że wszystko to jej się przyśniło. W ślad za światłem zniknęły wszystkie dźwięki i teraz czuła się jak skazaniec, któremu przed egzekucją założono worek na głowę. W smolistych ciemnościach i nagłej ciszy świat jakby zniknął. Alanis na wszelki wypadek dotknęła ręką twarzy, upewniając się, czy sama się jeszcze nie rozpuściła w tym nieprzeniknionym mroku. Nic nie mogło przygotować pani kapitan na tę straszną depresję, która ogarnęła ją właśnie teraz. Myślała, że tamtej nocy w kantynie na Tatooine wypłakała już wszystkie łzy, ale tutaj też wybuchała nagle płaczem, a potem pogrążała się w ponurych medytacjach. Dlaczego? Chwyciła ją dziwna nostalgia. Gdyby tylko mogła zacząć wszystko od nowa. Gdyby mogła wrócić do początku! Cofnąć czas, posiadając dzisiejszą wiedzę. Jakże inaczej wszystko by się ułożyło.
Wujek niby oduczył ją płakać, jeszcze kiedy była nieco młodsza, ale teraz nie miała już jak inaczej poskarżyć się losowi. Łzy same ciekły jej po twarzy, z piersi wyrywał się cienki, pełen tęsknoty lament. Od razu zrozumiała, co się stało, ale już od kilkunasty minut nie mogła się zmusić, by się z tym zmierzyć.
Alanis skończyła wtedy dopiero jedenaście lat, ale i tak dobrze zapamiętała ojca. I tę straszną pustkę, która została po jego odejściu. Bliskość śmierci rozcięła bezdenną szczeliną jej mały światek i dziewczynka często w tę otchłań spoglądała. Brzegi przepaści zrastały się bardzo powoli. A teraz, tu... Czy to możliwe, że jej ojciec... Że jedyne co z niego pozostało, to mózg? Cóż, to oczywiste, iż niełatwo jest przeżyć własną śmierć, ale... Nie, nie. Przecież pamiętała, jak leżała z Zandarem na trawie w ciepłą noc na Dantooine. I tę burzę meteorów! Na niebie tańczyły światła. Fioletowe, zielone, żółte! Czy to możliwe... Rzeczywiście wiele przeszła, i tylko po to, by... By co? Nie, lepiej o tym nie myśleć.
Z kwaśną miną usiadła pod jakimś wystającym głazem. Podciągnąwszy nogi do klatki piersiowej, objęła je rękami, a na kolanach oparła brodę. Dłoń nadal bolała jak cholera... Mroki nocy otuliły jej smukłą postać jaśniejącą w ciemnościach. Flowers był szalony! Oni wszyscy byli szaleni! Przecież to absurd! Postanowiła przywołać z otchłani pamięci jakieś przyjemniejsze wspomnienia. I oto nagle, na splamionej płaszczyźnie ściany, wyrosła wizja. Jest przed smętną czynszową kamienicą, w nocy w ponurej dzielnicy na Coruscant, a przed nią stoi Eilis, drobna Twi'lekanka, która mieszka w tej nieciekawej norze, nie nadającej się nawet na chlew. Orton odprowadziła ją do domu po zabawie. Różowa ręka wyciąga się ku dłoni Alanis na pożegnanie... Mała podaje usta do pocałunku, ona jednak nie ma zamiaru jej całować. Jest coś w tej dziewczynie, co budzi w Ortonównie lęk. Ale oto palce Eilis zaciskają się gorączkowo na jej ręce i w tej chwili fala wielkiej litości zalewa pani kapitan serce. Widzi jej stęsknione, głodne oczy i wątłą, niedożywioną postać, ledwie wyrwaną z dzieciństwa i rzuconą w krainę trwożnej i drapieżnej dojrzałości kobiecej. Wtedy otacza ją współczującymi ramionami, pochyła się i całuje różową w usta. Rozlega się cichy, radosny krzyk i Twi'lekanka przywiera do niej jak kotka. Małe, kruche biedactwo! Alanis długo przyglądała się wizji tego, co nie tak dawno minęło. Całym jej ciałem - podobnie jak wtedy - wstrząsnął kurcz lęku i wstydu. Widzenie było szare, ziemistoszare, a deszcz brudną strugą zacinał o bruk.

