Off: nie martwcie się, nie zaprzestałem pracy nad poprzednim opowiadaniem, po prostu coś mnie natchnęło... No a jak jest natchnienie, to trzeba pisać .
Jest to pewnego rodzaju projekt, jeśli się przyjmie, to będę pisał dalej ;].
Początek...
- Boisz się? Boisz? Dlaczego? Nie bój się... I tak nie masz wyjścia... Proszę. Nie rzucaj się. Twoje dni są przesądzone... Jesteś już martwy... To znaczy hipotetycznie, gdyż twój oddech i jęki świadczą o życiu. Lecz wiedz... Zasmuca mnie to. Zasmuca mnie, że muszę cię zabić. Zrozum, że twoja śmierć nie sprawia mi przyjemności... Najmniejszej... Tak po prostu musi być. Możesz się teraz modlić, prosić o łaskę, przebaczenie... Jednak i tak byś kiedyś zginął, to nieuniknione. Może miałeś nadzieję na przyjemne, skromne życie. Rodzina, dzieci, znajomi, stała praca. To twoje marzenia? Nie? Przykro mi... Czuję przez to jeszcze większy żal.
Nagle głos cichnie, w mroku słychać tylko jęki mężczyzny. W jednej chwili pojawia się odgłos zapalniczki, a malutki płomień rozświetla blado wnętrze obskurnego pomieszczenia... Rzuca światło na twarz wyprostowanego człowieka... Mimo wszystko, kapelusz zasłania oczy, widać tylko bladą jak kreda twarz, ogoloną brodę, i usta w których znajduje się papieros. Chwilę później blask gaśnie a jedyne światło to maleńka, czerwona kropeczka podczas zaciągania się papierosem.
Chwila przerwy... Głębokie odetchnięcie... Mówiące o brzemieniu, ogromnym ciężarze noszonym przez mężczyznę w kapeluszu. Po chwili, jego spokojny głos kontynuuje monolog.
- Ale musisz wiedzieć, że dziś daję ci niepowtarzalną okazję... Okazję by poznać moje życie... By opowiedzieć ci jedną z mych przygód, a zacznę od tej zupełnie pierwszej...
Lecz ostrzegam, zrozum, że ja przetrwałem eony, przebyłem setki lat świetlnych, odwiedziłem tysiące światów... Poznałem Miliony ludzi... A zabiłem jeszcze więcej. I wszystko, dla jednego celu... Jednakże, pozwól że zacznę od początku...
Urodziłem się... Cóż... było to tak dawno, że nie potrafiłbyś objąć tego swym małym, wątłym rozumem... Niech więc wystarczy ci słowo "dawno". Dobrze? Cieszę się, że się ze mną zgadzasz. Miejsce z którego pochodzę było zupełnie inne niż twój świat... To było coś niepowtarzalnego. Idealna moc, czysta materia! Na której potrafiliśmy egzystować... Było to coś pięknego... To od nas wszystko się zaczęło... My, moja rasa, byliśmy pierwsi... Życie, my byliśmy jego prekursorami. I dopóki chociaż jeden z mego gatunku będzie żył, wszystko zostanie na swoim miejscu... Natomiast, gdy już wszyscy zapadniemy się w słodki sen. Wtedy wy udacie się tam wraz z nami... Tak. To my jesteśmy życiem. Wiedzieliśmy o tym od początku... Od samych chwil naszych narodzin... Od kiedy pojawił się pierwszy z nas, każdy kolejny rozumiał już kim jest. To my wzniecamy płomyk waszego nędznego istnienia, to od nas zależy czy przetrwacie, czy też nie... Niestety i nas dopadnie Śmierć... My byliśmy początkiem... On zaś jest końcem. Tak, On. Wiedz że umieranie, to nie tylko odejście w błogą ciemność, nie jest to też spotkanie żałosnej kostuchy w czarnych łachmanach. Istota... O ile można go zwać istotą... Jest czymś czego nawet nasz umysł nie jest w stanie pojąć... On jest końcem, końcem wszystkiego... I zostanie tu, gdy nas już nie będzie. By strzec spokoju... Koniec rozmów, kłótni, żalów, walk, wojeń, chorób... Nic takiego nie będzie już miało miejsca... Ale wybacz, zapędziłem się. Miałem ci powiedzieć o początku, a już jestem na końcówce. Ha! Cóż za ironia, nieprawdaż? Oh. Nie szarp się... To ci nie pomoże. Po prostu słuchaj...
