-Dobrze mówisz - Lisa pochwaliła młodego Jedi. - Raphael, proszę zajmij się tym gwardzistą pod ścianą, chyba z nim źle...
Ruchem głowy wskazała ciężko rannego mężczyznę, z którego życie uciekało z każdą sekundą. Wydawało się, że nie ma już dla niego ratunku, ale Nabsiri widziała już efekty pracy Raphaela, którego umiejętności leczenia zadziwiały ją za każdym razem, gdy miała okazję oglądać ich skutki. Sama zaś podeszła do gwardzisty, który wyglądał na dowódcę drużyny.
-Nie zdążyłem wam podziękować za ratunek. Gdyby nie wasza odsiecz, już dawno byłoby po nas - powiedział podając jej rękę. - Jesteście z Zakonu Jedi, prawda?
-Tak, przybyliśmy tu zaledwie kilka godzin temu. Co tutaj się dzieje?
-Cholerna rewolucja! Sytuacja na Naboo od kilkunastu tygodni się pogarszała, ale dzisiejszy dzień jest przerażający. Wszystko zaczęło się od kilku zamachów bombowych, strzelanin w różnych punktach Theed, a gdy jednostki służb porządkowych zostały skierowane do opanowania sytuacji, pół cholernego miasta powstało przeciwko nam!
-Rozbili was na mniejsze grupy, a następnie zaatakowali... hmm... pomysłowe. Wiadomo o co chodzi?
-Chcą obalić monarchię i przejąć władzę - mężczyzna wzruszył ramionami jakby było to oczywiste. - Wiem, że teraz jest tu spokojnie i mamy chwilę wytchnienia, ale nie potrwa ona długo. Powinniśmy jak najszybciej biec do pałacu.
-Raphael? - Lisa spojrzała w kierunku towarzysza
-Przybyliśmy za późno, nic nie dało się zrobić - smutnym głosem oznajmił uzdrowiciel Jedi. - Przepraszam - dodał pod adresem dowódcy oddziału.
-Wszyscy jesteśmy oddać nasze życie w walce za Naboo. "Sznurek" też był gotów... nie czas jednak na żale, będziemy go opłakiwać później. Teraz musimy zrobić wszystko, by powstrzymać rozprzestrzenianie się rebelii.
-Chodźmy zatem - zdecydowanym głosem powiedziała Lisa. - Zwartym szykiem...
Przez kolejne kilka przecznic udawało im się unikać kontaktu z nieprzyjacielem, co znacznie pozytywnie wpłynęło na prędkość ich przemieszczania się. Lisa początkowo była przekonana, że do pałacu dostaną się normalną drogą, ale wtedy gwardziści powiedzieli, że w pobliżu znajduje się tajne wejście do podziemnego tunelu prowadzącego prosto do pałacu.
-Mieszkańcy o nich nie wiedzą. To właśnie na wypadek taki, jak ten.
Okazało się, że tajne wejście zlokalizowane jest w pobliżu jednej z pięknych fontann ozdabiających całe miasto. Problem w tym, że akurat w tym miejscu zebrało się kilkunastu rebeliantów, po których śmiechach można było domyślić się, że bawią się w najlepsze. Nagle do uszu Jedi dotarł krzyk przerażonej kobiety. Lisa jeszcze raz wyjrzała zza rogu i dostrzegła rozebraną do pasa nastolatkę próbującą się wyrwać trzymającym ją bandytom.
-Banda sukinsynów - wysyczała przez zęby. - Połowa z tych "rebeliantów" to zwykłe szumowiny. Zajmijmy się nimi...
Walka była krótka - nim młodzi "wojownicy o wolność" w ogóle zorientowali się co się dzieje miecze świetlne i strzały z broni blasterowej pozbawiły ich życia. Pomimo nawoływań Lisy, młoda dziewczyna, którą tamci próbowali zgwałcić, uciekła wąskimi uliczkami miasta.
-Nie mamy na to czasu - powiedział gwardzista. - Musimy jak najszybciej dotrzeć do pałacu. Jeśli upadnie monarchia, kobiet takich jak tamta będzie więcej.
W rozumowaniu żołnierza nie było nic nieprawdziwego i Nabsiri zdawała sobie sprawę z tego, że jest to jedyne, co mogli zrobić, lecz w głębi duszy buntowała się przeciwko takiemu myśleniu. Podobnie, jak pozostali przedstawiciele Zakonu Jedi, najchętniej pobiegłaby za przerażoną dziewczyną i zaprowadziła w bezpieczne miejsce - niestety ryzykowałaby wtedy, że rebelianci poznają lokalizację wejścia do tunelu.
Pałac szykował się do obrony.
Otoczony kordonem żołnierzy wspomaganych przez lekkie czołgi stanowił jedną z ostatnich twierdz starej władzy w Theed. Myśliwce patrolowały niebo, ale w mieście były niemal bezużyteczne, bowiem każde ich użycie wiązałoby się z ryzykiem śmierci niewinnych ludzi przy niewielkich stratach po stronie buntowników.
Król został już ewakuowany i zabrany do bezpiecznej kryjówki w górach, skąd nadal rządził planetą, rozpaczliwie wzywając pomocy ze strony Nowej Republiki. Niestety, ta była zbyt zajęta prowadzeniem wojny, by tracić siły na wewnętrzne walki na niewiele znaczącym Naboo.
Lisa, Raphael i Theo zostali zaprowadzeni do dowódcy obrony pałacu. Był to wysoki mężczyzna o wąskiej talii i szerokich ramionach. Jasne, nieukładające się włosy i błękitne oczy nadawały mu wyglądu młodego, naiwnego chłopaka, ale kapitan Gregorson w rzeczywistości był twardym i doświadczonym żołnierzem.
-Rebelianci są zaskakująco dobrze wyposażeni - powiedział, gdy zostali sobie przedstawieni. - Mają nowoczesne karabiny blasterowe, pancerze, a nawet śmigacze uzbrojone w wyrzutnie granatów i działka laserowe. Poza głównym siłom towarzyszy im cała masa zwykłych bandytów uzbrojonych we wszystko, co się da i robiących wiele zamieszania w mieście. Na nasze szczęście generalnie nie są dobrze zorganizowani i stanowią raczej zlepek najróżniejszych grupek przestępczych. Wyjątkiem są ci wspomniani na początku - ich wyszkolenie i wyposażenie przywodzi na myśl profesjonalne wojsko...
-Próbowali już atakować?
-Tak, nieustannie nękają najdalej wysunięte przyczółki wokół pałacu, ale nie nic nie wskórali. Problem polega na tym, że na Naboo zawodowe wojsko praktycznie nie istnieje, a gwardia nie jest szkolona do prowadzenia wojny, więc jeśli zdecydują się ruszyć całą swoją siłą, wykurzą nas stąd. W ostateczno...
-Nieprzyjaciele! - do pomieszczenia wbiegł zdyszany gwardzista - Wdzierają się przez podziemia! Udało im się odkryć tajne wejścia do tuneli w mieście!
Rzeczywiście, jakby na potwierdzenie tych słów, na najniższych poziomach pałacu dało się słyszeć odgłosy zaciętej wymiany ognia. W tym samym momencie do ataku ruszyły siły wroga rozmieszczone przed pałacem.
-Tymi tunelami mieliśmy się wycofywać w razie przegranej! - krzyknął dowódca - Musimy je odbić za wszelką cenę... Wy, - wskazał na Jedi - idźcie tam i pomóżcie, a ja zrobię wszystko, żeby jak najdłużej utrzymać pozostałych nieprzyjaciół na zewnątrz pałacu...