Uniosła rękę, by odczytać pozostały czas i ku swemu zdumieniu spostrzegła, że została jej mniej niż godzina życia. Może to i lepiej... W tej samej chwili otworzyły się drzwi prowadzące na schody do budynku, z którego wybiegła i ktoś gwizdnął cicho. Po chwili z wiatrem przyleciało wołanie. Męski głos wykrzykiwał jej imię. Odwróciła się i przez łzy ujrzała Mike'a. Stał kilkadziesiąt kroków dalej.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 21 Sie 2011, o 16:37

Mike stał i przyglądał się chwilę Alanis. W końcu ruszył w coraz to gęstszym i bardziej siekającym deszczu. Podszedł do skulonej Orotnówny, objął ją ramieniem i nakrył długim i starym płaszczem.
- Wejdź do środka, bo się przeziębisz.
Chociaż nie była skora do tego, by wrócić z powrotem, to jednak z lekkim oporem dała się prowadzić Flowersowi. Wchodzili po schodach, by później przejść korytarzem. Oskar, jak do tej pory, nie odzywał się, lecz w końcu stanął, spojrzał prosto w oczy dziewczyny i powiedział:
- Mojego zachowania nie będę ci tłumaczył. Ja, wtedy, też szukałem swojego ojca, jak ty. I jak widzisz…obojgu się nam udało. – Tu na chwilę przerwał, aby Alanis miała czas na przyswojenie tych informacji. Obaj z ojcem uznali, że dziewczyna za dużo przeszła, a rodzina jest przecież najważniejsza.
- Jeżeli chcesz wysłuchać opowieści naszego ojca, wejdźmy do środka i powiedz mu o tym. Jeśli nie chcesz, Ty powiedz co sądzisz, czego pragniesz. I wtedy zadecyduj, czego chcesz w życiu.
Głos Mike’a załamał się, a on sam przełknął ślinę, wpatrując się w oczy Alanis, oczekując jej odpowiedzi.
- A chronometr możesz już zdjąć. Wstrzyknąłem ci pewną substancję, która całkowicie bezpiecznie wymieszała się z tym, co krążyło ci we krwi i anulowało pierwotny zamiar – dodał.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 24 Sie 2011, o 12:10

Alanis była przemarznięta, a spływający za kołnierz płaszcza deszcz moczył sukienkę. Wchodząc po schodach pomyślała, iż naprawdę głupio zrobiła, wychodząc na dwór w taką ulewę. W jej uszach ponownie zadźwięczał wyczuwalny koreliański akcent, który wówczas, gdy spotkała Oskara po raz pierwszy, uznała za jedną z największych atrakcji tego mężczyzny. Jednak teraz, po tym wszystkim co przez niego przeszła, mimo fizycznej niemocy, niemal natychmiast zaczęła kiełkować w niej złość. Powinna już na wstępie wygarnąć temu pozbawionemu skrupułów człowiekowi, co o nim myśli, lecz wyczerpanie sprawiło, że zabrakło jej siły i słów. Jemu też ich brakowało. Patrzyli na siebie w milczeniu, jakby nagle oboje zaniemówili.
- Może by Cię szlag nie trafił, jakbyś po prostu powiedział „przepraszam”. - w oczach dziewczyny zapłonął gniew. Flowers mógł być niemal pewny, że Alanis za chwilę go spoliczkuje. Ona jednak powstrzymała się.
- Nie pochwalam Twojego zachowania. Ani też nie potępiam. Po prostu nie rozumiem. - ciągnęła. - A odnośnie mojego... Naszego ojca... Chyba nic mnie już dziś nie zdziwi. - stwierdziła ostro, choć wiedziała, że to nieprawda. A więc Flowers jest jej bratem?! Alanis ciężko było przetrawić tę myśl. Napotkała jego spojrzenie. Po raz pierwszy nie wydał się on przemytniczce ani nikczemny, ani pewny siebie. Musiała wręcz przypomnieć sobie, że ma do czynienia z łajdakiem i wrogiem, ta wizyta zaś, bez względu na cel, niczego między nimi nie zmienia. Zdziwiło ją, że nie czuje zagrożenia. Wręcz przeciwnie. Nie wiedzieć czemu poczuła się przy nim bezpieczna. Nie chodziło o ochronę fizyczną, choć jego postura musiała budzić respekt, lecz o bijącą od niego wewnętrzną siłę. Robił wrażenie człowieka ze wszech miar kompetentnego. I równie zagubionego, co ona. Lecz chłodny głos rozsądku natychmiast przypomniał łysej, przez kogo skomplikowała się jej wycieczka. To wystarczyło, by momentalnie straciła zainteresowanie jego osobą i losem.

