Pamiętasz?
Mówiłeś że to dziwne, że powinni zostawić tak, jak było. Ale zaraz potem śmiałeś się, że przecież wtedy nie byłoby *nas*... Pamiętasz, co odpowiedziałam? Że ucieklibyśmy, gdyby celibat zabraniałby być nam razem. Wtedy myślałam, że to szczyt romantyczności... głupie, prawda?
Ale miałeś rację, że zadawałeś tyle pytań. Byłam jeszcze za młoda i nie wiedziałam, jak na nie odpowiadać, ale próbowałam. Dopiero teraz rozumiem sens twoich ciągłych pytań o to, dlaczego mi tyle wolno, skoro u Jedi "nie ma emocji, jest spokój". Rozumiem dopiero teraz, że *to* uczucie dawało mi właśnie ten *spokój*. Dopiero teraz, gdy ten spokój utraciłam...
Tanoya Shawkrie stała nad skromnym nagrobkiem swojego narzeczonego, który zginął w bitwie. Był to jeden z nielicznych momentów od czasu obu tragedii (wcześniej zginął też jej młodszy brat), gdy miała na tyle sił, by tu przyjść.
Przyszła, i stała chyba od dwóch godzin; od rana padał deszcz, a jej szata i kaptur zdążyły zrobić się już bardzo ciężkie od wody. To niby dziwne, skoro mogła przecież użyć Mocy, by stworzyć wokół siebie otoczkę, chroniącą przed zmoknięciem - ale jednak nie było w tym nic dziwnego... zostawiła bowiem Moc z chwilą, gdy pogrążyła się w największej rozpaczy swojego życia. Tanoya czuła, że poświęcony Mocy rozdział jej życiorysu został brutalnie zakończony i nie ma już do czego wracać. Nie chciała wracać.
Czuła się strasznie winna. Przede wszystkim dlatego, że niszczy w ten sposób dotychczasowe życie swoich uczniów. Miała wrażenie, że jej rozpacz leje się i na nich, na tą ostatnią dwójkę osób na świecie, którym dała wszystko i dałaby jeszcze więcej.
Wiedziała, że zawiodła... w kwestii, w której zawsze chciała być wzorem.
Nie ma emocji - jest spokój, właśnie o to tyle pytałeś. I mówiłam tobie to samo, co swoim uczniom. Że *emocja* to nie to samo, co *uczucie*, że emocja to wielka, gwałtowna siła, która spada na nas wtedy, gdy potrzebny jest *spokój*. I że chodzi tu o zło, którym jest ta siła. Gniew. Nienawiść. Rozpacz. Szaleństwo... zło w sensie dosłownym, i w sensie skutkowym. Ale najważniejszą częścią tego nauczania było *uczucie*. Nie jesteśmy zwierzętami, ani robotami... Jesteśmy istotami rozumnymi, z duszą i z sercem. Z sercem pełnym uczuć, duszą, która jest wyjątkowa. Nie wolno porzucać tej duszy. Trzeba się opanować, gdy potrzebujemy *spokoju*, ale musimy żyć *uczuciem*. By nie stać się bezduszni, by nie stać się podobni do tych, którzy są po Ciemnej Stronie. By - to uważałam za kwintesencję tego punktu kodeksu Jedi - by po prostu...
...być dobrym.
Dobra nie można ogarnąć przez formułkę. Dobru trzeba się oddawać. *Dobro* jest w *uczuciach*, w sercu, w duszy. Dlatego nie wolno porzucać uczuć, zamiast tego trzeba uważać na emocje, które mogą nami pomiatać wtedy, gdy potrzeba *spokoju*.
Ot - to wszystko. To właśnie o tym dyskutowałam z innymi Mistrzami, tego uczyłam swoich uczniów. Właśnie, pamiętasz? O nich też często pytałeś. A ja się chwaliłam, jakby to były moje własne dzieci. Bo... byliśmy jak rodzina.
Byliśmy...
Mistrzyni Jedi obróciła nieznacznie twarz, by spojrzeć na skromną sylwetkę kilkadziesiąt metrów stąd. Osoba ta najwyraźniej niedawno przybyła tu małym, repulsorowym pojazdem - właśnie po nią. Jej uczniowie wiedzieli, że Tanoya sama nie da rady opuścić żadnego miejsca, w którym jakoś się znajdzie - nie w tym stanie, w jakim była.