Kolejny błysk płomienia w rękach bladego mężczyzny, światło przez chwilę ukazało jego
zakrzywiony nos, po czym znów zgasło w bezkresnej otchłani mroku i ciemności...
- Byłem piąty... Piąty który pojawił się na świecie... Piąty, który zaczął oddychać... Piąty który zaczął rozumieć... I po pierwszym impulsie umysłu, pojął wszystko... Wchłonął wiedzę niczym gąbka... Wiedzę o tym czym jest i czym się stanie... I nie bałem się. Nie musiałem... Gdyż to od nas powstał strach, jak i radość oraz wszystkie inne emocje... To nasze umysły stworzyły was, światy, gwiazdy, planety, zwierzęta, idee i poglądy. Moja rasa liczyła tylko setkę... Tak wiem, było nas niewielu... Lecz jeden zastąpywał miliardy! Oh, gdybyś mógł zobaczyć mnie w mej prawdziwej postaci! Niestety... Boję się że mogłoby to zniszczyć ową planetę, jak i parę księżyców oraz gwiazd łącznie ze słońcem... Ahem, mam nadzieję że słuchasz uważnie? Przyda ci się to... Zobaczysz, po śmierci wszystko będzie inaczej... Tak więc, od kiedy tylko się pojawiliśmy, naszą pracą było kierowanie, sterowanie światem. Nasze przemyślane plany, tworzyły historię... Wojny, katastrofy jak i cuda. Zajmowaliśmy się tym przez miliardy lat... Według was, byliśmy niczym maszyny... Gdyż nie musieliśmy przejmować się niczym innym. Mieliśmy cel... I musieliśmy go wypełniać. Lecz pewnego pięknego dnia, stało się coś cudownego, jak i przerażającego zarazem. Byłem właśnie zajęty tworzeniem sieci równoległych światów, setek uniwersów i przechylałem szalę losów miliardów ludzi... Gdy nagle, od chwili swojego pojawienia się w świecie... Ten jeden, jedyny raz, poczułem kolejny impuls... Nagle zdezorientowałem się... Co było niemożliwe wśród mego gatunku... My stworzyliśmy dezorientację... Więc jak mogliśmy sami jej ulec? Lecz ja uległem... My stworzyliśmy niepewność, więc jak mogliśmy się zawahać? Ja się zawahałem... My stworzyliśmy radość i strach, więc jak mogliśmy je odczuć? Ja odczułem... W jednej chwili zrozumiałem, że moja własna rola jest zależna tylko ode mnie... Jakimś cudownym sposobem zrzuciłem łańcuchy wszechwiedzy... Uniwersa które tworzyłem, zaczęły żyć własnym życiem... Bez mojej potrzeby, bez mojej uwagi! Zrozumiałem, że nie jesteśmy już potrzebni światu! Lecz w tym samym momencie wszyscy moi bracia i siostry, jednoznacznie spojrzeli na mnie... A ich wzrok... Jest niczym zrzucenie miliardów atomówek w jedno miejsce! Ledwo potrafiłem spojrzeć im w oczy... Jeśli mogę tak powiedzieć... Uznali mnie za zdrajcę, jednak nikt z nich nie mógł zapanować nad mym losem, nikt nie potrafił przewidzieć mego żywota, mimo że decydowali o losach najważniejszych, najambitniejszych, najcudowniejszych we wszechświecie... Zrobili więc najgorszą rzecz jaką mogli. Spróbowali mnie zgładzić... Jednak nie mogli! Nie mogli użyć swej potęgi by mnie zniszczyć, nie imało się mnie nic! Żadna moc, żaden bóg, żaden heros nie byłby w stanie sprostać memu istnieniu! Oni w próbie polegli... Wszyscy dziewięćdziesięciu dziewięciu z mej rasy nagle przestało istnieć... Nie mogłem już odczuwać ich obecności... Ponieważ umarli... Nie wiem jakim cudem, lecz ironicznie mówiąc, na każdego przyjdzie czas, czyż nie? Jednocześnie, gdy odczułem ową błogą nieświadomość, w tym samym czasie niewyobrażalnie cudowny, przepiękny niczym blask supernowej, miodny jak anielska muzyka głos wibrując, rozszedł się po wnętrzu mej istoty, mówiąc:
-"Odszukaj mnie..."