Zauważyła, że przygląda się śladom na jej policzku, więc instynktownie próbowała je zasłonić. Jednak po chwili opuściła rękę i przysunęła się bliżej do drzwi. Dziwne, ale początkowy gniew jakby ją opuścił. Z drugiej strony jednak nie był to powód, dla którego miałaby sobie odmówić przyjemności dania mu nauczki. Powinno to na przyszłość nauczyć chłopaka rozumu. Zaczęła mieć dreszcze, czy to od zimnego przeciągu niosącego zapach wilgoci i zapuszczenia, czy to od przejmującego nadmiaru emocji.
- Wejdźmy do środka. - rzuciła chłodno, z wyrazem zmęczenia na twarzy. Drzwi delikatnie rozsunęły się, stopniowo odsłaniając wnętrze. Oto otwierała się przed nią jedna z największych tajemnic jej życiorysu. Jednak zamiast radosnego podniecenia, Ortonówna doświadczała niepojętej goryczy. Zaczynała bowiem rozumieć, że niektóre zagadki są piękne właśnie dlatego, że nie mają rozwiązania, i że są pytania, na które lepiej nie znać odpowiedzi. Istnieją w życiu okoliczności, które wywołują nieodwołalne skutki, niszczące wszystko do tego stopnia, że potem nic już nie jest tak, jak przedtem. Panna Orton została schwytana w taką właśnie bezczasową chwilę w momencie, gdy weszła do pokoju, a odwróciwszy głowę, spostrzegła stojącego nieopodal droida. Tak bardzo tęskniła za domem, jednak teraz, kiedy odnalazła jego cząstkę... Sama nie do końca wiedziała, kogo spodziewała się zobaczyć. Zandara wyglądającego dokładnie tak samo, jak kilkanaście lat wcześniej? Czy może raczej takiego, jakim go zapamiętała? Przecież minęło tyle lat. Sporo się wydarzyło. A ona także nie przypominała już zbytnio małej Alanis. Poczuła chłód na policzku: w miejscu, gdzie oddech korytarza trafił na ślad płynącej po nim łzy.
Orton ogarnęło dziwne uczucie, podobne do paraliżu, który unieruchamia ciało, tylko tym razem całkowicie bezsilny stał się umysł pani pilot. Myśli zatrzymały się, i dziewczyna zastygła przed tą ledwo na wpół mechaniczną istotą, która w milczeniu pożerała ją wzrokiem. Spojrzała na to, co zostało z jej ojca i nagle coś się w niej obudziło. Może jakieś obrazy z młodości...
Lampa zawieszona nad ich głowami, próbująca pokonać mrok, wydawała się nierzeczywista i ulotna. Alanis miała wrażenie, że zaraz rozpłynie się gdzieś w ciemności. Poza tym, nie była już pewna, czy wszystko to przypadkiem jej się nie śni. Od jakiegoś czasu przywykła bowiem do tego, że do swoich wrażeń trzeba podchodzić ostrożnie. Jednak jako że nic nie wskazywało na to, by miał to być sen, rozejrzała się po pokoju, wypełniona niechęcią do tego miejsca, do Oskara Flowers'a, do tych zmarnowanych lat i do tego, co one z niej zrobiły. Kiedy przyszło jej to na myśl, wróciło wspomnienie matki, która siadała w piątkowe wieczory, by czytać córeczce rozłożoną na kolanach holoksiążkę. Była wtedy dziewczynką, przed którą otwierało się całe życie z jego nadziejami, marzeniami i zachwytem wstrzymującym oddech. Nagle, usiadłszy na łóżku, uświadomiła sobie, jak wielką czuje pustkę. Do niedawna błogosławiła ten stan, pustka uwalniała ją bowiem od cierpienia. Teraz zaś zupełnie nieoczekiwanie zatęskniła za emocjami. Chciała znów coś czuć. Miłość, przyjaźń, cokolwiek. Choćby tylko po to, by upewnić się, że jeszcze żyje. Jej pozytywne uczucia ukryły się gdzieś głęboko, na dnie duszy. Domyślała się, że wciąż tam są, bo nieśmiało przypominały o sobie, gdy zerkała w pałające fotoreceptory droida. A może raczej jej ojca.
Zapadła niezręczna cisza. Wyglądało na to, iż zgubili coś, co ich łączyło. Jakiś podstawowy kontakt, który mieli wcześniej. Orton usiłowała znaleźć szybko temat do rozmowy. W końcu przemogła się, a kiedy popatrzyła na droida, w jej spojrzeniu nie było nic, prócz dziewczęcego ciepła. Przysunęła się bliżej i obdarzyła go uśmiechem.
- Minęło wiele czasu, tato. – rzuciła niepewnie. Jednocześnie zrobiło jej się wstyd własnej nieumiejętności wysławiania się. Akurat teraz, w tym ważnym momencie, ona czerwieni się jak durna panienka i coś tam smętnie mamrocze. Umilkłszy, siedziała nieruchomo, najwidoczniej myśląc o tym, co usłyszała od Oskara. Potem powiedziała cicho i powoli:
- Mam wiele pytań. Zbyt wiele. Potrzebuję odpowiedzi. I prawdy. O Tobie... - nie potrafiła ukryć skrępowania. - ... i o Nim.
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Mistrz Gry » 7 Wrz 2011, o 17:14

