-Co prawda przekonałeś przechodniów, ale i tak powinniśmy spadać. - powiedziała Jenica unosząc zwłoki gliniarzy i zrzucając je z powietrznego chodnika w otchłań między wieżowcami - Nieźle nam wyszła ta krótka potyczka, nie...?
Pięć minut później przyglądała się wystawie w sklepie elektronicznym, gdzie schronili się przed wzrokiem policjantów, którzy zlecieli się na miejsce "krótkiej potyczki" niczym stado kruków. Nie była zainteresowana sprzętem, jaki przed nią stał, ale dobrze wiedziała, że trzeba sprawiać pozory.
W końcu nawet ona nie była tak głupia, by wszędzie wyrąbywać sobie drogę mieczem świetlnym.
-Dobra, powinniśmy zdążyć się wymknąć zanim zaczną powiększać okręg poszukiwań. - powiedziała, gdy ostatnio z policyjnych śmigaczy przeleciał przed oknem sklepu - Znajdźmy tego Ringhasa...
Prawie godzina poszukiwań w holonecie poszła na marne - na Nar Shaddaa najwyraźniej nie mieszkał nikt o tym nazwisku, nie wspominając o tym, by był zapalonym zbieraczem przedmiotów o wartości muzealnej. Rozwścieczona Jenica wydeptywała ścieżkę na pokładzie statku, gdy Lowland starał się podejść do sprawy bardziej racjonalnie.
-Powinniśmy przeszukać bazy danych pod kątem prywatnych kolekcjonerów. - powiedział - Na pewno gdzieś o nim napisali, a nawet jeśli nie, to zapisany jest do jakiegoś stowarzyszenia zbieraczy staroci czy coś takiego...
-Bruno Hasselring. - nazwisko to padło z ust Marcusa raptem dwadzieścia minut po tym, jak zmienili taktykę poszukiwań - Pewnie o niego chodziło Linusowi.
-Przekręcił nazwisko. - stwierdziła Jenica. Kiedy udało im się wreszcie dowiedzieć kogo szukają, była znacznie spokojniejsza, bowiem nie musiała obawiać się niezadowolenia swojej mistrzyni, której nie spodobałoby się, że utknęli w martwym punkcie na samym początku poszukiwań - Jakby się zastanowić, nawet podobne... Bierz adres i idziemy!
******
Kilkadziesiąt minut wcześniej.
-Więc Zakon Jedi uznał, że medaliony powinny wrócić do ich pierwotnego właściciela? - Bruno Hasserling był starszym mężczyzną o siwych włosach okalających wianuszkiem jego pomarszczoną skórę na czaszce - Ciekawe, ciekawe...
-Jak to: pierwotnego właściciela? - Rovra Mu była wyraźnie zaskoczona - Przecież to medaliony Sithów!
-To nie do końca prawda... - mężczyzna stał tyłem do swoich gości i wpatrywał się w holograficzny obraz przedstawiający Darth Revana walczącego z grupką Jedi na mostku jego okrętu flagowego - Widzicie, medaliony zostały wykute przez pierwszych użytkowników Mocy. W tamtych czasach nie nosili oni jeszcze mieczy świetlnych, nie nazywali się Jedi i nie byli tak ważną siłą w galaktyce. Nie przyrzekali bronić pokoju, ochraniać słabszych i walczyć z Ciemną Stroną, bowiem dopiero uczyli się czym jest Moc, tajemnicza siła spajająca wszystko we wszech świecie. Miały one być symbolem ich nieformalnej wspólnoty, którą dzisiaj nazwalibyśmy grupką zapaleńców oddających się swojemu hobby. Nieświadomie przelali na nie niezwykłą siłę: nikt nie wie jak to zrobili, ani jak bardzo potężna ona jest. Przechowywali je w swoich zbiorach podobnie jak przechowuje się chorągwie czy książki, mijali je bez większego zainteresowania, kiedy wisiały zawieszone na ścianie... Nie wiadomo kiedy trafiły w ręce Sithów, ale musiało się to stać, gdy tylko zwolennicy Ciemnej Strony się pojawili - prawdopodobnie wtedy jeszcze się tak nie nazywali. Pojawiły się na Korriban jeszcze przed Darth Revanem, który gdyby na nie trafił, zapewne uznałby za dzieło Ratakan... Zresztą, być może w rzeczywistości właśnie nim są? Nieważne... W każdym bądź razie zniknęły nagle na kilkaset lat przed jego narodzinami i pojawiły się ponownie za życia Darth Bane'a, kiedy to znów trafiły w ręce Jedi. Ci uznali, że posiadają zbyt wielką moc, by znajdowały się w rękach jednej osoby, ale jednocześnie potęga medalionów nie pozwalała na ich zniszczenie. Co by się stało, gdyby była potrzebna w dobrej sprawie? Dlatego też zdecydowali się je chronić w inny sposób niż zamknięcie w Świątyni Jedi i po prostu rozesłali po całej galaktyce, oddając je zaufanym ludziom, by ich strzegli. Niestety, w czasie historycznej zawieruchy zaginęły, zostały wyrwane ich strażnikom i trafiły w ręce nieodpowiednich istot. Mój praprzodek był jednym ze strażników medalionów, jednak jego wnuk zmarł niespodziewanie i nie zdążył przekazać lokalizacji medalionu swojemu synowi. Dopiero mi udało się go odzyskać i przywrócić honor mojej rodzinie. - w głosie staruszka słychać było dumę - Nowy Zakon Jedi prawdopodobnie nie ma pojęcia o tym, jakie decyzje podejmowała Rada w czasach Starej Republiki, bo większość holokronów z tego czasu została zniszczona. W rzeczywistości jednak, medaliony te nigdy nie były Sithów, lecz Jedi. Sithowie jedynie używali ich w bardziej widowiskowy sposób...