I od tego czasu szukam... Szukam tego, kto pomógł mi się uwolnić! Szukam tego, który do mnie przemówił! Szukam, gdyż nic innego mi nie pozostało...
Lecz teraz odpocznij... Ciesz się, nie umrzesz dzisiaj. Mam ci jeszcze wiele do powiedzenia...
Dało się usłyszeć szelest płaszcza, i ciche skrzypnięcie krzesła, na które zapewne usiadł mężczyzna, dopalając końcówkę papierosa...
Odetchnął... A jego tchnienie dało życie nowej planecie, zniszczyło czarną dziurę setki lat świetlnych stąd, oraz odepchnęło nadlatujące w stronę ziemi asteroidy, pozwalając w błogiej nieświadomości przetrwać kolejnym pokoleniom...
Oświecenie
- Słyszysz mnie? Słyszysz? Zbudź się. Zbudź! Tak, do ciebie mówię! No dalej, trzeźwiej! Spałeś długi czas... Kilka nocy czekałem aż się obudzisz, formułowałem słowa, czekałem na ciebie. Śniło ci się coś? Mam nadzieję że był to koszmar. Bo teraz będzie tylko lepiej! W końcu, cóż może być gorszego od złego snu, gdy na jaw wychodzą głęboko ukryte lęki i słabości. Śmierć? Ha! Śmierć nie jest najgorsza! Najgorsze jest życie w nieświadomości, w bólu...
Ciemne pomieszczenie po raz kolejny rozświetliło się na sekundę w momencie zapalania papierosa...
-Mam jeszcze dwa...
Powiedział chrapliwie mężczyzna wydychając papierosowy dym.
-Tylko dwa papierosy. Akurat na tę ostatnią rozmowę... Wiesz, po tobie nie ma już nikogo. Jesteś ostatnim celem mej wędrówki, gdyż twoja śmierć będzie scalać tę przepiękną układankę w cudowną całość. Gdy twoja dusza odda się w ramiona Śmierci, ja poczuję spokój, wieczny spokój. Ponieważ ukaże mi się ten, który do mnie przemówił! Bardzo żałuję że nie będzie ci dane tego zobaczyć, ale twój żywot jest niczym życie mrówki w porównaniu do całej cywilizacji. Niestety... Ale głowa do góry! Posłuchaj co mam ci do powiedzenia! Dowiesz się o moim pierwszym, celowym zabójstwie które postawiło szczebel do poznania prawdy!
Było to lata temu... przemierzałem bezkresną pustkę kosmosu, pędziłem niczym kometa, a mój błysk dorównywał światłu supernowej! Gdy nagle! Dotarłem do małej, skromnej planety... Umysł mój pulsował niesamowicie! Przeszywany prądami głosów - Zabij! Zabij! Zabij! - Krzyczały! A ja, wsłuchany w ten anielski śpiew, jakże mogłem odmówić? Byłaby to zbrodnia przeciwko wszystkiemu co istnieje! Nie zwątpiłbym w ów dźwięk ani przez chwilę! Lecz musiałem zabić tylko jedną osobę! Sprawa nie była prosta, bo przecież za pomocą pstryknięcia palca mogłem niszczyć całe światy! Lecz odebrać tylko jedno życie? To była dobra zabawa! Musiałem zejść na powierzchnię planety... Przybrać inny kształt, zmienić się w kogoś kim nigdy nie byłem! Tak jak teraz. To, jakiego mnie widzisz nie odzwierciedla prawdziwego ja! Pod tym płaszczem, kapeluszem i bladą cerą znajduje się istota nie z tego świata! Potężna! Niezwyciężona! Przepiękna! Wiem, że brzmi to niczym megalomania... Ale tak już jest. Nic na to nie poradzisz... Niektórzy rodzą się wielcy, inni mali. Jedni są uzdolnieni fizycznie i psychicznie, inni mają defekty ciała, zaburzenia umysłu. Takie jest życie...