- Alanis…- zaczął elektroniczny głos dziwnego pająka – Jest tyle rzeczy, które chciałbym Ci powiedzieć, i mam nadzieję, że mi się uda, jednak teraz najistotniejsze jest to, byś zrozumiała, co się wydarzyło.
Tutaj ojciec pani kapitan przerwał na chwilę, jakby starał się przyjrzeć swojej zmokniętej, przerażonej i zmęczonej córce.
- Wpadłem w kłopoty z hazardem. Musiałem uciekać, by nie narażać ani ciebie, ani twojej matki. Zrobiłem to w ostatniej chwili, gdyż inaczej pewnie by was nie było na świecie. Koleje losu jednak potoczyły się tak, że zostałem graczem jednego z tatooińskich, trandoshanińskich gangsterów. By się odbić i spłacić dług, grałem dla niego. Szło mi na tyle dobrze, że w pewnym momencie Durruk, to ten gangster, dał mi w obstawienie corusca, klejnot wart miliony. I…i…
- I ojciec nie wytrzymał. Ukradł klejnot i opuścił pustynną planetę, lokując się na Korelii – dokończył Mike, spoglądając na Alanis. – Tu poznał moją matkę, zmienił nazwisko, wygląd, zajął się zupełnie czymś innym, miał niemały warsztat swoopów oraz był koneserem sztuki.
- Dzięki, synu – odezwał się Oczko. – Niestety, pomimo szczęścia nowej rodziny nie potrafiłem zapomnieć o hazardzie. To było silniejsze ode mnie. Kiedy wszystko straciłem, matka Mike’a odeszła, zostawiając mnie samego z kilkuletnim synkiem. Musieliśmy sobie radzić, a to, w jaki sposób tego dokonywaliśmy, jest nie do opisania.
Oskar wyszedł, by po chwili wrócić z parującym kubkiem i podał go Ortonównie.
- Nie mieliśmy łatwego życia, ale mieliśmy siebie. Ojciec nierzadko o tobie opowiadał. Zawsze chciałem cię poznać i mieć siostrę, z która mógłbym rozmawiać, śmiać się i płakać. Jednak pieprzona Przystań wydobyła ze mnie najciemniejsze zakamarki i wybiła na zewnątrz – rzekł smutno, prawie na jednym tchu, brat przyrodni dziewczyny. – By przetrwać w Odpadzie, musieliśmy balansować na krawędzi prawa i moralności. - Aż w końcu los się od nas całkowicie odwrócił. Banda kanibali napadła na nasze domostwo. Na szczęście Mike’a nie było w domu. Zdewastowali wszystko, a moje ciało zostało przez nich pożarte prawie w całości. Jednak kiedy twój brat wrócił, zdążył mnie zawieźć do pustelnika Glorisska, który nie pozwolił mi umrzeć. Wszystkie nasze oszczędności zostały wydane na te oto nowe ciało, które widzisz. Pustelnik miał kuzyna, który był mnichem B’ommar i nauczył go wielu tajemnic związanych z życiem.
Kiedy skończył, wycofał się kilka kroków. Spojrzenie Alanis, które nastąpiło chwilę później, przeniosło się na Flowersa. Ten, jakby odczytał to, co zapytywała się oczyma jego siostra, odpowiedział:
- Moje zachowanie wobec ciebie. Jak wspomnieliśmy, imaliśmy się wielu zajęć, z których nie jesteśmy dumni. Byłaś jedną z ofiar, które miały spowodować, iż odbijemy się od dna, ze zarobimy kredyty. Przy spotkaniu w moim studio czułem i wiedziałem, ze coś nas łączy. Blefowałem wskazując na to, że też szukam ojca, chcąc się dowiedzieć, czy jesteś „tą” Alanis i zrobić tacie niespodziankę. A wyszło, jak wyszło. Przepraszam, siostro.- Nie zdziwimy się, jeśli nas zostawisz, porzucisz, okrzyczysz i cokolwiek ci siedzi w sercu i w głowie. Zasługujemy na wszystko, co złe, a ty na to wszystko, co dobre. Kocham cię córko – zakończył Oczko, wyczekując podjęcia ostatecznej decyzji przez swoją córkę.