O, widzisz, to mały Raphie... Pamiętasz, jak o niego pytałeś? Nie lubi latać czymkolwiek, chyba miał nawet jakiś lęk przed tym wszystkim... a i tak po mnie przyleciał. Mówiłeś, że to dziwny chłopak, zbyt uczynny, zbyt dobry. A ja się wtedy oburzałam, jakby to mnie obrażono - bo on nigdy się nie oburzał, nawet, gdy Shana robiła mu jakieś dziwaczne psikusy. Ale miałam się za co oburzać, pamiętasz?
Bo jak mogłeś mówić, że ktoś jest zbyt dobry?
Gdyby ktoś był zbyt dobry, to byłby wyłącznie jego problem, że okrutny świat tego nie doceni. Ty powinieneś mówić raczej, że gdybyś spotkał *zbyt dobrą* dziewczynę (raczej nie mnie...), to byś chronił ją z całego serca, by było chociaż na tym okrutnym świecie o jedną *zbyt dobrą* osobę więcej. Gdyby wszyscy byli choć trochę bardziej dobrzy, po prostu dobrzy...
...wtedy może nie stałabym tu nad twoim grobem.
Łzy wymieszały już się z deszczem. Tanoya nie ocierała nawet z nich twarzy, bo nie było sensu - nie potrafiła powstrzymać lawiny cichej, lecz wzbierającej się cyklicznie rozpaczy. Właśnie miała za sobą jeden z gorszych momentów... więc teraz dała radę sama podejść do repulsorowego pojazdu, którym podleciał Raphael. Nie powiedziała nic.
Czuła, że nie ma czelności, by powiedzieć cokolwiek. Młody Jedi był jej nieuzasadnionym poczuciem winy tak przytłoczony, że sam nie mógł powstrzymać słabych łez, które przeszkadzały mu w pilotowaniu pojazdu.
Bardzo chciał jej pomóc, ale Tanoya nie była w stanie tej pomocy przyjąć. Aura miażdżącego smutku, towarzysząca jej każdemu ruchowi, zdawała się krzyczeć "przytul mnie", ale Mistrzyni Jedi po prostu nie potrafiła poprosić o coś, czego potrzebowała.
Jedyne, co teraz widziała wokół, to bezpowrotnie rozpadający się świat.
- Dzięki - powiedziała do Raphaela Shana, gdy chłopak niezbyt zgrabnie, ale skutecznie postawił pojazd (należący do niej) w lądowisku - zajmę się nią...
Okazało się, że Tanoya podczas podróży zwyczajnie zasnęła. Wyglądała teraz jak biedne dziecko, nie Mistrzyni Jedi.
- Proszę... dopilnuj, niech nic nie pije - odpowiedział Yuui, wiedząc, że teraz może mówić o takich rzeczach, gdy Uzdrowicielka ich nie słyszy - ...zrobi sobie krzywdę. Już ją sobie robi...
- Spróbuję... ale wiesz, jaka może być - Shana wydawała się znacznie bardziej spokojna od swojego współucznia, ale w głębi duszy odczuwała to wszystko prawdopodobnie jeszcze mocniej, gdyż Tanoya była jednocześnie jej ciotką i były praktycznie nierozłączne. Razem przenieśli Mistrzynię do jej pokoju i pozwolili jej w spokoju spać.
Tyle mogli zrobić.
- Ty też powinieneś odpocząć - powiedziała młoda Jedi, odprowadzając Raphaela korytarzami Świątyni - gdyby Mistrzyni mogła, na pewno podziękowała by za przejęcie jej papierkowej roboty, ale ty już wyglądasz niewiele lepiej od niej...
...i niewiele lepiej się czujesz, dodała w myślach.
Chłopak nie odpowiedział nic - gdy tylko dotarli na miejsce, otworzył drzwi swojego pokoju magnetyczną kartą i odwrócił się do Shany.
- Dobranoc - powiedział cicho.