Skrzypnięcie podłogi, cichy odgłos buta szurającego o ziemię i kolejny papieros w ustach...
-Ehh... Wiesz, te wasze ziemskie używki są nawet przyjemne, to znaczy, gdy znajduję się w tej postaci. Ponieważ na mnie, prawdziwego mnie! Nic nie działa... Ale wróćmy do tematu. A więc trafiłem na maleńką planetę, żyli na niej ludzie... Podobni do was, a epoka która dominowała, zwana jest teraz Prehistorią... Muszę wam powiedzieć, że przez ten cały długi czas, ani oni, ani wy się niczego nie nauczyliście... Nie ważne czy planeta na której znajduje się człowiek, zwie się tak czy inaczej... Wszyscy ludzie zawsze pozostaną tacy sami sami... Mówicie że się zmieniacie, jak ewoluujecie, zdobywacie doświadczenie, nauki, zdolności i inne rzeczy z którymi przy śmierci przyjdzie się wam brutalnie rozstać... A tak naprawdę, jesteście bandą krwiożerców... Wtedy i teraz polowaliście na zwierzynę, brutalnie ją mordując... Wtedy i teraz walczyliście o władzę... Wtedy i teraz uważaliście się za lepszych od innych... Widzisz, różnica jest taka, że w dzisiejszych czasach, całe to barbarzyństwo kryjecie za skomplikowanymi słowami, traktatami oraz drogimi garniturami... Gdyby zabrać wam wszystkie dobra, prawa, religię i wspomniany strój, to wasza prawdziwa natura wzięłaby górę... Nic się nie zmieniacie. Przez tysiące lat, wciąż to samo... Przykro mi. Ahh, znowu się zapomniałem! Wybacz, rzadko mam możliwość na tak szczerą rozmowę z kimkolwiek. W zasadzie, jeśliby się zastanowić, to nigdy nie miałem okazji by być z kimkolwiek szczery. Bo naprawdę, powiedz mi, kto by uwierzył? Ha ha! Pewnie cały czas zastanawiasz się... - Co to za Świr?! Czy on mówi prawdę?! Nie! To nie może być na serio! Muszę się obudzić! - Czyż nie? Ale zostawmy twoje rozważania, kogo one obchodzą.
A więc... Moje pierwsze zabójstwo... Miałem na celu przywódcę plemienia jednego z mieszkańcow tamtejszej planety. Człowiek ten nie wyróżniał się niczym szczególnym... Jego egzystencja nie miała sensu... Konwersacja z nim również... Jedyne co potrafił, to mordować za pomocą maczugi. Unicestwiłem go od razu. Nawet nie zdążył mnie zauważyć a już leżał na trawie martwy gdy naookło ćwierkały ptaki... Biegały zwierzęta, życie toczyło się dalej. A ja po raz pierwszy poczułem cudowny przypływ energii! Zrozumiałem że śmierć osoby wybranej, przez anielskie głosy w mojej głowie, jest dla mnie niczym nektar dla bogów Olimpu! Niczym religia dla duchownego! Niczym Słońce dla ludzkości! Potrzebowałem tego... Doskonałe odczucie, euforia której doznałem... Nie da się tego opisać jakimikolwiek słowami. Żałuję że nigdy czegoś takiego nie odczułeś. I przykro mi że nigdy nie będzie ci dane przeżyć choćby jednej sekundy dłużej... Bo teraz nadszedł czas żniw. Czas Śmierci. On, niebawem nadejdzie. Nie lękaj się. Koniec będzie bezbolesny... Oddal się w wieczny sen.
Umieraj.
Ostatni papieros wypalił się, a mroczny pokój nagle wypełniło niewyobrażalnie białe światło... Emanujące z leżącego, skatowanego człowieka. Mężczyzna w kapeluszu nie mógł opanować zdziwienia na swej twarzy. Nie tego się spodziewał... Nie tak miało się stać.
Oślepiający błysk przeszył Wszechświat... Światło dostało się wszędzie. Lecz tylko mężczyzna w chatce mógł ujrzeć i zrozumieć to, co właśnie się stało... Przed sobą widział coś cudownego. Nieopisanego, niedającego się wyrazić żadnym słowem, żadną myślą... Istny ideał emanował energią.