Decyzja, co dalej, nalezy do Ciebie. Zostajesz, czy się przenosisz.
Dzięki za grę KK ;)
Y.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Korelia] Rodzina, to najcenniejszy klejnot

Postprzez Alanis Orton » 4 Paź 2011, o 13:02

Ortonówna siedziała skulona na brzegu kanapy i kurczowo ściskała kubek, z którego ubyła już połowa herbaty. Mike bez trudu mógł zauważyć, iż ciepły napój przyniósł dobroczynny efekt; rozgrzał dziewczynę na tyle, że jej policzki lekko się zaróżowiły. Przypominały teraz płatki róży, na których osiadł szron. Mężczyzna wziął od niej nieduże naczynie i nalał do pełna. Podając je, musnął palcami jej dłoń. Była lodowata. Alanis wyglądała na kompletnie zagubioną, a oprócz tego nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Najzwyczajniej w świecie przemytniczce brakło słów, więc ograniczała się do robienia tego, co wydawało się najstosowniejsze w tej sytuacji. Siedząc w milczeniu, uważnie słuchała każdego słowa. Historia opowiadana przez Zandara i Mike'a, z początku strzępiasta, a niekiedy wręcz dziurawa, zaczynała powoli układać się w jej głowie w logiczną i pełną całość.
- Nie zdziwimy się, jeśli nas zostawisz, porzucisz, okrzyczysz i cokolwiek ci siedzi w sercu i w głowie. Zasługujemy na wszystko, co złe, a ty na to wszystko, co dobre. Kocham cię córko. - gdy to posłyszała, przycichłe już serce znów podskoczyło pannie Orton w piersi, a łzy sprawiły, że pokój zafalował jej przed oczami. Kilka razy mrugnęła powiekami, a kiedy kontury odzyskały ostrość, ponownie przyglądnęła się droidowi. Nie umiała jeszcze tego wyrazić, ale wiedziała już na pewno: znalazła go. Ta na wpół mechaniczna istota jest tym, co pozostało z Zandara. Nie... To jest Zandar! Jednak cała ta sytuacja była tak dziwna, tak niesamowita, że Alanis nadal jeszcze miała niemiłe wrażenie, iż to wszystko może okazać się jedynie słodko-gorzkim snem. Będąc nieco młodszą, często wsłuchiwała się w opowieści matki i sama też czasami cofała się pamięcią w przeszłość, usiłując przywołać zatarty obraz taty. A teraz, po tylu nocach spędzonych na bezowocnych próbach, by wyobrazić sobie, jak wyglądałby Zandar, gdyby żył, wymyślić jego usta i nadgarstki, jego strój i zapach, ruchy i myśli, nareszcie spotkała cudem ocalałego ojca, który może nie do końca odpowiadał jej pragnieniom, ale... Sięgnęła po kubeczek i wypiła kolejny łyk. Głośne tykanie chronometru przypominało o przedłużającej się ciszy. Dziewczyna odchrząknęła, by nadać głosowi w miarę normalny ton.
- Ja... ja naprawdę nie bardzo wiem co powiedzieć... Ale nikogo nie zamierzam zostawiać, porzucać ani tym bardziej krzyczeć. Ja też cię kocham, tato. Bardzo. I bardzo za tobą tęskniłam. - kończąc uśmiechnęła się lekko. I rzeczywiście było tak, jak powiedziała. Jakże mogłaby ich teraz opuścić. Nie po tym wszystkim co przeszła. Nie po to przebyła tak długą i zawiłą drogę, aby u kresu zawrócić i odejść. Zresztą Mike'owi już zdążyła przebaczyć, sama aż zdziwiona łatwością, z jaką jej to przyszło. Jakoś trudno było temu chłopcu czegokolwiek nie darować. Zbliżała ją ku niemu skłonność serca, ale sama chyba jeszcze o tym nie wiedziała.