- Trzymaj się... - odpowiedziała, i już miała wracać w swoją stronę, gdy w połowie ruchu obróciła się ponownie do młodego Jedi - ...nie, nie zniosę tego...! Chodź...
Dwójka uczniów Tanoyi nagle przytuliła się do siebie, niemal równocześnie wybuchając cichym, długim płaczem. Raphael najpierw sam zdziwił się tym gestem, ale już chwilę później po jego zaczerwienionych policzkach zaczęły płynąć strumienie łez. Z pewnością nie było to wszystko codziennym widokiem w Świątyni, nawet jeśli miało to miejsce w osobistych pokojach...
Tyle mogli dla siebie zrobić, by jakoś podnieść się na duchu, ale przede wszystkim, wypłakać wszystkie te niechciane emocje, bóle, troski i inne problemy, jakie zaczęły wzbierać w duszach uczniów Mistrzyni Jedi od chwili, gdy ona sama popadła w nieludzką rozpacz. Ich dotychczasowe życia właśnie się rozpadały, i jedynym winnym był tutaj okrutny los. Poddali się emocjom, bo byli tylko ludźmi, a to wszystko było zbyt wielkim ciężarem. Nie było tu krawędzi upadku na Ciemną Stronę.
Był to po prostu zwykły odruch wrażliwych serc.
*
Mistrzyni Thane otworzyła oczy, przerywając w ten sposób spokojną medytację z dwójką adeptów.
- Czujecie to, uczniowie młodzi? - zapytała - wiele... wiele smutku w murach Świątyni czuć dziś. Łez wylanych wiele...
- Czy tak powinno być wśród prawdziwych Jedi? - zapytał jeden z adeptów
- Hmm... Jedi być to cierpienie znosić. Płacz, gdy płakać trzeba; cierpienia uniknąć nie da się. Kto rady nie da spokoju utrzymać, usilnie hamować się nie może. Walka wewnętrzna ból zmienia, chaos budzi. Na Ciemną Stronę to cię sprowadzi... płakać lepiej.
Mówiłeś że to dziwne, że powinni zostawić tak, jak było. Ale zaraz potem śmiałeś się, że przecież wtedy nie byłoby *nas*... Pamiętasz, co odpowiedziałam? Że ucieklibyśmy, gdyby celibat zabraniałby być nam razem. Wtedy myślałam, że to szczyt romantyczności... głupie, prawda?
Ale miałeś rację, że zadawałeś tyle pytań. Byłam jeszcze za młoda i nie wiedziałam, jak na nie odpowiadać, ale próbowałam. Dopiero teraz rozumiem sens twoich ciągłych pytań o to, dlaczego mi tyle wolno, skoro u Jedi "nie ma emocji, jest spokój". Rozumiem dopiero teraz, że *to* uczucie dawało mi właśnie ten *spokój*. Dopiero teraz, gdy ten spokój utraciłam...
Tanoya Shawkrie stała nad skromnym nagrobkiem swojego narzeczonego, który zginął w bitwie. Był to jeden z nielicznych momentów od czasu obu tragedii (wcześniej zginął też jej młodszy brat), gdy miała na tyle sił, by tu przyjść.
Przyszła, i stała chyba od dwóch godzin; od rana padał deszcz, a jej szata i kaptur zdążyły zrobić się już bardzo ciężkie od wody. To niby dziwne, skoro mogła przecież użyć Mocy, by stworzyć wokół siebie otoczkę, chroniącą przed zmoknięciem - ale jednak nie było w tym nic dziwnego... zostawiła bowiem Moc z chwilą, gdy pogrążyła się w największej rozpaczy swojego życia. Tanoya czuła, że poświęcony Mocy rozdział jej życiorysu został brutalnie zakończony i nie ma już do czego wracać. Nie chciała wracać.
Czuła się strasznie winna. Przede wszystkim dlatego, że niszczy w ten sposób dotychczasowe życie swoich uczniów. Miała wrażenie, że jej rozpacz leje się i na nich, na tą ostatnią dwójkę osób na świecie, którym dała wszystko i dałaby jeszcze więcej.
Wiedziała, że zawiodła... w kwestii, w której zawsze chciała być wzorem.