-Niesamowite... - oczy Rovry świeciły się - To oznacza, że Luke Skywalker zlecając poszukiwania medalionów tak naprawdę nie znał ich prawdziwej historii, a pan może być ostatnim ze Strażników...
-O medalionach Strażnikom nie wolno było rozmawiać do czasu aż nie pojawi się przedstawiciel Zakonu i nie zażąda ich zwrotu. Strażnicy nie znali się nawzajem i nawet nie mieli pojęcia, gdzie schowane są pozostałe... Niektórzy uważają, że na początku nigdy nie opuściły one Coruscant, ale migracje pokoleń Strażników doprowadziły do tego, że zostały rozsiane po całej galaktyce, a następnie ponownie trafiły na Korriban, by znów zniknąć stamtąd kilkaset lat temu. Prawdopodobnie nikomu już nigdy nie uda się zgłębić ich prawdziwej historii.
Hasserling podszedł do obrazu i zdjął go ze ściany, a następnie wcisnął ukryty za nim przycisk. Podłoga na środku pokoju rozsunęła się na boki, zaś przez powstały otwór wyjechała szklana gablota.
W niej spoczywał medalion.
-Najwyższa Rada chce, by medaliony znów trafiły w jej ręce. - staruszek był wyraźnie wzruszony - Rodzina Hasserlingów wywiązała się z postawionego jej zadania i strzegła go najlepiej jak umiała, by ostatecznie przekazać medalion jego prawowitym właścicielom, gdy ci tego zażądali. Weźcie go na Coruscant i powiedzcie, że mój ród zawsze był dumny z zaszczytu, jaki nas spotkał.
-Brawo! - na antresoli pojawił się ubrany na czarno mężczyzna - Piękna przemowa, panie Hasserling. Doprawdy, jestem wzruszony!
-Jenkins! - Rovra od razu rozpoznała nieproszonego gościa - Dlaczego nie dziwi mnie, że tu jesteś?
-Pewnie dlatego, że medalion ten wart jest fortunę, a ja jeszcze mam zamiar podnieść oferowaną za niego stawkę. Na czarnym rynku mogę dostać więcej niż z rąk Jedi lub Sithów.
-Nie pozwolimy ci go wziąć tak po prostu!
-Panowie... - Jenkins klasnął w dłonie i nagle zza jego pleców wyrósł oddział uzbrojony w karabiny blasterowe. Podobni ludzie wtargnęli do pomieszczenia przez drzwi prowadzące do innych części domu - Jak widzicie, postanowiłem zabrać ze sobą wsparcie. Nie bądźcie głupi, bo jesteście otoczeni i nie macie szans, a moim ludziom naprawdę może drgnąć palec, gdy się ruszycie. Puf! Rovra Mu nie żyje! Co ty na to?
-Nie ujdzie ci to na sucho, Jenkins.
W tym momencie starzec, prawdopodobnie ostatni ze Strażników Medalionów, w rozpaczliwym geście, chwycił medalion i zamachnął się, by rzucić nim do kominka. Polecenia sprzed tysięcy lat były bowiem jednoznaczne - lepiej zniszczyć artefakt, niż pozwolić, by dostał się w niepowołane ręce. Kilkanaście karabinów odezwało się jednocześnie i nim Hasserling zdążył cokolwiek zrobić, wiązki blasterowe podziurawiły jego ciało.
Staruszek upadł tuż przy medalionie, który był ostatnią rzeczą, jakie oglądały jego oczy.
-Zabierz to. - Jenkins machnął na jednego z najemników wskazując medalion, po czym znów zwrócił się do Rovry, Lashy, Kuiko, Otii oraz Kociaka - Jak widzicie, nie żartuję i szczerze radzę się nie ruszać. Szkoda, że nie mogliśmy porozmawiać dłużej, ale muszę już lecieć. Czeka na mnie fortuna...
Dwie minuty później Togrutanka klapnęła na fotel starając się nie patrzeć przy tym na zwłoki martwego staruszka. W jednej chwili wszystko, całe jej zadanie, przewróciło się do góry nogami i nie wiedziała co teraz powinna robić. Widząc jej wielki smutek, Kuiko wspiął się na jej kolana i przytulił pragnąc dodać otuchy, jednak sam czuł się przerażony do granic możliwości i chyba bardziej zależało mu na uspokojeniu własnych nerwów.
-Co my teraz zrobimy? - zapytała Rovra bezradnie rozkładając ręce...