Pani kapitan znalazła się na życiowym zakręcie i był to doskonały moment, nie tylko aby podsumować dotychczasowe osiągnięcia, ale także pomyśleć o przyszłości. W pierwszych kilku miesiącach po zaginięciu matki, Alanis często włóczyła się z Carthem po przepełnionych ulicach Coruscant w rozpaczliwej nadziei odnalezienia na jednej z nich swojej rodzicielki. Nadzieja zniknęła, lecz ona, osierocona i przygnębiona, wciąż błądziła w mrokach miasta, nie wiedząc czym ma się zająć w życiu. Spleciona przez Moc, bogów, czy kogo tam jeszcze nić sensu istnienia, która mogłaby wskazać jej właściwą drogę w niekończącym się labiryncie zaułków, wypadła Alanis z rąk. I zdarzyło się tak, że zamiast swojej utraconej przewodniej nici panna Orton chwyciła się innej, tej właśnie: za namową Zaisa, postanowiła zostać przemytniczką. Ot co! Najlepiej będzie nauczyć się nawigacji i pilotażu, wreszcie jakaś przydatna wiedza. Weźmie się w garść, zabierze do ciężkiej pracy, a kiedyś może nawet będzie kapitanem własnego okrętu. Jasne... Marzenia się spełniły. Lecz gdy obecnie dziewczyna oglądała się wstecz z poziomu już osią­niętego, świat dawniej jej znany — świat obcych krain i planet, statków, szmuglerów oraz innych łajdaków - za­czął się on wydawać łysej niezmiernie mały i brzydki. Tam w dole, gdzie tak długo żyła, wszystko było skażone i nieszlachetne, toteż Alanis od zawsze prag­nęła czym prędzej oczyścić się z tej niedoskonałości i wznieść do jasnych wyżyn, gdzie pędzą żywot klasy wyższe. Całe jej dzieciństwo i młodość pełne były dziwnego jakiegoś niepo­koju, sama nigdy dobrze nie wiedziała, czego szuka, ale zawsze pragnęła czegoś, choć daremnie za tym czymś goniła. Teraz ten niepokój stał się ostry i bolesny, ale w końcu Orton uświadomiła sobie jasno i ostatecznie, że tym, co musi posiąść, jest miłość.
Dziewczyna nagle drgnęła, wystraszona pobrzękiwaniem szyb, o które uderzył silny podmuch wiatru. Raz jeszcze spojrzała po zgromadzonych w pokoju osobach. Szczerze mówiąc, nie miała bladego pojęcia co dalej. Przed nami nieznana przyszłość, jak powiedział jej kiedyś ktoś dużo mądrzejszy. Ale panna Orton po raz pierwszy patrzyła na nią z nadzieją. A jedno wiedziała z absolutną pewnością - odnalazła najcenniejszy klejnot...


Alanis Orton przenosi się do: [Vortex] Zakazana muzyka
Image
GG: 13812847
Awatar użytkownika
Alanis Orton
Gracz
 
Posty: 226
Rejestracja: 8 Wrz 2010, o 01:00

Poprzednia

Wróć do Archiwum

cron