Nie ma emocji - jest spokój, właśnie o to tyle pytałeś. I mówiłam tobie to samo, co swoim uczniom. Że *emocja* to nie to samo, co *uczucie*, że emocja to wielka, gwałtowna siła, która spada na nas wtedy, gdy potrzebny jest *spokój*. I że chodzi tu o zło, którym jest ta siła. Gniew. Nienawiść. Rozpacz. Szaleństwo... zło w sensie dosłownym, i w sensie skutkowym. Ale najważniejszą częścią tego nauczania było *uczucie*. Nie jesteśmy zwierzętami, ani robotami... Jesteśmy istotami rozumnymi, z duszą i z sercem. Z sercem pełnym uczuć, duszą, która jest wyjątkowa. Nie wolno porzucać tej duszy. Trzeba się opanować, gdy potrzebujemy *spokoju*, ale musimy żyć *uczuciem*. By nie stać się bezduszni, by nie stać się podobni do tych, którzy są po Ciemnej Stronie. By - to uważałam za kwintesencję tego punktu kodeksu Jedi - by po prostu...
...być dobrym.
Dobra nie można ogarnąć przez formułkę. Dobru trzeba się oddawać. *Dobro* jest w *uczuciach*, w sercu, w duszy. Dlatego nie wolno porzucać uczuć, zamiast tego trzeba uważać na emocje, które mogą nami pomiatać wtedy, gdy potrzeba *spokoju*.
Ot - to wszystko. To właśnie o tym dyskutowałam z innymi Mistrzami, tego uczyłam swoich uczniów. Właśnie, pamiętasz? O nich też często pytałeś. A ja się chwaliłam, jakby to były moje własne dzieci. Bo... byliśmy jak rodzina.
Byliśmy...
Mistrzyni Jedi obróciła nieznacznie twarz, by spojrzeć na skromną sylwetkę kilkadziesiąt metrów stąd. Osoba ta najwyraźniej niedawno przybyła tu małym, repulsorowym pojazdem - właśnie po nią. Jej uczniowie wiedzieli, że Tanoya sama nie da rady opuścić żadnego miejsca, w którym jakoś się znajdzie - nie w tym stanie, w jakim była.
O, widzisz, to mały Raphie... Pamiętasz, jak o niego pytałeś? Nie lubi latać czymkolwiek, chyba miał nawet jakiś lęk przed tym wszystkim... a i tak po mnie przyleciał. Mówiłeś, że to dziwny chłopak, zbyt uczynny, zbyt dobry. A ja się wtedy oburzałam, jakby to mnie obrażono - bo on nigdy się nie oburzał, nawet, gdy Shana robiła mu jakieś dziwaczne psikusy. Ale miałam się za co oburzać, pamiętasz?
Bo jak mogłeś mówić, że ktoś jest zbyt dobry?
Gdyby ktoś był zbyt dobry, to byłby wyłącznie jego problem, że okrutny świat tego nie doceni. Ty powinieneś mówić raczej, że gdybyś spotkał *zbyt dobrą* dziewczynę (raczej nie mnie...), to byś chronił ją z całego serca, by było chociaż na tym okrutnym świecie o jedną *zbyt dobrą* osobę więcej. Gdyby wszyscy byli choć trochę bardziej dobrzy, po prostu dobrzy...
...wtedy może nie stałabym tu nad twoim grobem.
Łzy wymieszały już się z deszczem. Tanoya nie ocierała nawet z nich twarzy, bo nie było sensu - nie potrafiła powstrzymać lawiny cichej, lecz wzbierającej się cyklicznie rozpaczy. Właśnie miała za sobą jeden z gorszych momentów... więc teraz dała radę sama podejść do repulsorowego pojazdu, którym podleciał Raphael. Nie powiedziała nic.
Czuła, że nie ma czelności, by powiedzieć cokolwiek. Młody Jedi był jej nieuzasadnionym poczuciem winy tak przytłoczony, że sam nie mógł powstrzymać słabych łez, które przeszkadzały mu w pilotowaniu pojazdu.