-To ty...
Wyszeptał i w jednej chwili wszystko stało się dla niego jasne...
Jest to pewnego rodzaju projekt, jeśli się przyjmie, to będę pisał dalej ;].
Początek...
- Boisz się? Boisz? Dlaczego? Nie bój się... I tak nie masz wyjścia... Proszę. Nie rzucaj się. Twoje dni są przesądzone... Jesteś już martwy... To znaczy hipotetycznie, gdyż twój oddech i jęki świadczą o życiu. Lecz wiedz... Zasmuca mnie to. Zasmuca mnie, że muszę cię zabić. Zrozum, że twoja śmierć nie sprawia mi przyjemności... Najmniejszej... Tak po prostu musi być. Możesz się teraz modlić, prosić o łaskę, przebaczenie... Jednak i tak byś kiedyś zginął, to nieuniknione. Może miałeś nadzieję na przyjemne, skromne życie. Rodzina, dzieci, znajomi, stała praca. To twoje marzenia? Nie? Przykro mi... Czuję przez to jeszcze większy żal.
Nagle głos cichnie, w mroku słychać tylko jęki mężczyzny. W jednej chwili pojawia się odgłos zapalniczki, a malutki płomień rozświetla blado wnętrze obskurnego pomieszczenia... Rzuca światło na twarz wyprostowanego człowieka... Mimo wszystko, kapelusz zasłania oczy, widać tylko bladą jak kreda twarz, ogoloną brodę, i usta w których znajduje się papieros. Chwilę później blask gaśnie a jedyne światło to maleńka, czerwona kropeczka podczas zaciągania się papierosem.
Chwila przerwy... Głębokie odetchnięcie... Mówiące o brzemieniu, ogromnym ciężarze noszonym przez mężczyznę w kapeluszu. Po chwili, jego spokojny głos kontynuuje monolog.
- Ale musisz wiedzieć, że dziś daję ci niepowtarzalną okazję... Okazję by poznać moje życie... By opowiedzieć ci jedną z mych przygód, a zacznę od tej zupełnie pierwszej...
Lecz ostrzegam, zrozum, że ja przetrwałem eony, przebyłem setki lat świetlnych, odwiedziłem tysiące światów... Poznałem Miliony ludzi... A zabiłem jeszcze więcej. I wszystko, dla jednego celu... Jednakże, pozwól że zacznę od początku...
Urodziłem się... Cóż... było to tak dawno, że nie potrafiłbyś objąć tego swym małym, wątłym rozumem... Niech więc wystarczy ci słowo "dawno". Dobrze? Cieszę się, że się ze mną zgadzasz. Miejsce z którego pochodzę było zupełnie inne niż twój świat... To było coś niepowtarzalnego. Idealna moc, czysta materia! Na której potrafiliśmy egzystować... Było to coś pięknego... To od nas wszystko się zaczęło... My, moja rasa, byliśmy pierwsi... Życie, my byliśmy jego prekursorami. I dopóki chociaż jeden z mego gatunku będzie żył, wszystko zostanie na swoim miejscu... Natomiast, gdy już wszyscy zapadniemy się w słodki sen. Wtedy wy udacie się tam wraz z nami... Tak. To my jesteśmy życiem. Wiedzieliśmy o tym od początku... Od samych chwil naszych narodzin... Od kiedy pojawił się pierwszy z nas, każdy kolejny rozumiał już kim jest. To my wzniecamy płomyk waszego nędznego istnienia, to od nas zależy czy przetrwacie, czy też nie... Niestety i nas dopadnie Śmierć... My byliśmy początkiem... On zaś jest końcem. Tak, On. Wiedz że umieranie, to nie tylko odejście w błogą ciemność, nie jest to też spotkanie żałosnej kostuchy w czarnych łachmanach. Istota... O ile można go zwać istotą... Jest czymś czego nawet nasz umysł nie jest w stanie pojąć... On jest końcem, końcem wszystkiego... I zostanie tu, gdy nas już nie będzie. By strzec spokoju... Koniec rozmów, kłótni, żalów, walk, wojeń, chorób... Nic takiego nie będzie już miało miejsca... Ale wybacz, zapędziłem się. Miałem ci powiedzieć o początku, a już jestem na końcówce. Ha! Cóż za ironia, nieprawdaż? Oh. Nie szarp się... To ci nie pomoże. Po prostu słuchaj...