Bardzo chciał jej pomóc, ale Tanoya nie była w stanie tej pomocy przyjąć. Aura miażdżącego smutku, towarzysząca jej każdemu ruchowi, zdawała się krzyczeć "przytul mnie", ale Mistrzyni Jedi po prostu nie potrafiła poprosić o coś, czego potrzebowała.
Jedyne, co teraz widziała wokół, to bezpowrotnie rozpadający się świat.
- Dzięki - powiedziała do Raphaela Shana, gdy chłopak niezbyt zgrabnie, ale skutecznie postawił pojazd (należący do niej) w lądowisku - zajmę się nią...
Okazało się, że Tanoya podczas podróży zwyczajnie zasnęła. Wyglądała teraz jak biedne dziecko, nie Mistrzyni Jedi.
- Proszę... dopilnuj, niech nic nie pije - odpowiedział Yuui, wiedząc, że teraz może mówić o takich rzeczach, gdy Uzdrowicielka ich nie słyszy - ...zrobi sobie krzywdę. Już ją sobie robi...
- Spróbuję... ale wiesz, jaka może być - Shana wydawała się znacznie bardziej spokojna od swojego współucznia, ale w głębi duszy odczuwała to wszystko prawdopodobnie jeszcze mocniej, gdyż Tanoya była jednocześnie jej ciotką i były praktycznie nierozłączne. Razem przenieśli Mistrzynię do jej pokoju i pozwolili jej w spokoju spać.
Tyle mogli zrobić.
- Ty też powinieneś odpocząć - powiedziała młoda Jedi, odprowadzając Raphaela korytarzami Świątyni - gdyby Mistrzyni mogła, na pewno podziękowała by za przejęcie jej papierkowej roboty, ale ty już wyglądasz niewiele lepiej od niej...
...i niewiele lepiej się czujesz, dodała w myślach.
Chłopak nie odpowiedział nic - gdy tylko dotarli na miejsce, otworzył drzwi swojego pokoju magnetyczną kartą i odwrócił się do Shany.
- Dobranoc - powiedział cicho.
- Trzymaj się... - odpowiedziała, i już miała wracać w swoją stronę, gdy w połowie ruchu obróciła się ponownie do młodego Jedi - ...nie, nie zniosę tego...! Chodź...
Dwójka uczniów Tanoyi nagle przytuliła się do siebie, niemal równocześnie wybuchając cichym, długim płaczem. Raphael najpierw sam zdziwił się tym gestem, ale już chwilę później po jego zaczerwienionych policzkach zaczęły płynąć strumienie łez. Z pewnością nie było to wszystko codziennym widokiem w Świątyni, nawet jeśli miało to miejsce w osobistych pokojach...
Tyle mogli dla siebie zrobić, by jakoś podnieść się na duchu, ale przede wszystkim, wypłakać wszystkie te niechciane emocje, bóle, troski i inne problemy, jakie zaczęły wzbierać w duszach uczniów Mistrzyni Jedi od chwili, gdy ona sama popadła w nieludzką rozpacz. Ich dotychczasowe życia właśnie się rozpadały, i jedynym winnym był tutaj okrutny los. Poddali się emocjom, bo byli tylko ludźmi, a to wszystko było zbyt wielkim ciężarem. Nie było tu krawędzi upadku na Ciemną Stronę.
Był to po prostu zwykły odruch wrażliwych serc.
*
Mistrzyni Thane otworzyła oczy, przerywając w ten sposób spokojną medytację z dwójką adeptów.
- Czujecie to, uczniowie młodzi? - zapytała - wiele... wiele smutku w murach Świątyni czuć dziś. Łez wylanych wiele...
- Czy tak powinno być wśród prawdziwych Jedi? - zapytał jeden z adeptów
- Hmm... Jedi być to cierpienie znosić. Płacz, gdy płakać trzeba; cierpienia uniknąć nie da się. Kto rady nie da spokoju utrzymać, usilnie hamować się nie może. Walka wewnętrzna ból zmienia, chaos budzi. Na Ciemną Stronę to cię sprowadzi... płakać lepiej.
***
To taka kontynuacja - co prawda chronologicznie odległa - poprzedniego opowiadania Mam nadzieję, że takie "wykorzystanie" nieżyjącej już Mistrzyni Thane przejdzie