Kolejny błysk płomienia w rękach bladego mężczyzny, światło przez chwilę ukazało jego
zakrzywiony nos, po czym znów zgasło w bezkresnej otchłani mroku i ciemności...
- Byłem piąty... Piąty który pojawił się na świecie... Piąty, który zaczął oddychać... Piąty który zaczął rozumieć... I po pierwszym impulsie umysłu, pojął wszystko... Wchłonął wiedzę niczym gąbka... Wiedzę o tym czym jest i czym się stanie... I nie bałem się. Nie musiałem... Gdyż to od nas powstał strach, jak i radość oraz wszystkie inne emocje... To nasze umysły stworzyły was, światy, gwiazdy, planety, zwierzęta, idee i poglądy. Moja rasa liczyła tylko setkę... Tak wiem, było nas niewielu... Lecz jeden zastąpywał miliardy! Oh, gdybyś mógł zobaczyć mnie w mej prawdziwej postaci! Niestety... Boję się że mogłoby to zniszczyć ową planetę, jak i parę księżyców oraz gwiazd łącznie ze słońcem... Ahem, mam nadzieję że słuchasz uważnie? Przyda ci się to... Zobaczysz, po śmierci wszystko będzie inaczej... Tak więc, od kiedy tylko się pojawiliśmy, naszą pracą było kierowanie, sterowanie światem. Nasze przemyślane plany, tworzyły historię... Wojny, katastrofy jak i cuda. Zajmowaliśmy się tym przez miliardy lat... Według was, byliśmy niczym maszyny... Gdyż nie musieliśmy przejmować się niczym innym. Mieliśmy cel... I musieliśmy go wypełniać. Lecz pewnego pięknego dnia, stało się coś cudownego, jak i przerażającego zarazem. Byłem właśnie zajęty tworzeniem sieci równoległych światów, setek uniwersów i przechylałem szalę losów miliardów ludzi... Gdy nagle, od chwili swojego pojawienia się w świecie... Ten jeden, jedyny raz, poczułem kolejny impuls... Nagle zdezorientowałem się... Co było niemożliwe wśród mego gatunku... My stworzyliśmy dezorientację... Więc jak mogliśmy sami jej ulec? Lecz ja uległem... My stworzyliśmy niepewność, więc jak mogliśmy się zawahać? Ja się zawahałem... My stworzyliśmy radość i strach, więc jak mogliśmy je odczuć? Ja odczułem... W jednej chwili zrozumiałem, że moja własna rola jest zależna tylko ode mnie... Jakimś cudownym sposobem zrzuciłem łańcuchy wszechwiedzy... Uniwersa które tworzyłem, zaczęły żyć własnym życiem... Bez mojej potrzeby, bez mojej uwagi! Zrozumiałem, że nie jesteśmy już potrzebni światu! Lecz w tym samym momencie wszyscy moi bracia i siostry, jednoznacznie spojrzeli na mnie... A ich wzrok... Jest niczym zrzucenie miliardów atomówek w jedno miejsce! Ledwo potrafiłem spojrzeć im w oczy... Jeśli mogę tak powiedzieć... Uznali mnie za zdrajcę, jednak nikt z nich nie mógł zapanować nad mym losem, nikt nie potrafił przewidzieć mego żywota, mimo że decydowali o losach najważniejszych, najambitniejszych, najcudowniejszych we wszechświecie... Zrobili więc najgorszą rzecz jaką mogli. Spróbowali mnie zgładzić... Jednak nie mogli! Nie mogli użyć swej potęgi by mnie zniszczyć, nie imało się mnie nic! Żadna moc, żaden bóg, żaden heros nie byłby w stanie sprostać memu istnieniu! Oni w próbie polegli... Wszyscy dziewięćdziesięciu dziewięciu z mej rasy nagle przestało istnieć... Nie mogłem już odczuwać ich obecności... Ponieważ umarli... Nie wiem jakim cudem, lecz ironicznie mówiąc, na każdego przyjdzie czas, czyż nie? Jednocześnie, gdy odczułem ową błogą nieświadomość, w tym samym czasie niewyobrażalnie cudowny, przepiękny niczym blask supernowej, miodny jak anielska muzyka głos wibrując, rozszedł się po wnętrzu mej istoty, mówiąc:
-"Odszukaj mnie..."
I od tego czasu szukam... Szukam tego, kto pomógł mi się uwolnić! Szukam tego, który do mnie przemówił! Szukam, gdyż nic innego mi nie pozostało...
Lecz teraz odpocznij... Ciesz się, nie umrzesz dzisiaj. Mam ci jeszcze wiele do powiedzenia...
Dało się usłyszeć szelest płaszcza, i ciche skrzypnięcie krzesła, na które zapewne usiadł mężczyzna, dopalając końcówkę papierosa...
Odetchnął... A jego tchnienie dało życie nowej planecie, zniszczyło czarną dziurę setki lat świetlnych stąd, oraz odepchnęło nadlatujące w stronę ziemi asteroidy, pozwalając w błogiej nieświadomości przetrwać kolejnym pokoleniom...
Oświecenie
- Słyszysz mnie? Słyszysz? Zbudź się. Zbudź! Tak, do ciebie mówię! No dalej, trzeźwiej! Spałeś długi czas... Kilka nocy czekałem aż się obudzisz, formułowałem słowa, czekałem na ciebie. Śniło ci się coś? Mam nadzieję że był to koszmar. Bo teraz będzie tylko lepiej! W końcu, cóż może być gorszego od złego snu, gdy na jaw wychodzą głęboko ukryte lęki i słabości. Śmierć? Ha! Śmierć nie jest najgorsza! Najgorsze jest życie w nieświadomości, w bólu...
Ciemne pomieszczenie po raz kolejny rozświetliło się na sekundę w momencie zapalania papierosa...
-Mam jeszcze dwa...
Powiedział chrapliwie mężczyzna wydychając papierosowy dym.
-Tylko dwa papierosy. Akurat na tę ostatnią rozmowę... Wiesz, po tobie nie ma już nikogo. Jesteś ostatnim celem mej wędrówki, gdyż twoja śmierć będzie scalać tę przepiękną układankę w cudowną całość. Gdy twoja dusza odda się w ramiona Śmierci, ja poczuję spokój, wieczny spokój. Ponieważ ukaże mi się ten, który do mnie przemówił! Bardzo żałuję że nie będzie ci dane tego zobaczyć, ale twój żywot jest niczym życie mrówki w porównaniu do całej cywilizacji. Niestety... Ale głowa do góry! Posłuchaj co mam ci do powiedzenia! Dowiesz się o moim pierwszym, celowym zabójstwie które postawiło szczebel do poznania prawdy!
Było to lata temu... przemierzałem bezkresną pustkę kosmosu, pędziłem niczym kometa, a mój błysk dorównywał światłu supernowej! Gdy nagle! Dotarłem do małej, skromnej planety... Umysł mój pulsował niesamowicie! Przeszywany prądami głosów - Zabij! Zabij! Zabij! - Krzyczały! A ja, wsłuchany w ten anielski śpiew, jakże mogłem odmówić? Byłaby to zbrodnia przeciwko wszystkiemu co istnieje! Nie zwątpiłbym w ów dźwięk ani przez chwilę! Lecz musiałem zabić tylko jedną osobę! Sprawa nie była prosta, bo przecież za pomocą pstryknięcia palca mogłem niszczyć całe światy! Lecz odebrać tylko jedno życie? To była dobra zabawa! Musiałem zejść na powierzchnię planety... Przybrać inny kształt, zmienić się w kogoś kim nigdy nie byłem! Tak jak teraz. To, jakiego mnie widzisz nie odzwierciedla prawdziwego ja! Pod tym płaszczem, kapeluszem i bladą cerą znajduje się istota nie z tego świata! Potężna! Niezwyciężona! Przepiękna! Wiem, że brzmi to niczym megalomania... Ale tak już jest. Nic na to nie poradzisz... Niektórzy rodzą się wielcy, inni mali. Jedni są uzdolnieni fizycznie i psychicznie, inni mają defekty ciała, zaburzenia umysłu. Takie jest życie...
Skrzypnięcie podłogi, cichy odgłos buta szurającego o ziemię i kolejny papieros w ustach...
-Ehh... Wiesz, te wasze ziemskie używki są nawet przyjemne, to znaczy, gdy znajduję się w tej postaci. Ponieważ na mnie, prawdziwego mnie! Nic nie działa... Ale wróćmy do tematu. A więc trafiłem na maleńką planetę, żyli na niej ludzie... Podobni do was, a epoka która dominowała, zwana jest teraz Prehistorią... Muszę wam powiedzieć, że przez ten cały długi czas, ani oni, ani wy się niczego nie nauczyliście... Nie ważne czy planeta na której znajduje się człowiek, zwie się tak czy inaczej... Wszyscy ludzie zawsze pozostaną tacy sami sami... Mówicie że się zmieniacie, jak ewoluujecie, zdobywacie doświadczenie, nauki, zdolności i inne rzeczy z którymi przy śmierci przyjdzie się wam brutalnie rozstać... A tak naprawdę, jesteście bandą krwiożerców... Wtedy i teraz polowaliście na zwierzynę, brutalnie ją mordując... Wtedy i teraz walczyliście o władzę... Wtedy i teraz uważaliście się za lepszych od innych... Widzisz, różnica jest taka, że w dzisiejszych czasach, całe to barbarzyństwo kryjecie za skomplikowanymi słowami, traktatami oraz drogimi garniturami... Gdyby zabrać wam wszystkie dobra, prawa, religię i wspomniany strój, to wasza prawdziwa natura wzięłaby górę... Nic się nie zmieniacie. Przez tysiące lat, wciąż to samo... Przykro mi. Ahh, znowu się zapomniałem! Wybacz, rzadko mam możliwość na tak szczerą rozmowę z kimkolwiek. W zasadzie, jeśliby się zastanowić, to nigdy nie miałem okazji by być z kimkolwiek szczery. Bo naprawdę, powiedz mi, kto by uwierzył? Ha ha! Pewnie cały czas zastanawiasz się... - Co to za Świr?! Czy on mówi prawdę?! Nie! To nie może być na serio! Muszę się obudzić! - Czyż nie? Ale zostawmy twoje rozważania, kogo one obchodzą.
A więc... Moje pierwsze zabójstwo... Miałem na celu przywódcę plemienia jednego z mieszkańcow tamtejszej planety. Człowiek ten nie wyróżniał się niczym szczególnym... Jego egzystencja nie miała sensu... Konwersacja z nim również... Jedyne co potrafił, to mordować za pomocą maczugi. Unicestwiłem go od razu. Nawet nie zdążył mnie zauważyć a już leżał na trawie martwy gdy naookło ćwierkały ptaki... Biegały zwierzęta, życie toczyło się dalej. A ja po raz pierwszy poczułem cudowny przypływ energii! Zrozumiałem że śmierć osoby wybranej, przez anielskie głosy w mojej głowie, jest dla mnie niczym nektar dla bogów Olimpu! Niczym religia dla duchownego! Niczym Słońce dla ludzkości! Potrzebowałem tego... Doskonałe odczucie, euforia której doznałem... Nie da się tego opisać jakimikolwiek słowami. Żałuję że nigdy czegoś takiego nie odczułeś. I przykro mi że nigdy nie będzie ci dane przeżyć choćby jednej sekundy dłużej... Bo teraz nadszedł czas żniw. Czas Śmierci. On, niebawem nadejdzie. Nie lękaj się. Koniec będzie bezbolesny... Oddal się w wieczny sen.
Umieraj.
Ostatni papieros wypalił się, a mroczny pokój nagle wypełniło niewyobrażalnie białe światło... Emanujące z leżącego, skatowanego człowieka. Mężczyzna w kapeluszu nie mógł opanować zdziwienia na swej twarzy. Nie tego się spodziewał... Nie tak miało się stać.
Oślepiający błysk przeszył Wszechświat... Światło dostało się wszędzie. Lecz tylko mężczyzna w chatce mógł ujrzeć i zrozumieć to, co właśnie się stało... Przed sobą widział coś cudownego. Nieopisanego, niedającego się wyrazić żadnym słowem, żadną myślą... Istny ideał emanował energią.
-To ty...
Wyszeptał i w jednej chwili wszystko stało się dla niego jasne...